sobota, 29 września 2012

Moja pierwsza Vatika i pierwsze wrażenia po jej użyciu

Witajcie! Wczoraj dotarła do mnie wyczekiwana paczka z moim pierwszym olejkiem Vatika, o którym przeczytałam już masę pozytywnych recenzji na blogspocie, aż wreszcie sama postanowiłam przekonać się, czy rzeczywiście działa. Na początek zamówiłam sobie flaszeczkę 150 ml i od razu wyrzuciłam korek ze środka, bo dla mnie jest to tylko utrudnienie :P


Oczywiście, jak to z każdym nowym zakupem, musiałam od razu przetestować olejek na sobie. Tuż przed snem, wsmarowałam solidną ilość zarówno we włosy, jak i skórę głowy, kładąc następnie na poduszkę ręcznik, żeby nie utłuścić poszwy. Boże... tak nieprzyjemnie, jak tej nocy nie spało mi się chyba nigdy w życiu!!! Dotykając przypadkowo głowy czułam nieprzyjemną lepkość, jakbym nie myła jej co najmniej ze 3 miesiące. Coś okropnego! Dobrze, że tą gehennę wynagradzał mi chociaż przyjemny zapach olejku i jakoś cudem zasnęłam.

Następnego dnia rano (dzisiaj), jak tylko wstałam i zobaczyłam te moje smętnie zwisające utłuszczone strąki, pierwsze co od razu wskoczyłam do wanny na długą kąpiel. Głowę myłam dwa razy szamponem L'Oreal Elseve i tym razem na końcu nie dodawałam odżywki, aby nadmiernie nie obciążyć włosów.

Zaraz po umyciu zauważyłam, że moje włosy stały się delikatniejsze w dotyku, niż zazwyczaj. Wyschły szybciej i rewelacyjnie się układały poddając wszystkim zabiegom mojej stylizacji (suszeniu, prostowaniu i podkręcaniu). Stały się sypkie i bardziej błyszczące, a olejek nie pozostawił po sobie najmniejszego śladu w postaci oklapnięcia włosów, czy ich przetłuszczenia (a miałam już takie ekscesy, że po zbyt długim trzymaniu odżywki i następnie umyciu włosów, nadawały się one tylko do ponownego mycia i kolejnego, zanim można było bez wstydu wyjść do ludzi).
Pierwsze wrażenia zatem jak najbardziej pozytywne! Jednak myślę, że takie zostawianie na całą noc będę serwowała moim włosom góra raz na 2,3 tygodnie, głównie z powodu niekomfortowego samopoczucia. Czytałam też, że olejek daje również świetne efekty nałożony w ciągu dnia na kilka godzin. Będę musiała koniecznie przetestować ten sposób, bo ten całonocny mimo że świetnie się u mnie sprawdził, jednak na dłuższą metę się nie nadaje (widać zbyt brzydliwa jestem).

A Wy znacie Vatike? Jaki jest Wasz sposób stosowania jej? Buziaki :*

czwartek, 27 września 2012

So Sweet Blog Award


Słodką nagrodę otrzymałam od Walking On Air za co Ci dziękuję serdecznie! To miło, że ktoś docenił mnie i moją pracę włożoną w prowadzenie bloga :) Buziaki :***


BLOGI, KTÓRYM JA NADAJĘ WYRÓŻNIENIE (KOLEJNOŚĆ PRZYPADKOWA):


Plotkara z bloga Miss Dior Cherie - http://miss-dior-cherie-xoxo.blogspot.com/  za bardzo ciekawe posty, piękne zdjęcia "ałtfitów" i świetną osobowość! Pozdrawiam Cię Ewcia! :)

Shoegirl z bloga Shoegal in action - http://millionail.blogspot.com/ za wyczerpujące posty, porządne prowadzenie bloga i że nawiązałyśmy fajną znajomość, która pomału przenosi się do świata realnego :)

Dominika z bloga Mirrorowisko - http://mirrorowisko.blogspot.com/ za lekkie pióro, interesujące tematycznie posty i to że zawsze szybko odpisuje na maile oraz jest fajną, miłą dziewczyną :)

Matleena z bloga Matleena - wizażystka - http://matleenamakeup.blogspot.com/ za profesjonalizm, wyczerpujące notki i piękne makijaże, które tworzy :)

Agnieszka z bloga Misz-masz kosmetyczny - http://theagnes87.blogspot.com/ za sympatyczne pogawędki przez maila, interesujące prowadzenie bloga i to, że zawsze u niej znajdę coś co mnie zaciekawi :)

Wrześniowy przegląd pomadek

Hej Kochane! Dzisiaj postanowiłam pokazać Wam swoją niewielką, liczącą zaledwie 10 sztuk kolekcję pomadek, które aktualnie posiadam w swojej kosmetyczce. O dziwo, do każdej z nich jestem na swój sposób przywiązana i każdej używam, jedne częściej, drugie rzadziej, jednak wszystkie idą co jakiś czas w ruch :) Są tu różne kolory zarówno od subtelnego nude, aż po ciemny burgund, jednak zdecydowanie najwięcej mam odcieni różu, ponieważ wg mnie jest to kolor najbardziej uniwersalny, pasujący niemal do każdego typu urody, idealny na codzień, jak i na różne okazje, zależy jak go wykorzystamy i dopasujemy "pod siebie".

Jak we wszystkim, tak i tutaj pojawili się ulubieńcy oraz osobniki po które sięgam zdecydowanie rzadziej, ale jednak mimo wszystko lubię. No to zaczynamy prezentację :)




1) Maybelline Color Sensational nr 280 Purple Glam - zdjęcia poniżej nieco przekłamały jej kolor, ponieważ na ustach jawi się, jako mocno nasycona fuksja (coś jak Magenta w Sleek Monaco). Pomadka, którą lubię jednak sięgam rzadko ze względu na wyzywający kolor. Używam jej w momentach kiedy planuję zaszaleć.
2) Avon Koronkowa Edycja odcień Latte - wygrałam ją wraz z innymi kosmetykami w konkursie Joy'a. Kryjąca z bardzo subtelnym połyskiem. Odcień, jak już nazwa sugeruje przypomina kawę z mlekiem, bardzo ładnie wygląda na ustach i chociaż w brązach na ogół czuję się średnio, jednak ostatnio sięgam po nią coraz częściej.
3) Essence nr 53 All About Cupcake - wygrałam ją w rozdaniu u Krzykli. Bardzo ją polubiłam za subtelny kolor, piękne nawilżenie ust i równomierne ścieranie. Często jej używam i pomimo tego, że krótko trzyma się na ustach, polecam Wam pomadki tej serii, gdyż są na prawdę fajne i za śmiesznie niską cenę :)
4) Sensique Satin Touch nr 225 - moja zdecydowana faworytka ostatnich tygodni! Pokochałam ją za przepiękny kolor (bordooo!!!), długie utrzymywanie się na ustach i ten szyk glamour! Ach! Uwielbiam ją za to, że jest tak niesamowicie elegancka! :D
5) Bell Glam & Sexy nr 44 - jest to bardziej błyszczyk niż pomadka. Nadaje piękny blask i delikatny efekt nude, niemal niewidoczny na ustach. W lato używałam jej non stop :) Świetnie nawilża i równomiernie schodzi z ust oraz nie roznosi drobinek po twarzy.
6) Bell Glam & Sexy nr 47 - podobnie jak wyżej, z tym że tutaj jest to już bardziej pomadka, niż błyszczyk. Kolor w stylu Barbie Pink, jednak na szczęście nie trąci tandetą. Ładnie podkreśla dziewczęcą urodę :)
7) Bell Diamond Shine nr 025 - mocno brokatowa szminka (na szczęście brokat jest tu drobniusieńko zmielony) na ustach wpadająca w średni brąz. Wypróbowana na ręce wydawała się być super, na ustach niekoniecznie, ponieważ przez to że mocno się błyszczy i daje wyrazisty kolor, pasuje raczej na wieczór. Na dzień niestety odpada. Rzadko jej używam, chyba że wychodzę na imprezę, albo całonocne spotkanie ze znajomymi.
8) Celia Nude nr 605 - tych szminek przedstawiać chyba nie trzeba :) Po ten odcień sięgam akurat rzadko, ponieważ na moich ustach niemal jej nie widać i efekt jest dokładnie taki sam, jak w przypadku Essence Nude (czyt. zakładka Wymiana/Sprzedaż). Zostawiłam ją jednak dlatego, że genialnie nawilża usta i lubię jej zapach.
9) Celia Nude nr 602 - podobnie jak wyżej z tym, że tutaj delikatny różowy połysk jest już widoczny. Mocno przeze mnie eksploatowana, aż w któryś upalny dzień się zdenerwowała i rozpuściła, co widać na fotce wyżej ;)
10) Vipera Just Lips nr 16 - dostałam z wymianki. Bardzo mocno kryjąca. Bez błyszczyka pod spód wygląda tandetnie i nieświeżo (jakbyście próbowały pomalować się pastelowymi kredkami). Jednak nałożona na błyszczyk daje bardzo ładny efekt łosiowego nude :) Sięgałam codzień, dziś już rzadziej, bo teraz jestem zakochana w Sensique'owym bordo :P

Fotka w świetle dziennym:



 I pod nieco innym kątem padania:


Macie któreś z tych pomadek? Znacie je? Ja przyznam, że teraz o wiele częściej używam właśnie wyżej przedstawionej dziesiątki, niż błyszczyków, za którymi nie przepadałam ze względu na przyklejające się pod wpływem podmuchu wiatru włosy :) Teraz jednak kiedy są krótkie, może znowu się do nich przekonam, ale to pewnie dopiero, jak znudzi mi się burgundzka czerwień Sensique. A może któraś z Was mogłaby mi polecić podobny odcień z innej marki? Powiem Wam, że o taki kolor jest cholernie ciężko. To była jedyna którą udało mi się dopatrzyć podczas godzinnych zakupów w Naturze ;/

Miłego dnia Wam życzę. Ja mykam załatwić kilka spraw na mieście, a wieczorkiem zajrzę do Was :)

Aaaa, zapomniałam się Wam pochwalić, że wczoraj wygrałam swoje pierwsze warsztaty kosmetyczne w konkursie u Matleny (Kochana, 1-go się widzimy :)) i udało mi się podjąć nową współpracę z Forte Sweden!!! Zamówiłam sobie też osławiony olej Vatika i jak on mnie nie przekona do olejowania włosów to rzucam to w diabły ;) Teraz pozostało czekać na paczki, a Wam na kolejne recenzje. BUZIAKI :*

wtorek, 25 września 2012

SkinCeuticals Skoncentrowany preparat na noc z czystym retinolem

Hej Dziewczyny! Przed nami kolejne spotkanie z serią ekskluzywnych kosmetyków marki SkinCeuticals, które otrzymałam od http://www.sklep.mybeauty.com.pl/ za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie.

Dzisiaj będzie to skoncentrowany preparat na noc o działaniu wygładzającym z czystym retinolem 0.3, czyli jeden z najlepszych kosmetyków, jakie miałam okazję stosować w swoim 25-letnim życiu.




Co o produkcie mówi nam producent (zaczerpnięte ze strony SkinCeuticals):

"Retinol 0.3 został tak opracowany, aby uzyskać stabilną formułę o wysokiej skuteczności. Jest preparatem o najwyższym stężeniu czystego retinolu dostępnym na polskim rynku kosmetycznym. Jego działanie zostało dodatkowo wzmocnione dzięki zastosowaniu najnowszej technologii stabilizacji i ułatwiającej przenikanie retinolu do skóry w pełnej dawce. Stymuluje regenerację komórek i produkcję kolagenu, zmniejszając pojawienie się drobnych i głębszych zmarszczek oraz przebarwień powstających na skutek naturalnego starzenia się skóry oraz fotostarzenia. Dodatkowo pomaga zwężać pory, koryguje niedoskonałości, ujednolica koloryt skóry.

Korzyści:
  • Źródło retinolu o wysokim stężeniu
  • Wysoka skuteczność w korygowaniu drobnych i głębokich zmarszczek, przebarwień oraz niedoskonałości skóry.
  • Poprawia koloryt skóry oraz jej napięcie.
  • Utrzymuje optymalną stabilizację retinolu.
  • Zapewnia wchłonięcie maksymalnej dawki retinolu.
  • Nie przesusza skóry i nie zatyka porów."

Mój kosmetyk otrzymałam w maleńkiej, zabezpieczonej metalową membraną tubce, która myślałam, iż wystarczy góra na kilka dni stosowania. Jednak pomimo skromnych gabarytów, próbeczka starczyła mi na blisko miesiąc wcierania preparatu co drugi wieczór zarówno w wybrane partie, jak i całą twarz. Zgodnie z zaleceniami stosowałam preparat na uprzednio oczyszczoną skórę twarzy, najpierw tylko na czoło i nos (aby zobaczyć, czy nic złego nie będzie się działo), po czym po kilku dniach również na resztę buźki.

Po miesiącu stosowania zauważyłam, że retinol rzeczywiście widocznie poprawił ogólną kondycję i wygląd mojej cery. Jej struktura stała się zdecydowanie bardziej wyrównana oraz gładsza. Przebarwienia mocno się zniwelowały, a pory delikatnie zwęziły (choć tutaj zbytniej rewelacji nie zauważyłam). Ponad to nie wystąpiły u mnie jakiekolwiek podrażnienia, czy przesuszenie skóry, więc za to dodatkowy plus.

Moja ocena 0-10 to 9

Z całą pewnością mogę stwierdzić, że preparat działa! I to działa na stówę! Często w postach w których pokazuję fragmenty swojej twarzy bez makijażu, chwalicie moją cerę za przyzwoity wygląd. Poniekąd jest to spowodowane genami - to fakt, jednak również swoją zasługę ma w tym pielęgnacja, czyli stosowanie odpowiednio dobranych kremów, jak również okresowo preparatów takich, jak np ten tutaj przedstawiany. Kosmetyk ten świetnie się wchłania i przyjemnie pachnie (może kiedyś jedliście witaminkę D w takich maleńkich kuleczkach to zapewne już wiecie, jaki zapach mam na myśli ;)). Ma wodnistą konsystencję, przez co jest baaardzo wydajny, ponieważ wystarczy odrobina, by pokryć równomiernie całą twarz. Ładnie nawilża buzię i nie powoduje przetłuszczenia cery. Jak dla mnie produkt świetny i zdecydowanie wart wypróbowania! Jednak żeby nie było tak kolorowo, jego jedynym mankamentem jest wysoka cena (ok 190 zł za 30 ml). Mimo to polecam bardzo serdecznie zwłaszcza dla skóry z problemami typu - pierwsze zmarszczki, przebarwienia, nierówna struktura, lub utrata sprężystości.

Ps. Współpraca z portalem Uroda i Zdrowie, który przesłał mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

poniedziałek, 24 września 2012

Róż do policzków marki Diadem i zmiana fryzury

Cześć! Ale się nam dzisiaj wreszcie pogoda poprawiła! :) Akurat w chwili kiedy jestem totalnie przeziębiona i jedyne o czym marze to leżenie w ciepłym łóżeczku z kubkiem gorącej herbaty. Mimo to nie odmówiłam sobie krótkiego wyjścia z rodzicami do sklepu i mały wypad do pobliskiego marketu po coś słodkiego ;) W końcu jak chorować to z wszelkimi ku temu przywilejami prawda? ;D

Dzisiaj jest już nasze ostatnie spotkanie z kosmetykami marki Diadem. Na sam koniec zostawiłam najlepszy moim zdaniem produkt, czyli róż do policzków nr 08 o wdzięcznej nazwie Nektar Brzoskwiniowy. Myślę, że sama nazwa jest wystarczająco zachęcająca do kupna, jednak po kolei.

Róż zamknięty jest w opakowaniu podobnym do opakowania cieni, które wcześniej Wam prezentowałam. Odrobinkę zbyt toporne, jednak solidne i minimalistyczne.



Oto co mówi nam producent:

"Róż kosmetyczny Diadem: Doskonały do wymodelowania kształtu twarzy. Rozświetla cerę, maskuje niedoskonałości i daje efekt odmłodzonej skóry. 
Róż nakładać pędzlem, zaczynając aplikację od środka policzków ku skroniom. Pokrywa on skórę delikatną warstwą nadając jej odpowiednie zabarwienie."

Moja ocena 0-10 to 10

Róż ten stał się aktualnie jednym z moich ulubionych róży, ponieważ:

+ posiada piękny kolor, którym ciężko zrobić sobie krzywdę
+ kolor można stopniować dokładając kolejne warstwy
+ zawiera bardzo delikatny shimmerek, który pięknie rozświetla kości policzkowe i nie jest w żaden sposób nachalny
+ nie ściera się w ciągu dnia
+ nie tworzy plam
+ aplikacja jest bardzo wygodna, dzięki wypukłej strukturze różu
+ cena zachęca do kupna (12,90 zł za 6.5 grama), do dostania na stronie marki Diadem
+ jest aż 15 odcieni do wyboru

Minusów przyznam, że nie dostrzegłam. Póki co wędruje do grona moich ulubieńców zaraz obok Sleek'owego Life's A Peach, a efekt oceńcie same.

Cera tylko z podkładem...


... i z dodatkiem różu :)


W tytule zapowiedziałam, że zmieniłam również fryzurę. Otóż tak, zdecydowałam się wreszcie na ostre cięcie, ponieważ kilka zmian zaszło w moim życiu, kilka mam nadzieję dopiero przede mną, w związku z czym wedle starego porzekadła zmiany wskazane były również i na głowie. Aktualnie mój fryz prezentuje się następująco (dziewczyny, które miały okazję mnie poznać na śląskim spotkaniu blogerek, z całą pewnością dostrzegą różnicę ;)).




Miłej nocki moje Drogie, ja pomału uciekam pod kołderkę i na serial :P

piątek, 21 września 2012

Extra Volume Collagene - tusz idealny?

Cześć Laleczki. Po moich wczorajszych wywodach od razu zrobiło mi się lepiej. Czasem człowiek ma ochotę wygadać się na inne tematy, niż kosmetyczne, więc taka dygresja bywa pomocna, aby poprawić swój stan ducha i umysłu :)

Dzisiaj post miły i przyjemny. Otóż chciałam przedstawić Wam tusz do rzęs, który otrzymałam w ramach nowej współpracy od firmy JP Cosmetics. Jest to mascara L'Oreal Extra Volume Collagene, na temat której słyszałam same pozytywne opinie, dlatego też bardzo ucieszyłam się, że będę miała możliwość jej przetestowania, za co serdecznie z tego miejsca chciałam podziękować Panu Przemkowi z teamu JP Cosmetics.

Mascara zamknięta jest w solidnym, plastikowym opakowaniu ze złotymi napisami. Napisy raczej nie należą do łatwo ścierających się, więc po tygodniu trzymania w kosmetyczce (i dwóch podróżach w międzyczasie) nie poobijała się, ani nie porysowała, przez co wygląda jak nowa.



Szczoteczka niestety nie należy do najwygodniejszych. Przyznam, że po moich ostatnich doświadczeniach z mascarami i wypróbowaniu kolejnych sześciu nowych, jednak jestem zdania, że więcej nie zawsze znaczy lepiej. W mascarze Extra Volume Collagene mamy szczoteczkę sporych gabarytów (jak dla mnie wręcz zbyt sporych), przez co średnio wygodnie się nią manewruje i dość ciężko pomalować rzęsy w kącikach oczu. Mimo jednak, że nie jest ona syntetyczna, wspaniale rozdziela rzęsy i pięknie pokrywa je tuszem.



Extra Volume Collagene, jak sama nazwa wskazuje ma na celu pogrubiać nasze rzęsy. Robi o wiele więcej. Nie dość, że świetnie pogrubia, to do tego wydłuża i lekko podkręca rzęsy, nadając im zalotny look.
Przy malowaniu tusz nie skleja rzęs, ani nie tworzy efektu "owadzich nóżek". Mascara nie osypuje się podczas dnia, ani nie rozmazuje. Nałożona z samego rana wytrzymuje do późnego wieczora, co dokładnie sprawdziłam.

Efekt jaki daje możecie sprawdzić poniżej:





Moja ocena 0-10 to 9.5

Dałabym dychę gdyby nie ta szczoteczka, która w moim mniemaniu jest zbyt toporna. Poza tym tusz ten spełnia wszystkie wymagania stawiane ideałowi w tej dziedzinie. Nawet tuż po otwarciu nie trzeba czekać, żeby lekko podsechł i mógł zgodnie współpracować, bo robi to od razu. Czerń jest faktycznie czarna, a nie "czarnopodobna", co zdecydowanie nadaje głębię spojrzeniu. Cóż więcej mogę napisać - polecam, polecam i jeszcze raz polecam! Na prawdę świetny produkt!

Aktualnie w sklepie JP Cosmetics jest na nią spora zniżka bo z 50 zł na 29.99 zł. Wystarczy kliknąć TUTAJ.

Ps. Współpraca z drogerią JP Cosmetics, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

Ps. Dołożyłam w zakładce WYMIANKA/SPRZEDAŻ - zapraszam serdecznie!

czwartek, 20 września 2012

Post kompletnie niekosmetyczny :)

Witam Was już prawie w nocy. Jak w tytule, dzisiaj post niekosmetyczny, bezzdjęciowy i w ogóle od czapy, więc kto nie chce niech nie czyta ;) Jakoś ostatnio nieco tracę wenę. To nie znaczy oczywiście, że przestanę pisać, co to to na pewno nie, więc jeszcze jakiś czas będziecie musiały się ze mną męczyć, jednak że zauważyłam, iż ostatnimi dniami coraz mniej czasu spędzam na blogu. To chyba dlatego, że będąc póki co bezrobotną aktywnie poszukującą pracy, zaczytuję się bez opamiętania w książkach. Przenajróżniejszych. Chyba w ten sposób nadrabiam ostatnie 5 lat, czyli czas spędzony na studiowaniu jedynie kodeksów i podręczników akademickich :P W każdym razie zaczynam znowu odkrywać literaturę, którą jakby nie było w ostatnim czasie ostro zaniedbałam.

Na ten przykład skończyłam właśnie czytać "Kryształowego Anioła" - Grocholi. Serdecznie Wam polecam tę mądrą, ciepłą opowieść przesyconą humorem typowym dla tej pisarki. Mnie poleciła Siostra i rzeczywiście książka okazała się być świetna! Aktualnie jestem na etapie czytania bodajże po raz 3 "Kwiatu Pusytni" - jedna z moich ulubionych pozycji literatury faktu. Opowieść o somalijskiej dziewczynie (Waris Dirie) , która w obawie przed małżeństwem ucieka z domu, po czym dzięki wielu zbiegom okoliczności trafia w końcu do Londynu, a następnie do Nowego Jorku, gdzie rozpoczyna prawdziwą karierę modelki. Polecam serdecznie, zwłaszcza, że ta historia wydarzyła się na prawdę! Dobra dość o książkach.

Muzycznie ostatnio zasłuchuję się w piosenkach nietypowych. Nietypowych dlatego, że pewnie część z Was uzna, że to staroć, lub szajs, jednakże są pewne typy melodii, czy piosenek, które niesamowicie mnie uspokajają i cóż... komuś się to może nie podobać, jednakże ja mogłabym ich słuchać non stop, ponieważ powodują u mnie taki spokój wyciszenia, że nic mi więcej w danym momencie nie trzeba :) Tutaj kilka takich moich uspokajaczy z ostatnich dni, kto chętny niech posłucha:

Edyta Geppert - Na krakowskim, czy w Nohant, wzorowane na Waltz no 19 in A Minor Chopina
Cinematic Orchestra - Arrival Of The Birds, może kojarzycie z reklamy Acqua di Gioia Armaniego
Roch Voisine - Helene, ten Francuz ma głos, oj ma! :D
David Charvet - Sometimes It Rains, kojarzycie gościa z serialu Słoneczny Patrol? Ja też byłam w szoku, że śpiewa...

Ok dość przynudzania, mam nadzieję, że Was nie uśpiłam. Było dzisiaj coś nowego i mam nadzieję, że taka forma odbijania od głównych założeń bloga przyjmie się od czasu do czasu ;) Spokojnej nocy Kochane moje :*

środa, 19 września 2012

Diadem - Podkład długotrwale matujący nr 7

Cześć! Dzisiaj po raz kolejny chciałam Was zapoznać z kosmetykami marki Diadem. Tym razem będzie to podkład długotrwale matujący nr 7 (czyli ciepły beż). Moje odczucia co do niego są baaardzo mieszane. A dlaczego? O tym w dalszej części postu...

Opakowanie jest w moim odczuciu solidne i eleganckie. Zawiera wygodną pompkę, która dozuje konieczną ilość podkładu. Dzięki półprzezroczystej fakturze doskonale widzimy ile produktu zostało jeszcze w środku, co jak dla mnie jest nie lada wygodą, gdyż przy fluidach np w tubkach nigdy nie mam pewności, czy zużyłam je do końca, póki nie rozetnę i nie spojrzę do środka ;)


Ja, podobnie jak i inne dziewczyny na spotkaniu blogerek otrzymałam odcień 7, czyli ciepły beż, który wg mnie powinien się nadawać do karnacji od delikatnie brzoskwiniowej po lekko śniadą. Jednak już po pierwszym wyciśnięciu produktu na rękę przeżyłam szok, ponieważ odcień ten jest zdecydowanie za ciemny dla mnie, jako posiadaczki cery co prawda bladej jednak w ciepłej tonacji, do której miałam nadzieję, że nada się idealnie. "No nic" - pomyślałam - "może na twarzy stopi się ze skórą i jakimś cudem wyrówna". Niestety nic z tego. Po dokładnym nałożeniu, podkład faktycznie jakby nieco stopił się z karnacją, jednak różnica między kolorytem buźki, a szyją była niestety nie do zaakceptowania :( Wybaczcie mi więc, ale dalsze zalety i wady tego podkładu pokaże Wam na ręce.




Podkład ma raczej płynną konsystencję, która bardzo dobrze się rozprowadza i nie pozostawia smug. Zapach pozostawia bardzo wiele do życzenia, ponieważ jest mocno pudrowy, ciężki i przypomina mi dawne kosmetyki mojej babci. Niestety tutaj rozczarował mnie po raz kolejny, ale podkład w sumie nie ma pachnieć tylko działać, więc idźmy dalej.

Fluid ten jest średniokryjący, nie tworzy efektu maski oraz faktycznie całkiem nieźle matuje, jednak tylko przez kilka godzin, gdyż później trzeba nieco wspomóc się pudrem, co akurat jest standardem przy większości podkładów, więc cechę tą można mu wybaczyć. Nie waży się, nie roluje, ogółem na twarzy sprawuje się przyzwoicie. Mnie jednak mimo wszystko nie zachwycił...

Moja ocena 0-10 to 4

Niestety nie do końca jest to produkt dla mnie. Pomimo jego niewątpliwych zalet takich jak dobre rozprowadzanie się, ładne krycie, czy matowienie, nie sprawdził się u mnie poprzez fatalnie (nie)dobrany odcień, nadający się chyba tylko dla fanek solarium i zapach, który przez swoją intensywność drażnił mnie jeszcze kilka godzin po nałożeniu. Podkład podaruję Siostrze (prawie mulatce) i mam nadzieję, że może jej przypasuje, bo ja niestety użyłam go raz i więcej chyba nie spróbuję. Cena jego wynosi 39.90 zł, do dostania na stronie marki Diadem.

wtorek, 18 września 2012

Dzienniak w miętowej tonacji

Hej Moje Drogie! Uff, jak ciepło dziś u mnie na dworze. Właśnie wróciłam od fotografa, gdyż... od października zaczynam studia podyplomowe! Z powrotem wracam do szkoły! Ależ się cieszę, to nie macie pojęcia :D

Dzisiaj kolejny make up z serii dziennych, banalnych wręcz do wykonania. Taki zwykły zwyklak :) Do jego zrobienia użyłam podwójnego cienia Essence A Hint Of Mint oraz odrobiny cienia Bark z paletki Au Naturel Sleek'a. Rzęsy wytuszowałam mascarą Big Volume Lash Eveline, a brwi podkreśliłam ciemnym cieniem z paletki Essence Eyebrow Set. Ot, cała filozofia.




Ps. Ostatnio w Douglasie natknęłam się na promocję z cyklu "wymień swoją starą mascarę na nową Clinque". Nie jest to oczywiście pełnowymiarowe opakowanie, ale i tak uważam, że promocja jest świetna zważywszy, że mamy 3 rodzaje mascar do wyboru. Ja dostałam dwie "High Impact", czyli wszystko w jednym - pogrubienie, wydłużenie, podkręcenie. Dzisiaj, jak znalazłam w łazience kolejną starą wysuszoną mascarę, ponownie poleciałam do Douglasa, ale niestety już zabrakło ;( Spieszcie się, bo promocja trwa od 14-go września do wyczerpania zapasów! Pozdrawiam!

niedziela, 16 września 2012

Lakier Diadem nr 080 - Czerwień Marylin

Hej Kochane! Ale dzisiaj leniwie niedziela przeleciała. Nawet nie wiadomo kiedy, a już jutro poniedziałek i nowy początek tygodnia. Na wstępie pochwalę się Wam - zdałam teorię! Strasznie się cieszę, jednak jeszcze najgorsze, czyli praktyka dopiero przede mną. Mimo to sądzę, że damy radę, bo jednak skadś ludzie prawo jazdy mają prawda? ;)

Dzisiaj chciałam Wam zaprezentować lakier, którym byłam początkowo zachwycona, jednak teraz sama nie wiem co do końca o nim myśleć. Czerwień na paznokciach wielbię już od lat, dlatego ucieszyłam się, gdy zostałam obdarowana kolejną buteleczką w tym odcieniu, jednak tym razem o przepięknej nazwie nawiązującej do nieśmiertelnej legendy kina - Marylin Monroe.

Lakier wspaniale kryje już po 1 warstwie, kolor jest głęboki, pędzelek standardowy, wygodny, lekko ukośnie ścięty, dlatego też bardzo dobrze się nim manewruje, nawet przy wąskiej płytce, jak moja.


Tutaj paznokcie pokryte jedną warstwą lakieru:




Tutaj już dwie warstwy. Druga, jak widać tylko pogłębia kolor:


Dlaczego na początku byłam zachwycona lakierem, a teraz już mniej? Otóż, gdy pierwszy raz nałożyłam jego dwie warstwy i top z Essence, lakier w stanie nienaruszonym przetrwał 5 dni bez najmniejszych odprysków (a uwierzcie miałam w międzyczasie sporo zmywania naczyń, prania i sprzątania). Zmyłam go, bo po takim czasie zwyczajnie mi się znudził. Jednak kiedy pomalowałam paznokcie ponownie wczoraj, już nie kładąc topu, dzisiaj zauważyłam mocno starte końcówki i niewielkie odpryski na dwóch paznokciach. No niestety trochę słabo, gdyż po pierwszym WOW myślałam, że wytrzyma przynajmniej ze 3 dni.

Moja ocena 0-10 to 8

Za piękny kolor, jednowarstwowe krycie i lustrzany blask zebrał najwięcej punktów. Dodatkowy plus za to, że z topem jest niemalże nie do ruszenia. O minusach już wspomniałam wyżej, więc nie będę się powtarzać. Ogółem lakier byłby jak dla mnie fenomenalny, gdyby nie ta jedna, jednakże poważna wada. Mimo to bardzo polecam, bo uważam że zą tą cenę (11.90 zł) jakość jest bardzo zadowalająca, no i to uczucie, by choć na chwilę poczuć się jak Marylin... ;)

Ten i inne odcienie dostaniecie na stronie sklepu Diadem. Udanego wieczorku :*

sobota, 15 września 2012

Jest Was już 300 - dziękuję!!!

Hej Kochani, wpadłam tak na momencik. Otóż radośnie chciałam ogłosić, że właśnie dzisiaj mój blog zasubskrybowała trzysetna osóbka! Nawet nie wiecie jak się cieszę! To dzięki Wam może on się dalej rozwijać, bo Wy - moje czytelniczki, każdego dnia jesteście ze mną, komentujecie notki i wspieracie mnie kiedy trzeba, za co z całego serducha WIELKIE DZIĘKI!

Na koniec polecam Wam serdecznie jedną z moich ulubionych piosenek "Ja płaczę" w wykonaniu Danuty Stenki na potrzeby jednego z odcinków Ekstradycji. >>>KLIK<<<
Danutę Stenkę uwielbiam w każdej roli, jest to moja ulubiona aktorka, którą podziwiam za ogromny kunszt i fenomenalny wręcz talent, natomiast serial Ekstradycja pamiętam jak oglądałam z tatą, jeszcze jako dzieciak, stąd mam do niego bardzo duży sentyment. Dzisiaj słuchałam tego kawałka cały dzień. Wersja jest melodyjna, stonowana i brzmi zupełnie inaczej niż oryginał. No i ten głos... ach! :D

Jeszcze raz dziękuję! Wielkie buziaki do Was kieruję :***

piątek, 14 września 2012

Potrójne cienie do oczu marki Diadem

Heloł! Brrrr, ale zimno dzisiaj :( Pomimo, że jest już 10-ta na zegarku, ja nadal wygrzewam się w łóżeczku, bo aż nie chce się wstawać, jak tak paskudnie za oknem. Jak jeszcze pomyślę, że mam jechać dzisiaj do Centrum zdawać teorię na prawko (na szczęście tylko wewnętrzny), to aż mi się odechciewa. W każdym razie trzymajcie za mnie kciuki - przydadzą się, bo moja wiedza jak na razie jest w granicach 70% ;)

Dzisiaj zapoznam Was z cieniami marki Diadem, jakie otrzymałyśmy do testów w ramach spotkania śląskich blogerek. Z kosmetykami Diademu, spotykam się pierwszy raz i przyznam, że dość pozytywnie jestem zaskoczona, jednak po kolei.

Opakowanie jest plastikowe, z wygodnym otwarciem, jednak jak dla mnie trochę zbyt toporne. Wolę, jak opakowanie jest bardziej płaskie i mniejsze gabarytowo.



W środku znajdują się trzy cienie o satynowym wykończeniu, w odcieniach beżu i brązu. Mój odcień to 04. Wyglądają bardzo ładnie, a po przejechaniu palcem pigmentacja wydaje się być bardzo zadowalająca.



Oto, co mówi producent o produkcie:



A tutaj już mój makijaż przy użyciu wszystkich trzech cieni, nałożony na bazę Art Deco:


  


Moja ocena 0-10 to 7

Cienie bardzo fajnie nakładają się na powiekę i dobrze ze sobą współgrają kolorystycznie. Bardzo delikatnie osypują się przy nakładaniu, więc wystarczy lekko przejechać palcem po policzku, by je zetrzeć. Blendowanie jest samą przyjemnością, gdyż w ich przypadku jest to łatwe i przyjemne, ponieważ dobrze współpracują. Na oku wytrzymują cały dzień (na bazie) bez rolowania się i blednięcia.

Pigmentacja cieni jest jednak mocno średnia zwłaszcza środkowego koloru i brązu. Najjaśniejszy za to jest świetny, przepięknie rozświetla łuk brwiowy i pigmentacja jego jest odpowiednia. Szkoda, że między najjaśniejszym odcieniem, a drugim w kolejności różnica na powiece jest prawie znikoma. Myślę, że cienie te nadają się wyłącznie do makijażu dziennego, gdyż totalnie nie mam pojęcia w jaki sposób można by przy ich pomocy móc stworzyć wieczorowy look jak sugeruje producent. Są po prostu za delikatne kolorystycznie i nawet sama ich nazwa "Naturalna Elegancja" sugeruje, że raczej są to dzienniaki ;)

Podsumowując: Siódemka wędruje za ładny dobór kolorów  w opakowaniu, łatwe blendowanie, skromne osypywanie się, piękny najjaśniejszy odcień, długie utrzymywanie się na oku oraz cenę.

Cienie kupicie za 13.90 na stronie Diademu.

środa, 12 września 2012

SkinCeuticals Potrójnie działająca kuracja antyoksydacyjna

Witajcie! Zebrałam się wreszcie za recenzję jednego z produktów marki SkinCeuticals, który otrzymałam jakiś czas temu od www.sklep.mybeauty.com.pl za pośrednictwem portalu Uroda i Zdrowie.

Testowałam ten kosmetyk dość długo, aby mieć jak najpełniejszy obraz jego działania oraz skuteczności i dzisiaj wreszcie podzielę się z Wami swoimi przemyśleniami na jego temat.


Moją kurację antyoksydacyjną otrzymałam w malutkim, szklanym opakowaniu, z wygodną pipetką ułatwiającą dozowanie.


Co o produkcie mówi producent (zaczerpnięte ze strony SkinCeuticals):

"Ta rewolucyjna opatentowana formuła jest zwieńczeniem wielu lat badań nad absorpcją antyoksydantów przez skórę. Zwiększa ona aż dwukrotnie naturalną zdolność skóry do ochrony przed negatywnym wpływem środowiska: promieniami UV, zanieczyszczeniem, dymem papierosowym. Lepsza ochrona oznacza młodszy wygląd skóry i skuteczniejszą obronę na poziomie komórkowym. Stosowanie tego wyjątkowo skoncentrowanego i skutecznego preparatu jest pierwszym codziennym gestem pielęgnacyjnym, niezbędnym, aby zapobiegać i korygować oznaki naturalnego i środowiskowego starzenia skóry.
C E Ferulic powstał w oparciu o pionierskie badania doktora Sheldona Pinnella nad technologią powierzchniowej absorpcji witaminy C. Preparat zawiera oryginalną formułę 15% kwasu L-askorbinowego - witaminy C w najczystszej postaci, połączoną z 1% alfa-tokoferolem - najczystszą formą witaminy E oraz 0,5% kwasem ferulowym - wyjątkowo silnym antyoksydantem roślinnym. Dzięki dodaniu tych synergicznie działających antyoksydantów do oryginalnie silnej formuły z 15% witaminą C, otrzymano potrójne serum o wyjątkowym potencjale antyoksydacyjnym.

Ostatnie badania pokazują:

Filtry ochronne nie blokują wszystkich wolnych rodników, a skóra pozostaje podatna na ich atak. Tylko jednoczesne stosowanie filtrów ochronnych i antyutleniaczy zapewnia optymalną ochronę.
C E Ferulic zapewnia 2 razy silniejszą naturalną ochronę antyoksydacyjną skóry.
C E Ferulic zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry na poziomie komórkowym i chroni przed negatywnym wpływem promieniowania UVA."

Moja ocena od 0-10 to 7

Zacznę od rezultatów. Po 2 miesiącach używania zauważyłam znaczną poprawę wyglądu mojej cery. Nigdy nie miałam z nią przesadnych problemów, jednak przy stosowaniu kuracji, jakiekolwiek niespodzianki pojawiają się o wiele rzadziej niż dotychczas. Zauważyłam też poprawę nawilżenia i delikatne wyrównanie kolorytu cery. Tyle na plus.
Minusy jednak również się znalazły. Mianowicie, po użyciu serum nie ma opcji, by moja twarz się nie świeciła. Blask aż bije, dlatego muszę się ostro namęczyć, żeby ją na tyle zmatowić, aby w ogóle móc wyjść do ludzi. Drugą kwestią jest fakt, że poprzez duże skoncentrowanie witaminy C może dojść do tymczasowych podrażnień w postaci rumienia, lub pieczenia, jednak u mnie to akurat nie wystąpiło, gdyż nie jestem wrażliwcem. Kolejną rzeczą jest zapach. Wedle mojego nosa, serum pachnie po prostu siarką. Nie cierpię tego smrodku, jednak obietnice poprawy wyglądu skóry przeważają, dlatego stosowałam sumiennie ;)
Co do aplikacji produktu, jest ona bardzo wygodna, jak już wspomniałam dzięki dołączonej pipetce. Wystarczy kilka kropli, aby dokładnie pokryć całą twarz, dlatego też serum jest baaardzo wydajne i starcza na kilka dobrych miesięcy codziennego stosowania.


Podsumowując - jest to dość dobry i skuteczny produkt z rangi wysokopółkowych, ekskluzywnych kosmetyków prewencyjnych . Na pewno nie dla każdego, gdyż jego cena jest koszmarna! Za 30 ml tego cuda musimy zapłacić aż 455 zł. Ja wierzę specjalistom i mam nadzieję, że koktajl witaminek rzeczywiście podziała jakiś dłuższy czas.

Ps. Współpraca z portalem Uroda i Zdrowie, który przesłał mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

Miłego dnia Dziewczyny :)

wtorek, 11 września 2012

Kobo Colour Trend Barcelona

Cześć! Dzisiaj chciałam Wam pokazać kolor, który ostatnimi dniami mnie zachwycił, a mowa o jednym z odcieni pochodzącym z najnowszej linii lakierów Kobo, czyli numerku 21 - Barcelona. W opakowaniu wydaje się być pastelowym, bardzo delikatnym, nieco mlecznym żółtakiem, ale już na paznokciach widać moc bijącą z tego koloru.
Krycie już przy dwóch warstwach jest bardzo zadowalające, nie ma prześwitów, a lakier na pazurkach trzyma się bardzo dobrze. U mnie wytrzymał 3 dni bez najmniejszych ubytków, po czym go zmyłam, bo mi się zwyczajnie znudził, jednak pewnie spokojnie wytrzymałby jeszcze drugie tyle.



W trzecim dniu postanowiłam go nieco urozmaicić wykorzystując w tym celu przepiękny granat od Paese, który otrzymałam na spotkaniu blogerek (wybaczcie niedokładności, robione było na szybko)


Żółtek mnie oczarował! Myślę, że od teraz dość często będzie gościł na moich dłoniach, bo za cenę 9.90 aż szkoda czekać, by zgęstniał. Serdecznie polecam Wam ten odcień :)

niedziela, 9 września 2012

No i po spotkaniu... fotorelacja!

Ach cóż to było za popołudnie! Dzisiaj, jak wiecie miałyśmy mega spotkanie śląskich blogerek. Ekipa dopisała, na miejsce dotarła cała 40-stka. Poznałam masę przesympatycznych osób i świetnie spędziłam z dziewczynami czas! Jak to zwykle przy tak licznych spotkaniach bywa, niestety nie udało się pogadać ze wszystkimi, jednak mam nadzieję, że może następnym razem się uda.
Poza fantastyczną atmosferą, dostałyśmy również OGROM paczek od sponsorów, którzy porozpieszczali nas kosmetycznymi upominkami. Wraz z Beatą i Oliwią, które poznałam dopiero w drodze do domu miałyśmy spory problem, by w ogóle dojść do rynku (ten ciężar...) i stamtąd transportować się dalej. Pozdrawiam Was dziewczyny i mam nadzieję, że dotarłyście całe i zdrowe!

Miejsce naszego spotkania:


I my! (Żadna z dziewczyn nie zgłaszała mi zakazu publikacji jej wizerunku, więc mam nadzieję, że się nie obrażą - jak coś to piszcie :))



 Matlena zachwycała kolorem włosów:



Rozdajemy prezenty!


Szczęśliwie obdarowane :)




Pani z firmy Diadem, jednego z naszych sponsorów przedstawiała nam zalety kosmetyków tej firmy, a my uważnie słuchałyśmy:


A tu już po po przyjściu do domu i przeglądnięciu zawartości paczek... szok!



Było super! Ogromne podziękowania dla naszych organizatorek, bez których to spotkanie pewnie by się nie odbyło, albo odbyło w o wiele mniejszym gronie. Buziaki dla Was i do następnego razu, mam nadzieję w tym samym (albo i większym) składzie! :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...