niedziela, 29 czerwca 2014

Nowości, nowości, czyli na co znowu wywaliłam kasę

Witajcie! Zgodnie z obietnicą zawartą w poprzedniej notce, dzisiaj przychodzę do Was z haulem. Patrząc po statystykach, posty te cieszą się u mnie dużą popularnością, co niezmiernie raduje moje serducho :).

W tym miesiącu nie miałam wydatków z konieczności (poza serią Dermedic Normacne), zatem większość poniższych zakupów jest wynikiem czystego "chciejstwa". Niemniej strasznie się z nich cieszę, części używam od paru tygodni, zatem wkrótce możecie spodziewać się dłuższych wpisów na temat kilku z nich.

Może najpierw zaczniemy od ubrań. Od koleżanki otrzymałam zniżkę -40% obejmującą odzież LPP, w skład której wchodzą takie marki, jak np. Reserved, Reserved Kids, Mohito, House, Cropp i Sinsay. W związku z tym zdecydowałam się na świetną, bardzo dobrze noszącą się sukienkę i bransoletkę, która jest idealna na moją chudą łapę. Za całość zapłaciłam - uwaga - 35 zł z groszami :D.




Ostatnio chodziły też za mną okulary "lustrzanki". Bardzo podobały mi się niebieskie, jednak po przymierzeniu uznałam, że świat prezentuje się w zdecydowanie za ciemnych barwach, gdyż po prostu były wykonane ze zbyt mocno przydymionego szkła, w związku z czym zdecydowałam się na pomarańczowe, identyczne, jak te poniżej, które w ostatecznym rozrachunku spodobały mi się bardziej, niż niebieskie :).

źródło: www.allegro.pl


Kolejnym chciejstwem okazała się nowa torebka. Tym razem postawiłam na markę Glitter i jestem niezmiernie ciekawa, jak sprawdzi się to cudko za 129 zł.




Bluzeczka poniżej była z kolei prezentem od Mamy :) Przepięknie dopasowuje się do figury.



Pamiętacie, jak w poprzedniej notce wspominałam, że rozwaliły mi się moje ukochane trampki? Żeby nie być stratna jeśli chodzi o parę butów, natychmiast zdecydowałam się na kolejną, jednak tym razem postawiłam na tenisówki w kolorze kawy z mlekiem.



A jak tenisówki, to czemu by nie nowe baleriny? ;)



Jeśli chodzi o zakupy kosmetyczne, tym razem  byłam mniej rozrzutna. Skończyło się tylko na dwóch szminkach, szamponie i wspomnianej serii Dermedic Normacne. Recenzji o przepięknej czerwieni z poniższego zdjęcia spodziewajcie się niebawem ;). Zakochałam się w tym kolorze!




I druga piękność, tym razem bardziej koralowa:




Szampon, który nie działa :(



I seria Dermedic Normacne, która okazała się być dla mnie odkryciem roku!



Uff to by było na tyle. Mam nadzieję, że pogoda u Was dopisuje, bo chociaż na Śląsku chociaż upał, to jednak zachmurzenie jest całkowite i słoneczko nie może się przebić :(. Życzę Wam miłej niedzieli, a ja tymczasem pędzę na spacer z koleżanką :).

Buziaki :*

czwartek, 26 czerwca 2014

Mądre dziewczyny dostają więcej!

Hej, hej! Ostatnimi dniami nie mam na nic czasu. Dosłownie. W domu bywam nie wcześniej, niż 21-22, żywię się gotowcami i generalnie mam już dość, ale niestety ciągle po pracy jest coś do zrobienia. I tak, albo jeżdżę na zakupy potrzebne do domu lub dla moich kotów, albo załatwiam jakieś zaległe sprawy, albo nagle coś mi wypadnie (wczoraj dla przykładu, swój żywot na tym ziemskim padole zakończyły moje ukochane trampki ;((() i tak non stop. Nawet weekendami, czasu na odpoczynek brak, a jak już jest, to i tak mega intensywny, jak mogłyście zobaczyć w poprzedniej notce. Słowo relaks (i mam tu na myśli typowe leżenie do góry brzuszkiem) wykreśliłam już dawno z kalendarza, gdyż po prostu dla mnie nie istnieje.

Ok, dość marudzenia, czas na konkrety. Niedawno na spotkaniu blogerek otrzymałam prześliczny, marmurkowy lakier, który z miejsca przypadł mi do gustu. Firma Smart Girls Get More była mi dotąd nieznana, aczkolwiek czasem spotykałam się z nią, przeglądając posty blogowych koleżanek. Lakier ładnie kryje przy 2 warstwach, ale nie pogardziłabym również 3 na niektórych paznokciach. Rozprowadza się równomiernie i nie tworzy smug. Subtelnie wygląda na dłoniach i przykuwa uwagę zatopionymi, czarnymi, wyglądającymi jak rozsypany mak drobinkami, które tworzą marmurowy efekt.







Niestety lakier ten ma jedną dość poważną wadę, a mianowicie dość krótko utrzymał się na moich paznokciach. Odpryski pojawiły się już 3 dnia, mimo oszczędzania w tym czasie łapek. Jestem jednak w stanie dać mu rozgrzeszenie z uwagi na ciekawy efekt, jaki daje.

Sama nie wiem czy polecać Wam ten lakier. Jest ładny, aczkolwiek nietrwały. Obawiam się, że mógłby odprysnąć nawet 1 dnia po przykładowo zbyt długim zmywaniu, dlatego trzeba z nim obchodzić się ostrożnie. Mimo to polubiłam go i na pewno jeszcze nie raz będzie gościł na moich dłoniach.

W następnym poście pokażę Wam mój ciuchowo - kosmetyczny haul, bo w ostatnim czasie trochę się tego nazbierało ;) Buziory :*

poniedziałek, 23 czerwca 2014

"W moich snach wciąż Warszawa..." / dłuuuga relacja z pobytu w stolicy (full zdjęć!)

Cześć! Jestem! Obiecałam Wam relację z mojej samotnej wyprawy do stolicy, która obfitowała w ogrom atrakcji i przygód, zatem zaczynamy! W stolicy spędziłam 4 dni, przyjechałam w czwartek 19-go czerwca i byłam do niedzieli 22-go. Planowałam zwiedzić jak najwięcej i zarazem jak najdokładniej, gdyż była to moja pierwsza podróż do tegoż miasta.

Na miejscu powitało mnie słoneczko i piękna, ciepła pogoda. Jako, że zatrzymałam się na Pradze, u mojej starszej wiekowo cioci (80 lat), mogłam zaczerpnąć informacji "u źródła" co warto zwiedzić najpierw. Ciocia poleciła mi zacząć od Parku Skaryszewskiego, znajdującego się dosłownie po przeciwnej stronie ulicy. Park ten zachwycił mnie przede wszystkim swoją bujną zielenią, przepięknym zagospodarowaniem terenu i słodkimi, oswojonymi wiewióreczkami, które z chęcią upominały się o orzeszki. Z resztą zdjęcia mówią same za siebie.

Główna aleja...



...przepiękne widoki...




...oraz mali mieszkańcy parku:




Następnego dnia wczesnym rankiem udałam się na rynek w Śródmieściu. Moim głównym punktem wyjścia stał się Pałac Kultury.



Stamtąd ruszyłam do słynnej galerii Złote Tarasy znajdującej się nieopodal. Powiem Wam, że nie zachwyciła mnie szczególnie. Mając Silesię parę km od domu przyznaję, że u nas wybór sklepów jest większy, gdyż w ZT w zasadzie wszystkie marki się powtarzały, nie odkryłam żadnej, w której mogłabym dokonać zakupów i nie znalazłam np. Glittera w którym zamierzałam zaopatrzyć się w torebkę, a w MACu nie było jak na złość szminki którą sobie wybrałam :(.



Następnym przystankiem były Łazienki Królewskie i słynny Pałac Na Wodzie, który akurat do dnia w którym się wybrałam, był nieczynny z uwagi na renowację, jednak mimo to widoki i architektura ponownie zachwyciły:





Biały Dom, czyli Belweder. W momencie robienia tej fotki akurat zaczęło padać, jednak chwilę później niebo się rozpogodziło i mogłam ruszyć dalej.



Będąc przy Łazienkach, zahaczyłam o Zamek Ujazdowski, w którym znajduje się Centrum Sztuki Nowoczesnej, jednak nie wchodziłam do środka, gdyż uznałam, że oglądanie obrazów itp. to nuda (ach, ja ignorantka!), a przecież jeszcze tyle atrakcji na mnie czekało :D.

Później ruszyłam przed siebie i... się zgubiłam :P. Wychodząc z Łazienek, kompletnie nie wiedziałam gdzie się znajduję (ponoć jest aż 6 wyjść z parku) i wyobraźcie sobie moje zdziwienie, gdy nagle przez absolutny przypadek idąc ulicą patrzę, a po mojej prawej, ni z tego, ni z owego wyłania się Sejm. Olśnienie - jestem na Wiejskiej! :D



Zerk na mapę, bieg do autobusu i z Wiejskiej ruszyłam prosto na Stare Miasto, które zauroczyło mnie maksymalnie. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że jest to jedno z najpiękniejszych miejsc w Warszawie, którego nie można ominąć będąc w tym mieście. Jadłam tam dwie najdroższe pizze w moim życiu i nie pytajcie ile kosztowały, bo zdarli ze mnie ostro, ale i tak było fajnie :D.



Zamek Królewski z tarasu widokowego na który wdarłam się za free ;). Z drugiej strony było widać również Stadion Narodowy, nieopodal którego mieszkałam.



Pałac Prezydencki:



Oczywiście, jako fanka zwiedzania wszelkich zamków, musiałam wejść do środka Królewskiego, który wywarł na mnie ogromne wrażenie swoim przepychem i elegancją.

Sala balowa:



Sala rycerska:



Sala w której uchwalono Konstytucję 3 Maja, wraz z oryginalnym, odrestaurowanym rękopisem znajdującym się w gablocie po lewej stronie fotki, a po prawej od tronu króla:



Drugi dzień pobytu zakończyłam wycieczką po zamku i drogą powrotną, ponownie przez Śródmieście, po drodze mijając:


Grób nieznanego żołnierza...



... i słynną palmę na przystanku Foksal :).



Trzeci dzień mojego pobytu obejmował wizytę w Centrum Nauki Kopernik i Muzeum Powstania Warszawskiego. Tak, jak Kopernik okazał się być mega nudny (fajna atrakcja dla dzieci, ale mnie nic nie zaciekawiło na dłuższą metę), tak Muzeum wywarło na mnie spore wrażenie.

Wejście do Kopernika:


Most Świętokrzyski, znajdujący się tuż obok owego Centrum Nauki (kto oglądał "Nigdy w Życiu", ten zapewne kojarzy, że to na nim Judycie zabrakło benzyny w samochodzie, gdy jechała do Adama ;)).



A tu już w środku Muzeum Powstania Warszawskiego. Trzeba przyznać, że zachowane dokumenty, fragmenty filmów, rozmów telefonicznych, zdjęcia i fotoplastykon dawały niesamowity efekt!





Bardzo podobała mi się możliwość przejścia tunelem, jakimi chodzili powstańcy (było tam bardzo ciemno, zdjęcie robione z użyciem lampy błyskowej):


Swoją podróż po Warszawie zakończyłam ponowną wizytą w Parku Skaryszewskim i pożegnaniem z wiewiórkami, które nie chciały mnie puścić do domu! :D



Czwarty dzień obejmował tylko i wyłącznie przejazd do Katowic.

Podsumowując: Stolica przywitała mnie cudowną pogodą i bardzo uprzejmymi, życzliwymi mieszkańcami. To co mnie niezwykle miło zaskoczyło, a czego poniekąd się spodziewałam, to widoczna wszędzie wielonarodowościowość. Zdarzyło mi się zamienić kilka słów z Amerykanami oraz jako, że w miarę znam rosyjski, również z Ukraińcami oraz Rosjanami. Wszyscy byli uśmiechnięci i chętni do rozmowy. Nikt na nikogo nie gapił się z byka i dało się wyczuć panującą na ulicach, szeroką tolerancję, bez względu na ubiór, pochodzenie, czy kolor skóry. Gdy miałam problem z kupieniem biletu na metro, a konkretnie wyborem odpowiedniej strefy (taaaa, brunetka w wielkim mieście ;))), jeden z Warszawiaków bardzo chętnie mi pomógł oraz zaproponował kawę na którą jednak się nie skusiłam ;). Bilety autobusowe, tramwajowe i na metro nie były specjalnie drogie. Zdecydowanie drożej wychodzą w Katowicach. Drogo jest natomiast w restauracjach blisko popularnych obiektów, tam już trzeba mieć solidne kilkanaście zł, by zjeść coś sensownego.

Przez 3 dni udało mi się zwiedzić chyba najważniejsze obiekty stolicy, poza tymi które widać na fotkach miałam przyjemność obejrzeć również Teatr Narodowy wraz z Operą Narodową, Stadion Narodowy, słynną restaurację Michela Morana, przeróżne pomniki - Piłsudskiego w Łazienkach, Mickiewicza, Poniatowskiego itd. także było tego sporo. Te zdjęcia które widzicie powyżej to zaledwie ułamek całości, gdyż łącznie mam ich ponad 140. Bardzo żałuję, że nie udało mi się pójść na spektakl Druga Kobieta do Teatru Rozmaitości, ale z tego co się dowiedziałam, ponoć wszystkie bilety zostały wysprzedane na miesiąc przed, więc żal nie był zbytnio duży, gdyż mój wyjazd był totalnie spontaniczny, w zasadzie z dnia na dzień. To co chciałabym jeszcze zobaczyć, a tym razem mi się nie udało to Pałac w Wilanowie, ZOO, Galeria Mokotów oraz siedziba Dzień Dobry TVN, jednak wszystko przede mną. Na dzień dzisiejszy wiem, że niebawem tam wrócę, gdyż miasto to jest doprawdy magiczne, zatem

WARSZAWO, SEE YOU SOON!

środa, 18 czerwca 2014

Warsaw trip

Hej! Już w zeszłym roku narodził się w mojej głowie pomysł samotnego zwiedzania miast polski. Wszyscy wiemy, że lepiej podróżować jest z kimś, jednak z doświadczenia często zdarzało się, że przy planowaniu wyjazdu, danej osobie w ostatniej chwili coś wypadło, nie dostała urlopu, lub fundusze okazały się być potrzebne na inny cel. W związku z tym postanowiłam nie patrzeć na nic, tylko pewnego dnia spakować walizkę i bez szczegółowego planu ruszyć przed siebie.W ten poniedziałek padło na Warszawę :). Weekend mamy długi, w piątek nasze biuro w którym pracuję jest nieczynne, bo wszyscy na wyjazdach, zatem będę mogła spędzić trochę czasu w naszej stolicy, zwiedzając interesujące mnie miejsca.

Zapewne nie zdążę już zaplanować postów na czas mojej nieobecności, jako że czeka mnie jeszcze dokładne sprawdzanie, czy aby na pewno wszystko zabrałam, niemniej po powrocie postaram się zdać Wam szczegółową relację z mojego wyjazdu. To pierwsza taka podróż w moim życiu, zatem trzymajcie kciuki, by obeszło się bez przykrych niespodzianek.

Warszawskie blogerki - do zobaczenia gdzieś na mieście! :D
Bye bye :).

niedziela, 15 czerwca 2014

La Roche-Posay Effaclar Duo [+] po 2 tygodniach stosowania (pierwsze wrażenia)

Hej! Jak zapewne wiecie, bo nieraz informowałam o tym na blogu, nie od dziś zmagam się z okresowymi niedoskonałościami cery. Wszystko byłoby do przełknięcia, gdyby nie fakt, że mimo moich 27 lat, czyli już jakiś czas po okresie dojrzewania, one wciąż lubią powracać w najmniej dogodnych momentach. Rzadko zdarza się, by moja buźka była w na tyle znakomitej formie, abym mogła wyjść do ludzi całkowicie saute (ostatni taki fakt miał miejsce w poprzednie lato, kiedy to z uśmiechem na ustach mogłam paradować z cerą bez najmniejszych kompleksów).

Nie do końca jestem zwolenniczką kwasów, ponieważ lubię się opalać i lubię opalać również twarz, nie używając przy tym filtrów (wiem, ze to błąd, ale całe życie tak robię i pewnie już się nie oduczę). Filtr to dla mnie zło konieczne, dlatego staram się unikać na tyle silnie działających specyfików do twarzy, by ich używanie nie było koniecznością. Niemniej tyle dobrych opinii słyszałam o słynnym Effaclarze, który rzekomo potrafi zdziałać cuda, że postanowiłam skusić się na jego ulepszoną wersję z plusikiem.



Przekonało mnie do niego to, że można go stosować również na dzień, np. jako bazę pod makijaż (w tym celu sprawdza się świetnie) oraz zapewnienia Pań farmaceutek (pytałam kilku w różnych aptekach), że działanie jest tak samo skuteczne, jak w przypadku jego starszego brata, a przy tym nie ma tu konieczności stosowania wysokich filtrów, dlatego spokojnie wystarczą te, zawarte w większości podkładów, czy kremów BB.

Zanim zaczęłam używać Effaclaru Duo, moja cera była w opłakanym stanie. Do tego wszystkiego byłam na krótko przed "tymi" dniami, stąd wyglądałam dosłownie jak pizza ;(. Oszczędzę Wam barwnych opisów, ale zapewne każdy może się domyślić jak wygląda cera z rozszerzonymi porami i mnogością wyprysków głównie w strefie T. KOSZMAR! Zawzięłam się i postanowiłam smarować twarz Effaclarem 2x dziennie, ryzykując tym samym Saharą na buzi, ale w tamtym momencie miałam to gdzieś. Postanowiłam wytoczyć ciężką artylerię i zrobić wszystko, by moja cera ponownie stała się nieskazitelna.

To co na samym początku miło zaskoczyło mnie w tym kremie, to przede wszystkim jego bardzo przyjemna konsystencja, miły zapach i wygodny aplikator z dziubkiem.





Krem wspaniale się rozprowadza i błyskawicznie wchłania, matując przy tym cerę. Ogromny plus za to, że nałożony na niego makijaż nie warzy się w ciągu dnia i nie spływa, a całkiem nieźle trzyma. Jako baza ma moje poparcie, chociaż nie przedłuża trwałości makijażu, jednak umówmy się - to nie jest jego głównym celem, bo przeznaczenie zgoła inne.

Przez dwa tygodnie codziennego używania rano i wieczorem nie zauważyłam najmniejszego przesuszenia, czy też podrażnienia mojej cery. Mam wręcz wrażenie, że krem ten działa bardzo łagodnie, a przy tym niezwykle skutecznie. Przez dwa tygodnie wyraźnie poprawiła się struktura mojej cery, która aktualnie jest mocno wyrównana i jednolita. Większość wyprysków została pięknie zaleczona, zostały pojedyncze sztuki, które na szczęście nie rzucają się w oczy, a czoło jest już niemal w idealnym stanie. Walczę jeszcze z przebarwieniami po kilku większych niespodziankach i rozszerzonymi porami w okolicach nosa i brody, bo reszta można powiedzieć, że jest już "zrobiona". Jak całkowicie zakończę kurację z pewnością pochwalę Wam się efektami, bo mimo iż jest już całkiem nieźle, nie jestem jeszcze gotowa, by pokazać się bez najmniejszego choćby make up'u.

Jak na razie jestem ogromnie zadowolona z tego kremu i nie mogę się doczekać, by móc podsumować końcowy efekt za parę tygodni. Tak, jak zaczynając kurację nie mogłam obyć się bez użycia Revlonu Colorstay w połączeniu z korektorem (taaaak było źle), tak teraz wystarczy najmniej kryjący krem BB (np. Lirene) by móc cieszyć się ładną i gładką, choć jeszcze nie w pełni doskonałą cerą, aczkolwiek na czole mam już niemal pupkę niemowlaczka, więc cieszę się jak dziecko :D.



Co ważne, jeśli skusiłybyście się na używanie Effaclaru nie zrażajcie się początkowym wysypem, jaki zapewne Was czeka. Moja cera mimo, iż wołała o pomstę do nieba, niemal tydzień wyglądała jeszcze gorzej niż na początku, ponieważ całość ulegała oczyszczaniu. Aby mogło być dobrze, najpierw wszystko musiało wyjść na wierzch, by następnie się zaleczyć. Domyślam się, że nie jest to komfortowa sytuacja, ale uwierzcie mi, że warto się przemęczyć, gdyż rezultaty są widoczne z dnia na dzień coraz lepiej.

Na dzisiaj to tyle, z pewnością wrócę do Was z tematem już po całkowitym zakończeniu kuracji, gdzie zrobię podsumowanie, jak to przebiegało u mnie od początku do końca. Cena tego kremu wynosi od 50 do 66 zł, gdzie mnie udało się go upolować za 49 zł, więc miałam farta, gdyż ceny zwłaszcza w drogeriach są mocno wywindowane.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...