wtorek, 30 kwietnia 2013

Orientana - Masło shea i olejki do ciała, Jaśmin i Zielona Herbata

Za co uwielbiam markę Orientana? Za zapachy! Oczywiście, jak to z zapachami bywa, jedne podobają się mniej, drugie bardziej, jednak zapach kosmetyku, który Wam dzisiaj przedstawię jest wprost nie do opisania.




Co o produkcie mówi nam producent (zaczerpnięte ze strony Orientany):

"100% naturalne masło do ciała stworzone na bazie masła Shea (Karite). Wzbogacone omasło kakaowe, mango i kokum oraz o oleje i olejki roślinne o działaniu wygładzającym, odżywczym i nawilżającym. 
Dzięki unikalnemu składowi masło wnika do głębokich warstw skóry, nie blokuje porów, a odpowiednie połączenie maseł i olejów roślinnych pomaga utrzymać dobre nawilżenie skóry, przywraca jej elastyczność i odpowiednią gładkość oraz blask. 
Naturalne olejki z jaśminu indyjskiego i zielonej herbaty wspomogą ujędrnić i ukoić suchą lub przesuszoną skórę oraz pozytywnie wpłyną na samopoczucie. Uroczy, dający energię aromat podnosi ilość hormonów szczęścia. 
Masło ma nowatorską konsystencję. Dzięki metodzie ręcznego ubijania drobinki masła w postaci mikrokuleczek zanurzone są w maślano-olejkowej konsystencji. Wszystkie składniki są tłoczone na zimno i nierafinowane przez co zachowały swoją pełną naturalną wartość.
Stosowanie: Najlepiej wmasować w suchą i czystą skórę, po kąpieli lub każdorazowo w razie potrzeby. Do każdego rodzaju skóry."


Kosmetyk ten, który wraz z innymi otrzymałam od marki, od początku wzbudził moją ciekawość, głównie za sprawą granulek widocznych w przezroczystym opakowaniu. Po odkręceniu zakrętki uderzył mnie zapach, o którym wspominałam na początku postu - piękny, świeży, mocny i zniewalający! Jakbyśmy wsadzili nos prosto w bukiet świeżo zerwanego jaśminu - coś pięknego! Zwłaszcza, że kocham właśnie takie nuty zapachowe. Nie ma mowy o wyczuwalnej chemii, bo aromat ten jest niemalże identyczny z naturalnym. Oczywiście wiedziona kobiecą ciekawością nie mogłam jeszcze tego samego dnia nie użyć kosmetyku :).

Po kąpieli odkręciłam zakrętkę, ciekawa co zastanę w środku. Nabrałam trochę granulek, czyli masła shea, wraz z olejkami i zaczęłam swój rytuał. To, co mnie lekko rozczarowało już na początku to fakt, że masełko nawet na rozgrzanej po kąpieli skórze bardzo słabo się topi, przez co podczas wcierania olejków lubi odpadać. Słabo też się wchłania, więc musiałam ostro się przyłożyć, by je dobrze wetrzeć w ciało. Tyle z minusów.
 
 Konsystencja:



 Pogląd na łapce:



Plusów jest znacznie więcej - przede wszystkim:
* dobroczynne właściwości - skóra jest rewelacyjnie natłuszczona przez co możemy zapomnieć o jakimkolwiek, najmniejszym nawet przesuszeniu.
* wydajność - wystarczy odrobina, by pokryć całe ciało, chociaż ja stosuję wszelakie balsamy itp. głównie na nogi, które często są przesuszone po depilacji. Za pierwszym razem nabrałam za dużo, co przełożyło się na to, że strasznie się lepiłam, więc trzeba uważać, by nie przedobrzyć, bo wiadomo, jak to z olejkami bywa ;)
* bardzo długo utrzymujący się zapach - u mnie do 2 dni, w drugi dzień moja mama pytała się co to za zapach i w pierwszej chwili nie zorientowałam się, że chodzi jej o mnie :D Jednak jeśli komuś jaśminek się nie spodoba, będzie to duży minus.
* gładkość - po używaniu masła i olejków jest nieziemska! Przy dłuższym stosowaniu efekt się utrzymuje.
* nie zapycha - przez prawie 2 miesiące stosowania niemal po każdej kąpieli nie zauważyłam żadnych niespodzianek na moim ciele.
* kosmetyk nie jest testowany na zwierzętach - co dla mnie jest istotną sprawą
* SKŁAD - jest rewelacyjny, z resztą zerknijcie:

Butyrospermum Parkii Butter (masło shea), Theobroma Cacao Seed Butter (masło kakaowe), Mangifera Indica Seed Butter (masło mango), Garcinia Indica Seed Butter (masło kokum), Cera Alba (wosk pszczeli), Prunus Amygdalus Dulcis Oil (olej migdałowy), Olea Europaea Husk Oil (oliwa z oliwek), Triticum Vulgare Germ Oil (olej z kielków pszenicy), Vitis Vinifera Seed Oil (olej z pestek winogron), Tocopherol (wit.E), Helianthus Annuus  Seed Oil (olej słonecznikowy), Plant Glycerin (gliceryna roslinna), Aloe Barbadensis Leaf Juice (ekstrakt z aloesu), Jasminum Sambac Flower Extract (ekstrakt jasminowy), Camellia Sinesis Leaf Extract (ekstrakt z liści zielonej herbaty).


Produkt uważam za bardzo udany i jakościowo świetny. Jego cena jest dość wysoka (40 zł), ale przekładając na wydajność, wychodzi w sam raz. Masło wraz z olejkami dostaniecie na stronie Orientany - CYK, lub śląskie blogerki w Beauty Store z bytomskiej Agorze.

Miłego dzionka Wam życzę :*
 
Ps. Współpraca z marką Orientana, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

niedziela, 28 kwietnia 2013

Miętus z subtelnym błyskiem

Cześć Wam! Aaale leniwa ta niedziela, miałam się dzisiaj spotkać z kumplem, ale niespodziewanie jego sprawy rodzinne nam przeszkodziły, tak więc siedzę w domku i oglądam telewizję. U Was też tak zimno się zrobiło? Wczoraj oglądałam do późna walkę MMA i z niecierpliwością czekałam na występ wieczoru, czyli starcie Roberta Burneiki, przeciwko Dawidowi Ozdobie. "Walka" okazała się być totalną porażką, z resztą o jakiej walce tu w ogóle mowa. Ze trzy słabe akcje i to wszystko. Wygrał Burneika przez dyskwalifikację Ozdoby w trzeciej rundzie, któremu słusznie się należało, bo to co zaprezentował moim skromnym zdaniem było poniżej krytyki, z resztą wystarczy poczytać w necie.

Ostatnio (mając jeszcze długie i ładne paznokcie, które parę dni temu musiałam ściąć na zero, tak się połamały) zmalowałam sobie skromny, ale jakże wiosenny mani z moim ulubionym miętuskiem od My Secret w duecie z Jolly Jewels nr 114. Całość wyszła moim zdaniem ciekawie, bez nadmiaru błyskotek. Lubię tego typu połączenia.







Dzisiaj spróbuję zrobić swoje pierwsze wodne marble, ciekawe jak mi wyjdzie ;)

piątek, 26 kwietnia 2013

Mini haul

Hello! Ach, jak ta pogoda nas rozpieszcza, od razu człowiek nabiera chęci do życia i większej werwy :) Również przez pogodę sporadycznie zaglądam na bloga, bo praktycznie codzień większość czasu staram się spędzać poza domem.

Co u mnie. Właśnie dzisiaj zaczynam 3 tydzień kuracji Jantarem i olejowania włosów Sesą. Pierwsze rezultaty są jak najbardziej pozytywne i zaskakujące. Już wiem, że będę się musiała zaopatrzyć w spory zapas Jantarka, gdyż już prawie kończę butelkę :(. Za miesiąc nastąpi konkretne podsumowanie, a tymczasem zapraszam na notkę dotyczącą tego, co jest tematem dzisiejszego postu.

Jako, że ostatnio ograniczam się do zakupowego minimum, zbierając na autko, przez co dwa razy oglądam każdy grosz, zanim go wydam, moje zakupy skupiają się niemal wyłącznie na uzupełnianiu tylko tych kosmetyków, które są już na wykończeniu. Na bieżąco staram się zużywać wszystkie produkty i ostatnio z przerażeniem stwierdziłam, że część z nich (co prawda nieznaczna, ale jednak) jest na granicy przydatności do użycia, co nieźle mnie wkurzyło. Należę do tego grona osób, które nie lubią marnotrawstwa, więc chyba już długo żadnego haul'u z nowościami u mnie nie zobaczycie (chociaż nowa limitka Essence kusi jak cholera).

To co ostatnio zakupiłam jest bynajmniej skromne, jak na moje standardowe zakupy :P


1) Farba do włosów Garnier Ultragłęboka Czerń (od lat ta sama na zmianę z Czernią, długo się trzyma, pięknie podbija mój naturalny kolor i za to ją uwielbiam!) - włosy 2 miesiące nie farbowane.
2) Płyn micelarny BeBeauty - po tych dotychczasowych 2-3 użyciach, zaskoczył mnie bardzo pozytywnie! Jest równie świetny, co burżujski micelek, który właśnie mi się kończy, a niebo tańszy.
3) No dooobraaa - przyznaję, zawiniłam hehe ;). Jak go zobaczyłam - odleciałam, musiałam mieć i koniec. Essie Go Ginza - rozgrzeszacie? ;). Aktualnie na lakiery Essie jest mega promocja w SuperPharm - 26 zł z groszami.



Oprócz zakupów kosmetycznych, kilka dni temu znalazłam na targu taką oto śliczną sukieneczkę za 23 złote. Ma marszczenie na wysokości biustu aż do żeber, plus dodatkowe wiązanie na szyję, długością sięga mi do kolan, czyli tak jak ostatnio najbardziej lubię, no i oczywiście kobiecy motyw rajskich kwiatów, na cieplejsze dni będzie jak znalazł :).



Kilka dni temu również przyszła do mnie paczka od LuxStyle z odżywką do rzęs. Przyznam, że podchodzę do niej z obawami, bo nigdzie w Internecie nie natrafiłam na informacje o niej. Dziwne...



To by było na tyle, postaram się u częściej bywać, choć nie obiecuję bo pogoda póki jest tak piękna, to aż szkoda z niej nie korzystać. Zmykam gotować sobie jakiś obiad, bo rodzice wyfrunęli mi na wieś i zostałam samaaaaa na 2 tygodnie (yes, yes, yeees!) :D

Miłego, słonecznego dnia Kochane :***

środa, 24 kwietnia 2013

Sok z brzozy - lekiem na całe zło?

Hej Dziewczynki! Wreszcie ozdrowiałam po męczącym przeziębieniu i pomału wracam do siebie. Niestety przez to, że od lat choruję na spondyloartropatię, odmianę reumatoidalnego zapalenia stawów, każde przeziębienie, czy grypa trzyma mnie 2 razy dłużej, niż przeciętną "zdrową" osobę, więc 2 tygodnie mordęgi to u mnie norma (ostra grypa potrafi trzymać nawet przez miesiąc). Dzieje się tak z powodu błędu w układzie odpornościowym, który przy mocniejszym osłabieniu powoduje autodestrukcję stawów w moim organizmie. Objawia się to bardzo silnym obrzękiem w obrębie stawów, niesamowitym bólem i w następstwie koniecznością operacji (3 są już za mną). Ale ja dzisiaj nie o tym chciałam pisać. Już kilka lat temu, szukając niefarmakologicznych środków, które pomogą mi się wzmocnić, trafiłam na sok z brzozy. Wielokrotnie czytałam o jego znakomitych właściwościach, dlatego postanowiłam sprawdzić, czy zadziała również na mnie.

Wybaczcie, że butelka nie jest pełna, ale zanim zaczęłam sporządzać notkę, zdążyłam już się napić :).



Z góry mówię, że w piciu soku jestem bardzo nieregularna. Zazwyczaj zalecane jest picie 1-2 szklanek dziennie przez okres ok 2-3 tygodni, natomiast ja potrafię wypić całe 750 ml widoczne na zdjęciu niemal za jednym podejściem, po czym kolejną butelkę kupić sobie za 5-7 dni. Mimo to jednak zauważyłam, że po takiej "kuracji brzozowej" (piszę w cudzysłowiu, bo jak wspomniałam - dopasowałam ją do siebie) czuję się lepiej, człowiekowi przybywa sił witalnych i zaczyna się "chcieć żyć". Zapewne dzieje się tak dlatego, że sok z brzozy zawiera bardzo wiele cennych składników, przez co jest zalecany zwłaszcza w okresie osłabienia i rekonwalescencji.

Do ważniejszych składników należy zaliczyć: 
* glukozę
* fosfor
* fruktozę
* kwasy owocowe
* magnez
* mangan
* miedź
* potas
* witaminy z grupy B i C
* żelazo

Właściwości soku z brzozy:
* dzięki betulinie nadającej korze białą barwę, zmniejsza poziom cholesterolu we krwi
* wzmacnia w okresie osłabienia, pobudza energię życiową, reguluje przemianę materii
* pomaga wydalić szkodliwe dla organizmu toksyny, jony sodu i chloru
* ma działanie moczopędne, oczyszcza ze złogów i zapobiega powstawaniu piasku i kamieni w pęcherzu moczowym i moczowodach
* pobudza pracę nerek
* poprawia odporność na infekcje
* redukuje trądzik
* istnieje teoria, że poprawia samopoczucie osobom chorym na raka, jednak nie zostało to dotychczas udowodnione naukowo

Pewnie zastanawiacie się, jaki smak ma taki napój. Jak dla mnie smakuje, jak pocukrowana herbata mocno rozcieńczona z wodą, lub też jak woda z cukrem z lekkim, drzewnym posmakiem (jak ktoś będąc dzieckiem kosztował korę z pnia drzewa, to wie co mam na myśli ;)). Przyznam, że sam smak soku bardzo mi odpowiada, chociaż znam też osoby, które nie mogą przełknąć nawet jednego łyka, zatem jest to sprawa indywidualna.

Z innych ważnych właściwości soku z brzozy, czyli tzw. bzowiny nie można pominąć również działania wybielającego np. piegi oraz wzmacniającego włosy. Do wzmocnienia i zwiększenia puszystości włosów stosuje się płukankę już nie tyle z brzozowego soku, co z suszonych liści brzozy (przepisy znajdziecie w Internecie, ja ich na sobie nie próbowałam). Liście brzozy wykorzystuje się także do robienia zewnętrznych okładów i przemywania skóry, natomiast wyciągi z liści brzozy mają działanie przeciwbólowe i przeciwzapalne. Należy pamiętać, że liście można zbierać w okresie od maja do czerwca.

Mam nadzieję, że zaciekawiłam Was zdrowotnymi i upiększającymi właściwościami tego zagadkowego drzewa, jakim jest brzoza. Jestem ciekawa czy Wy również doświadczyłyście jej dobroczynnych właściwości, czy może w nie nie wierzycie. Z niecierpliwością czekam na Wasze komentarze!

WAŻNE! Nie gwarantuję pozytywnego wpływu soku z brzozy na Wasz organizm. Jeśli się zdecydujecie, robicie to tylko i wyłącznie na własną odpowiedzialność, ponieważ ja opisałam tu swoje osobiste doświadczenia i przemyślenia. Podobno sok z brzozy nie wyrządza żadnej krzywdy i zalecany jest do picia w każdym wieku i przez każdą osobę, jednak nie jestem lekarzem i nie mogę wziąć za te słowa odpowiedzialności.

sobota, 20 kwietnia 2013

Konturówka Catrice 020 Nude Religion

Hej Dziewczyny! Nie polepszyło mi się... nadal dogorywam w łóżku na to dziadowskie przeziębienie i co gorsza chyba rzuciło mi się na zatoki, bo głowa od 3 dni mi dosłownie pęka ;((( Mimo wszystko postanowiłam stworzyć nową notkę o fajnej konturówce, którą od kilku tygodni mam przyjemność się maziać.

Konturówkę Catrice kupiłam będąc w bytomskiej Agorze, a dokładniej w Beauty Store. Kosztowała 10 zł, ale moim skromnym zdaniem jest warta znacznie więcej :). Z resztą same zobaczcie.

Moje usta saute:



I z konturówką Catrice:



Jej odcień to takie ciut ciemniejsze nude, przez co pasuje do większości moich szminek w podobnych barwach, a już praktycznie nie do zauważenia jest w przypadku użycia pomadki Avon w kolorze Caffe Latte, gdyż stapia się z nią niemalże w jedność. Konturówka może być stosowana zgodnie z przeznaczeniem - wyłącznie do obrysu ust, co uniemożliwia "rozlaniu" się pomadki poza ich obręb, chociaż ja czasami używam ją również na całe usta. W tym jednak wypadku trzeba uważać, bo kredka lubi po czasie zostawiać nieestetyczne krechy, jednak użyta pod pomadkę przedłuża jej trwałość.




Lubię ją głównie za to, że dobrze spełnia swoje zadanie, kosztuje grosze i ma ładny kolor. Jest ona do zdobycia w chyba każdej szafie Catrice. A Wy używacie konturówek? Jakie są Wasze ulubione? Pozdrawiam i do usłyszenia niebawem :)

środa, 17 kwietnia 2013

O wszystkim i o niczym, czyli Southgirl musi się nagadać :)

Cześć Wam! Dzisiaj będzie taki trochę off top, mam nadzieję, że dołączycie do rozmowy ze mną, bo uwielbiam prowadzić z Wami dialog, nie tylko na tematy kosmetyczne ;). Choroba nadal mnie trzyma, ale już mi trochę lepiej, chociaż nadal kaszlę, niczym silnik w starym maluchu, a w nocy nie mogę spać, jednak to już nie jest to, co jeszcze kilka dni temu.

Dzisiaj poczytałam sobie na blogu Szuszu (dziewczyno, jak ja zazdroszczę Ci cery) o podkładzie Bell dostępnym w Biedronce, na który od dawna miałam ochotę, co solidnie zmobilizowało mnie do skorzystania z pięknej pogody i wyskoczenia na krótki spacer właśnie do Biedry, którą mam bardzo blisko swojego osiedla . Tym oto sposobem podkład trafił w moje łapki. Odcień wzięłam w ciemno i po pierwszych swatchach na ręce dochodzę do wniosku, że jak na razie jest minimalnie za ciemny, ale myślę, że po dokładnym roztarciu na buźce Beauty Blenderem ładnie stopi się z moją cerą. Miałyście z nim już może do czynienia?



Jako, że pogodę mamy na prawdę cudowną, jest ciepło i aż żal nie wychodzić z domu, pokażę Wam mój dzisiejszy, luzacki outfit. Fajną bluzkę udało mi się ostatnio dorwać? Kosztowała grosze, a jest niesamowicie wygodna z przewiewnej, naturalnej tkaniny i genialnie się ją nosi. Do tego ciekawe, pieczołowite wykończenie czyni ją jedną z moich ulubionych. Wiem, że do zdjęć przydałby się statyw, ale póki co zbieram na auto i wszystkiego sobie odmawiam, zatem jedyne zdjęcia na jakie mnie aktualnie stać to te "z rąsi" ;(. Malowajka - jeśli to czytasz, to wiedz, że zaraziłaś mnie marzeniem o hybrydowej Yarisce :D.

taaa... nawet nie widać, że te botki są na szpilce, sorry ;)




Dzisiaj też udało mi się podjąć nową współpracę (yes!). Marka Amilie wprowadza na rynek kosmetyki mineralne, które niedługo już będę miała przyjemność używać. Polecam Wam zapoznanie się z asortymentem sklepu, bo gama kolorystyczna jest baaaaaardzo bogata i nie trudno będzie znaleźć odpowiedni odcień dla siebie. Jak tylko paczka do mnie dotrze, oczywiście nie omieszkam Wam zaprezentować jej zawartości, a później wypowiedzieć się na ich temat.

Przedwczoraj z kolei dotarła do mnie paczuszka z wygraną od Sabiny z bloga Pigeon's Beauty. Należało jak najszybciej odgadnąć jaki kosmetyk znajduje się na zdjęciu i byłam tylko o 30 sekund za główną zwyciężczynią, jednak Sabinka była tak miła, że i również do mnie trafiło kilka smakołyków, z resztą same zobaczcie:



Dobra, chyba dość już się nagadałam, na koniec przesyłam Wam foty moich kotowatych. Kajusia miała dzisiaj przykrą historię ;( Biedulka stanęła na rozgrzanej do granic możliwości kuchence, tuż po zdjęciu garnka i poparzyła sobie łapki ;((( Na szczęście lekko i głównie skończyło się na strachu jej i przede wszystkim moim. Nawet Miśka jej odpuściła codzienną gonitwę i nie dochodziło między nimi do łapoczynów :).

tak sobie śpiochamy :D


 a może by jednak przewrócić się na plecki?


taaak jest mi najwygodniej, dobranoc



;)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Algowa maseczka od Orientany

Może już część z Was wie, a może jeszcze nie, że jestem fanką wszelakich maseczek do twarzy. Lubię testować przenajróżniejsze nowości, dlatego niezmiernie ucieszył mnie fakt, że dzięki współpracy z Orientaną, będę miała przyjemność wypróbować na sobie jedwabną maseczkę z algami filipińskimi i aloesem tejże marki.



Opakowanie (saszetka) zawiera maskę na twarz składającą się z dwóch części - strony jedwabnej, nasączonej dobroczynnymi właściwościami, którą nakładamy na twarz i strony foliowej służącej tylko temu, by dobrze docisnąć stronę jedwabną. Maska jest niesamowicie mocno nasączona, przez co miałam wrażenie, że zaraz całość spłynie mi z twarzy, na szczęście jednak tak się nie stało. Na zdjęciu poniżej widać stronę foliową, ciężko było dopasować otwory do mojego układu twarzy, przez co w miejscu, gdzie jest wycięcie na usta, materiał jedwabny non stop się zsuwał co powodowało, że miałam okazję zakosztować, jak smakują algi w połączeniu z aloesem ;).



Tutaj parę słów odnośnie właściwości maski i jej stosowania:



Przyznam, że jak dla mnie maseczka jest mało komfortowa, płynu jest zdecydowanie za dużo, przez co nie ma jak się wchłonąć w całości, co powoduje, że pomimo wtarcia reszty w szyję i dekolt, nadal pozostaje nam masa niewykorzystanego kosmetyku.

Samo działanie jest całkiem niezłe, co prawda po jednokrotnym użyciu niewiele można powiedzieć, zwłaszcza, że producent zaleca używać produktu 2-3 razy w tygodniu, jednakże na etykiecie wyraźnie widać dopisek - efekt natychmiastowy, a to zobowiązuje.
Maska dość dobrze nawilżyła moją buzię i ściągnęła nadmiar sebum, do końca dnia miałam mat gwarantowany (maskę nakładałam wczesnym popołudniem) i nie musiałam w tym celu dodatkowo używać pudru. Nie zauważyłam jednak działania przeciwzapalnego i kojącego, jak obiecywał producent, jednak mam na uwadze, że w tym celu na pewno trzeba by ją było stosować znacznie dłużej. Mnie w każdym razie bolące drobne niespodzianki nie przestały po jej użyciu boleć mniej.
Na minus jest jeszcze kolejna kwestia, mianowicie maska mocno chłodzi, o czym producent niestety nie wspomniał. Całkiem niedawno mieliśmy zimę, więc nałożenie jej na twarz i trzymanie przez ok 30 minut było hardcore'm, zwłaszcza dla mnie, jako osobnika ciepłolubnego :P.

Podsumowując - maska nie do końca spełniła oczekiwania. Jest dość droga (ok 15 zł), więc miałam nadzieję, że będzie skuteczniejsza, a tu klops. Największym jednak minusem jest bardzo słaby komfort jej używania, niby miała być wygoda, a jednak ostatecznie przekonałam się, że zdecydowanie bardziej preferuję nakładanie standardowej papki na twarz, niż tkaninę, którą ciągle się zsuwała i wchodziła do ust. Słaba jest też wydajność, płynu jak wspomniałam wyżej jest tak dużo, że spokojnie można byłoby go użyć na dwa, a nawet 3 razy, a tak niewykorzystana reszta wędruje do kosza. Z kwestii o których nie jeszcze wspomniałam, należy nadmienić, że maseczka nie pachnie i nie trzeba jej w żaden sposób spłukiwać z twarzy.

Dostać ją możecie na stronie Orientany klikając TUTAJ oraz osoby mieszkające na Śląsku w Beauty Store w bytomskiej Agorze, gdzie ją odbierałam wraz z innymi kosmetykami Orientany i gdzie znajdziecie bardzo obszerny asortyment marki, tak że jest w czym wybierać.

A Wy co myślicie o takich tkaninowych maskach? Miałyście okazję je wypróbować? Pozdrawiam moje kochane Czytelniczki! :*
 
Ps. Współpraca z marką Orientana, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Makijaż w odcieniach fioletów i czerni

Hej Dziewczynki Moje! Dzisiejszy makijaż, który Wam pokażę wykonałam już jakiś czas temu, sugerując się tutorialem, który pokazywała na swoim blogu Alina.

Moja wersja na pewno lekko różni się od oryginału, jednak muszę przyznać, że rewelacyjnie się w niej czułam i zebrałam nawet kilka komplementów. Taki make up podkreśla drapieżną osobowość, dodaje pazura i o dziwo może być stosowany na codzień, chociaż jak dla mnie jest to wersja hard.




Nie zwracajcie uwagi na miny :P




Cienie jakich użyłam to:
* jasny fiolet - paleta cieni Peggy Sage
* ciemny fiolet - Regal z paletki Sleek Au Naturel
* czarny cień w zew kąciku (maleńka ilość, głównie w celu roztarcia przejścia między kredką a cieniem) - paletka Sleek Original

Dodatkowo:
* podkład - Revlon ColorStay nr 180 Sand Beige
* pomadka - Bell Glam&Sexy nr 47
* róż - Astor Skin Match Peachy Coral
* czarna kredka wokół oczu - Estee Lauder
* mascara - L'Oreal Volume Extra Collagene
* brwi - czarny cień z paletki Sleek Original


Jestem niezmiernie ciekawa Waszych opinii na jego temat. Miłego dzionka życzę :* Ja wracam do łóżeczka dalej eliminować przeziębienie z mojego organizmu.

sobota, 13 kwietnia 2013

Mandarynkowo mi

Ostatnimi dniami w blogosferze zaroiło się od swatchy lakieru Golden Rose 06. Nie sposób nie zgodzić się z tym, że kolor jest iście wiosenny, nawet letni i przywodzi na myśl wakacje. Ja swój egzemplarz dorwałam w Ustroniu, albo jeszcze w zeszłym roku, albo początkiem obecnego, dokładnie nie pamiętam, ale na pewno nie jest to lakier z żadnej najnowszej kolekcji. Mimo to wart uwagi, bo po dwóch grubszych warstwach prezentuje się znakomicie i nie robi żadnych prześwitów, a do tego świetnie współpracuje - nie smuży i nie bąbelkuje. Udogodnieniem, albo też i przekleństwem może być tutaj pędzelek, który jest gruby i na wąską płytkę moim zdaniem się nie nadaje. Ja przynajmniej mam trudności operować nim tak, aby nie upaskudzić skórek wokół. Jednak dla osób z szerszą płytką będzie doskonały, bo w zaledwie 2 ruchach będziecie miały pięknie pomalowane paznokcie :)

 W mandarynce (ach te skojarzenia!) zatopione są złote mikrodrobinki, dlatego zmywanie tego lakieru jest utrudnione, ale nie aż tak jak np w przypadku brokatów. Dobra, dość gadania, pora na zdjęcia, bo pewnie i tak nikt tego nie czyta :P



Zdjęcia robione w świetle dziennym...













... i w słoneczku, które dosłownie na moment pojawiło się na horyzoncie:





To tyle na dzisiaj, ja idę się kurować, bo jakieś przeziębienie mnie dopadło i ledwo co mówię tak drapie mnie w gardle ;( Miłego dzionka :*

piątek, 12 kwietnia 2013

Baking Powder BB Deep Cleansing Foam, czyli koreańska pianka do mycia twarzy od Etude House

Hej Laleczki! Kiedyś był taki okres w moim życiu, jeszcze całkiem niedawno temu, kiedy potrafiłam myć twarz tylko i wyłącznie zwykłym mydłem. I wiecie co? Było na niej o wiele mniej niedoskonałości, niż obecnie, jednak niestety moja cera w tamtym okresie miała tendencje do przesuszania, co spowodowało, że z nadzieją sięgnęłam po żele, mając nadzieję na jej znormalizowanie. Po długim czasie używania wszelakich żeli, które spowodowały, że zamiast cery suchej, mam obecnie mieszaną, przerzuciłam się niejako z ciekawości, na piankę o której dzisiaj Wam co nie co opowiem.

Piankę tą poznałam przez absolutny przypadek, dzięki wymiance z Justynką, która zaproponowała mi jej sporą odlewkę. Na początku podeszłam do niej sceptycznie, ale wkrótce tak spodobało mi się jej używanie, że zapragnęłam mieć pełnowymiarowe opakowanie.

Niestety, dostęp w Polsce do koreańskich kosmetyków jest tak słaby, że można je dostać po w miarę rozsądnych cenach wyłącznie na eBay, lub Allegro. Ja skorzystałam z drugiej opcji i w niedługim czasie miałam już wersję różowiutką, inną od tej którą dostałam jako próbkę, o pojemności 30 ml.

zdjęcie zaczerpnięte ze strony: http://www.ebay.com/itm/ETUDE-HOUSE-Baking-Powder-cleansing-foam-Moist-30ml-/281089989007


Od próbki otrzymanej od Justyny, wersja różowa różniła się jedynie brakiem drobnych, peelingujących drobinek. Niestety, jak na taką skromną pojemność, opakowanie wykończyłam bardzo szybko i znów pozostał niedosyt.

Z pomocą ponownie przyszła mi Justyna, która wymieniła się ze mną połową pełnowymiarowej (150 ml) pianki która jej została, w zamian za wybrane kosmetyki z mojej zakładki i tym oto sposobem stałam się ponownie posiadaczką ulubionego specyfiku do mycia buźki :D

Od czasu wymianki, pianki używam codziennie rano i wieczorem, stąd jej ilość na zdjęciu pokazuje, że jest już blisko granicy wykończenia. Jest ona przystosowana głównie do zmywania BB kremów, ale z wszelkimi pozostałościami po wcześniejszym demakijażu również świetnie sobie radzi.



Pianka ma białą, kremową konsystencję, ubitą za pomocą specjalnej siatki. Wystarczy niewielka ilość, by w kontakcie z wodą osiągnąć dużą objętość piany, pozwalającą na dokładne umycie całej twarzy.



Wersja niebieska, jak już wspomniałam wyżej, zawiera drobne cząsteczki peelingujące, jednak są one na tyle delikatne, że osoby, które nie mają wrażliwej cery z powodzeniem mogą jej używać codziennie, tak jak ja. Te drobinki jednak ciężko było uchwycić na zdjęciu, ale zaręczam, że są wyczuwalne podczas stosowania :).



Dzięki zawartości proszku do pieczenia, kosmetyk ma za zadanie walczyć z zanieczyszczeniami i odblokowywać pory. Co prawda z moimi zaskórnikami na nosie walczę zawzięcie, jednak nie zauważyłam po użyciu pianki żadnej poprawy w tej kwestii. Poprawa jednak nastąpiła w kwestii błyszczenia w strefie T oraz zauważyłam również, że pojawiające się od czasu do czasu niespodzianki ulegają szybszemu wygojeniu po jej codziennym używaniu.

Uważam, że jest to nie tylko świetny kosmetyczny gadżet (uwielbiam patrzeć, jak przy odrobinie wody i lekkim potarciu, pianka pęcznieje i wielokrotnie zwiększa swoją objętość), ale też skuteczny kosmetyk o ładnym, cytrynowym zapachu (tak, jak nie lubię zapachu cytryny w kosmetykach, tak ten o dziwo mi się podoba), który zdecydowanie umili poranną oraz wieczorną toaletę. Niestety jest bardzo słabo z dostępnością, jednak na Allegro i eBay, z naciskiem na drugi serwis nie powinno być wielkich problemów z jej dostaniem. Ja na pewno po wykończeniu tego opakowania do końca zrobię sobie przerwę, ale na 100% do owej pianki jeszcze powrócę :).

Ps. Zapomniałam napisać w notce, że za 30 ml płaciłam już z przesyłką niecałe 30 zł - drogo, jak na taką pojemność, ale w tamtym czasie była to jedyna dostępna aukcja, a ja chciałam ją mieć "na już" :). Warto jednak polować na okazje.

Ps2. Od kilku godzin trzymam na głowie Sesę, mordęga niesamowita, bo wydaje mi się, że zmieniła zapach i zaczynam czuć mocznik, ale może to tylko takie wrażenie. Coś okropnego, ale pomęczę się jeszcze z 2h i nareszcie umyję głowę, byle tylko zdjąć śmierdziela z siebie :).

czwartek, 11 kwietnia 2013

Walka o piękne włosy trwa!

Witam! Właśnie przed chwilą odwiedził mnie listonosz z zamówioną przeze mnie kilka dni temu na Allegro paczką, zawierającą kosmetyki do włosów. Włosomaniactwo opanowało mnie chyba na dobre, zwłaszcza za sprawą kilku baaaaardzo przydatnych blogów (głównie AlinaRose, Anwen) i radom w nich zawartych, które są nie tylko cenne, ale i solidnie przemyślane, a co najważniejsze - stosując się do nich, można osiągnąć widoczne (i zadowalające!) rezultaty.

To, jak dbam o włosy opisywałam Wam nie tak dawno temu w TYM POŚCIE. Postanowiłam jednak dodatkowo ubogacić swoją pielęgnację o kolejne, chyba najmocniej zachwalane produkty w blogosferze i nie tylko. Mowa o wcierce Jantar i olejku do włosów Sesa.




Moja pielęgnacja włosów na najbliższy czas docelowo ma wyglądać tak:

* szampon: BabyDream na zmianę z Timotei Wymarzona Objętość (już po 1 użyciu przekonałam się, że kokosowa wersja jest znacznie lepsza dla moich włosów, ale już trudno, kupiłam wersję grejpfruitową to wykończyć trzeba, bo przecież nie wyrzucę :()
* odżywka: Timotei Wymarzona Objętość (która swoją drogą wcale objętości nie dodaje ;((()
* wcierka: Jantar, która na jakiś czas wyprze Wodę Brzozową Isany, którą stosowałam dłuższy czas (recenzji spodziewajcie się niebawem)
* olejowanie: raz na tydzień i obiecuję publicznie, że będę regularna! Vatika zostanie oczywiście zastąpiona Sesą.
* kuracja od wewnątrz: tutaj już nie będę przesadzać, daruję sobie wszelkie suplementy i pozostanę przy codziennym piciu siemienia lnianego, jak dotychczas.

Aktualna długość moich włosów mierzona od czubka głowy na dzień dzisiejszy wynosi 37 cm. Cel - 60 cm (haha, ciekawe kiedy go osiągnę i czy w ogóle ;))

Na koniec standardowo dla chętnych podaję składy umieszczone na opakowaniach obu kosmetyków.

Jantar:



Sesa:



Btw: Pytanie do posiadaczek Sesy, czy tylko mnie pachnie ona takim starym, przepalonym tysiąc razy kadzidłem? Smród jest niesamowity, ale przeżyjemy to jakoś ;) W końcu ktoś kiedyś mądrze powiedział, że "dla urody potrzeba cierpień i wyrzeczeń" :D.

Miłego dzionka Wam życzę!

wtorek, 9 kwietnia 2013

Bronzery - stan posiadania na 09.04.2013 r.

Hej Słoneczka! Taaaaak, to znowu dziś, kolejny post po pomadkach, błyszczykach  i różach przedstawiający aktualny zbiór moich kosmetyków, których obecnie używam. Na ruszt wzięłam tym razem bronzery, których może i nie mam dużo, ale z żadnego nie potrafiłabym na dobrą sprawę zrezygnować. Moją przygodę z bronzerami zaczęłam całkiem niedawno. Przyznam, że nigdy nie przywiązywałam uwagi do tego rodzaju kosmetyków, ponieważ uważałam je za zbędne w mojej kosmetyczce, ale jak się za chwilę przekonacie - do czasu ;)

Aktualnie mój skromny zbiór liczy sztuk 5:


1) Kulaski z Avon
2) Cashmere Veil wielofunkcyjny brązujący ze złocistym blaskiem z Vipery nr 701
3) Compact Powder CC uk (Carrol) nr 13 Tea Rose
4) Spiekany puder Madame L'ambre nr 2
5) Bronzer Peggy Sage

1) Kulki z Avonu, jak wiecie są niezużywalne, choćby nie wiadomo jak mocno człowiek się starał, nie da się ich wykończyć. Otrzymałam je wraz z innymi kosmetykami marki, dzięki wygranej w magazynie JOY (moja pierwsza wygrana z gazety - zawsze myślałam, że to ściemy :P). Są bardzo wielofunkcyjne i służą mi na wiele sposobów - pięknie rozświetlają kości policzkowe, mogą zastąpić róż oraz nałożone mocniejszą warstwą tuż pod kości świetnie spisują się jako właśnie bronzer do nieprzesadnego konturowania. Jeśli jest ktoś nimi zainteresowany, służę odsypką, szczegóły w zakładce Wymianka/Sprzedaż.






2) Następny koleżka przywędrował do mnie po spotkaniu katowickich blogerek we wrześniu ubiegłego roku. Pokochałam go od razu! Idealnie podkreślał letnią opaleniznę i wspaniale rozświetlał dzięki drobno zmielonym drobinkom. Sam puder jest brązowy, natomiast drobinki rozświetlające w kolorze złota. Do tego jego zapach - bardzo przyjemny i pudrowy, używałam go przez dłuższy czas dopóki nie trafił się ulubieniec, oznaczony nr 4 :)




3) Kolejny bronzerek otrzymałam, jako dodatek do zakupu paletki Sleek Au Naturel w sklepie Paatal. Jest całkowicie bezdrobinkowy, fajnie matuje i nadaje twarzy delikatną opaleniznę. Nakładam go zawsze na całą twarz, nigdy na same kości. Na pewno nie jest to typowy odcień brązu, ma w sobie dużo tonów brzoskwiniowych, co idealnie współgra z moim kolorem karnacji :)




4) Mój ostatnimi czasy faworyzowany bronzer, otrzymany w ramach współpracy z Madame L'ambre. Zawiera dużo złotych tonów i  Pisałam o nim wyczerpującą recenzję TUTAJ, także jeśli jest ktoś chętny o nim poczytać to zapraszam do kliknięcia w link odsyłający.





5) I już ostatni, jedyny kupiony przeze mnie bronzer, znajdujący się w paletce ceni, róży i pomadek Peggy Sage. Jest on najmocniejszy ze wszystkich przedstawionych, idealnie nadający się do mocnego konturowania, albo podkreślania już intensywnej opalenizny. Jest nieco podobny do bronzera z Vipery, ale zawiera bardziej zmielone drobinki i do tego jest o wiele silniej napigmentowany, przez co trzeba uważać, by nie zrobić sobie nim krzywdy.




To już byłoby na tyle, dajcie znać w komentarzach jakie są Wasze ulubione bronzery, bo ja póki co choruję jeszcze na Ziemię Egipską Bikoru, jednak przy moim aktualnym stanie posiadania, byłoby głupotą jej kupowanie :).

Na koniec jeszcze aktualny stan obserwatorów, który dwa dni temu przekroczył 400 - jesteście najlepsi!!!!!!!!!!!!!!!!! DZIĘKUJĘ!!! :***


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...