czwartek, 31 stycznia 2013

Makijaż - złoto i granat

Cześć Piękne! Od rana mam dobry humor, a dlaczego? Otóż od wielu długich tygodni słoneczko wreszcie raczyło zawitać do mnie, wpraszając się swoimi promykami do mojego pokoju. A co za tym idzie, nareszcie mam dobre światło do robienia fotek (yes, yes, yes!). Nie mogłam przegapić takiej okazji i postanowiłam coś dla Was zmalować. Ponieważ ostatnio zaszalałam z kolorami, dzisiaj mam propozycję na nieco bardziej stonowany makijaż, w chłodniejszych barwach. Oceńcie same, czy Wam się podoba taka gra kolorów, czy też niekoniecznie.







Doskonale zdaję sobie sprawę, że niedociągnięcia na linii wodnej są dość widoczne, niemniej nie wiem co się dzieje, ale ostatnio każda kredka, która do tej pory spisywała się świetnie (Avon Super Shock, Estee Lauder Double Wear) schodzi mi w ekspresowym tempie. Do zdjęć poprawiałam ją 3 razy, a efekt jest jak widać. Wystarczy, że mrugnę kilka razy oczami i już jej nie ma. Wkurzona jestem, bo nie wiem, czy moje to oczy wydzielają za dużo łez, czy przyczyna leży gdzie indziej ;/

Cienie, jakich użyłam to:
* złoto - paleta cieni Peggy Sage + odrobina żółci ze Sleek Ultra Mattes Brights
* granat - Catrice Back To Pandora
* biel pod łukiem brwiowym - paleta Sleek Au Naturel

Dodatkowo:
* rzęsy wytuszowane mascarą L'Oreal Extra Vollume Collagene
* kreska na linii wodnej - Estee Lauder Double Wear 01 Onyx
* eyeliner - niezastąpiony Wibo

wtorek, 29 stycznia 2013

The Versatille Blogger

Dziękuję za wyróżnienie Owiecccce z bloga Owiecccckowa Szafa. Bardzo spodobał mi się ten tag, dzięki któremu dowiecie się co nie co o mnie. Sporadycznie piszę na blogu o prywatnych sprawach, a już o samej sobie praktycznie wcale, dlatego też cieszę się, że zaistniała doskonała okazja do tego, by nieco bardziej się ujawnić ;).



Każdy nominowany blogger powinien:

*podziękować nominującemu na jego blogu
*pokazać nagrodę Versatile Blogger u siebie
*ujawnić 7 faktów dotyczących samego siebie
*nominować 10 blogów, które jego zdaniem na to zasługują
*poinformować o tym fakcie autorów nominowanych blogów.


Siedem faktów o mnie:

1) Uwielbiam fast foody - pizzę, cheeseburgery, zapiekanki i dania na patelnię Frosty mogłabym jeść codziennie (no, prawie) ;)
2) Wierzę w miłość na całe życie - może jestem naiwna, ale nawet w dzisiejszym świecie pełnym rozwodów, uważam że możliwe jest znalezienie połówki, z którą będzie się faktycznie do końca.
3) Jestem OGROMNĄ (!!!) fanką Danuty Stenki - jak dla mnie jest to esencja dojrzałego piękna, kobieta z klasą i genialna wprost aktorka, a przede wszystkim wspaniała, ciepła i inteligenta osoba. To dzięki niej zaczęłam używać czerwonej szminki i pokochałam teatr, o czym w punkcie niżej.
4) Teatr :) Lubię, a nawet bardzo lubię, aczkolwiek interesują mnie tylko sztuki, w których grają najlepsi aktorzy w naszym kraju. Marzy mi się zobaczenie spektaklu "Przebudzenie" w reżyserii Redbada Klijnstry oraz "T.E.O.R.E.M.A.T.u" Grzegorza Jarzyny. Recenzje krytyków są pochlebne.
5) Bardzo kocham zwierzęta. Często udzielam się charytatywnie na rzecz kotów i sprawia mi to egoistyczną przyjemność :D
6) Interesuję się szeroko pojętą medycyną. To co w nas siedzi bywa niesamowicie ekscytujące!!!
7) Uwielbiam czytać książki - kiedyś pochłaniałam je w ilości sztuk 4-9 na tydzień (czasy gimnazjum), teraz już o wiele mniej, niemniej pasja pozostała.


Nominuję każdego, kto ma ochotę odpowiedzieć na ten tag i cieszę się, jeśli ktoś dobrnął do końca, bo przyznam, że osobiście rzadko czytam odpowiedzi na tagi ;)

niedziela, 27 stycznia 2013

Niekosmetycznie - czyli niedzielne wywody marudnej Aśki

Cześć! Dzisiaj nieco z braku laku postanowiłam spłodzić post niekosmetyczny. W sumie nie wszystko zawsze musi się toczyć wokół jednego, dominującego zazwyczaj na tym blogu tematu prawda? :) No dobra, po prostu ot tak, mam ochotę się wygadać. Czasem tak miewam ;).

Za oknem paskudna, mroźna pogoda. Zima to pora roku, za którą zdecydowanie najmniej przepadam i gdybym miała wybór, już zdecydowanie wolę jesień, o ile rzecz jasna nie pada ;) Jest przynajmniej nieco cieplej, niż teraz. Przyznam się Wam, że już trochę mnie to wszystko dobija. Zarówno ta cała beznadziejna pogoda, jak i ciągłe siedzenie w domu. Niestety moja praca, na którą tak liczyłam nie wypaliła. Nastąpił mocny przestój w firmie, dlatego zleceń nie było prawie wcale i nawet dziewczyna, którą zastępowałam przez 2 dni w każdym tygodniu, nie miała co ze sobą robić, bo zwyczajnie nie było dla nas zajęć - porażka! Aktualnie ciągle wysyłam CV do różnych firm i instytucji, łącznie już około pół roku szukam pracy i póki co bez większych rezultatów. Szczerze Wam powiem, że nie sądziłam, iż na rynku pracy jest aż tak ciężko! Owszem, nigdy nie było lekko, ale to co się dzieje teraz przechodzi już ludzkie pojęcie. JESTEM WŚCIEKŁA! Zarówno na nasz kraj, na naszych rządzących i na to, że tak jest, a niestety wcale nie zapowiada się, aby było lepiej. Oby przyszła wiosna, to może wtedy jakoś bardziej nabiorę do tego wszystkiego dystansu, bo póki co mam nastrój bynajmniej "lekko" nabuzowany.

Żeby trochę ostudzić te negatywne emocje we mnie drzemiące i aby nie powstał post traktujący wyłącznie o bezrobociu proponuję zmianę tematu :). Czytałyście już może osławioną trylogię "50 twarzy Grey'a"? Nawet jeśli nie, to założę się, że na pewno każda z Was przynajmniej już o niej słyszała. Zdania co do samej treści tej powieści erotycznej są niezwykle podzielone i przyznam, że kupując ją nie byłam do końca przekonana, czy dobrze robię, ale ciekawość zwyciężyła. Aktualnie jestem za połową drugiej części ("Ciemniejsza strona Grey'a" - moja Siostra jest w trakcie wałkowania pierwszej) i powiem Wam, że moim skromnym zdaniem ta książka jest tak samo interesująca, jak i irytująca.

Interesująca dlatego, że więź między głównymi bohaterami została przez autorkę nieźle naszkicowana. W sumie nie wiadomo co między nimi jest - miłość, pożądanie, chęć posiadania, czy wszystko naraz, a może jeszcze coś innego? Chora sytuacja w którą początkowo uwikłana zostaje Ana, w trakcie odsłaniania kolejnych kart, zaczyna stawać się coraz bardziej klarowna i to jest na plus.

Na ogromny minus natomiast jest bardzo ubogi słownik autorki (lub tłumacza) bazujący na wiecznym powtarzaniu pewnych zwrotów, które już w połowie pierwszej części zaczynają stawać się oklepane i wkurzające. Na niemal każdej stronie czytam o "przygryzaniu wargi" przez Anę, o tym jak podczas igraszek z Grey'em "rozpada się na milion kawałeczków" i jak to Christian potrafi "sardonicznie się uśmiechać". Przysięgam, że miałam momenty w których chciałam podrzeć całość na strzępy, ale na szczęście nie dałam się sprowokować ;). Polecam Wam przeczytać ją chociaż raz, by wyrobić sobie własne zdanie. Ja pomimo tego, że książka mnie w równym stopniu zaciekawiła i zdenerwowała, na pewno kupię ostatnią - trzecią część i na 100% wybiorę się do kina, kiedy już powstanie film.

Na koniec, żeby Was nie zanudzać, przesyłam fotkę mojej Misieńki. Łobuziak jeden, potrafi sama otworzyć sobie przesuwne drzwi szafy, wejść do środka i słodko spać cały dzień, często zakopując się pomiędzy jakieś rzeczy, lub podróżną torbę, którą ostatnio sobie upodobała. Już nie raz została przez to na kilkanaście minut niechcący zamknięta, ponieważ czasem tak się zakopie, że wcale jej nie widać spod stosu rzeczy.


Ok, ponarzekałam sobie, poopowiadałam Wam o książce, którą aktualnie czytam, a teraz zmykam gotować spaghetti z jakimś fixem, bo trochę zgłodniałam, a nie mam dziś ochoty na wymyślne dania. Pozdrawiam Was ciepło życząc miłego dnia i dziękuję tym, którzy przeczytali całość do końca :) :*

piątek, 25 stycznia 2013

Pomożecie?

Hej Kochane! Dzisiaj króciutko. Otóż biorę udział w zabawie na Bloga Roku w kategorii Lifestyle (zgłosiłam się do działu Pasje i Zainteresowania, niemniej Redakcja uznała, że mój blog jest bardziej z kategorii tych lajfstajlowych i tam też mnie przeniesiono, zatem nich i tak będzie). Pewnie nie uda mi się nic wygrać, jednak doszłam do wniosku, że zawsze można spróbować, w końcu kto nie próbuje, ten nie ma ;)

W związku z tym chciałam Was - moje czytelniczki poprosić o oddanie głosu na moją stronkę. Jeśli komuś nie żal 1.23 zł to będzie mi bardzo miło, jeśli zdecydujecie się właśnie na mnie przeznaczyć swój głos.



W tym celu należy wysłać sms o treści G00458 (00 to w tym przypadku liczba zero) na numer 7122. Wysyłając swój głos wspomagacie również obozy integracyjno-rehabilitacyjne dla dzieci z ubogich rodzin oraz dzieci niepełnosprawnych.

Pozdrawiam i z góry dziękuję za każdy sms! :)

czwartek, 24 stycznia 2013

Puder spiekany - pierwsza recenzja kosmetyków Madame L'ambre

Hello! Co tam u Was słychać moje Drogie Panie? Pewnie dla większości nadszedł ciężki czas sesji. Dobrze to pamiętam, ponieważ jeszcze równo rok temu przeżywałam to samo i być może się zdziwicie, ale tak - odrobinę tęsknię za wkuwaniem i przygotowaniami do egzaminów, a najbardziej za ludźmi, którzy towarzyszyli mi w tej drodze, czyli kolegami i koleżankami z Wydziału. Brakuje mi rozmów na przerwie, urywania się z wykładów, by pójść do pubu zamiast czerpać wiedzę i dzielenia wrażeniami zarówno przed, jak i po wyczerpujących egzaminach. Kurcze, jak ten czas biegnie. No nic...

Na dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję produktu, z którym przyznam wiązałam dość spore oczekiwania. Mowa o spiekanym pudrze nr 2 od Madame L'ambre, który w moim wypadku znalazł zastosowanie jako bronzer.

Otrzymałam opakowanie testowe, nad czym nieco ubolewam, ponieważ, jak już pewnie zauważyłyście, właściwe opakowania tej marki są przecudne! Ale już mniejsza o opakowanie. Widząc sam bronzer aż podskoczyłam z radości, ponieważ niejako z faktu, że moja cera do najjaśniejszych nie należy i nawet w zimę ma odcień brzoskwiniowy, lubię ją dodatkowo lekko musnąć po całej twarzy bronzerkiem co nadaje jej nie tylko dodatkowego blasku, ale dzięki temu zabiegowi wygląda "zdrowiej", jakby właśnie otrzymała pocałunek słonka :) Sam produkt prezentuje się następująco:


 


Jak widać wyżej, bronzer podzielony jest jakby na dwie części - rozświetlającą i brązującą. Uważam, że jest to fajne rozwiązanie w zależności od tego co kto lubi. Poniżej na ręce pokazałam Wam swatche, mniej więcej jak to wygląda.

Osobno - część brązująca i rozświetlająca...



 ...a tutaj po zmieszaniu.



Rozczarowanie przyszło w momencie, gdy wykańczając mój make up postanowiłam standardowo omieść buźkę miotełką łącząc obie części bronzera. Nawet przy minimalnym nabraniu produktu na pędzel efekt okazał się za mocny i na tyle nienaturalny, że musiałam zmyć cały makijaż, ponieważ wyglądałam jakby mnie ktoś zatrzasnął w solarium. Wkurzyłam się, ale pomyślałam, że w takim razie spróbuję nałożyć go tylko na kości policzkowe. Tutaj już spisał się świetnie! Wytrzymał absolutnie cały dzień bez najmniejszych poprawek. Dzięki rozświetlającym drobinkom udało mi się uzyskać efekt tafli, a nie tandetne świecenie, które przy stosowaniu tego typu produktu nie raz występuje.




Moja ocena 0-10 to 7

Wracając do samego bronzera, bardzo podoba mi się w nim to, że możemy dawkować sobie nie tylko sam stopień brązowienia twarzy, ale też i jej rozświetlenie. Na duży plus jest gramatura produktu, która pomimo, że dokładnie nie wiem ile wynosi (nie jest to podane na opakowaniu) to jest niesamowicie wydajna i mam wrażenie, że nawet przy codziennym stosowaniu spokojnie wystarczy na kilka lat. Kosmetyk ten nie przesuszył mi skóry na policzkach, nie uczulił, ani nie zapchał. Tyle na plus, teraz czas na minusy - największym i niewybaczalnym jest dla mnie fakt, że kosmetyk ten brzydko pachnie. Niestety, ale w tym wypadku słodzić nie będę. Czuć w nim samą, paskudną chemię, jaka nie raz występuje w najtańszych kosmetykach rodem z bazarku! Przykro mi, że producent nie pomyślał o takim szczególe, który jakże bardzo podnosi komfort stosowania i ma duży wpływ na ocenę konsumentów. Kolejnym minusem jest skład. Nie znam się na tym zbyt dobrze, ale widzę parabeny - co prawda na dalszych miejscach, jednak intuicja podpowiada mi, że mimo wszystko jest ich nieco za dużo, z resztą zerknijcie same.


Podsumowując: nie jest to produkt zły, na pewno wart wypróbowania na raczej bezproblematycznej cerze. Kupić go możecie w sklepiku Madame L'ambre za 19.65 zł.

Ps. Współpraca z marką Madame L'ambre, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

sobota, 19 stycznia 2013

Mój pierwszy kok na króciutkich włosach! + edit

Cześć Dziewczyny! Udało mi się wreszcie!!! A co? Jak w temacie! Zrobiłam swój pierwszy kok ze zwykłą gumką zamiast wypełniacza! Jak wiecie nie tak dawno ścięłam włosy przed ramiona i pomimo, że fryzurka mi się podobała, to była niepraktyczna z tego względu, że można ją było nosić tylko na trzy sposoby - albo włosy rozpuszczone, albo związane w tzw koński ogon, ewentualnie upięte do góry i to by było na tyle. Boże... ile ja wyzazdrościłam tym wszystkim dziewczynom z trochę dłuższymi włosami wspaniałych fryzur i owego "babcinego koczka", który potrafi wyglądać bardzo glamour. W końcu postanowiłam, że koniec! Skoro da się zrobić na półdługich, na krótkich też musi się udać i zabrałam się do roboty...





Chyba nie poszło mi najgorzej jak na pierwszą próbę (no dobra, jak na trzecią ;)). Wiem, że nie jest idealnie, włosy z dołu powinny być podpięte, ale zabrakło mi już wsuwek ;( Minusem takiej fryzurki na krótkich włosach jest to, że trzeba mieć w zapasie pierdyliard wsuwek, by wszystkie kosmyki dobrze połapać. Ja do mojej użyłam zaledwie 5 (wszystkie jakie posiadam), a przydałoby się co najmniej drugie tyle, aby wszystko wyglądało super estetycznie.

W sumie przepis na taki fryz jest prosty, koka robiłam standardowo, jak z wykorzystaniem donuta (którego swoją drogą nie posiadam), jednakże tutaj zamiast niego posłużyła mi jedynie szeroka, ozdobna gumka do włosów, taka sama jaką widać poniżej, tyle że czarna...



Tak się nakręciłam, że zaraz jadę do Glittera po prawdziwy wypełniacz, chociaż mam obawy, czy na moich włosach zwyczajnie nie będzie on za duży. Nie wiecie czy mają one jeden rozmiar, czy też można sobie dobrać? Ściskam Was mocno i dajcie znać w komentarzach jaki jest Wasz sposób na takie upięcie :)

EDIT 17:47 - Poniżej pierwsza próba z donutem. Miałam szczęśćie, że udało mi się dobrać idealny rozmiar do aktualnej długości moich włosów :D



czwartek, 17 stycznia 2013

Przesyłka od Madame L'ambre

Hej Dziewczyny! Jak Wam mija ten paskudny i deszczowy (przynajmniej na południu kraju) dzień? Mnie długo i przede wszystkim nudo. Na szczęście druga część dnia zapowiada się lepiej. Na pocieszenie (chyba czytając mi w myślach) odwiedził mnie Pan listek z paczuszką, którą otrzymałam w ramach współpracy z Madame L'ambre.

W środku zastałam same perełki, z resztą zobaczcie:



Tonik dla skóry suchej z linii Silk Charm (seria kojąca) - co prawda jestem posiadaczką cery mieszanej, jednak ostatnio wykazuje ona tendencje do lekkiego przesuszania (mróz, klimatyzacja), więc będzie jak znalazł. Zwróćcie uwagę na te przepiękne, pieczołowite i ręcznie (!) robione opakowania, są na prawdę niesamowite i cieszą oko :D




Cień do powiek nr 34 w odcieniu niejednoznacznej zieleni. Wygląda na dość ciemny, jednak po "maźnięciu" palcem i przejechaniu po skórze, ujawniają się w nim tony charakterystyczne dla tzw "rybiej łuski", czyli jest to taki seledynek w połączeniu ze złotem (którego na fotce za Chiny nie widać). Pigmentacja wydaje się być w porządku, jednak zobaczymy jak sprawdzi się na oku. W każdym razie jest bardzo w moim guście, no i to tłoczenie! :)



Ostatnim produktem jest wypiekany puder w odcieniu 2, który będę prawdopodobnie stosowała jako brązer, ponieważ jest dość ciemny. Zauważyłam, że zawiera rozświetlające drobinki, które tworzą efekt tafli, co już mnie kupiło, ale zobaczymy jak będzie dalej :)




Na koniec książeczka informacyjna opisująca produkty Madame L'ambre i zawierająca również przepiękne zdjęcia modelek wystylizowanych na styl secesyjny co dopełnia całości (można powiększyć klikając na zdjęcie).



Szkoda, że ostatnie dwa produkty, to tylko testery, ponieważ opakowania są tak śliczne, że aż chce się na nie patrzeć, niemniej cień już trafił już do inglotowskiej paletki magnetycznej, natomiast puder/brązer będę trzymała w opakowaniu wraz z którym go otrzymałam, ponieważ do paletki mi się nie mieści ze względu na solidne gabaryty.

Z tej strony chciałam podziękować przesympatcznej Pani Agnieszce za przesyłkę.

Zapraszam Was również do sklepu Madame L'ambre, gdzie możecie zapoznać się z ofertą marki. Wystarczy kliknąć na banner :)




Co mam recenzować jako pierwsze? Jakieś sugestie? :) Pozdrawiam!

sobota, 12 stycznia 2013

Moja kolekcja róży do policzków + garść mikro recenzji

Hej Słoneczka! Jakiś czas temu wspominałam Wam w którejś notce, że muszę przystopować z kupowaniem róży, bo mam ich już w swoich zbiorach zdecydowanie za dużo. Oczywiście to nie jest tak, że wszystkie kupowałam, zdecydowaną większość dostałam w ramach współpracy, lub z wymianki, niemniej przyznam, że gdy widzę piękny odcień na półce sklepowej, ciężko mi przejść obok niego obojętnie. Jednak w tym roku jednym z moich postanowień jest nie kupować więcej róży dopóki co najmniej kilku nie zużyję (a uwierzcie, że przy mojej miłości do nich i codziennym podkreślaniu policzków jest to wykonalne, zwłaszcza przy minerałkach).

Dobra, dość gadania, czas na prezentacje i subiektywny ranking ulubieńców. Mój mały zbiór wygląda następująco - stan na dzień dzisiejszy:


1) Diadem nr 08
2) Sleek - Life's a Peach
3) Essence - Vampires Love
4 - 9) Annabelle Minerals
10) Astor Skin Match - 002 Peachy Coral
11 i 13) Peggy Sage
12) Essence Ready for Boarding

1) Róż od Diademu otrzymany na spotkaniu blogerek - jest to ładny, ciepły, nektarynkowy odcień, który pięknie podkreśli raczej ciepły odcień skóry. Zawiera delikatny shimmerek, który nadaje twarzy subtelne rozświetlenie. Muszę przyznać, że się z nim polubiłam, choć używam go dość rzadko, w sumie sama nie wiem czemu. Może dlatego, że jeśli chodzi o ciepłe odcienie mam już swojego niekwestionowanego faworyta? Ocena 0 - 10 to 8.



2) Jeśli mowa o faworytach, drogie Panie, przedstawiam Wam mój zdecydowany numer jeden ze wszystkich róży, które posiadam :D Sleek Life's a Peach pokochałam miłością wielką i dziękuję osóbce, która zechciała się za niego wymienić, bo dzięki temu znalazłam dla siebie róż idealny! Cudna brzoskwinka, która najlepiej podkreśla mój odcień skóry. W opakowaniu wygląda na mocny, jednak na buzi daje delikatny kolor, a efekt oczywiście można stopniować. Ocena 0 - 10 to 10!!!



3) Wampirka od Essence również mam z wymiany. Polubiłam chłopaka, jednak nie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Pierwsza przygoda z nim skończyła się buraczanymi plamami na policzkach, jednak kolejne były już w porządku. Po prostu trzeba nauczyć się z nim współpracować, a wtedy odwdzięczy się bardzo naturalnym, dziewczęcym rumieńcem, który wytrzyma na twarzy nieprzerwanie cały dzień. Ocena 0-10 to 7



4-9) Róże od Annabelle Minerals zna chyba większa część blogosfery. Ja sama powiedziałam o nich już chyba wszystko co było możliwe, zatem tutaj ograniczę się tylko do wskazania tych odcieni, które najbardziej lubię i najczęściej używam, a są to romantic, nude i coral. Krótko mówiąc - najlepsze mineralne róże z jakimi dotychczas miałam do czynienia! Ocena 0 - 10 to 10



10) Skin Match'a od Astor kupiłam na wyprzedaży -40% w Rossmannie. Myślałam, że się z nim zaprzyjaźnię, a niestety wyszło inaczej. Pomimo ładnego koloru w opakowaniu i pomyślnie przebytej próbie na ręce, nie sprawdził się na mojej twarzy. Wychodzi zwyczajnie za różowy, co nie do końca mi odpowiada, bo wyglądam z nim nienaturalnie, jakbym pomalowała policzki cieniem do oczu, a nie różem, który jakby nie było powinien imitować naturalny rumieniec. Jedynie najjaśniejszy pasek ratuje sytuację i używany solo daje pożądany efekt. Ocena 0 - 10 to 6



11 i 13) Trochę nie po kolei dałam numerki, ale już trudno ;) Oba róże pochodzą z mojej paletki cieni Peggy Sage, która była prezentowana na początku prowadzenia bloga. Mam ją już kilka ładnych lat i nadal namiętnie używam (chyba nigdy mi się nie znudzi, bo cienie mają rewelacyjną pigmentację, ale ja nie o tym). Odnośnie samych róży sprawa jest dość prosta - zdecydowanie za rzadko ich używam i ciężko mi wyrobić sobie o nich opinię. Jaśniejszy ma za mocny jak dla mnie shimmer (czego niestety nie udało się ująć na zdjęciu), co mnie mocno odstrasza, natomiast ciemniejszy jest zdecydowanie za ciemny by używać go jako róż (chociaż docelowo takie jest jego przeznaczenie), więc stosuję go jako brązer, jedynie do delikatnego podkreślania załamania przy kościach policzkowych co sprawia, że moja twarz staje się smuklejsza i w tej kwestii sprawdza się znakomicie.. Ocena łączna 0 - 10 to 7



12) I ostatni już róż/pomadka, tym razem w kremie z limitki Essence, który również otrzymałam z wymianki i o którym była mowa wcześniej na blogu. Pomimo koloru, który moim zdaniem jest zbyt malinowy, nałożony na twarz daje naturalny efekt, jednak łatwo z nim przesadzić, więc trzeba uważać. Jako pomadka natomiast nie sprawdza się wcale, dlatego używam go wyłącznie jako różu. Ocena 0 - 10 to 7.

Nie kombinowałam ze światłem, bo kolor wychodził okropnie przekłamany. W rzeczywistości wygląda podobnie, jak na zdjęciu poniżej.



Uff to by było na tyle. Znacie te róże? Któryś z nich widziałybyście u siebie w kosmetyczce? A może któryś Was na tyle zainteresował, że powinnam zrobić jego szczegółową recenzję? Czekam na Wasze komentarze. Buziaki :*

czwartek, 10 stycznia 2013

Nowości L'Occitane

Hej Dziewczynki! Pewnie już widziałyście na innych blogach nowości, jakie marka L'Occitane przygotowała dla swoich klientów. Otóż wprowadzono nową, limitowaną edycję "Masło shea z miodem".

✔ "Masło shea to niezwykły składnik, który odżywia skórę i chroni ją przed
negatywnym wpływem szkodliwych czynników środowiska.
✔ Miód zmiękcza i koi nawet najwrażliwszą skórę.
Aby Twoja skóra była miękka jak jedwab, pachnąca słodko jak
miód a jednocześnie skutecznie chroniona."

Brzmi apetycznie i przede wszystkim zachęcająco, prawda?

Produkty, jakie znajdziemy w tej linii to:


PUSZYSTY KREM DO CIAŁA Z MIODEM - 125 ml

"Smakowity kąsek od L’OCCITANE! Nasz innowacyjny krem pełen jest mikroskopijnych pęcherzyków powietrza, co sprawia, że jego konsystencja przypomina mus lub bitą śmietanę – smakołyki uwielbiane tak przez dzieci, jak i dorosłych. Lekki jak powietrze i urzekająco miękki w dotyku, puszysty krem jest dla skóry niczym najmilsza pieszczota. Jeszcze nigdy pielęgnacja nie była tak przyjemna!" Cena - 89 zł



PIENIĄCY ŻEL Z MIODEM - 250 ml

"Złocisty kolor, gładka konsystencja – L’OCCITANE stworzyło pierwszy na świecie „miód pod prysznic”, który delikatnie oczyszcza skórę i pozostawia na niej smakowity zapach." Cena - 65 zł



KREM DO RĄK Z MIODEM - 30 ml

"Słynny krem do rąk L’OCCITANE z 20% zawartością masła shea wzbogacony delikatnym miodowym zapachem." Cena - 29.90 zł



MASŁO SHEA Z MIODEM - 8 ml

"Maleńkie puzderko, które możesz zabrać zawsze i wszędzie. Idealny, by chronić Twoje usta w mroźne dni, teraz z urzekającym aromatem miodu." Cena - 29.90 zł






Czujecie się skuszone? Bo ja muszę przyznać, że bardzo. Zwłaszcza puszystym kremem do ciała. Opakowania są przepiękne!!! Te misie i pszczółki <3 Bzzzz... Coś czuję, że to będzie bardzo udana seria :D

środa, 9 stycznia 2013

Karmelkowy lip butter od Nivea

Cześć Dziewczyny! Kusiłyście, kusiłyście, aż i ja dałam się w końcu namówić na słynne masełko. Wasza wina! ;) No dobra, przyznam, że odkąd zobaczyłam na blogach wersję karmelową wiedziałam że tak, czy siak, w końcu trafi w moje ręce i tak się złożyło, że trafiła właśnie wczoraj.

Chciałam Wam przedstawić moje pierwsze wrażenia po spotkaniu z maślakiem. Na początek opakowanie. Jest piękne! Zwyczajnie ładne i schludne, czyli takie jakie lubię najbardziej. Absolutnie nie ma się do czego przyczepić, może poza faktem, że nie jest higieniczne (wkładanie paluchów do słoiczka, zwłaszcza biegając po mieście - bleee).



Co do zapachu, jak dla mnie on wprost powala! Tutaj proszę o uwagę producentów kosmetyków - NIVEA POKAZAŁA JAK PIĘKNIE POTRAFI PACHNIEĆ KARMEL (właściwie to karmelowy krem). Zapach jest słodki, ale nie mdły, nie ma w sobie ani grama chemii. Kojarzy mi się z creme brulee - jest lekko budyniowy. Co chwilę wkładam nos do słoiczka i zaciągam się, bo tak mi się podoba. Zaraz po powąchaniu z kolei mam ochotę zjeść sobie coś słodkiego. Oczywiście gusta są różne, ale jak dla mnie ten aromat to strzał w dyszkę!

Konsystencja, jest jak typowego masła (podejrzewam, że w lodówce zamarzłoby na kość hehe). Zbita struktura, która po ustach sunie niczym miodek - gładko, lekko i przyjemnie. Nawet sam kolor masła w opakowaniu w subtelny sposób nawiązuje do karmelu, jednak na ustach zostawia już tylko bezbarwną, błyszczącą poświatę.



Teraz przejdźmy do działania - tutaj zbyt wiele nie mogę powiedzieć, bo jak wspomniałam wyżej mam je dopiero od wczoraj, jednak mam wrażenie że świetnie będzie natłuszczać usta i chronić przy tym przed wiatrem i mrozem, których teraz mamy w nadmiarze. Jeżeli zaś chodzi o wydajność tutaj mam spore wątpliwości - nie wiem jak wyjdzie w praktyce, ale  ten ubytek, który widzicie powyżej jest efektem zaledwie 4-krotnego nałożenia masła na usta (a nakładam myślę dość oszczędnie) :( Jak tak dalej pójdzie, za miesiąc będę musiała zakupić następne.

Podsumowując - jest to moim zdaniem jeden z bardziej udanych produktów Nivea. Masełko na pewno będzie mi towarzyszyć każdego dnia, podróżując ze mną w mojej torebce. Mam ogromną ochotę na malinowy wariant zapachowy, jednak póki nie wydenkuje karmelka, nie sięgnę po kolejne. Czas najwyższy wziąć się za oszczędzanie ;)

Pozdrawiam Was ciepło życząc miłego dzionka!

Ps. Jak Wam się podoba nowy wygląd bloga? Ten zostanie raczej na dłużej, bo w poprzednich dwóch ciągle coś nie do końca mi pasowało. Teraz na szczęście już jest w porządku :)

sobota, 5 stycznia 2013

Ogłoszenie wyników + nowy, funkcjonalny nabytek

Witam Was moje Śliczne! Przyszedł dzień ogłoszenia wyników mojego rozdania noworocznego. Zgłosiło się 15 osób, przy czym gdybym tylko miała takie możliwości nagrodziłabym każdą z Was z osobna, ponieważ bardzo urzekły mnie Wasze odpowiedzi na zadane pytanie "Dlaczego to do mnie powinna trafić nagroda". Część z Was dotychczas jeszcze nie miała okazji nic wygrać, część z kolei ciekawa jest poszczególnych kosmetyków - wybór był na prawdę trudny, dlatego o pomoc poprosiłam bliską mi osobę i dzięki temu, wspólnymi siłami udało się wytypować zwyciężczynię, która naszym zdaniem najbardziej kreatywnie odpowiedziała na pytanie.

Zatem nie przedłużając dłużej, nagrodę wygrywa:



beauty-tester!!!


Gratuluję Ci serdecznie i już wysyłam maila z prośbą o adres do wysyłki. W przypadku braku odpowiedzi w ciągu 3 dni (czyli do poniedziałku włącznie), we wtorek wybiorę kolejną osobę do której trafi paczka. Wysyłki dokonam w ciągu najbliższych 7 dni od dnia otrzymania danych adresowych, ponieważ ostatnio jestem max zabiegana. Dziękuję raz jeszcze wszystkim za udział!!!

Ps. Dzisiaj w sklepie udało mi się upolować za 20 zł rewelacyjną, plastikową półeczkę, która będzie mi służyć do przechowywania moich lakierów, które już od jakiegoś czasu przestają mieścić się w szufladzie. Jak Wam się podoba?



Kajusia jak zwykle pozuje do zdjęć, urodzona modelka hehe :D


czwartek, 3 stycznia 2013

Puder brązujący od Quiz nr 01 Silver African

Witam moje Drogie Panie :) Oficjalnie jest to moja pierwsza recenzja w Nowym Roku. Przychodzę dziś do Was z produktem firmy Quiz Cosmetics, który otrzymałam wraz z innymi kosmetykami w ramach podjętej już jakiś czas temu współpracy.

Mowa będzie o prasowanym pudrze brązującym nr 01 Silver African. Nazwa muszę przyznać, nie do końca jest trafna, aczkolwiek mnie się podoba :)

Produkt jest zamknięty w poręcznym, plastikowym opakowaniu niestety słabej jakości, bo zaledwie po jednokrotnym upadku, górna część mocno się obluzowała, a do tego napisy są nietrwałe, ponieważ po przejechaniu paznokciem, natychmiastowo się ścierają, już nie mówiąc o noszeniu w torebce, czy kosmetyczce. Do opakowania dołączona jest gąbeczka do nanoszenia produktu. Jak dla mnie kompletnie nieprzydatna, ponieważ w tym celu używam tylko i wyłącznie pędzli.



Skład:




Z pudru przyznam jestem dość zadowolona chociaż - jak to puder - powinien matowić cerę, a to niestety robi jedynie na bardzo krótki czas (ok 2 h). Rozświetlające drobinki w świetle dziennym są niewidoczne gołym okiem, natomiast w świetle sztucznym co nie co połyskują, jednak są na tyle delikatne i rozproszone, że nie ma mowy o chamskim świeceniu się, niczym bombka choinkowa. Brązer ten jest bardzo subtelnym kosmetykiem, który można dowolnie dozować na twarz, w zależności od tego jak mocny efekt "opalenizny" chcemy uzyskać, jednak radziłabym nie przesadzać, bo przy większej ilości przestaje współpracować i zaczyna się nierównomiernie rozkładać.

Efekt na buzi w świetle dziennym: pierwsze zdjęcie tylko z podkładem...



... a tutaj już z brązerem



 Efekt na ręce:



Moja ocena 0-10 to 7

Jest to całkiem fajny produkt za śmiesznie niską cenę, ponieważ za ok 5 zł otrzymujemy aż 12 gram, które starczają na bardzo długo. Kosmetyk nie zapchał mnie, nie spowodował przesuszenia, uczulenia itp. Na duży minus jest słabe matowienie, słabe jakościowo opakowanie i paskudny, chemiczny zapach. Mimo wszystko dobrze spełnia swoje zadanie, aczkolwiek w dziedzinie brązerów mam już innego faworyta, o którym będzie niedługo osobny post.

A jakie są Wasze ulubione brązerki? Pozdrawiam! :*

Ps. Współpraca z firmą Quiz Cosmetics, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...