Na pewno wiele z Was ma podobnie, jak ja. Kiedy słyszycie pochwały na temat danego kosmetyku, czy akcesoriów, które wywołują zachwyt w blogosferze, korci Was, by móc je przetestować na samej sobie i sprawdzić, czy faktycznie cudowne działanie ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Nie jestem inna w tej kwestii, więc kiedy nadarzyła się okazja wrzucić TT przy okazji zakupów internetowych do koszyka, nie wahałam się ani chwili. Dzisiaj, po ok miesiącu stosowania bez wyrzutów sumienia mogę Wam przedstawić swoje zdanie w tym temacie, dlatego stworzyłam recenzję porównawczą TT ze zwykłą szczotką, której używałam dotychczas. Jesteście ciekawe wyniku? Zaczynamy!
Opis: TT chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ja posiadam wersję Elite, czyli tą standardową.
"Tangle
Teezer to szczotka zaprojektowana przez brytyjskiego fryzjera Shaun P.,
umożliwia szybkie rozczesanie zarówno mokrych jak i suchych włosów, bez
ciągnięcia, wyrywania, łamania i elektryzowania włosów. Dodatkowo
nadaje połysk.
Szczotką
można rozczesywać włosy od nasady po końce, co przy użyciu innych
szczotek i przy mokrych włosach, zwykle nie jest możliwe.
Model SALON Elite Juicy Fruits to nowy model doskonale znanej szczotki w soczystych, wakacyjnych kolorach.
Ergonomiczny kształt szczotki idealnie dopasowany jest zarówno do kształtu głowy jak również zapewnia wygodę w użytkowaniu.
Szczotka
Tangle Teezer zdobyła wiele nagród : InStyle BEST BEAUTY BUYS 2012,
COOL BRANDS 2012, HARPER’S BAZAAR BEAUTY HOT 100, LOOKFANTASTIC
HAIR&BEAUTY AWARDS 2012, GRAZIA BEST IN BEAUTY, COSMOPOLITAN BEAUTY
AWARDS 2010, YOUR HAIR BEST HAIT BUYS 2011 (zaczerpnięte ze strony drogerii Minti, gdzie ją zakupiłam)."
Druga szczotka, to zwyklak kupiony bodajże w Rossmannie, lub Naturze,
dokładnie nie pamiętam, ok. 2 lat temu, może troszkę ponad. W każdym razie
podobną można znaleźć w niemal każdej drogerii.
Wygląd: TT już na pierwszy rzut oka widać, że jest szczotką design'erską. Opływowy kształt i krzykliwe kolory zdecydowanie wyróżniają ją spośród innych. Igiełki są w dwóch długościach 0.5 cm i 1.3 cm gęsto rozmieszczone, elastyczne. Szczotka pomimo braku uchwytu dość pewnie leży w dłoni, choć kilkukrotnie zdarzyło mi się, że spadła na ziemię.
Zwyklak natomiast (nazwijmy ją tak dla potrzeb postu i rozróżnienia) jest czarny, ze srebrnymi dodatkami. Cała szczotka, łącznie z uchwytem do trzymania, wykonana jest z jakby gumowego plastiku, co zapobiega jej wyślizgnięciu się z ręki. Igiełki są rozmieszczone rzadziej, są za to grubsze, przez co mniej elastyczne i prawie dwukrotnie dłuższe (2 cm), zakończone okrągłym "łepkiem".
Cena: TT Elite kosztuje ok. 40 zł w dobrych sklepach fryzjerskich i na Internecie. W zależności od modelu i rozmiaru, ceny wahają się do nawet 65 zł. Dla porównania zwyklak kosztował 15 zł.
Działanie i moje wrażenia: Przechodzimy do najważniejszego punktu, czyli działania i związanych z tym moich odczuć.
Moje włosy naturalne są grube, ale jest ich stosunkowo niewiele (aktualny obwód kucyka na wyprostowanych włosach to 8 cm). Określiłabym je, jako fale podatne na układanie, przy czym mające tendencję do puszenia się, przez co nie wyobrażam sobie życia bez prostownicy, która jako jedyna jest w stanie je ujarzmić. Zatem obie szczotki miałam okazję stosować na włosach zarówno naturalnych, jak i wyprostowanych. Przyznam, że kiedy pierwszy raz użyłam TT byłam rozczarowana. Pamiętam, że pomyślałam, jakim sposobem ta szczotka jest tak chwalona, skoro nawet dobrze nie dochodzi do skóry głowy, a tym samym nie rozczesuje porządnie dolnych partii włosów, jedynie te zewnętrzne. Jednak dałam jej szansę i codziennie używałam na zmianę ze zwyklakiem. Mimo to, z biegiem czasu nadal miałam podobne odczucie, które pozostało mi do dzisiaj. Mam wrażenie, że igiełki są zbyt krótkie, przez co trzeba parominutowego czesania, by wykonać skuteczny masaż głowy, a włosy wyglądały jak należy, czego w moim wypadku nie da się załatwić dwoma pociągnięciami TT. W przypadku zwyklaka sprawa ma się inaczej. Szczotka w kilku ruchach sprawia, że moje włosy są świetnie rozczesane i pięknie ułożone, a cebulki pobudzone, zapewne za sprawą dłuższych i mniej elastycznych igiełek. Podobnie jak TT nie ciągnie i nie wyrywa włosów, a delikatnie je rozczesuje. Jednak niestety czasami potrafi spłatać figla i powodować lekkie elektryzowanie się włosów, co nie ma miejsca w przypadku Tangle Teezer'a.
Podsumowanie: No cóż, osobiście uważam, że TT jest nieco przereklamowana. Owszem, jest to dobra szczotka, zapobiegająca elektryzowaniu się włosów, wspaniale je rozczesowująca, ale umówmy się - za cenę 40 zł oczekiwałam czegoś więcej. Miałam nadzieję, że podobnie, jak zwyklak zapewni mi bardzo szybkie i bezbolesne rozczesanie włosów, a tu okazuje się, że muszę się z nią "bawić", nawet kiedy nie mam na to zbytnio czasu i ochoty. Dodatkowo nieco denerwujący jest fakt braku rączki, bo niby takie nic, a jest to spora wygoda. Ponad to zauważyłam u innych dziewczyn, że po czasie igiełki w TT mają tendencję do odginania się w różne strony, co nie ma miejsca w przypadku zwyklaka, który służy mi już dwa lata w niemalże idealnym stanie (jedna igiełka straciła łepek i trzy nieco się odgięły). Kupiłam TT, wypróbowałam, ale na kolejną się nie skuszę. Brak elektryzowania to za mało, by po raz kolejny wydać 40 zł, tak że jak dla mnie
POJEDYNEK WYGRYWA ZWYKLAK!
Mam nadzieję, że ta recenzja się Wam podobała i jestem ogromnie ciekawa Waszego zdania na temat TT, ale i Waszych ulubionych szczotek. Czekam na komentarze, buziaki :*
Edit g. 16:23: Czytając Wasze komentarze poniżej dochodzę do wniosku, że chyba tylko ja nie dostrzegam fenomenu Tangle Teezer, albo po prostu moje włosy nie są na tyle wymagające, albo zwyklak jest również dobrą szczotką... o ja niewdzięczna :P