wtorek, 31 grudnia 2013

Sylwestrowe życzenia

Kochani! Dzisiaj żegnamy Stary Rok, aby już po północy powitać Nowy :) Jestem ciekawa, gdzie wybieracie się na zabawę i czy macie już gotowe noworoczne postanowienia, lub plany. Jeśli tak i chcecie się nimi ze mną podzielić, to chętnie poczytam o nich w komentarzach :). Dla mnie był to rok dość ciężki i smutny, ale nie zabrakło w nim również pozytywów. Dzisiejszą zabawę spędzam w gronie znajomych, w jednym z klubów, gdzie zapewne przetańczymy do rana całą noc (o ile nogi pozwolą i miejsca na parkiecie starczy). Tuż po Nowym Roku wracam do Was z kolejną porcją świeżutkich postów, które postanowiłam sobie planować, aby nie zapomnieć o żadnym z kosmetyków, które chciałabym Wam przedstawić.

Ok nie przedłużając życzę Wam moi mili szampańskiej zabawy do białego rana, mnóstwa bąbelków w kieliszku, spełnienia marzeń, a jutro braku oznak syndromu dnia wczorajszego, słowem HAPPY NEW YEAR!


sobota, 28 grudnia 2013

Antyperspirant Garnier Mineral Invisble Black+White+Colors

Hej Piękne! Święta minęły w mgnieniu oka, a już przed nami kolejne fetowanie czeka w kolejce :). Z tej okazji przychodzę do Was z bohaterem dzisiejszego postu.

Antyperspirantów używam codziennie, ponieważ lubię czuć ochronę w ciągu całego dnia. Do tej pory preferowałam niemal wyłącznie te w sztyfcie, ponieważ odnosiłam wrażenie, że są w jakiś sposób trwalsze i zapewniają komfort na dłużej, niż ich odpowiedniki w sprayach, żelach, czy kulce. Jednak z perspektywy czasu stwierdziłam, że postać tego rodzaju kosmetyków ma niewiele do rzeczy, gdyż działanie i tak potrafi być zróżnicowane.



Dezodorant, który Wam dzisiaj przedstawię, charakteryzuje się tym, że ma zapewniać nie tylko 48h ochrony przed potem, ale także zapobiegać nieestetycznym plamom na czarnych, białych i kolorowych ubraniach.

Kilka słów od producenta:
"Skąd te plamy?
Plamy i przebarwienia na ubraniach powstają w wyniku reakcji, jaka zachodzi między niektórymi składnikami dezodorantów, potem, aromatami i produktem piorącym.
Nie tylko czarny i biały
Problem śladów nie dotyczy wyłącznie białych i czarnych ubrań - na nich jest najbardziej widoczny. Twoje kolorowe bluzki również są narażone na przebarwienia.
Unikalna technologia
Unikalna technologia przeciw przebarwieniom opracowana we współpracy z Francuskim Instytutem Włókiennictwa i Odzieży chroni Twoje czarne, białe... a teraz również kolorowe ubrania przed plamami.
Przeciw przebarwieniom i plamom
Działa przeciw powstawaniu białych śladów na czarnych ubraniach, żółtych plam na białych ubraniach oraz przebarwień na kolorowych.
48 godzinna ochrona
48 godzinna ochrona przed przykrym zapachem i wilgocią dzięki formule z ultraabsorbującym Mineralite."

To, co mi się w nim podoba, to przede wszystkim bardzo kobiecy design, dzięki połączeniu kolorów białego, różowego, jasnozielonego oraz czarnej czcionki, świeży, kobiecy zapach oraz mechanizm zapobiegający przypadkowemu naciśnięciu. Kiedy chcemy go użyć wystarczy przesunąć suwak z tyłu opakowania. Aplikacja nie sprawia najmniejszej trudności.




Samo działanie dezodorantu określiłabym, jako niezłe, jednak o 48h możemy zapomnieć. Osobiście nie posiadam nadmiernej potliwości, jednak mimo to zapewnił mi świeżość przez ok 6-8h nawet podczas intensywnego dnia, czyli stosunkowo słabo w odniesieniu do obietnic producenta, jednak całkiem przyzwoicie, w stosunku do innych, podobnych, które bywało, że działały o wiele krócej, albo nawet wcale. Uważam, że w okresie karnawału sprawdzi się wyśmienicie, ponieważ przed odbarwianiem odzieży rzeczywiście chroni idealnie, a sprawdziłam go na chyba każdym kolorze moich bluzek, zwłaszcza w okresie Świąt, kiedy to przebierałam się chwilami po kilka razy (przed przyjściem gości, na czas wizyty gości, do Kościoła itp.)

Podsumowując: uważam, że jest to dobry antyperspirant damski Garnier, który na imprezowe szaleństwo sprawdzi się świetnie, ponieważ sama mam zamiar spędzić ten czas w towarzystwie moich koleżanek (Asia, Justyna - pozdrawiam!) na imprezie w klubie, lub na wrocławskim rynku i bynajmniej nie przejmować się tym, czy aby pod pachami jest wszystko w porządku. Jestem przekonana, że na czas imprezy Sylwestrowej zapewni mi ochronę, a przede wszystkim psychiczny spokój, bo co to za impreza ze stresem w tle.

Znacie ten antyperspirant? Lubicie go, czy może macie innych ulubieńców? Miłego dnia Kochane :*

środa, 25 grudnia 2013

Świąteczne mani - Holographic Hero

Witam Was Kochani! I jak po Wigilii? Brzuszki pełne? Zadowoleni z prezentów? Jeśli tak, to cieszę się razem z Wami :).

Dzisiaj przychodzę do Was z propozycją manicure, który zagościł u mnie na czas Świąt. Podczas tego okresu uwielbiam postawić na chociaż mały akcent kojarzący się z obecną porą roku. W tym roku wybrałam lakier holograficzny marki Gosh pod nazwą Holographic Hero.

Zapewne część z Was uzna, że jest to lakier bardziej sylwestrowy, niż świąteczny i również jest w tym sporo racji, ponieważ mieni się on feerią barw w zależności od kąta padania światła, niemniej efekt bynajmniej nie jest przesadzony. Mnie osobiście kojarzy się z roziskrzonymi płatkami śniegu, które chociaż nie tak kolorowe, to jednak pełne połysku.

Chociaż lakier jest przepiękny i z miejsca trafił na pozycję moich lakierowych perełek, to jednak nie jest pozbawiony wad. Bardzo lubi podkreślać nierówności płytki, dlatego radziłabym nakładać go na bazę. Poza tym, chociaż pięknie kryje, lubi tworzyć paskudne prześwity podczas nakładania, jeśli przejedziemy pędzelkiem 2 razy w tym samym miejscu, dlatego też trzeba nakładać go szybko. Ponad to radziłabym nakładać drugą warstwę dopiero, gdy pierwsza solidnie wyschnie, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo ściągnięcia obu warstw, gdy lakier nie jest wystarczająco podeschnięty, co kilkukrotnie mi się zdarzyło. Efekt, jaki daje sam lakier, jest półmatowy, dlatego nałożyłam na niego dodatkowo nabłyszczasz z Essence, który spotęgował błyszczący efekt. Mimo tych wad absolutnie nie żałuję zakupu, bo widowisko na pazurkach wynagradza wszystko!

Dość gadania, zostawiam Was ze zdjęciami robionymi przy różnym oświetleniu, jednak żałuję, że mimo to nie udało mi się do końca uchwycić jego piękna.

W świetle dziennym lakier jest po prostu srebrny, swój urok uwydatnia dopiero w sztucznym świetle, lub podczas błysku lampy aparatu :)












I jak Wam się podoba taka multikolorowa iskierka? :)

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Życzenia Świąteczne

Cześć Kochani! Jest tuż przed Świętami, zatem z tej okazji, jeszcze w ferworze przygotowań, chciałam życzyć Wam oraz Waszym bliskim przede wszystkim spokoju i harmonii. Rodzinnej atmosfery podczas jutrzejszej wieczerzy Wigilijnej, wyczekiwanych prezentów pod choinką, zdrowia (bo ono najważniejsze!), motywacji do działań i pokonywania własnych słabości, a także wiary, nadziei i miłości.



A taka oto choinka stanęła koło dworca w moim mieście. Prawda, że piękna? :)



Pozdrawiam Was serdecznie i do usłyszenia zapewne w 1 Dzień Świąt. Buziaki dla wszystkich :*

piątek, 20 grudnia 2013

Wosk Yankee Candle Baby Powder

Hej Kochane :) Wiem, że dzisiaj miał być post prezentujący moją radosną twórczość artystyczną, jednakże ponieważ miałam kompa w naprawie, część zdjęć moich rysunków straciłam na amen, stąd dopiero muszę je zrobić od nowa, a w tym celu potrzebuję lepszego światła, niż dzisiaj.

Aby jednak post się pojawił, postanowiłam zrobić małą "zapchaj dziurę" i opisać kolejny wosk z serii 4 zapachów, które kupiłam jakiś czas temu w sklepie Goodies. Dzisiaj będzie kilka słów o wosku po którym spodziewałam się najwięcej, a okazał się najmniej przyjemny z całej czwórki.



Opis producenta:
"Szczelnie otula całe ciało i skutecznie niweluje drażniący ból. Pachnie czystością, świeżością i niewinnością i kojarzy się z dziecięcą beztroską oraz czułą miłością. Dziecięcy puder to element powszechnie wykorzystywany przez największym mistrzów perfumeryjnych. Artyści kreujący najcudowniejsze i najmocniej chwalone zapachy wiedzą, że to właśnie ten aromat – czy to umieszczony w bazie kompozycji, czy uwalniający się dopiero po kilku godzinach – potrafi najmocniej przekonać do zawartości zdobnego flakonika. Tak samo jest z woskiem Baby Powder, który już w chwilę po rozgrzaniu rozkochuje w sobie świeżymi, pudrowymi aromatami."

Zaraz po odpaleniu kominka i roztopieniu maleńkiego kawałeczku wosku, dosłownie w jedną chwilę stały się wyczuwalne mocno pudrowe nuty rozchodzące się po całym pomieszczeniu. Wszystko byłoby pięknie, gdyby uwalniały się one powolutku i nienachalnie, tworząc tylko mgiełkę zapachu. To co mnie uderzyło od razu, to bardzo silna intensywność tego wosku, duszna i przytłaczająca, w krótkim czasie powodująca ból głowy.

Nigdy nie palę większego kawałeczka, niż pokazany na zdjęciu, a i tak zapach jest nie do wytrzymania :( Ps. kominek lekko brudny po poprzednich woskach - zobaczyłam to już po pstryknięciu fotki, ups ;/

Zapach w żaden sposób nie kojarzy mi się z beztroską i dziecięcymi kosmetykami, które przecież powinny być łagodne i nie drażniące nozdrzy. Wosk jest z kategorii tych, które można odpalić raz i wystarczy. Jego aromat szybko się nudzi i staje słodko-mdły, przynajmniej jak dla mnie. Niestety nie kupię go ponownie w żadnej formie, ani wosku, ani samplera, ani świeczki, gdyż zdecydowanie nie jest to "mój" zapach. Jeśli jednak jest ktoś chętny, to możecie go zakupić na stronie Goodies za cenę 6 zł klikając TUTAJ.

Które zapachy YC polecacie?

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Zapowiedź testów L'Oreal oraz najnowsze zdobycze / dużo zdjęć

Hej Kochane! Juhuuu! Od wczorajszego wieczora wreszcie mam sprawnego kompa, więc już na spokojnie mogę Was odwiedzać i tworzyć notki, gdyż w końcu mam stabilny net i normalne kolory na monitorze (na graciaku, jak wiecie obie te funkcje mocno zawodziły). Dlatego też nie przedłużając przychodzę do Was z nowościami, jakie nabyłam i otrzymałam w ostatnim czasie.

Zacznę może od bogatej przesyłki od L'Oreal:



W paczce znalazły się:

1) Gama produktów do włosów Elseve Fibralogy - szampon, odżywka i aktywator gęstości - już pierwszego dnia poszły w użycie, na razie nie mam zdania :P.



2) Antyperspirant Garnier Mineral Invisible.



3) Garnier płyn micelarny 3 in 1 do skóry wrażliwej.



4) Krem przeciwzmarszczkowy Revitalift Laser X3 na noc.



A tutaj już moje zakupy z ostatnich kilkunastu dni. Do końca pierwszego kwartału 2014 nie kupuję już żadnych kosmetyków, chyba, że coś mi się skończy, będzie natychmiast potrzebne, albo będzie wyjątkowa mega okazja - obiecuję to publicznie :).

1) Kosmetyczka z Biedronki, bardzo pomiestna, gdyż moja adidasowa  okazała się już być za mała. Mamy tutaj 3 przestronne komory, gdzie pogrupowałam sobie kosmetyki z których korzystam najczęściej podczas codziennego makijażu.



W pierwszej szminki, błyszczyki, balsamy, jest również miejsce na pędzle, jednak te trzymam osobno, choć na wyjazd jest to super opcja, by móc się ze wszystkim zabrać.



W drugiej podkłady i korektory itp:



Natomiast w trzeciej mascary, linery i żel do brwi:



Każda komora oddzieona jest suwakiem, kończącym się uroczymi serduszkami:



Kosmetyczka kosztowała mnie 17.90 zł i myślę, że była to znakomita inwestycja, dlatego jeśli tak jak ja borykacie się ze zbyt małą ilością miejsca na wciąż nowo przybywające zbiory kosmetyczne, to myślę, że warto się w nią zaopatrzyć, bo miejsca zajmuje niewiele, a jest pojemna na tyle, że wszystko na spokojnie się mieści, a jak widzicie nie jest tego wcale mało :).

Kolejnymi rzeczami, które wpadły ostatnio w moje łapki to drobne zakupy, jednak tylko jeden z nich był zachcianką, mianowicie róż z Lovely z najnowszej kolekcji Snow Princess, w odcieniu Pink Princess, reszta to zakupy z konieczności (ps. wtedy jeszcze nie mogłam wiedzieć, ze po drodze otrzymam 2 szampony w ramach współprac ;)).


Od lewej:
1) Balsam przeciw wypadaniu włosów z enzymami pijawki lekarskiej
2) Szampon i odżywka Balea Kokos i Kwiat Tiare, które otrzymałam dzięki uprzejmości mojej koleżanki Anety, która niedawno podczas jednej z podróży miała możliwość zajrzeć do DM. Kochana wiem, że tu zaglądasz, więc dzięki raz jeszcze :* Pachną niesamowicie!
3) Wspomniany róż, niebawem napiszę o nim coś bliżej.
4) Podkład Max Factor Whipped Creme w odcieniu Beige, kupiony ponieważ chociaż jak widać na zdjęciu powyżej podkładów mam sporo, to jednak chciałam mieć coś lekkiego na codzień, w odpowiednim odcieniu na obecną porę roku (oprócz Revlona wszystkie są ciut za jasne, lub ciut za ciemne, więc zmuszona jestem je mieszać).
5) Kabuki z Elite Models - niedawno odkryłam, że nie mam fajnego pędzla do pudru (ten bambusowy z Elite, który był do pudru ostatecznie służy mi do nakładania rozświetlacza).

To by było na tyle uff... gratulacje dla tego, kto dotrwał do końca, bo notka wyszła dość obszerna. Przez najbliższe miesiące czeka mnie ogrom testowania, ale to jest to co blogerce urodowej sprawia chyba najwięcej radości (oprócz samego pisania).

Pozdrawiam Was ciepło i do następnej notki, w której pokażę Wam część moich rysunków :)

sobota, 14 grudnia 2013

Świeczka Yankee Candle Wedding Day

Hej! Na ostatnim spotkaniu blogerek, dzięki uprzejmości sklepu Goodies miałam okazję przetestować jeden z zapachów tym razem nie wosków, a świeczki Yankee Candle. Przyznam, że ucieszyłam się bardzo, ponieważ, jak wspomniałam, przy okazji recenzowania pierwszego z wosków, które Wam przedstawię, zapachy chociaż piękne, to są zbyt mocne, jak dla mojego uwrażliwionego nosa i małej powierzchni mojego pokoju, którą zamieszkuję, więc świeczka, której aromat jest ponoć słabszy wydawała się być idealna dla mnie. Czy tak się rzeczywiście stało?

Świeczka którą początkowo otrzymałam była o zapachu Beach Wood, jednak przez to, że nie przepadam za drzewnymi zapachami, zamieniłam się z jedną z blogerek będących na spotkaniu i w ten oto sposób trafił do mnie zapach Wedding Day, czyli Dzień Ślubu.



Tak producent mówi o zapachu:
"Dzień ślubu jest pod każdym względem wyjątkowy. Atmosferę, godziny niepewności, oczekiwania i wielkiego szczęścia – to wszystko trudno jest opisać. Tak samo zresztą ciężko jest scharakteryzować słowami zapach świecy zainspirowanej zaślubinami. Lekki, kobiecy niewinny, uzależniający! Zbudowany z doskonale dobranych nut, składających się na elegancką mieszankę białych, gustownych kwiatów i ledwo wyczuwalnych, ale podkreślających charakter kompozycji owoców. Wedding Day to klasa sama w sobie i ogromna, aromaterapeutyczna moc zamknięta w niewinnym, jasnym, bardzo wyszukanym wosku."

Rzeczywiście jest on ciężki do opisania, jednak niezwykle subtelny i kobiecy, delikatnie mydełkowy, bardzo, ale to bardzo w moim guście! Świeczka okazała się być słabsza w zapachu, niż woski, nieprzytłaczająca, czyli idealnie taka, jaką sobie wymarzyłam. Po wejściu do pomieszczenia można było poczuć tylko mgiełkę zapachu, bez typowej świeczkowej nuty, za którą nie przepadam. Dzięki temu pokój stał się przytulny i na prawdę, aż chciało się w nim przebywać. Sam zapach to połączenie różnych kwiatów, wyczuwam w nim róże i kalie, a co do innych nie jestem pewna. Nie jest to jednak typowy "babcino-kwiatowy" duszny zapach, tylko nowoczesny i elegancki aromat, nadający wnętrzu charakteru. Jestem niemal pewna, że skuszę się również na wosk, lub drugą świeczkę o tym samym zapachu, bo potrafi uzależniać.



Zdecydowanie polecam Wam zakup tego produktu, jednak tylko do małych pomieszczeń, bo w większych zdecydowanie lepiej sprawdzą się woski. Jestem oczarowana tą kompozycją i przekonana, że jsezcze do niej powrócę. Świeczkę kupicie na stronie Goodies, klikając TUTAJ.

Miłego wieczorku życzę :)

piątek, 13 grudnia 2013

Nieco spóźniona relacja z Mikołajkowego Spotkania Śląskich Blogerek

Witam moje kochane Czytelniczki! Dawno mnie już tutaj nie było i przyznam, że równie dawno nie odwiedzałam Was na blogach, co mam nadzieję będzie mi wybaczone, bo niestety nadal mam kompa u sąsiada w naprawie, przez co wciąż zmuszona jestem tworzyć posty na moim graciaku, gdzie net śmiga tak, że czasem mam wrażenie, że prędzej doczekam do wybuchu 3 wojny światowej, niż do załadowania poszczególnych stron, ehh :(.

Dzisiaj jednak przychodzę do Was z trochę opóźnioną relacją z Mikołajkowego Spotkania Śląskich Blogerek, które odbyło się 7.12.2013 r. w klubie Geneza w Katowicach. Organizatorkami były Eweśka i Asia, a wszystkich uczestniczek było łącznie 16 razem ze mną :).

Atmosfera była wspaniała, część osób miałam już okazję poznać, przy okazji ubiegłorocznego spotkania, a część dopiero teraz. Bardzo szybko znalazły się wspólne tematy do rozmów, bo dziewczyny okazały się być świetnymi towarzyszkami - sympatyczne, otwarte, uśmiechnięte, a dzięki połączeniu stolików z każdym udało się zamienić chociaż słowo.

Zdjęcia zapożyczyłam od Eweśki, oczywiście za jej zgodą (polecam kliknąć na fotkę w celu powiększenia). Ciekawe, czy ktoś mnie rozpozna na zdjęciach (wskazówka: siedzę obok Siulki) hehe :D






Po przyjściu do domu rozpoczęło się oglądanie giftów od naszych sponsorów, którymi były marki: Goodies, Floslek, Oceanic, MaryKay, Miraculum, PROMOTO i Cefarm.





Ogromnie się cieszę, że sobotnie popołudnie mogłam spędzić w tak doborowym towarzystwie. W całym spotkaniu przeszkadzało mi jedynie przeziębienie, które dopadło mnie dzień przed, przez co nie mogłam posiedzieć tak długo, jakbym chciała, jednak mimo wszystko było super!!!

Dziewczyny, które brały udział w spotkaniu to:

Serdecznie zapraszam Was na ich blogi i cóż... pozostaje mi czekać do następnego spotkania w tym samym, lub większym gronie. Raz jeszcze wszystkim dziękuję i pozdrawiam! :***

niedziela, 8 grudnia 2013

BingoSpa Tahitian Noni body scrub / kilka słów o peelingu, który pod niemal każdym względem mnie rozczarowal :(

Hej Dziewczynki! Jak Wam mija niedziela? Mnie przyznam dość leniwie, byłam wczoraj na mikołajkowym spotkaniu śląskich blogerek organizowanym przez Eweśkę i Asię, dzięki któremu ponownie miałam okazję spędzić czas w przesympatycznym towarzystwie 15 super dziewczyn! Mam nadzieję, że niedługo uda mi się umieścić tutaj relację z tego wydarzenia, tylko muszę poprosić nasze cykające fotki blogerki o możliwość ich umieszczenia na moim blogu, ponieważ sama nie zabierałam ze sobą mojego kompaktu :P

Przechodząc do rzeczy, przygotowałam dzisiaj dla Was recenzję kosmetyku, otrzymanego w ramach współpracy z BingoSpa, który niestety, ale zupełnie się u mnie nie sprawdził, choć początkowo miałam nadzieję, że okaże się hitem.

Za 18.50 zł. otrzymujemy dość dużo produktu, bo aż 550 g do dostania >>TUTAJ<<. Scrub znajduje się w plastikowym opakowaniu z oczywiście papierową etykietką (!), która mimo wszystko zachęca do użytku, przez apetyczny obrazek siejący w moich wyobrażeniach wizję niemal rajskiej kąpieli z dodatkiem ekstraktu pachnących, soczystych owoców mmm...



Wszystko byłoby fajnie, gdyby na stronie producenta, choć w jednym miejscu było podane, jakiego rodzaju jest to scrub, czy solny, czy cukrowy, lub przynajmniej zamieścić skład kosmetyku, by można się było w jakikolwiek sposób zorientować co człowiek kupuje. Dlatego też tym większe było moje rozczarowanie, gdy po otwarciu opakowania ujrzałam po prostu sól z dodatkami.

Po pierwsze peelingów solnych nie cierpię, ponieważ zbyt mocno podrażniają moją skórę, nieważne czy jest przed, czy już po depilacji, a dodam, że nie jestem wrażliwcem. Po drugie otrzymana sól jest sypka, a nie w formie pasty, jak w większości tego rodzaju kosmetyków, którą można by bezproblemowo rozprowadzić na ciele. Dlatego też przy każdorazowej próbie wypeelingowania ciała, niemal cały kosmetyk nabrany na rękę spadał na dno wanny uprzykrzając tym samym resztę kąpieli przez wkurzające drapanie w tyłek, gdyż nigdy nie zdążył mi się do końca rozpuścić :(.



Teraz przejdę do zapachu. W sumie tutaj nie ma się co rozpisywać, bo jest on po prostu landrynkowy. Kupcie paczkę landrynek i zanurzcie w niej nos, to poczujecie dokładnie ten sam aromacik, który ja po otwarciu tego scrubu. Osobiście jest dla mnie zbyt słodki, mdły i nijaki, więc po prostu mi się nie podoba.

Zapomniałabym dodać, że jako, iż postać tego peelingu ma formę sypką, a po kąpieli zazwyczaj jest w łazience dość duszno, cała sól zbiera wilgoć z otoczenia, co jest kolejnym dużym minusem.



Niestety jedyne co zauważyłam po kilkukrotnym zastosowaniu tego peelingu (więcej nie dałam rady) to fakt, że podrażnił moją skórę, przez co jeszcze dłuższy czas po kąpieli była zaczerwieniona, zapewne przez zbyt agresywne działanie soli, która w kontakcie z nawet najdelikatniej podrażnioną, lub przesuszoną skórą szczypie niemiłosiernie. Innego działania poza wspomnianym nie zauważyłam, żadnego nawilżenia, czy innego dobroczynnego wpływu.

Na koniec wrzucam Wam skład, który jest dość sympatyczny:



Niestety ze swojej strony nie polecam tego kosmetyku, zwłaszcza przez utrudnioną aplikację podczas stosowania, zbyt silne działanie i zapach, który nie każdemu przypadnie do gustu. Jedyny pozytyw to przyjemny skład, który tutaj jednak nie miał szans uratować sytuacji.

Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

piątek, 6 grudnia 2013

Pierniczkowa Farmona - zapowiedź

Witam! Post z serii chwalipięckich i informacyjnych :) Takie dobroci otrzymałam kilka dni temu od Farmony, niedługo będzie recenzja poniższych produktów, a tymczasem na hasło BLOG możecie otrzymać 20% zniżki na wszystkie kosmetyki w sklepie Farmona, więc zapraszam Was serdecznie! Wystarczy kliknąć w banner, by zostać przekierowanym do sklepu.



https://sklep.farmona.pl/

środa, 4 grudnia 2013

Recenzja mojego książkowego must have - "Flirtując z Życiem"

Cześć! Pamiętacie zapewne, jak 2 posty temu umieściłam na pierwszym miejscu swojej świątecznej wish listy pozycję Łukasza Maciejewskiego w rozmowie z Danutą Stenką "Flirtując z Życiem", bez której jako ogromna fanka talentu Pani Danuty nie mogłabym się obejść? No i właśnie, nie wytrzymałam... Wczoraj, kupując kalendarz na Nowy Rok nie zdołałam oprzeć się pokusie, dzięki czemu w bliżej niewytłumaczalny sposób książka powędrowała najpierw do koszyka, następnie do kasy, by kolejno trafić wreszcie w moje łapki :D. Doszłam do wniosku, że jako osoba niezwykle ciekawa rzeczy, które ją interesują nie zdołam czekać jeszcze niemal trzy tygodnie w niepewności, czy aby na pewno znajdzie się dla mnie pod choinką, więc wolałam uprzedzić fakty i sama ją sobie sprezentować ;).

Jeszcze w dniu zakupu książkę pochłonęłam prawie do końca, czytając z zapartym tchem praktycznie od pierwszej strony, dokańczając ostatni rozdział w dniu następnym. Przez to uznałam za oczywiste zapoznać Was z tą pozycją, która od momentu przeczytania pierwszego rozdziału, już wiedziałam, że stanie się jedną z moich ulubionych.



Danuty Stenki z pewnością nie trzeba nikomu przedstawiać. Znakomita aktorka, znana szerszej publiczności przede wszystkim z ról komediowych - Judyty z "Nigdy w Życiu!", czy Anny z "Jeszcze Raz". Niewiele osób jednak wie, jak szerokie spektrum ról przyszło jej zagrać i jak kręta była początkowo droga, która w efekcie końcowym zaprowadziła ją na sam szczyt aktorskiej kariery.



Książka została napisana w formie wywiadu - rzeki ze znanym dziennikarzem, krytykiem filmowym i teatralnym, a prywatnie dobrym znajomym Stenki, czyli Łukaszem Maciejewskim, który był znakomicie przygotowany do rozmowy, zadawał trafne pytania, z kulturą, wyczuciem i szacunkiem do swojego rozmówcy, czym zyskał sobie moją sympatię. "Flirtując z Życiem" to ciepła opowieść, w której Pani Danuta oprowadza nas po kolejnych latach jej życia. Począwszy od wspomnień dzieciństwa spędzonego na kaszubskiej wsi, zabawach z bratem, czy pracy w rodzinnej pasiece, poprzez egzaminy do studium teatralnego, przebijanie się przez kolejne role, w kolejnych teatrach, by wreszcie na stałe móc osiąść z rodziną w Warszawie. Aktorka nie boi się poruszać również tematów trudnych - o depresji która ją dotknęła na pewnym etapie życia, niezadowoleniu z samej siebie i ambicji, która czasem potrafiła destrukcyjnie działać na jej osobowość.

Dzięki opowieściom Pani Danuty mamy okazję przyjrzeć się pracy aktora od podszewki, dowiedzieć się jak wielu wyrzeczeń i poświęceń wymaga ta branża, ale też jak wiele potrafi dawać satysfakcji. Dowiadujemy się o pracy przy takich produkcjach, jak wymagające spektakle twórców - Warlikowskiego, Jarzyny, czy Kleczewskiej, które wręcz obnażają aktora ze wszystkich emocji, tym samym docierając do samego wnętrza jego duszy.

Jednak z książki wyłania się przede wszystkim kobieta pełna pasji i zaangażowania, choć nie do końca pewna siebie, pokorna wobec losu i wrażliwa. Szczęśliwa żona i matka dwóch córek. Spełniona zawodowo i rodzinnie. Kobieta w życiu której, jak pisze autor "każdy łatwo odnajdzie cząstkę własnego życia".



Czytając książkę, czułam jakbym podążała z Panią Danutą w wehikule czasu. Ani przez chwilę nie poczułam się znudzona, ponieważ każdy rozdział opowiada o innym, ciekawym fragmencie jej życia. Jest to historia barwna, sentymentalna i przede wszystkim na tyle interesująca, że nie pozostawiająca czytelnika obojętnym. Znajdziemy tutaj również wiele inteligentnych anegdot i porównań używanych przez aktorkę z wrodzonym sobie poczuciem humoru, który osobiście uwielbiam.

"Doskonale rozumiem, że trzeba wyrzucać i że moja postać nie jest żadną główną rolą, ale nie można przecież wycinać serca postaci. Można jej poobcinać nogi, ręce, wyciąć nawet nerki, ale nie można wyrzucić serca!"

Zdecydowanie i z całych sił polecam Wam tą pozycję, jeśli tak jak ja jesteście fanami talentu i osobowości tej wspaniałej osoby. Jak dla mnie to postać wybitna w swoim fachu, a przy tym po prostu "ludzka", szczera, otwarta i prawdziwa. Duże gratulacje należą się również autorowi, czyli Panu Łukaszowi Maciejewskiemu, który sprawił, że książki nie czyta się jako suchego wywiadu, lecz jako rozmowy dwojga dobrych znajomych, ucinających sobie pogawędkę. Uważam, że jest to pozycja w 100% warta przeczytania i już ogromnie żałuję, że nie ma kolejnej części, ale bynajmniej nie z powodu niedosytu, tylko ciągłej chęci zagłębiania się w tą opowieść dalej i dalej...

niedziela, 1 grudnia 2013

Bell krem CC, czy rzeczywiście takie cudo, jak o nim piszą?

Hejka! Niestety nadal mój laptop trwa w fazie zawieszenia i póki co wciąż jestem zmuszona pisać do Was na kompie zastępczym, na którym net działa tak, że wyrażając się na jego temat trzeba by ostro przeklinać, więc sobie darujmy i przejdźmy od razu do tematu notki :P.

Szał na kremy BB i CC nie ustaje. Przetestowałam ich na sobie na prawdę wiele i cóż mogę rzec, w większości bardzo je polubiłam i wciąż chciałabym więcej i więcej, jednak coraz szybszym tempem nadchodzi pogoda, która niemal całkowicie wykluczy je z mojej codziennej pielęgnacji, ponieważ wolę, aby zimą moja buźka była przykryta cięższym podkładem, który uchroni ją przed negatywnymi wpływami czynników atmosferycznych.

Krem CC marki Bell kupiłam przypadkiem pod koniec lata, ot z czystej ciekawości, by przekonać się, czy rzeczywiście jest tak dobry, jak o nim mówią, a wierzcie mi, że naczytałam się o niemal samych pochlebstw. Padło na odcień Beige, który pod wpływem lamp w sklepie, w tamtym okresie wydawał się być idealny.




Już na następny dzień postanowiłam go użyć, stosując w tym celu gąbeczkę BeautyBlender i co? KOSZMAR! Podkład był ze 3 tony za ciemny, a na twarzy zrobiła mi się paskudna maska, zamiast naturalnie, niemal niezauważalnie wyglądającego podkładu. Załamana postanowiłam pomieszać go z najjaśniejszym Bourjois Healthy Mix, który z kolei był dla mnie sporo za jasny przez przypadkowe wzięcie nie tego odcienia (miała być Vanilla, a moja łapa przez nieuwagę sięgnęła po Light Vanilla) i było dużo lepiej, jednak niestety efekt nadal nie był do końca taki, jaki mogłabym sobie wymarzyć. Rzuciłam go w kąt i tak sobie parę miesięcy leżał, aż do dzisiaj.

Siedząc sobie w domu, bez większych planów na spędzenie nudnej niedzieli, postanowiłam ponownie go pomęczyć, tym razem próbując mocno rozetrzeć palcami, by uzyskać jak najsłabsze krycie. Taki pomysł wpadł mi do głowy pod wpływem obejrzenia jakiegoś zagranicznego filmiku na Youtube, gdzie makijażystka doradzała nakładanie pewnych rodzajów podkładów wyłącznie palcami. Jak pewnie się domyślacie, efekt przeszedł moje najśmielsze oczekiwania! Przeżyłam istny szok, że jednak udało się uzyskać zdrowo i promiennie wyglądającą buźkę, nie robiąc sobie przy tym kuku. I nawet odcień zaczął pasować! Same zobaczcie (pisałam już, że nienawidzę swoich przebarwień?).

Twarzyczka saute:



I z CC od Bell:



Oczywiście stopień krycia można budować, ale trzeba mieć na uwadze, że wtedy i kolor podkładu będzie stopniowo coraz mocniejszy. Mnie zależało na jak najlżejszym kryciu, póki buźka mi się nie buntuje i prawie nie posiada niedoskonałości, a do zimy jeszcze chwila została. Przy delikatnym nałożeniu, krem jedynie wyrównuje koloryt cery, dając zdrowo wyglądający odcień, ale nie zakrywa niechcianych niespodzianek. Do tego należało by dołożyć solidniejszą warstwę. Kremik nie ściera się w ciągu dnia, nie waży, nie włazi w zmarszczki mimiczne i do wieczora wygląda tak, jak tuż po nałożeniu, a jedynym jego mankamentem jest konieczność przypudrowania go po kilku godzinach w przypadku cer mieszanych, jak moja, bo zwyczajnie zaczyna się świecić.

Kolor, który posiadam może się wydawać dość ciemny jednak pod koniec lata kiedy go kupowałam moja cera również miała ciemniejszy koloryt i teraz żałuję, że już wtedy nie zdecydowałam się na eksperyment z palcami, tylko zaufałam gąbeczce i pędzlom, bo skoro nawet teraz o dziwo pasuje, to w tamtym czasie byłoby jeszcze lepiej.




Podsumowując: kolejny kosmetyk - zagadka, który można zarówno pokochać, jak i znienawidzić. U mnie zaczęło się od nienawiści z powodu początkowych problemów, a przeszło w sporą sympatię, choć mimo wszystko nie miłość ;) Zdrajców nie potrafię kochać i już :P Sama nie wiem, czy poleciłabym Wam go, czy raczej odradziła, dlatego decyzję musicie podjąć same.

Ps. Od dzisiaj oficjalnie mamy grudzień, zatem sezon świąteczny uważam za otwarty :D
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...