środa, 26 czerwca 2013

Długo wyczekiwana paczka od Amilie + zakupy

Hej Dziewczynki! Wczoraj po wielu trudach, wreszcie dotarła do mnie paczka od firmy Amilie, z którą podjęłam współpracę początkiem kwietnia (!). Pierwsza paczka, która została wysłana końcówką maja (!), prawdopodobnie zaginęła na poczcie, nie wiem, do mnie w każdym razie nie przyszła po dziś dzień. Po kilku rozmowach z przedstawicielką Amilie, kilka dni temu została mi wysłana druga paczka, która tym razem cała i bezpieczna trafiła w moje łapki. Miło ze strony firmy, że zgodzili się ponownie wysłać mi kosmetyki do testów, jednak sam czas oczekiwania na przesyłkę od momentu nawiązania współpracy, pozostawia naprawdę wiele do życzenia i pod tym względem czuję się zawiedziona.

Niemniej przechodząc do sedna, sama paczuszka zapakowana w uroczy sposób prezentuje się następująco:



W środku znalazłam 1 pełnowymiarowy produkt w wybranym przeze mnie odcieniu Butterscotch (początkowo myślałam, że będzie dla mnie za ciemny, teraz jednak jest minimalnie za jasny, bo w międzyczasie zdążyłam się opalić ;))




Aaaale... nie ma tego złego, ponieważ otrzymałam próbki 10 innych kolorów podkładów, więc najprawdopodobniej na codzień będę je łączyła z Butterscotch'em, żeby uzyskać, jak najdokładniejszy odcień do mojego aktualnego kolorytu cery :) Zdjęcia można powiększyć klikając na nie.



Do tego otrzymałam również próbki 6 róży do policzków, jestem po pierwszych dwóch użyciach i na razie mogę powiedzieć tyle, że wystarczy ociupinka, by uzyskać piękny kolor na licach :D



To tyle od Amilie, a na koniec moje zakupy ze sklepu Cocolita - 2 pędzie Hakuro (h52 do bronzera i h60 do korektora) oraz rozświetlacz firmy Technic High Lights (na blogu pojawi się również jego recenzja).



Pozdrawiam Was mocno w ten chłodny dzionek, buziaki :*

poniedziałek, 24 czerwca 2013

A może by tak trochę muzyki?

Witam Was wieczornie :) Tak mnie dzisiaj nosi i nosi, mam ku temu swoje powody, ale póki co o tym sza ;) Kilka dni temu powróciły do mnie piosenki zapewne większości już dobrze znane, nie żadne najświeższe przeboje, ale utwory, które dają mi masę muzycznych przeżyć, począwszy od totalnego wyciszenia, przez pożądanie, aż do otrzymania mocnego kopa. Nie bez powodu również, w większości są to piosenki mojej ulubionej obok Whitney Houston divy, czyli Edyty Górniak, z którą ostatnio udało mi się zamienić internetowo kilka słów w sprawie jednej kwestii. Niesamowicie ciepła osoba, miła, rzeczowa i kulturalna :) Uwielbiam ją za całokształt!

Teraz zostawiam Was już tylko z linkami (nie chce mi dodawać filmików ;/). Wiem, że mój gust muzyczny jest dość skomplikowany ;) Kolejność całkowicie przypadkowa:

- Mela Koteluk - "Dlaczego Drzewa Nic Nie Mówią" - czy wokal Meli nie kojarzy Wam się z głosem Kasi Nosowskiej? Ujął mnie głównie nietuzinkowy tekst tej piosenki - coś pięknego!
- Edyta Górniak "Hallelujah" / live in studio - najpiękniejszy cover Cohena ever!!!
Lauri Ylonen - "Heavy"
- Edyta Górniak - "Teraz Tu"
- Colbie Caillat - "I Never Told You"
- Edyta Górniak - "On The Run"
Loreen - "Euphoria"
CLMD - "Black Eyes And Blue"
Eros Ramazzotti - "Un Angelo Disteso Al Sole"
- Jessie Ware - "Wildest Moments"

Pobujajmy się wspólnie :D

niedziela, 23 czerwca 2013

Olejek do włosów Indola Innova Glamour Precious Oil

Cześć Kochane moje! Jak Wam dzionek mija? Mnie bardzo w porządku, trochę chłodniej jest nareszcie i upał tak nie przytłacza. Przygotowałam dzisiaj dla Was recenzję olejku, który otrzymałam w ramach współpracy z Hairstore i  który stosuję już od kilku ładnych tygodni, po każdym umyciu włosów.

Opakowanie to kartonik w kolorze złota, w którym mamy ukrytą plastikową buteleczkę mieszczącą 75 ml kosmetyku, co w porównaniu z wydajnością (o czym będzie dalej) wydaje się być ilością dość sporą.




Kilka słów od producenta:

"Rewelacyjny olejek nabłyszcza, wygładza i nadaje piękny, zdrowy połysk, przeznaczony do wszystkich rodzajów włosów. Dzięki lekkiej jak piórko formule nadaje się  do stosowania również na cienkich i delikatnych włosach, nie obciążając ich nadmiernie. Innowacyjna formuła olejku oparta na wyciągu olejków z Maruli chroni końce włosów i przeciwdziała ich rozdwajaniu się, redukuje uszkodzenia i zapobiega zniszczeniom w przyszłości.
Włosy matowe, widocznie uwrażliwione i bez życia stają się miękkie, gładkie i spektakularnie lśniące."

Olejek ma postać bezbarwną, dość mocno wodnistą, przez co doskonale się rozprowadza i wchłania.




Można go stosować na kilka sposobów (zaczerpnięte ze strony Hairstore):
* Przed myciem: nałożyć olejek na suche włosy, sporą  ilość rozprowadzić na całej długości włosów i przeczesać je. Pozostawić na 5 minut, a następnie spłukać dokładnie z włosów i umyć jak zwykle.
* Przed suszeniem: rozgrzać kilka kropel olejku w dłoni, po czym wetrzeć w wilgotne włosy - wedle uznania na całej długości lub na rozdwojone końcówki. Stylizować jak zwykle.
* Olejek może być również stosowany na suche włosy, jako odżywka bez spłukiwania, należy wtedy użyć mniejszej ilości produktu, by nie obciążyć fryzury. 
Ja stosowałam się zawsze do drugiego podpunktu, wyciskając dwie pompki na dłoń, wmasowując we włosy od połowy ich długości, skupiając się w szczególności na końcówkach. Po 5 tygodniach używania średnio co 2-3 dzień, moje wnioski są następujące:
* od razu po nałożeniu, włosy stają się niezwykle miękkie w dotyku, łatwo się rozczesują i są podatne na układanie. Po wysuszeniu efekt ten się utrzymuje
* nie puszą się i nie elektryzują
* wyglądają na zdrowsze i bardziej zadbane
* są silnie wygładzone, ale nie przyklapnięte
* są sypkie i nie zbijają się w grupki
* jako nagminna użytkowniczka prostownicy, nie zauważyłam połamanych końcówek, lub najmniejszego nawet pogorszenia się kondycji włosów
* olejek nie obciąża i nie powoduje szybszego ich przetłuszczania się
* przepięknie pachnie, jakby macadamią, miałam kiedyś taki balsam do ciała, już nie pamiętam jakiej marki (chyba to Dove było) i pachniał identycznie tak samo, aczkolwiek wiem, że nie każdemu taki aromacik podejdzie, jednak są to zdecydowanie moje klimaty :D

A tak prezentują się moje włosy tuż po jego użyciu, wysuszeniu i wyprostowaniu (bez modelowania). Btw. prawda, że sporo urosły od czasu październikowego cięcia? :) :



Zapomniałabym wspomnieć o wydajności, zdjęcie robione wczoraj, kosmetyk używany od 5 tygodni, co kilka dni, zawsze po 2 pompki - wnioski nasuwają się same :)



Tak, tak i jeszcze raz TAK! Z całą pewnością polecam Wam ten olejek, bo jest na prawdę tego godny, jako profesjonalny produkt do pielęgnacji włosów. Dostaniecie go na stronie Hairstore, klikając TUTAJ za cenę 45,50 zł.

Pozdrawiam Was serdecznie, życząc przyjemnego, niedzielnego popołudnia :).
 
Ps. Współpraca z firmą Hairstore, która przesłała mi produkt do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

czwartek, 20 czerwca 2013

Makijaż na upał

Cześć Dziewczyny! Przychodzę do Was z makijażem, który idealnie sprawdzi się podczas dni, kiedy tak jak dziś, żar leje się z nieba. Nie wiem, jak wygląda ta kwestia u Was, ale ja nawet w lato nie lubię chodzić całkiem saute, jednakże wtedy staram się ograniczać kosmetyki do minimum i używać wyłącznie takich, które nawet podczas solidnego zgrzania, nie spłyną mi z twarzy i tym samym nie spowodują nieestetycznego efektu.

Przechodząc do meritum, kosmetyki których użyłam prezentują się w miarę skromnie, ale przecież o to chodziło. Zatem co my tutaj mamy...



Pomimo dość obszernego opisu, makijaż jest naprawdę bardzo łatwy w wykonaniu i zajmuję krótką chwilę :).

Na całą twarz nałożyłam rozświetlający podkład mineralny marki Annabelle Minerals w odcieniu Golden Light (2). Jeśli komuś potrzebny jest korektor do zakrycia mankamentów, to jest to kolejny krok, który powinno się wykonać. Ja tym razem się od niego wstrzymałam, gdyż nie widziałam takowej potrzeby. Następnie nałożyłam bazę Art Deco na całą górną powiekę i odrobinę na dolną (zapomniałam umieścić ją na zdjęciu ;/) i przystąpiłam do nakładania cieni. Na całą ruchomą część powieki nałożyłam środkowy cień z trójpaku Vipery nr 135 (3) wyciągając go delikatnie do góry, natomiast pod łuk brwiowy użyłam najjaśniejszego cienia (4) marki Diadem z trójpaku oznaczonego numerem 04. Czarny cień z paletki Sleek Au Naturel zastosowałam na górną linię rzęs i odrobinkę na dolną wszystko ładnie rozcierając, by kreska nie była ostra, tylko lekko rozmyta. Tym samym czarnym cieniem podkreśliłam również brwi. Rzęsy wytuszowałam kładąc jedną warstwę mascary Clinique High Impact (5) oraz przystąpiłam do nakładania na kości policzkowe bronzera marki Madame L'Ambre (6) oznaczonego na opakowaniu testowym numerkiem 2, mieszając warstwę rozświetlającą z brązującą. Na sam koniec nałożyłam na usta błyszczyk Lancome Juicy Tubes w odcieniu Pamplemousse (7) i to wszystko.


Tak prezentuje się całość:



Pamiętajcie, by w taki gorąc koniecznie nie zapomnieć o kremie z filtrem, butelce wody, aby w każdej chwili móc uzupełnić zapas płynów w organizmie i o wodzie termalnej, która podczas upałów naprawdę potrafi ułatwić życie.

Pozdrawiam Was serdecznie, Jeśli macie jakieś sprawdzone sposoby, jak radzić sobie z temperaturami panującymi za oknem, to piszcie śmiało w komentarzach. Ja uciekam na zakupy, bo dopiero teraz można bez obaw wyjść z domu nie ryzykując jakiegoś omdlenia po drodze ;).

Buziaki :*

środa, 19 czerwca 2013

Moje nowe, perfumiarskie dziecko :)

Hello! O mojej miłości do perfum z tzw. wyższej półki już nieraz Wam opowiadałam. Bo trwalsze, bo ładniejsze, bo to, i tamto... uwielbiam odkrywać nowe zapachy i sprawdzać jak rozwiną się na mojej skórze. Oto mój pierwszy Calvinek. Tym razem zdecydowałam się na wersję letnią standardowej Euphorii, bo i tak wiem, że do września nie będzie po nich śladu ;).






Buteleczka tym razem średnio zachwyciła - zwykłe, przydymione szkło i dość luźna nakrętka, która mimo szczelnego zamknięcia lubi obracać się na wszystkie strony, ale w końcu i tak najważniejsze jest co w środku, a tam mamy:

nuta głowy: granatowe jabłko, tomel, zielone nuty, pomarańcza, kumkwat
nuta serca: kwiat lotosu, czarna orchidea, różowa peonia
nuta bazy: bursztyn, ambra, czarny fiołek, akord kremowy, drzewo mahoniowe, piżmo.


Całość stanowi bardzo przyjemną dla mojego nosa mieszankę, którą miło będzie się otulać podczas letnich dni. Czy czeka mnie euforyczny nastrój podczas ich używania? To się dopiero okaże, ale wszystko jest na dobrej drodze ;)

wtorek, 18 czerwca 2013

Odżywka do brwi i rzęs Quickmax

Cześć Kochane! Kurcze, ale ostatnio mam lenia jeśli chodzi o komputer i sprawy blogowe. Od kilku dni pogoda jest tak znakomita, że aż grzechem jest siedzieć przy ekranie, jeśli można spędzić aktywnie czas np. jeżdżąc na rowerze, co też ostatnio nagminnie czynię :).

Jednak co, jak co, ale recenzje w ramach współprac czekają, więc wypada chociaż trochę narobić zaległości zwłaszcza, że w sobotę znowu wyfruwam i nie będzie mnie przez ok tydzień. Mam nadzieję że zdążycie się stęsknić chociaż trochę ;D.

Dzisiaj napiszę kilka słów o odżywce do brwi i rzęs, jaką otrzymałam od LuxStyle. Przyznam, że na początku byłam do niej nieco sceptycznie nastawiona, ponieważ w Internecie na próżno było szukać jakichkolwiek informacji, gdyż nie widniała jeszcze na polskiej stronie producenta, ale w końcu przełamałam się i rozpoczęłam testy.





Co mówi nam producent:

"Czy kiedykolwiek patrzyłaś w lustro i marzyłaś o tym aby mieć bajecznie dłuższe, grubsze i bardziej wyraziste rzęsy i brwi? Niesamowicie pociągające oczy jakie mają liczne modelki i hollywoodzkie gwiazdy?

Przestań marzyć – i uzyskaj je najszybszym możliwym sposobem z nowym QuickMax™ serum stymulującym wzrost rzęs i brwi.

Wyobraż sobie! W ciągu tylko jednego tygodnia, zaczniesz widzieć różnicę z QuickMax

Kiedy spojrzysz w lustro, będziesz wiedziała, że jesteś na drodze do posiadania rzęs i brwi które są:

1. Wyglądające na bajecznie długie
2. Wyglądające na bajecznie pełniejsze
3. Bajecznie wyraziste

Będziesz miała oczy które mówią! Mrugnij albo puść oczko i każdy będzie wiedział dokładnie co chcesz powiedzieć!

Klinicznie udowodnione działanie na wszystkich kobietach
Niezależne badania kliniczne wykazały, że wszystkie kobiety które używały QuickMax rozwinęły zauważalnie dłuższe, grubsze i o wiele piękniejsze rzęsy i brwi. Jest świetny dowód na to. Unikalna, opatentowana formuła została rozwinięta przez naukowców którzy wiodą prym na polu badań kosmetycznych [...]".



Na początku muszę nadmienić, że nigdy nie narzekałam na kondycję zarówno moich brwi i rzęs, ale doszłam do wniosku, że co mi zaszkodzi dodatkowo je wzmocnić i sprawić, że będą w jeszcze lepszym stanie. Wstępnie kładłam odżywkę zgodnie z zaleceniami podanymi na stronie, czyli na noc, stosując jako eyeliner u nasady brwi i rzęs. Pierwsze rezultaty zaczęłam widzieć już po ok. 2 tygodniach. Rzęsy delikatnie się przyciemniły i znacznie lepiej współpracowały z mascarami, niż dotychczas, przez co spojrzenie nabrało wyrazistości. Ponad to lekko się wydłużyły oraz zagęściły. Niestety, po tym okresie stosowania uwrażliwiły mi się oczy, ponieważ nakładając odżywkę na noc, rano budziłam się z tzw. "suchym okiem", jakby wpadł mi do środka piasek, czy inny paproch, przez co z rana mnie piekły, dlatego też w kolejnej fazie testów odżywkę używałam wyłącznie na brwi. Po kolejnych 2 tygodniach, czyli łącznie miesiącu stosowania, brwi ładnie się zagęściły dokładnie tak, jak tego chciałam, gdyż po poprzednim skubaniu były minimalnie zbyt cienkie i chciałam szybko ten defekt nadrobić. Aktualnie rosną jak szalone, pięknie się układają i nie sprawiają najmniejszych problemów. Kolejnym plusem odżywki jest wysoka wydajność, ponieważ 5 ml zawartych w buteleczce starczy na bardzo długi okres co wieczornego stosowania.


Efekty:





Wad jako takich nie zauważyłam poza tą jedną, wspomnianą wyżej, występującą akurat u mnie. Drugą może być dość wysoka cena (249.95 zł, aktualnie jest przecena na 149.95 zł), aczkolwiek myślę, że dla osób borykających się ze słabymi brwiami i rzęsami nie jest zbytnio wygórowana, gdyż efekty na prawdę widać, zwłaszcza na żywo i po wykonaniu makijażu. Na pierwszy rzut oka niby wiele się nie zmienia, a jednak różnica jest widoczna! Ja jestem z niej bardzo zadowolona i kiedy tylko moje brwi będą potrzebowały wzmocnienia, lub zagęszczenia, na pewno będę po nią sięgać.

Więcej szczegółowych informacji znajdziecie pod TYM LINKIEM.

Serdecznie pozdrawiam! :*


Ps. Współpraca z firmą LuxStye, która przesłała mi produkt do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

piątek, 14 czerwca 2013

Róż z kolekcji Essence Miami Roller Girl + małe zakupy ubraniowe + filmik z kotami

Heeej! Dzisiaj trochę poodgrzewam stare kotlety, ale tyle się naczytałam o różu, o którym Wam dzisiaj poopowiadam, że od kiedy go mam, również muszę dorzucić swoje trzy grosze :).

Róż otrzymałam niedawno, jako dodatek do wygranego rozdania u Ani - Kosmetykoholiczki. Przyznam, że już widząc go na sklepowej półce pamiętam, jak powiedziałam tylko "Wow, co za żarówa" i spokojnie odłożyłam na miejsce. Później czytając wiele pochlebnych recenzji troszkę żałowałam, ale nie ma tego złego, bo oto los sprawił, że i tak w końcu do mnie zawitał.

Opakowanie jest typowo plastikowe, zamykane na klik, nieco tandetne, ale w moim wypadku gra ono ostatnie skrzypce, więc póki tylko działa i wygląda estetycznie to się nie czepiam. W końcu najważniejsza jest zawartość ;).



W środku znajdziemy trzy kolorki, od intensywnej pomarańczy, przez brzoskwinię, aż po neonowy róż. Najważniejszym jednak aspektem tego różu jest pigmentacja, która powala! Można łatwo zrobić sobie nim krzywdę i pstre placki, jakie mnie się za pierwszym razem zdarzyły (nie chciałybyście tego widzieć - zapewniam). Nałożony z umiarem, pięknie podkreśla kości policzkowe i wydobywa dziewczęcą urodę. Moim zdaniem najlepiej zmieszać wszystkie kolory pędzlem i w ten sposób nakładać na lica :).

 przepraszam za widoczne na różu ślady paluchów ;/



Kosmetyk ogólnie przypadł mi do gustu i zasilił moją coraz mocniej poszerzającą się armię róży do policzków (aktualnie 15 - wieeeeem, to już trzeba leczyć, ale kupiłam tylko trzy z nich). Mocno pyli przy aplikacji, zatem śmiem twierdzić, że wydajność może być dyskusyjna.

Nałożony rano trzyma się przez większość dnia, przy czym późniejszym popołudniem wypadałoby już co nieco poprawić, zatem tutaj leci minus, bo nie jestem osobą która nie licząc pudru matującego dokonuje w ciągu dnia poprawek. Hmm, to by było chyba na tyle, efekt końcowy oceńcie same:



Teraz czas na moje dzisiejsze zakupy. Skromnie, bo tylko dwie rzeczy, gdyż jak na razie wszystko mam i nie muszę uzupełniać ubraniowych zapasów :).

koszula w kratkę H&M, do shortów będzie jak znalazł

t-shirt Terranova


Na koniec Kajusia brodząca sobie w misce z wodą. Możecie się śmiać, ale obie kotencje są już ze mną ponad dwa lata, a każdego dnia zaskakują mnie czymś nowym :P. Dodaję sam link, bo filmik coś nie chce mi się wstawić :(


To byłoby na tyle, miłego wieczoru Wam życzę, a ja lecę spisywać listę na jutrzejszy kolejny wyjazd :P.

niedziela, 9 czerwca 2013

Maskara L'Oreal Paris False Lash Wings - efekt skrzydeł motyla w zasięgu ręki!

Hej :) W chwili kiedy czytacie tego posta, ja pewnie jadę już na wieś. Liczę, że system automatycznego dodawania nie zawiedzie i recenzja ukaże się na blogu ;)

Dzisiaj opowiem Wam co nieco o nowości L'Oreal, jaką jest maskara False Lash Wings. Uwielbiam tusze tej marki, więc z przyjemnością zapraszam Was do poczytania o moich przemyśleniach na temat jednego z nich. Opakowanie jest w lustrzanym, srebrnym kolorze, posiadającym z przodu nazwę kosmetyku, zamykane na standardowy "klik", dzięki czemu mamy absolutną pewność, że kosmetyk został dobrze domknięty. Niestety podczas noszenia w kosmetyczce, czarny nadruk widoczny na zdjęciu poniżej delikatnie się ściera, jednakże nie jest to widok mocno rzucający się w oczy.




Kilka słów od producenta:

"Narodził się nowy efekt False Lash... rzęsy niczym skrzydła motyla. L'Oreal Paris prezentuje nową mascarę False Lash Wings. Pod trzepotem rzęs Twoje oczy wyglądają spektakularnie. Rzęsy są szeroko rozpostarte, podkręcone i wydłużone w zewnętrznych kącikach. Twojemu spojrzeniu nikt się nie oprze! False Lash Wings wydobywa esencję kobiecości...".


To, co przede wszystkim mnie ujęło to bardzo ciekawa, dotąd niespotykana, asymetryczna szczoteczka, z silikonowymi włóknami, która przepięknie modeluje rzęsy, pozwalając dotrzeć nawet do tych najkrótszych i wspaniale rozprowadza na nich tusz. Ja używam jej w ten sposób, że dłuższymi włóknami stylizuję górne rzęsy, natomiast dolne tymi mniejszymi z drugiej strony. Szczoteczka bardzo dobrze leży w dłoni i od pierwszego otwarcia świetnie współpracuje z moimi rzęsami, więc nie mam problemu, by dokładnie oraz równomiernie nałożyć tusz. Spójrzcie same, jaki fajny z niej dziwoląg (zdjęcia można powiększyć klikając na nie) :)




Co do samego tuszu powiem krótko, spełnia wszystkie obietnice producenta, tj. przepięknie pogrubia, nie sklejając przy tym rzęs, mocno wydłuża "wyciągając" je na zewnątrz, a także zalotnie podkręca, co dodaje spojrzeniu uwodzicielskiego look'u. Oczywiście efekt można stopniować dokładając kolejne warstwy, jednak moim zdaniem najbardziej spektakularne, a przy tym naturalnie wyglądające spojrzenie, uzyskujemy przy dwóch warstwach. Dodam jeszcze, że pierwszy raz od dawna zdarzyło mi się zebrać komplement od jednej koleżanki która spytała, jak ja to robię, że mam tak dłuuugaśne, a przy tym świetnie porozdzielane rzęsy :).

Przez cały okres używania, maskara nie podrażniła mi oczu, nie spowodowała alergii, ani w inny sposób nie uczuliła. Jej kolor to smolista, głęboka czerń, czyli taka, jakiej zawsze poszukuję, żaden grafit. Maskara False Lash Wings bardzo szybko zasycha na rzęsach, nie ma więc problemu z tym, że odbijemy ją sobie przypadkowo na górnej powiece. Ponad to nie kruszy się i cały dzień trzyma na swoim miejscu. Jedyny minus, jaki w niej dostrzegłam to to, że pod wieczór lubi się delikatnie rozmazać, niemniej mimo wszystko, nie tworzy efektu misia pandy.

A tak prezentuje się na moim oczku:




Dodam, że nie używam żadnych baz pod tusze, ani innych ulepszaczy, ten efekt to zasługa tylko i wyłącznie w/w maskary. Jak wiecie mało co jest w stanie rzucić mnie na kolana, ale ta maskara to potrafi :) Wiecie, że lubię efekt mocno podkreślonych, wręcz teatralnych rzęs, więc kiedy tylko mam ochotę zaszaleć wystarczy, że dołożę jedną warstwę więcej i moje firanki sięgają nieba. Na plus jest dodatkowo ładny zapach, podobnie jak u większości maskar L'Oreal oraz łatwość w zmywaniu, ponieważ nie musimy trzeć oka, jak szalone, by tusz ładnie zszedł podczas demakijażu. Myślę, że przy takiej jakości cena nie jest jakoś specjalnie wygórowana aczkolwiek, jak na drogeryjną markę, mimo wszystko dość wysoka, ponieważ waha się w granicach 50-60 zł, zależy gdzie kupimy, więc warto polować na okazje. Ja ze swojej strony serdecznie Wam ją polecam!

Ps. Przeglądając stronę producenta natknęłam się również na Super Liner Blackbuster, który w połączeniu z False Lash Wings ma dawać jeszcze "mocniejsze" spojrzenie. Przyznam, że bardzo chętnie bym go wypróbowała. Znacie go może?

Na koniec zamieszczam Wam spot reklamowy, który bardzo przypadł mi do gustu, uwielbiam motyle, podziwiam ich piękno, więc nawiązanie kosmetyku do trzepotu ich skrzydeł nie mogło pozostawić mnie obojętną :)


sobota, 8 czerwca 2013

Garnier krem BB cera jasna. Nie taki europejczyk straszny, jak go malują ;)

Witam! Dzisiaj przyszła pora na recenzję jednego z pierwszych BB dostępnych w Polsce, czyli kremu wielofunkcyjnego 5 in 1 wyprodukowanego przez markę Garnier. Opinii w Internecie na jego temat jest masę i bardzo często są one skrajne, począwszy od zachwytów, do zupełnego niezadowolenia. Jak kremik sprawdził się u mnie? Zapraszam do wyczerpującej recenzji na jego temat.

Na początku, zacznę standardowo od opakowania. Kosmetyk dostajemy w kartoniku, gdzie mamy zawarte wszelkie informacje na jego temat oraz podany skład (zdjęcia można powiększyć klikając na nie):






Sam krem natomiast znajduje się w plastikowej, bardzo poręcznej tubce o pojemności 50 ml:




Wybrałam sobie wersję do cery jasnej, gdyż aktualnie moja twarz nie jest jeszcze opalona na tyle, by móc stosować ciemniejsze podkłady. Poza tym, pod względem wyboru odcieni, niestety jesteśmy ograniczeni, ponieważ dostępne są tylko dwa warianty - do cery jasnej i śniadej :( Na szczęście kremik ładnie dopasowuje się do większości karnacji.

Przyznam, że po doświadczeniach z innymi europejskimi kremami BB, byłam bardzo sceptycznie do niego nastawiona, więc bez większych oczekiwań przystąpiłam do testów. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że garnierowski krem do twarzy wspaniale się rozprowadza, zarówno palcami, pędzlem, jak i Beauty Blenderem (mój ulubiony sposób to właśnie aplikacja różowym jajeczkiem), nie smuży i nie pozostawia plam, a przy tym dość ładnie kryje, choć przy cerze z dużymi problemami nie oczekujmy zbyt wiele. Niewielkie przebarwienia, czy drobne zmiany przykryje, ale z większymi sobie nie radzi (z resztą, jak każdy BB), więc w takich wypadkach niezbędne jest użycie korektora. Ponad to ślicznie pachnie, tak kwiatowo i zapach ten dość długo utrzymuje się na skórze. Jedyne co mnie niemile zaskoczyło to fakt, że zaraz po nałożeniu skóra się świeci, jakby była lekko przetłuszczona i jest dość lepka w dotyku, ale można temu łatwo zaradzić. Wystarczy opruszyć twarz dobrym pudrem matującym (w moim wypadku transparentnym pudrem NYC, o którym była już recenzja na blogu) i problem z głowy. U mnie tak wykonany makijaż trzyma się od rana do wieczora i przy demakijażu wyraźnie widać, że podczas dnia produkt nie wchłonął się w skórę, nie starł, tylko pozostał na swoim miejscu.

Przejdźmy do prezentacji, tak wygląda kolor jasny w świetle dziennym, nałożony grubą warstwą na dłoń:



A tutaj dla porównania na twarzy, pierwsze zdjęcie saute (wybaczcie stan mojej cery, ale właśnie jestem w fazie jej "naprawiania"):



I z kremem BB od Garnier w wersji solo (bardzo dokładnie widać ten glow na policzkach o którym wspomniałam wyżej)...



... oraz buźka z kremem BB opruszonym pudrem NYC, zwróćcie uwagę, jaki ładny mat udało się tym sposobem uzyskać, nie jest on bynajmniej płaski, bo minimalne rozświetlenie na szczycie kości policzkowych jest widoczne. Celowo starałam się użyć jak najmniejszej ilości pudru:



Co do obietnic producenta myślę, że zostały one w większej części spełnione, acz nie w 100%, mianowicie kosmetyk ma za zadanie:

* nawilżać 24h - jest to troszkę przesadzone, jednak zgodzę się z tym, że o jakimkolwiek przesuszeniu podczas jego używania nie ma mowy
* wyrównywać koloryt - racja, jak widać na zdjęciach świetnie wyrównał moje drobne zmiany pigmentacyjne
* ukrywać niedoskonałości - mniejsze jak najbardziej, z większymi sobie nie poradzi
* rozświetlać - oj tak! Rozświetla aż za bardzo, co akurat w przypadku mojej mieszanej cery jest na minus, ale przy cerze normalnej, do której jest przeznaczony myślę, że akurat będzie w sam raz
* zapewniać ochronę UVA/UVB - SPF 15 - pozostaje mi wierzyć producentowi na słowo, jeszcze buźki nie opalałam, więc nie mogę się o tym przekonać :)

Podsumowując - krem do twarzy Garnier jest na pewno wart bliższego zapoznania się z nim przez posiadaczki skóry normalnej (do której jest przeznaczony), z drobnymi niedoskonałościami, nie wymagającymi solidnego zakrycia. Dla cery tłustej, mieszanej, wrażliwej, lub ze zmarszczkami marka przygotowała inne, odpowiednio dopasowane warianty, zatem każdy znajdzie coś dla siebie. Myślę, że na lato jest świetną alternatywą dla cięższych podkładów, których o tej porze roku nie polecałabym stosować (dajmy skórze trochę pooddychać!).
W porównaniu do azjatyckich kremów BB, których miałam przyjemność wypróbować już całą masę (m.in. SkinFood, 4 wersje Skin79, Tony Moly itp.) nie prezentuje się słabo, a wręcz przeciwnie, powiedziałabym, że jest powyżej przeciętnej, ponieważ zdarzyło mi się używać znacznie gorszych jakościowo oryginałów, z których nie byłam wcale zadowolona (np. Skin79 Diamond Collection The Prestige BB Cream - nie dość, że wyglądałam z nim jak trup, to do tego podkreślał wszystkie mankamenty mojej cery i wchodził w zmarszczki). BB od Garnier trzyma się na twarzy cały dzień, równomiernie ściera, wygląda "zdrowo", nie wchodzi w załamania i nie waży, a przy tym cera wygląda promiennie i świeżo. Ze swojej strony serdecznie polecam, gdyż cena bardzo zachęca (w graniach 9-20 zł, zależy, gdzie kupimy) i jest do dostania praktycznie wszędzie. Jak dla mnie pielęgnacja twarzy z tym kremem to sama przyjemność!

Jutro z rana pojawi się ostatnia recenzja, a później wyjeżdżam na wioskę, więc jakiś czas mnie nie będzie na blogu. Niemniej jak tylko wrócę to ponadrabiam wszelkie zaległości. Buziaki :*

piątek, 7 czerwca 2013

BingoSpa - Energizujący żel pod prysznic z algami i zieloną herbatą

Cześć! Ale mamy dzisiaj wspaniałą pogodę! Ja od rana jeżdżę za Conversami, bo umyślałam sobie, że muszę mieć te amerykańskie trampki i basta (nie ma to jak kobiece kaprysy, a co)! Koniec końców Conversów nie kupiłam, ale trampki i tak mam, ponieważ znalazłam w jednym z bytomskich butików wymarzone czarne, za kostkę, niemal niczym się nie różniące od oryginałów, a o wiele lżejsze i równie wygodne, dokładnie 200 zł tańsze. Normalnie cieszę się jak dziecko :P

Czas przejść do właściwej recenzji pierwszego z trzech kosmetyków, jakie wybrałam sobie do testów od marki BingoSpa. Dzisiaj będzie mowa o całkiem fajnym żelu pod prysznic, w cudnym "kiwowym" kolorze (bo skojarzyło mi się z dojrzałym kiwi - wiem, ja i moje neologizmy ;)).



Jak wiecie, ja od żelu pod prysznic nie wymagam cudów, ma tylko ładnie pachnieć, dobrze się pienić i być wydajny. Nie musi nawilżać, ani nic z tych rzeczy, bo od tego mam inne kosmetyki, ważne jedynie, by nie przesuszał mojej skóry. Żel BingoSpa spełnia moje oczekiwania w 100%.


Kilka słów od producenta:

"Delikatnie kremowe algi BingoSpa pod prysznic w formule żelu, z odświeżającą  zieloną herbatą.
Algi dostarczają skórze mnóstwa odżywczych substancji i minerałów: witaminy grupy B, witamina C chroniąca przed wolnymi rodnikami, aminokwasy zapewniające skórze właściwe nawilżenie i wiele innych, z których Twoja skóra będzie zadowolona. Kremowa piana BingoSpa zostawi na Twojej skórze uczucie świeżości i rześkości, a Ty będziesz się cieszyć dobrym samopoczuciem do następnej kąpieli."
 
Po użyciu kosmetyku skóra jest bardzo dobrze oczyszczona i pięknie pachnie, szkoda tylko, że zapach tak krótko się utrzymuje. Co do samego aromatu, jest on pobudzający i rześki, jak dla mnie bardzo przyjemny i kojarzy mi się z jakąś Amazonią, lasem deszczowym, dzikim, odludnym krajobrazem dżungli (nigdy nie byłam, więc nie wiem, jak tam pachnie, ale tak właśnie to sobie wyobrażam). Wystarczy niewielka ilość żelu do umycia całego ciała, zatem kosmetyk jest wydajny, a do tego kosztuje zaledwie 8 złotych, co przy takiej jakości jest wręcz śmieszną ceną. Po raz kolejny nie mogę się przyczepić do żelów tej marki, które naprawdę bardzo polubiłam i chętnie po nie sięgam przy każdej sposobności.

Skład:
 
Żel ten dostaniecie na stronie BingoSpa klikając TUTAJ - serdecznie polecam!

Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

wtorek, 4 czerwca 2013

Rimmel Airy Fairy, czy faktycznie taki hit + rozpoczynam walkę o idealną cerę

Cześć Słoneczka! Dawno już nie pokazywałam Wam żadnej szminki. Dzisiaj postaram zmierzyć się z legendą, czyli słodką, dziewczęcą Airy Fairy, która swojego czasu biła na blogspocie rekordy popularności.

Mój egzemplarz zakupiłam podczas Rossmanowej promocji -40%. Zapłaciłam za nią 11 zł z groszami, więc deal całkiem udany. Pierwsze co mnie w niej zaskoczyło to dość tępa konsystencja, która opornie sunie po ustach. Nie mam problemu z suchymi wargami, a mimo to miałam kłopot, by równomiernie pokryć je kolorem. Dla posiadaczek ust suchych absolutnie się nie nada. Podkreśli wszystkie mankamenty i dodatkowo może jeszcze przesuszyć, co u mnie się zdarzyło, a używam jej bez przerwy zaledwie od kilku dni.

Opakowanie czarne, ze srebrnymi wstawkami, nie wygląda elegancko, ale nie jest też tandetne, ot proste, zwykłe, zamykane na "klik", więc na pewno nie otworzy się w torebce.



Sama pomadka jest w kolorze brudnego różu, z subtelnym, brzoskwiniowym odcieniem, bardzo ciężko jest oddać ten kolor na zdjęciu, ale wygląda mniej więcej jak poniżej. Zapach kojarzy mi się z typową gumą balonową i jest niezwykle przyjemny.




Tu kolor już naustnie:





Powiem Wam, że uwielbiam tą szminkę właśnie za kolor, gdyby nie fakt, że nieco wysusza usta, podkreśla suche skórki, włazi w zagłębienie warg i przy suchych ustach czasami zdarzy jej się zrobić mało estetyczną krechę, to byłaby to jedna z moich ukochanych pomadek. Znalazłam na nią jednak sposób i zanim pomaluję nią usta używam najpierw balsamu Carmex Moisture Plus z którym współgra idealnie. Jej trwałość nie jest jakaś super, ale nie ma też tragedii, solo wytrzymuje ponad 2h, a z balsamem w okolicach 1h.

Podsumowując, przyjemny kosmetyk, ale na pewno nie pozbawiony wad, stąd też nie do końca rozumiem wszędobylskich ochów i achów wychwalających ją pod niebiosa. Kolor to zdecydowanie jej największa zaleta i gdyby nie on, to przyznam, że niewiele ratowałoby tą szmineczkę w moich oczach.

W promocji jak najbardziej polecam ją kupić, jeśli lubicie nieprzesłodzone, ale kobiece róże, w normalnej cenie ok 20 zł uważam, że się nie opłaca.

__________________________________________________________________________________________

Czy wspominałam już, że wytaczam walkę moim niedoskonałościom? Nie? No to już nadrabiam - po konsultacji z moją Panią dermatolog, postawiłam na Biodermę Sebium Global, wraz z płynem micelarnym w gratisie, który miałam już okazję stosować. Mam nadzieję, że krem spisze się lepiej :D



Jeśli któraś z Was używała tego kremu bardzo proszę o info, jak się sprawdził i czy faktycznie przeciwdziała niespodziankom na twarzy. Aktualnie cerę mam (nie zapeszając) na prawdę ładną i zależy mi, by ten efekt jak najdłużej utrzymać, bo niebawem "te dni" i obawiam się, że w jednej chwili znowu wszystko może szlag trafić ;(

Buziaki :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...