środa, 25 kwietnia 2012

Są!!! Nareszcie dotarły moje dwa Sleek'i!!!

Dzisiejsza poczta ucieszyła mnie jak rzadko kiedy :D Przez ostatnie 2 tygodnie niemal non stop coś do nas przychodziło, a to album Royal Canin z moimi kotami na okładce, a to lakier zmieniający kolor, jednak dzisiejsza przesyłka była tą najbardziej wyczekiwaną :D
Wreszcie mam moje dwie pierwsze paletki Sleek'a, o których wspominałam w poście sprzed 2 dni. O matko, jak kobiecie potrafi sprawić radość zwykły kosmetyk, niesamowite uczucie! Oczywiście pierwsze próby makijażu mam już za sobą, jak również wybrałam swoje ulubione kolory, z których będę korzystać najczęściej (zaznaczone łapkami).

Original:


Matowa czerń rozłożyła mnie na łopatki, tak pięknie napigmentowanej nie miałam jeszcze nigdy! Coś czuję, że najszybciej się skończy :( Przepięknie podkreśla również moje ciemne brwi!
Perłowy granat w połączeniu z odcieniem niebieskiego obok również prezentują się świetnie! Pierwsze wrażenie które mi się nasunęło, to widok rodem z pocztówki - lazurowa woda, a w tle ciemna gwiaździsta noc. Wiem - tandeta, ale na imprezę, bądź wieczór z przyjaciółmi będzie to idealne połączenie.
Róż wpadający w złoto również mnie powalił, mam nadzieję, że w słońcu okaże się hologramem i ładnie będzie mienił się na oczach, słoneczka póki co za oknem nie ma więc są to na razie tylko moje domysły.
Ze złych rzeczy - dwa cienie nie podobają mi się wcale, bo jest to dosłownie osypujący się brokat i zupełnie nie mam na nie pomysłu. Mam tu na myśli dolny rząd od lewej nr 4 i 5 (jaka szkoda, że paleta Original nie posiada nazw poszczególnych cieni). Wątpię, że będę je używać, może jak już to do sesji zdjęciowej, która niedługo mi się szykuje, ale nie wiem, po prostu nie podobają mi się i fatalnie się rozcierają ;/

Monaco:


W tej palecie ujęły mnie przede wszystkim matowe odcienie. Turkusy na które tak się nastawiałam nie zachwyciły (ale że mnie trudno dogodzić to już wiecie), niemniej kolory po których zachwytu bym się nie w życiu spodziewała, okazały się miłą niespodzianką. Mam tu na myśli odcienie przede wszystkim nude, a konkretnie Bamboo (odcień wanilii), Washed Ashore (brzoskwinia, bardzo delikatnie wyglądająca na powiekach), Sand Walker (obok zaznaczonej mięty, jak dla mnie nazwa caffe late bardziej pasuje), ciekawie prezentuje się też Summer Breeze (owa mięta, pierwsza na dole) i brokatowy odcień Sunset (obok brzoskwini), który bardzo ładnie wygląda na powiekach i do make up'u w stylu bollywood będzie jak znalazł.



Ogólnie jestem zachwycona tymi cieniami, ich pigmentacją i kolorystyką. Tylko dwa cienie, które wymieniłam wyżej zupełnie mi się nie podobają, natomiast cała reszta jest po prostu genialna, bo na szybko próbowałam już niemal wszystkie odcienie. Tak się cieszę, że jestem ich szczęśliwą posiadaczką i jak fundusze pozwolą (a z tym coraz gorzej) to może za jakiś czas pozwolę sobie na trzecią :)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Kwietniowe zakupy

No nareszcie!!! Pierwszy raz od mojej operacji kolana, czyli od 26 marca byłam w drogeriach. I to aż dwóch!!! Musiałybyście widzieć moje oczy, wielkie jak denka od słoików, gdy ujrzałam te wszystkie nowości na półkach. W każdym razie nie mogłam nie skorzystać z okazji i po ponad miesiącu abstynencji koniecznie musiałam zakupić jakieś nowinki kosmetyczne. Swoją drogą nie miałam pojęcia, że aż tyle ich weszło. Dość długo czaiłam się na linię Wonder Nails od Wibo, jednak niestety miałam pecha, bo piękna miętka przeszła mi dosłownie koło nosa (z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Panią, która mi ją zgarnęła). Po długich poszukiwaniach zdecydowałam się na te oto rzeczy:


1) Naklejki do malowania wzorków Wonder Nail od Wibo (to są chyba kocie łapki! :D)
2) 2 lakiery Catrice, jeden w kolorze jasnego złota, drugi ni to łosoś, ni to pudrowy róż, nude w każdym razi
3) Odżywka do paznokci od Eveline, zapewne większości już znana
4) Pędzelek do malowania kresek i brwi Infinity.

Już nawet zrobiłam na szybko swatcha lakierów malując na razie po jednym paznokciu :


Oj, nawet nie macie pojęcia jak się ucieszyłam, że wreszcie byłam w stanie o własnych siłach pojechać do centrum mojego miasta. To jednak prawda, że człowiek nie docenia swojego zdrowia, dopóki go nie straci, natomiast jak już je straci, nie zawsze jest w stanie prędko znowu je odzyskać, dlatego dbajcie dziewczyny o siebie, ubierajcie się stosownie do pogody i nie przejmujcie co pomyślą inni. Zdrowie najważniejsze!!!

Swoją drogą widziałyście zapowiedzi pogody na najbliższe dni? Ma być słonecznie i ciepło. Ja już się nie mogę doczekać spacerów po parku :)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Sleek'omania dopadła i mnie!!!

Wiele dobrego słyszałam o paletkach Sleek'a, czy to przeglądając Wasze blogi, czy to oglądając tutoriale makijaży na youtube, lub czytając opinie na wizaz.pl. Muszę się przyznać, że długo opierałam się modzie na Sleek'a, ponieważ byłam pewna że jak to z modą bywa - wkrótce minie, wejdą kolejne nowości i znowu zacznie się szał na coś innego. Jednak wczoraj pod wpływem impulsu nie wytrzymałam - kupiłam od razu 2 paletki!!!

Pierwsza to Original:

zdjęcie pochodzi ze strony http://www.okazje.info.pl/ud/uroda/sleek-makeup-i-divine-paleta-12-cieni-i-divine-the-original-594.html

I druga z limitowanej edycji Monaco:

zdjęcie pochodzi ze strony http://allegro.pl/sleek-monaco-paleta-12-cienie-mineralne-limited-ed-i2288400933.html

Zdjęcia zapożyczyłam z innych stron, wyłącznie po to aby pokazać Wam kolorystykę zamówionych przeze mnie palet. Jak dla mnie prezentują się pięknie! Myślę, że moimi faworytami będą odcienie mięty i turkusu (na nich w głównej mierze mi zależało), ciekawa też może być zielona limonka w palecie Monaco oraz odcienie brzoskwini. Mam nadzieję, że z tak bogatej kolorystyki obu palet będzie można wyczarować cudowne makijaże zarówno dzienne, jak i wieczorowe. Już nie mogę się doczekać przesyłki!!! :D

A jak Wam spisują się Sleek'i i która paleta należy do Waszych ulubionych? Nie sądzicie, że Sleek'omania jest faktycznie zaraźliwa? Miłego dnia! :*

sobota, 21 kwietnia 2012

Mani na dziś: Blue velvet

Ach, jak ja kocham wiosnę!!! Szkoda, że jeszcze w pełni nie mogę się nią cieszyć, jednak pochwalę się Wam. Dzisiaj wreszcie na dobre odstawiłam kule, a to oznacza, że wkrótce będę mogła zacząć chodzić na spacery (yes, yes, yesss!!!). Kolano niemal już całkiem mnie boli, tylko sporadycznie kiedy je przeciążę, ale na codzień nie przysparza mi już problemów. Siedząc tak sobie w domu i patrząc na cudowne słonko za oknem postanowiłam stworzyć sobie mało wymagający manicure, którego kolorem bazowym jest mocno nasycony odcień niebieskiego (Dor nr 16) i dwa rzędy białych kropeczek z boku pazurków (Manhattan Tip Whitener).





Do tego zachęcona wieloma opiniami skusiłam się na osławiony bloker Ziaji. Ciekawe jak zadziała na mojej skórze :P Gdy go już wypróbuję, tak jak zaleca producent na pewno wkrótce podzielę się z Wami swoją opinią (mam nadzieję, że do tego czasu nie wypali mi pach).


czwartek, 19 kwietnia 2012

BYS Bright Purple, czyli lakier zmieniający kolor :)

Pamiętacie pierścionki, które zmieniały kolor pod wpływem temperatury? Chyba każda z nas zetknęła się z tego rodzaju biżuterią, lub przynajmniej o niej słyszała. A co gdyby nasz lakier potrafił to samo? Wyobraźcie sobie, że nakładamy na paznokcie fiolet, a po chwili zamiast fioletu mamy róż. Takie możliwości zapewnia nam lakier australijskiej firmy BYS.



Z lakierem tego typu zetknęłam się po raz pierwszy na blogu Spooky Nails. Zaciekawił mnie on na tyle, że postanowiłam kupić go na allegro u dystrybutora. Lakier ten kosztuje 13 zł (+ przesyłka 7 zł) i oferuje nam zmiany koloru odcienia pod wpływem temperatury naszych dłoni. Dostępnych jest 7 kombinacji kolorystycznych, ja zdecydowałam się na odcień chłodnego fioletu, który widać na zdjęciach.
Gdy łapki są zimne, po nałożonych 3 warstwach kolor prezentuje się u mnie tak (przepraszam za tragiczny wygląd paznokci, właśnie jestem w trakcie doprowadzania ich do ładu i składu)



Natomiast, gdy ręce mam ciepłe (lub na potrzeby postu włożę do ciepłej wody) lakier zmienia odcień z fioletu na żelkowy róż i wygląda tak:



Ogółem fajny jest ten lakier, ot taki gadżet na który co kawałek chce się zerkać. Schnie normalnie, jedna warstwa jest absolutnie niewystarczająca, należy nałożyć minimum dwie, lub tak jak ja nawet trzy, by uzyskać głęboki kolor. Jestem bardzo ciekawa co o nim myślicie, jak Wam się podoba i czy zetknęłyście się już z tym samym, lub podobnym lakierem tego typu.

środa, 18 kwietnia 2012

Essence Quattro Eyeshadow nr 08 Wood you mind? + kocia niespodzianka

Dzisiaj wyjątkowo zacznę nie makijażowo. Wyobraźcie sobie, że wczoraj otrzymałam nietypową przesyłkę. Firma Royal Canin zajmująca się dystrybucją jedzenia dla zwierząt, wysłała mi śliczny album, dotyczący pielęgnacji kotów (czy już wspominałam, że mam 2 kocie cuda w domu?) z pięknymi zdjęciami w środku, a na okładce co? Moje kocambry! Chwalę się :D :


Znajomi śmieją się, że mam kota na punkcie kotów i chyba faktycznie coś w tym jest :D Tyle tytułem wstępu, a teraz przechodzimy do sedna. Na Święta Bożego Narodzenia, wraz z innymi kosmetykami otrzymałam tak oto wyglądającą paletkę poczwórnych cieni marki Essence:



Po nałożeniu bez bazy na rękę wyglądają tak:


Moja ocena 0-10 to 8
Są to kolory raczej delikatne, idealnie pasujące do makijażu dziennego w odcieniach beżu, seledynu, oliwki i czarnego. Mają kremowe wykończenie. Najlepiej napigmentowany jest cień oliwkowy (pierwszy z lewej od dołu), najsłabiej ten czarny obok (jest ciężki do nałożenia i trzeba go naprawdę sporo, by faktycznie zaczął przypominać kolor bliższy czarnemu, niż grafitowemu). Kolory dobrze się ze sobą komponują, co ułatwia cieniowanie i pozwala zachować ładne przejścia w makijażu. Ogółem jestem z tych cieni zadowolona, na bazie Art Deco wytrzymują spokojnie cały dzień od rana do wieczora, nawet w nocy (poszłam w nich na Sylwestra do przyjaciół, mieliśmy imprezę przebieraną więc zaszalałam z makijażem). Dobrze się rozcierają, nie sypią, nie rozmazują po nałożeniu, nie zbierają w załamaniach powieki. Jedyny minus, wyczułam że nie nadają się do stosowania ich na mokro, ale poza tym są na prawdę świetne i z czystym sumieniem mogę polecić. Ich cena to ok 12 zł (w drogerii Natura).

Na koniec załączam swacha robionego na szybko (spieszyłam się na spotkanie) najjaśniejszym kolorem z paletki:



Do tego fuksjowa szminka, którą prezentowałam niedawno i wyglądacie fenomenalnie!

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

2 TAGi od ejndzel

Cześć! Dopiero niedawno robiłam swój pierwszy tak, a tutaj już przyszedł czas na kolejne i to aż 2 :) Startujemy!

TAG: najlepsze kosmetyki i największe buble


 Zasady:
1. Dodaj zdjęcie TAGu.
2. Napisz, kto Cię otagował.
3. Wybierz najlepsze i najgorsze kosmetyki z kategorii:
- Lakiery i odżywki do paznokci
- Cienie do powiek i tusze do rzęs
- Eyelinery i kredki do oczu
- Podkłady, pudry, korektory i bazy pod makijaż
- Błyszczyki i szminki
oraz uzasadnij swój wybór.
4. Otaguj pięć lub więcej bloggerek.


Zostałam otagowana przez ejndzel :)

Lakiery i odżywki do paznokci:
Najlepsze lakiery? Zdecydowanie te z Essence i My Secret, ponieważ pięknie kryją (już po 1 warstwie), nie smużą i są w śmiesznie niskiej cenie. Jako buble traktuję lakiery z Miss Selene, za ich kiepską jakość krycia, i kolory nie wyglądające na paznokciach tak jak w buteleczce.
Odżywki używam tylko Z Sally Hansen, więc nie mam porównania z innymi, ale jest świetna bo doskonale wzmacnia moje paznokcie.

Cienie do powiek i tusze do rzęs:
Moje ulubione cienie to na pewno te z palety Peggy Sage, którą jakiś czas temu prezentowałam na blogu za przepiękne kolory, pigmentacje i trwałość. Bubli z tej kategorii nie wskażę, ponieważ jeszcze nie trafiłam na cień, który mogłabym określić tym mianem. Tusze - mój faworyt to zdecydowanie Max Factor False Lash Effect, o którym pisałam już wcześniej, a bubel - Avon Supershock, totalna porażka, nie robił z moimi rzęsami dosłownie nic, wyglądały niemal tak samo jak przed nałożeniem tuszu. Dobrze, że go wygrałam w konkursie JOY'a, bo po kilku podejściach niemal od razu trafił do kosza.

Eyelinery i kredki do oczu:
Eyelinera używam od początku tego samego z Wibo, jest genialny ponieważ nie rozmazuje się, ma świetną pigmentację i nierozdwajający się pędzelek. Bubla nie wskażę, bo nie używałam do tej pory innego kosmetyku z tej kategorii. Co do kredek, używam ich niemal zawsze na linię wodną i tą jedyną jest Estee Lauder Double Wear Stay in Place, którą cenię za świetną pigmentację i nie rozmazywanie się, natomiast bublem mogę nazwać którąś z kredek Miss Sporty (nie pamiętam dokładnie jej nazwy, bo kupiłam ją tylko raz i szybko wylądowała w śmieciach) za to, że rozmazywała się strasznie i z czarnego przechodziła w niebieski (!!!).

Podkłady, pudry, korektory i bazy pod makijaż:
Jeśli chodzi o puder, to używam wyłącznie Gold Glow od Lovely i go uwielbiam za to, że pięknie matuje moją cerę, wygląda bardzo naturalnie i jest w niskiej cenie (ok 12 zł.).
Podkład natomiast to Dream Satin Liquid, który po początkowym wstręcie (ah to rozświetlanie) stał się moim ulubionym, ze względu na fakt że wygląda baaaardzo naturalnie, a w połączeniu z pudrem od Wibo tworzy zgrany duet wytrzymujący spokojnie cały dzień z góra jedną poprawką. Bubel? Podkład Perfect Stay od Astor - wyglądam z nim na twarzy, jak na balu maskowym, coś obrzydliwego ;/

Błyszczyki i szminki:
Mam niewielki asortyment, bo rzadko używam, ale jeśli miałabym wskazać faworyta to jest to Glam Shine od L'Oreal - cenię ją za efekt 2 in 1 (szminka + błyszczyk) i za to, że rewelacyjnie wygląda na moich ustach :)


TAG: kosmetyk idealny



Zasady:
1. Napisz kto Cię oTAGowal i zamieść zasady zabawy.
2. Zamieść banner TAGu i wybierz jeden kosmetyk (może to być kolorówka jak i pielęgnacja), którego używasz już długo i nie zamienisz na nic innego.
3. Wklej zdjęcie wybranego kosmetyku.
4. Uzasadnij swój wybór (krótką recenzją możesz zachęcić wiele osób, by również go wypróbowały).
5. Zaproś do zabawy cztery bloggerki


 Zostałam otagowana ponownie przez ejndzel :)

Nie robiłam jeszcze zdjęcia tego kosmetyku, więc wrzucam zdjęcie ściągnięte z Internetu:


zdjęcie pochodzi ze strony: www.rossnet.pl/Produkt/Wibo-Eye-Liner-Czarny,102280


Mój ukochany eye-liner! Kupiłam z przypadku, bo byłam ciekawa jak będę wyglądać w kresce zrobionej nie kredką, ale właśnie eye-linerem i trafiłam w 10! Skusiła mnie przede wszystkim śmieszna cena i piękny, czarny, głęboki kolor. Liner jest bardzo trwały, u mnie wytrzymuje na oczach cały dzień, nie kruszy się, nie rozmazuje, zrobienie krechy jest dziecinnie proste nawet dla niewprawionych dziewczyn. Pędzelek jest cieniutki i nie rozwarstwia się. Liner nie gęstnieje, ani nie wysycha, ma bardzo długą trwałość. Zdecydowanie polecam, bo sama sięgnę po niego jeszcze nie raz i nie dwa :)

Do obydwóch TAGów zapraszam:

Alina Rose Make Up Blog

Ps. Zapraszam na rozdanie do Immeneseness

piątek, 13 kwietnia 2012

Porównanie: Żele pod prysznic

Cześć Piękne! Dzisiaj postanowiłam wziąć na ruszt dwa popularne żele pod prysznic i zrobić porównanie, który z nich jest lepszy. Nie wiem, czy też jesteście aż tak wybredne jak ja, pod względem funkcji jakie powinien spełniać dobry żel, czy wystarczy Wam tylko że myje i ładnie pachnie? Jestem bardzo ciekawa Waszych opinii.
Nie przedłużając, dzisiaj w ringu staną: nowość - Dove Purely Pampering o zapachu jaśminu i mleczka kokosowego oraz Original Source o zapachu malin i mleczka waniliowego.


A oto co piszą producenci o swoich produktach:

    Dove

    Original Source (przepraszam za jakość zdjęcia, liczę że się doczytacie)

Zapach w opakowaniu: Muszę przyznać, że oba mnie oczarowały! Dove pachnie kwiatowo - kokosowo, jak dla mnie przepięknie, jednak wiadomo że zapach to kwestia indywidualnego gustu, natomiast OS kojarzy mi się z aromatem budyniu malinowego. Wyraźnie czuć nuty zarówno maliny, jak i wanilii - coś pięknego!

Zapach na skórze: Dove długo jest wyczuwalny na mojej skórze, zapach OS z kolei znika, zanim na dobre wyjdę z łazienki :(

Konsystencja: Niestety nie zademonstruje jej obrazkowo, ponieważ Dove już mi się skończył i zostało tylko puste opakowanie, niemniej jak wszystkie żele tej firmy jest mocno kremowa, w odcieniu bieli. OS z kolei tak, jak ma budyniowy zapach, tak i konsystencja też jest typowo budyniowa w odcieniu rózu a'la Barbie.

Mycie i nawilżenie: Dove myje doskonale i wspaniale nawilża, niekiedy nie czuję potrzeby sięgania po balsam, lub masło do ciała. OS poza zwykłym myciem nie robi niestety nic więcej - nie nawilża, nie pozostawia żadnej wyczuwalnej warstwy na skórze.

Wydajność: Dove zużywa się jak typowy żel, nie odczułam aby był niewydajny. Przy stosowaniu OS niestety trzeba kilkukrotnie nakładać na gąbkę kolejne porcje, ponieważ mam wrażenie że po kilku ruchach gąbka zaczyna dosłownie trzeć skórę (!!!). OS wyparowuje, czy co?

Opakowanie: Dove jest gładko-plastikowe, nie ma informacji o recyklingu więc nie wiem czy się nadaje, natomiast opakowanie OS jest antypoślizgowe i mamy podane info, że nadaje się do przetworzenia (i że nie testują na zwierzętach!).

Cena: zależy gdzie kupicie, ja już dokładnie nie pamiętam, jednak za Dove płaciłam ok 8 zł (chyba wtedy nawet promocja była w Rossmanie), natomiast za OS w okolicach 10 zł, więc wychodzi porównywalnie.

Podsumowanie: Dla mnie Dove wygrał bezkonkurencyjnie. Po OS niestety więcej już nie sięgnę, bo dla mnie zapach to za mało, by dać temu produktowi jeszcze jedną szansę.

środa, 11 kwietnia 2012

Art Deco Eyeshadow Base

Cześć Dziewczyny! Czy u Was dzisiaj też takie piękne słoneczko za oknem? Ja już pomału czuję w powietrzu zbliżające się lato (moją ulubioną porę roku) i nie mogę doczekać się momentu kiedy wreszcie wyjmę z szafy letnie ubrania :) Jednak zanim to nastąpi, postanowiłam przybliżyć Wam dzisiaj jeden z moich ulubionych produktów, który od momentu pierwszego użycia na dobre zagościł w mojej kosmetycznej szafce. Mowa oczywiście o chyba najlepszej bazie do cieni jaką wymyślono, czyli Art Deco Eyeshadow Base.

Przyznaję bez bicia, że nie wierzyłam w jej skuteczność, dopóki sama jej nie wypróbowałam po przeczytaniu wszelkich pieśni pochwalnych na wizaz.pl  >>> KLIK <<<. Po ponad roku używania mogę już śmiało powiedzieć, że były to jedne z najlepiej wydanych pieniędzy na kosmetyki w moim życiu.

Jak już kilkukrotnie wspomniałam we wcześniejszych postach moją zmorą są przetłuszczające się, opadające powieki, (nie dość, że nałożone cienie ledwo co widać, to do tego wałkują się niemiłosiernie w załamaniach). Po użyciu bazy moje problemy niemal natychmiast zniknęły - cienie wytrzymują cały dzień, nie rolują się, do tego baza pieknie wyciąga ich kolor sprawiając, że jest delikatnie intensywniejszy, niż gdybyśmy zastosowały je bezpośrednio na powiekę.

Moje małe cudo ma zaledwie 5 ml (jest baaaardzo wydajne), kosztuje 30 zł w Douglasie (moim zdaniem cena w stosunku do jakości nie jest wygórowana) i wygląda tak:


Baza zawiera mikroskopijne drobinki, które subtelnie potęgują koloryt nałożonych cieni



Istnieją dwie wersje - zapachowa i bezzapachowa. Ja mam tą pierwszą i muszę przyznać, że pachnie po prostu ślicznie (tak męsko mmm). Konsystencja jest bardzo dobra, łatwo rozprowadzająca się. Gdybym miała wskazać jakieś minusy - hmm... przyciemnianie cieni może być irytujące oraz nieco zwiększona trudność w ich nakładaniu. Innych zastrzeżeń nie mam.

Ta recenzja, jak i każda inna zamieszczona na tym blogu jest wyłącznie moją subiektywną opinią, nie podyktowaną współpracą z jakąkolwiek firmą.

A Wy znacie już Art Deco? :)

wtorek, 10 kwietnia 2012

TAG: 50 pytań do southgirl

Zasady:
1. Wklej logo tagu.
2. Napisz, kto Cię otagował.
3. Otaguj dowolną ilość blogerek, o których chcesz się czegoś dowiedzieć.
4. W komentarzach pod notką odpowiedz na 50 zadanych Ci przez czytelników pytań.

Tag, który zapoczątkowała vexgirl nie trafił do mnie bezpośrednio, niemniej również postanowiłam wziąć udział w zabawie, bo tak sobie pomyślałam, że może jest tutaj ktoś, kto ma do mnie jakieś pytania, jest ciekaw mojej osoby itp. Tego rodzaju tagi mają to do siebie, że mimo iż na codzień jesteśmy w blogosferze niemalże anonimowi, przy okazji tego rodzaju zabaw możemy dowiedzieć się czegoś więcej o osobie której bloga odwiedzamy, więc jeśli tylko ktoś ma ochotę to zapraszam serdecznie :)

niedziela, 8 kwietnia 2012

Step by step: Tropical Island



Dzisiaj zgodnie z obietnicą przedstawiam Wam makijażowy tutorial (już drugi!) inspirowany wszystkim tym, co większości z nas kojarzy się z tropikalną wyspą, czyli piasek, palmy, turkusowa woda itp. Odcienie zieleni i turkusu połączyłam z piaskową żółcią, a całość wzbogaciłam czarną mascarą, eyelinerem i kredką nadając oczom ciemną oprawę. Mam nadzieję, że mój dzisiejszy makijaż przypadnie Wam do gustu, więc bez zbędnych ceregieli zaczynamy:

Po zastosowaniu na całą powiekę bazy Art Deco, na wewnętrzny kącik oka nałożyłam cień w kolorze piaskowej, cielistej żółci z palety Peggy Sage, którą jakiś czas temu prezentowałam Wam na swoim blogu (możecie oczywiście zastąpić poszczególne cienie innymi, dowolnymi, byleby kolory były zbliżone do przedstawionych, jeśli chcecie uzyskać taki sam efekt)


Następnie nałożyłam cień w kolorze czystego seledynu, który kupiłam jakiś czas temu na allegro (jest to podróbka MAC'a, niemniej spisuje się świetnie)


Kolejnym krokiem jest zatarcie granicy między cieniami i połączenie z kolejnym, o kilka tonów ciemniejszym mocnym turkusem (również podróbka MAC'a)


Decydując się na ostatni cień postawiłam na zgniłą zieleń (po raz kolejny podróbka MAC'a) wyciągając ją w zewnętrznym kąciku solidnie poza oko


Następnie częściowo na dolną powiekę nałożyłam mocny turkus, który użyłam jako trzeci (po zrobieniu zdjęcia uznałam, że turkusowa kreska lepiej prezentuje się, gdy widnieje pod całym oczkiem, a nie tylko jego częścią) i na górnej powiece namalowałam eyelinerem (Wibo) cienką kreskę którą przeciągnęłam daleko poza zewnętrzny kącik oka


Na linii wodnej namalowałam kreskę kredką Avon SuperShock Gel Eyeliner Pencil, którą wygrałam wraz z innymi kosmetykami w konkursie magazynu Joy, wytuszowałam rzęsy mascarą Falsh Lash Effect marki Max Factor i przedłużyłam wspomnianą wyżej turkusową kreskę pod całe oko i tak oto prezentuje się efekt końcowy




Jak Wam się podoba? Czekam na opinie, pozdrawiam!

sobota, 7 kwietnia 2012

Wesołego Alleluja!

Z okazji Świąt Wielkanocnych chciałam Wam życzyć drogie czytelniczki wszystkiego najlepszego! Oby Zajączek przyniósł Wam te nowości kosmetyczne, o których najbardziej marzycie (ja o BeautyBlenderze), a Święta minęły w spokojnej, domowej atmosferze. Pozdrawiam Was świątecznie - Southgirl :)

Ps. Jutro kolejny tutorial, jestem bardzo ciekawa jak go przyjmiecie i już nie mogę się doczekać :D

zdjęcie pochodzi z serwisu www.obrazky.pl

czwartek, 5 kwietnia 2012

Swatch: Maybelline Color Sensational The Shine nr 280 Purple Glam

Będąc dzisiaj w jednej z ustrońskich drogerii, przypomniała mi się rozmowa z koleżanką dotycząca szminek w kolorze fuksji. Zawsze uważałam, że taki kolor kompletnie nie pasuje do mojego typu urody (kruczoczarne włosy, jasna cera), jednak koleżanka wygląda podobnie i gdy pewnego dnia zobaczyłam jak jej pomadka pięknie prezentuje się na ustach, postanowiłam przyjrzeć się bliżej fuksjowym barwom.

Wybór padł na Maybelline Color Sensational The Shine nr 280 Purple Glam.
Oto co pisze o producent o wszystkich produktach Color Sensational The Shine :

"Zachwyć się olśniewającą odsłoną blasku!
Dla kogo? Dla kobiet oczekujących od szminki połysku i zarazem koloru.
Działanie: Formuła zawierająca mikrorozświetlające pigmenty i luksusowy, miodowy nektar. Usta lśnią kolorem, kuszą kremowym wykończeniem. Szminka nadaje szlachetny, wyrafinowany, zniewalający połysk"

Porobiłam kilka zdjęć, niestety aparat ponownie "zjadł" kolor, który na żywo jest znacznie bardziej wyrazisty, wpadający w hmm... malinę? I może minimalnie w fiolet, który jednak w żaden sposób nie narzuca się.





Uwierzcie na słowo, że na pewno jest to fuksja :) I jak Wam się podoba?

środa, 4 kwietnia 2012

Kwietniowy przegląd mascar

Dzisiaj postanowiłam przedstawić Wam kolejne "cudeńka" z mojej kosmetycznej półki, których aktualnie używam. Tym razem trafiło na tusze do rzęs, oto one - voilla :)


I ich szczoteczki przedstawione w takiej samej kolejności jak mascary:


Który z nich jest moim faworytem? Zdecydowanie False Lash Effect marki Max Factor! Tusz, bez którego nie wyobrażam sobie eleganckiego wyjścia, bądź randki! Niemniej nie ukrywam, że miałam to szczęście, iż z każdej z przedstawionych mascar jestem w dużym stopniu zadowolona, a jak już pewnie zauważyłyście po moich wpisach, zazwyczaj ciężko mi dogodzić ;)


Moja ocena 0-10 to 7
Pierwsza szczoteczka należy do Big & Beautiful False Lash Look marki Astor. Ma jak widać spore gabaryty i przez to ciężko maluje się nią dolne rzęsy (u mnie przy pierwszym podejściu skończyło się na efekcie "pandy"), słabo rozdziela poszczególne rzęsy, jednak podstawowy efekt zostaje spełniony - pogrubia i to znacznie dając efekt sztucznych rzęs. Niestety im dalej ją użytkuję, tym gorzej się sprawdza, ponieważ z każdym kolejnym makijażem muszę nakładać coraz większą ilość warstw, w przeciwieństwie do tego co było na początku, kiedy wystarczała zaledwie jedna, góra dwie, by uzyskać zadowalający efekt. Tusz poza pogrubieniem, ładnie wydłuża rzęsy i je podkręca, nie osypuje się i wytrzymuje na rzęsach cały dzień, niemniej nakładanie go jest średnio przyjemne w związku z czym taka, a nie inna ocena. Cena ok. 35 zł.


Moja ocena 0-10 to 10
Kolejna szczoteczka należy do słynnej False Lash Effect Mascara marki Max Factor. Jak dla mnie fenomen!!! Póki co jest to moja ulubiona i niezastąpiona mascara (ewentualnie może z nią konkurować jedynie L'Oreal Lash Architecte Nuit Noire). Daje rewelacyjny, sceniczny look! Jest mocno napigmentowana, czarna jak smoła, do tego genialnie wydłuża i zagęszcza powodując efekt sztucznych rzęs na którym osobiście bardzo mi zależało. Kiedy maluję rzęsy, zależy mi na tym, by było to widać, a w przypadku tej mascary moje wymagania zostają w 100% spełnione. Szczoteczka jest dość długa, posiada gęste, syntetyczne włoski, co pozwala na perfekcyjne rozdzielenie niemal każdej rzęsy i precyzyjne pomalowanie dwoma, trzema ruchami, nawet w kącikach, a nie "bawienie się", jak w przypadku innych tuszy. Poza tym nie ma mowy o jakimkolwiek osypywaniu się, czy rozmazywaniu (noo, chyba że płaczecie, ale jest też wersja wodoodporna). Zdecydowanie polecam i sama jeszcze nie raz do niej wrócę! Cena ok. 60 zł.


Moja ocena 0-10 to7
Ta zakręcona szczoteczka należy do Sumptuous Bold Volume marki Estee Lauder, jak wygląda na rzęsach możecie zobaczyć TUTAJ. Sama do końca nie wiem co o niej myśleć. Na początku niemal w ogóle nie spełniała moich oczekiwań o wyrazistym i efektownym pogrubieniu, jednak w trakcie używania zmieniłam o niej zdanie niemal o 180 stopni, ponieważ kiedy odrobinę zgęstniała, moje rzęsy nareszcie zaczęły być po jej użyciu widoczne! Znalazłam też na nią sposób, jeśli ktoś woli makijaż delikatny, najlepiej ją stosować przez jakiś czas zaraz po kupnie i wtedy na pewno będziecie zadowolone, natomiast gdy odrobinkę zgęstnieje - będzie z kolei idealna na wieczorne wyjścia. Mnie w każdym razie zaczęła odpowiadać dopiero przy bodajże 5 podejściu, przy czym używałam jest stosunkowo rzadko. Cena ok. 110 zł.

A które mascary goszczą aktualnie w Waszej kosmetyczce i które są Waszymi ulubionymi? Miłego wieczoru Piękne!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...