poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Rossmann -49% na kosmetyki kolorowe / na które produkty warto zwrócić szczególną uwagę

Witajcie! Promocje na kosmetyki kolorowe ruszyły pełną parą. W tak gorącym okresie nietrudno jest wejść do drogerii i... wyjść albo z pustymi rękoma, albo kosmetykami kupionymi pod wpływem impulsu, z których koniec końców możemy nie być zadowoleni. Na czas tak dużych obniżek warto solidnie się przygotować przeglądając uprzednio swoje zapasy oraz tworząc listę rzeczy, które musimy kupić, bo np. akurat się kończą lub też są wynikiem naszych "chciejstw" i po prostu chcemy je mieć ot tak :).

Dzisiaj pokażę Wam moją listę kosmetyków, którym warto się przyjrzeć przemierzając rossmannowskie szlaki, ponieważ aktualnie ta promocja wzbudza największe zainteresowanie.


DO TWARZY



1. RIMMEL MATCH PERFECTION - podkład średnio kryjący w bogatej kolorystyce, pośród której większość osób powinna znaleźć odpowiedni dla siebie odcień. Jest bardzo wydajny, o przyjemnym zapachu, długo się utrzymuje i ładnie wygląda na twarzy nadając jej efekt lekkiego "glow". Wykończenie ma mokre, więc powinien dobrze wyglądać na cerze mającej tendencje do lekkich przesuszeń.

2. BOURJOIS HEALTHY MIX - podkład legenda, który albo się kocha, albo nienawidzi. Przepiękny, owocowy zapach jak żaden potrafi przyciągać jak magnez! Fajnie powinien sprawdzić się na cerze suchej/normalnej, a nawet po przypudrowaniu - mieszanej. Podobnie jak poprzednik delikatnie rozświetla, nawilża i pięknie wyrównuje koloryt cery.

3. BOURJOIS BLUSH ROSE D'OR - co prawda polecam wszystkie róże Bourjois, bo są przepiękne, jednak ten odcień jak dla mnie jest wyjątkowy. Mianowicie jest to różowy róż ze złotymi drobinkami, którym zachwycałam się w niedawnej recenzji do której Was odsyłam >>>KLIK<<<.

4. REVLON COLORSTAY - jego chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Mocno kryjący podkład, dość ciężki, kierowany przede wszystkim do osób mających cerę z niedoskonałościami. Tutaj kolorystyka również jest bardzo szeroka, więc bez problemu znajdziecie coś dla siebie. O odcieniach po zmianie składu wspominałam TUTAJ.

5. LOVELY MAKE-UP BRILLIANCE - był moim pierwszym podkładem w życiu (miałam jakieś 14 lat kiedy go kupiłam jeszcze za mamine pieniądze) i wciąż jest w sprzedaży! Pamiętam, że jako nastolatka go kochałam, i dosłownie parę dni temu postanowiłam do niego wrócić, chcąc się przekonać, czy nadal jest taki fajny, jak kiedyś :). Będzie o tym osobny post, na który już z góry zapraszam. Niestety wybór odcieni mamy bardzo mocno ograniczony (jest ich dokładnie 4), więc ciężko będzie dopasować najbardziej odpowiedni, ale póki mamy promocję można zaryzykować, bo w chwili obecnie panującego rabatu, dorwałam go za niecałe 5 zł!!! Jest to podkład mocno rozświetlający.

6. BOURJOIS HEALTHY MIX CONCEALER - bardzo fajny, średniokryjący korektor, do stosowania zarówno pod oczy, jak i na niedoskonałości skóry. To już moje 3 opakowanie. Zapach tak, jak w przypadku podkładu - obłędny, owocowy i soczysty! Pisałam o nim szerzej TUTAJ.


DO OCZU



1. WIBO EYELINER - mój ukochany, pierwszy w  życiu eyeliner, którego używałam jeszcze jako nastolatka i któremu jestem niezmiennie wierna do nadal. Kosztuje grosze, w promocji wyjdzie niecałe 4 zł, więc jest to śmieszna kwota, jak za tak dobry jakościowo produkt! Czerń jest na prawdę czarna, nie rozmazuje się w ciągu dnia, nie kruszy, nie blaknie - ideał!!!

2. MAYBELLINE COLOR TATTOO - cienie, które podbiły blogosferę, na moich tłustych powiekach trzymają się przez większą część dnia, co w przypadku standardowych cieni, jest mission impossible. Nałożone na bazę (zwłaszcza Urban Decay) są nie do ruszenia, aż do zmycia. Ich recenzja pojawiła się TUTAJ.

3. L'OREAL VOLUME MILLION LASHES SO COUTURE - mascara, której już co prawda nie posiadam, ale planuję ponownie zakupić. Zdecydowanie numer 1 pośród wszystkich tuszy ze stajni L'Oreal. Jej recenzja jest TUTAJ.


DO UST
(tutaj już polecę Wam konkretne odcienie)



1. RIMMEL APOCALIPS SOLSTICE - błyszczący (ale bez drobinek) lakier do ust, w odcieniu brudnego różu. Trzyma się na ustach w miarę przyzwoicie, nie wżerając się w nie i schodząc bardzo równomiernie. Pięknie podkreśli naturalną, ciemniejszą barwę ust. Szerzej pisałam o nim TUTAJ.

2. RIMMEL LASTING FINISH AIRY FAIRY - moja ukochana pod względem koloru pomadka, nie pozbawiona oczywiście wad, ale to, że prawie całkiem ją zdenkowałam świadczy tylko o tym, jak bardzo się polubiłyśmy :). Recenzja pojawiła się TUTAJ.

3. RIMMEL MOISTURE RENEW VINTAGE PINK - jak sama nazwa wskazuje, jest to nawilżająca pomadka w kolorze dość ciemnego, nieco oldskulowego różu wpadająca nieco w jagodowe tony. Bardzo ją lubię, ale dodaje lat i wygląda poważnie, więc z pewnością nie będzie pasować wszystkim, mimo to kocham ją bardzo i polecam serdecznie :D. Recka wkrótce! :)


Dotarliśmy do finishu (to jest mój 500 post od momentu rozpoczęcia prowadzenia bloga, jeeeeeej!!! :D). Dajcie mi koniecznie znać na co Wy się skusiłyście, co jest Waszym must have i jakie zakupy planujecie jeszcze poczynić. Buziaki i pięknej pogody dla wszystkich, bo od paru dni słoneczko na Śląsku rozpieszcza! :)

czwartek, 23 kwietnia 2015

Podkład Lancome Miracle Air De Teint

Cześć! Patrząc na nowości, jakie proponują nam marki w kwestii podkładów, nie trudno zostać przyprawionym o zawrót głowy. Mieliśmy już erę kremów BB, CC, DD, EE, mamy podkłady do wszystkich typów i rodzajów skóry, tonujące, rozświetlające, kryjące matujące i wiele, wiele innych, dlatego już nawet całkiem przeciętnego konsumenta robiącego zakupy kosmetyczne raz w roku ciężko jest czymkolwiek zaskoczyć, a co dopiero blogerkę urodową ;).

Mimo to, podkład Lancome Miracle Air De Teint potrafił mnie do siebie przyciągnąć jak magnes, głównie dzięki obietnicy 25 razy lżejszej formuły, niż ta którą posiadają standardowe fluidy oraz swoją niesamowicie wodnistą konsystencją, dawkowaną na cerę za pomocą dołączonej pipetki.






Obietnice producenta (zaczerpnięte ze strony wizaz.pl):
"Podkład Air de Teint jest tak lekki, że nie poczujesz go na skórze. Rewolucyjna formuła, 25 razy lżejsza niż w przypadku klasycznego podkładu, swobodnie przepuszcza światło i powietrze.
Formuła oparta na technologii Blur tuszuje niedoskonałości dając lekko rozmyty efekt. Dzięki precyzyjnemu kroplomierzowi uzyskasz odpowiednią ilość podkładu do pokrycia twarzy, szyi i dekoltu. Efekt makijażu bez efektu maski: cera jest transparentna, o jednolitym kolorycie, matowa i pełna blasku.
Podkład dostępny w 8 odcieniach dostosowanych do każdej karnacji. Krycie 2/4."

Moja cera obecnie przechodzi fazy, począwszy od gładkiej i idealnej jak pupka niemowlaczka, do momentalnego wysypu z dnia na dzień, dzięki któremu potrafię wyglądać jak pizza, zwłaszcza przed "tymi dniami". Coś musiało się rozregulować w moim organizmie, ponieważ wcześniej etapy te przechodziłam w miarę bezobjawowo, a teraz sinusoida jak się patrzy :(. W każdym razie podkład zakupiłam, kiedy moja buźka kondycyjnie prezentowała się dobrze nawet bez jakiegokolwiek makijażu, przez co oczekiwałam jedynie wyrównania kolorytu i nadania cerze zdrowego wyglądu.

Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że podkład przy całej swojej lekkości rzeczywiście kryje! I to krycie jest o tyle niezłe, że nawet posiadając delikatne wypryski, czy wykwity, dzięki optycznemu rozproszeniu światła, buzia wygląda niemalże doskonale nawet z bliskiej odległości! Powiem Wam, że kupił mnie tym całkowicie, ponieważ nigdy dotąd nie miałam tak wodnistego podkładu, który już w samej teorii nie ma prawa niczego przykrywać, a jednak robi to, do tego w sposób nie obciążający dodatkowo cery.

Konsystencja jak wspomniałam wyżej jest bardzo leista, dosłownie niemal jak woda, dlatego ja aplikuję go tak, że dołączoną pipetą nakładam 3-4 krople na każdy policzek, a następnie rozprowadzam pędzlem Zoeva 125 Stippling po reszcie twarzy. Kolor, który wybrałam, czyli 01 Beige Albatre może się wydawać początkowo dość ciemny, ale po dokładnym roztarciu pięknie stapia z moim naturalnym kolorytem, nadając buzi "życia" i bardzo delikatnie ją opalając, nie odcinając się przy tym w żaden sposób od szyi. Na obecnie panującą wiosnę i już niedługo lato będzie doskonały. Wykończenie określiłabym jako welwetowe, gdyż z pewnością nie jest to płaski mat. Buzia nawet bez przypudrowania jest matowa ok 5-6 h w normalnej temperaturze i wygląda bardzo świeżo. Po nałożeniu bazy pod makijaż, efekt ten przedłuża się nawet do 8 h, po czym wystarczą niewielkie poprawki, by cera dalej wyglądała jakbyśmy dopiero co wykonały makijaż.





Zdaję sobie sprawę, że koszt tego podkładu jest wysoki, gdyż w Sephorze kosztuje 179 zł, jednak efekt jaki daje jest wart każdej złotówki! Fluid ten nie obciąża cery, nie zapycha (używam go prawie codziennie od kilku dobrych tygodni), znakomicie się rozprowadza na twarzy i cudownie "lancome'owo" pachnie. Oczywiście wygląd i funkcjonalność opakowania również jest na ogromny plus, ponieważ wszystko jest tak szczelnie zrobione, że podkład nawet na leżąco nie ma prawa się rozlać, a położony na toaletce z pewnością stanie się jej wielką ozdobą, ponieważ buteleczka wykonana jest z eleganckiego, matowego szkła, przez co od razu po samym designie widać, że mamy do czynienia z kosmetykiem luksusowym.

Na koniec pokażę Wam jak wygląda na mojej twarzy.

Cera solo:



I z Lancome Miracle Air De Teint:



Skład:
Cyclohexasiloxane, Dimethicone, Isododecane, Alcohol Denat., Vinyl Dimethicone/Methicone Silsesquioxane Crosspolymer, Phenyl Trimethicone, Ethylhexyl Methoxycinnamate, PEG-10 Dimethicone, Disteardimonium Hectorite, Rosa Canina Fruit Oil, Tin Oxide, Aqua, Ruscus Aculeatus Extract/Ruscus Aculeatus Root Extract, Silica Silylate, Aluminium Hydroxide, Magnesium Silicate, Disodium Stearoyl Glutamate, Propylene Carbonate, Synthetic Fluorphlogopite, Tocopheryl Acetate, Fragrance, Linalool, Limonene, Hydroxyisohexyl 3-Cyclohexene Carboxaldehyde, Butylphenyl Methylpropional, Hexyl Cinnamal; [+/- may contain: CI 77491, CI 77492, CI 77499/Iron Oxides, CI 77891/Titanium Dioxide].

Miłego popołudnia Żuczki :*.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Balsam przeciwko wypadaniu włosów z enzymami pijawki lekarskiej

Witajcie! Balsam pijawkowy o którym będzie dziś mowa zakupiłam bodajże na początku 2014 roku, albo nawet jeszcze wcześniej - w 2013. Zapytacie zatem, dlaczego w takim razie dopiero dziś robię tą recenzję, skoro mam go w posiadaniu już tyle czasu. A no dlatego, że całkiem niedawno trafiłam na niego w czeluściach moich kosmetyków pielęgnacyjnych, gdzie zapomniana resztka stała sobie potulnie i czekała, aż jej data ważności bezpowrotnie minie. Po tym wstępie nietrudno się domyślić, że tym razem obejdzie się bez fajerwerków, a będzie szybko i na temat.



Na kupno balsamu zdecydowałam się przede wszystkim pod wpływem pozytywnych opinii na blogach włosomaniaczek, jakoby znakomicie zapobiegał wypadaniu włosów i miał przy tym dobroczynny wpływ na kondycję skóry głowy.

Plastikowa tuba zawiera w sobie 150 ml kosmetyku co wydaje się być niezbyt dużą ilością, aczkolwiek wystarczającą, bym nie mogła zmęczyć jej do końca. Wszelkie informacje na opakowaniu mamy podane w języku ukraińskim, ale została dołączona również instrukcja w języku polskim, tłumacząca większość z tych informacji (choć nie wszystkie, gdyż mniej ważne zostały pominięte).




Konsystencja balsamu jest w sam raz, średnio gęsta, przez co całkiem nieźle rozprowadza się na skórze głowy i częściowo włosach, nie spływając z nich i jednocześnie paskudnie nie oblepiając co ma znaczenie, ponieważ kosmetyk ten kładziemy na suche włosy przed ich myciem, kiedy to rozprowadzanie jakichkolwiek preparatów nigdy nie jest zbytnio komfortowe.



Po nałożeniu balsamu na głowę odczuwalne jest delikatne mrowienie, co w założeniu ma sugerować, że produkt ten działa. Zapach jest bardzo przyjemny, lekko mentolowy i szkoda, że nie utrzymuje się po myciu :(.

Co do efektów, niestety u mnie jest ich brak. Nie odczułam absolutnie żadnego działania, mimo że korzystałam z balsamu bardzo regularnie, zgodnie z zaleceniami producenta. Mogę jedynie nadmienić, że nie uczulił mnie, nie podrażnił, ani nie zauważyłam podczas jego stosowania żadnych skutków ubocznych. Szkoda jednak, że nie doczekałam się przy tym jakichkolwiek efektów, mających pozytywny wpływ na moje włosy i skórę głowy, bo równie dobrze mogłabym go nie stosować wcale i wyszłoby na to samo :(.

Jestem nim niestety mocno rozczarowana i śmiało mogę rzec, że wyrzuciłam ok. 30 kilka zł w błoto, stąd też pewnego dnia odłożyłam go na półkę i tak sobie leży na niej po dziś dzień. Raczej już nie będę po niego sięgać tylko po to, aby wykończyć resztkę która została, więc najpewniej lada moment wyląduje w koszu. Po opiniach w Internecie miałam nadzieję, że produkt ten wywrze jakikolwiek pozytywny wpływ, a tu klops, dlatego żegnam się z nim z dużym poczuciem niedosytu i wiem, że z pewnością więcej się nie spotkamy.

Miłego wieczoru Wam życzę! :)

sobota, 18 kwietnia 2015

W co się ubrać wiosną?! / Garść inspiracji Sheinside

Hej! Uprzedzając pytania już na wstępie spieszę donieść, że nie zamierzam zmieniać tego bloga w bloga modowego, choć jak mogłyście zauważyć, ostatnie kilka notek dotyczyło głównie tematu ciuchów. Jest to jednak spowodowane tylko i wyłącznie tego, że ostatnio mam coraz większą ochotę bawić się ubiorem i tworzyć nowe zestawy, co wcześniej było mi raczej obojętne, ponieważ zawsze wychodziłam z założenia, że w swoich ubraniach mam się czuć jedynie schludnie, wygodnie i przede wszystkim dobrze, a już niekoniecznie super modnie. Może to wiosna spowodowała tą lekką zmianę nastawienia, ale chcę spróbować czegoś nowego, przy okazji dzieląc się tym również z Wami, stąd przygotowałam dziś dla Was małą garść inspiracji, które zaczerpnęłam ze sklepu Sheinside.

Jeśli któreś ubranie Was zaciekawi, wystarczy kliknąć w linki pod zdjęciami, które przeniosą Was bezpośrednio na stronę Sheinside, do konkretnego ciuszka. Można tam zamówić na prawdę super ubrania w bardzo korzystnych cenach.

A oto moi faworyci na obecny sezon.

NA CODZIEŃ

1. Przepiękna koszula z bardzo modnym aktualnie motywem kwiatów - KLIK
2. Świetny zestaw na lato, idealnie się uzupełniający. Bardzo mocno zastanawiam się nad jego zakupem i ciekawa jestem co o nim myślicie? KLIK
3. Bluzeczka w kolorowe ptaki - KLIK
4. Luźna bluzka w paski - KLIK
5. Elegancja biała bluzka, rewelacyjnie pasująca nawet do codziennego looku - KLIK


NA CHŁODNIEJSZĄ PORĘ




















1. Czarna ramoneska - KLIK
2. Beżowy kardigan, ogromnie mi się podoba! - KLIK
3. I kolejny kardigan, który wpadł mi w oko - KLIK
4. Granatowy sweterek - KLIK
5. Narzutka w kratę - KLIK


SUKIENKI


1. Kobaltowa sukienka, wystarczyłoby dołożyć dodatki i byłaby doskonała na wesele - KLIK
2. Letnia sukienka w kwiaty, cudowna jest! KLIK
3. Szara, sportowa sukienka - KLIK
4. Granatowa, koronkowa sukienka przed kolano - KLIK
5. Biała sukienka w szare kwiaty - KLIK

Jestem strasznie ciekawa, jak podobają Wam się te ubrania? Będzie mi bardzo miło, jeśli poklikacie w linki powyżej, ponieważ dzięki temu mam większą szansę podjąć współpracę z tym sklepem i dzięki temu jeszcze lepiej przedstawić Wam (oczywiście jak zawsze subiektywnie) ich asortyment, tworząc stylizacje już na sobie! Ściskam Was mocno życząc miłego dnia! :)

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Wiosenny haul ubraniowo - kosmetyczny part II

Hej! Wróciłam! Ostatnie 3 dni, z czego dwa spędzone w stolicy były dla mnie na maxa intensywne. Oczywiście nie obeszło się przy tym bez małych zakupów, które wyszły totalnie spontanicznie, ponieważ okazało się, że w tym samym czasie jest organizowana akcja wraz z magazynami Grazia i Twój Styl, podczas której można było skorzystać ze zniżek w postaci bonów rabatowych na ponad 350 marek zarówno odzieżowych, jak i kosmetycznych.

Ja skusiłam się przede wszystkim na zakup rzeczy, które od dawna chodziły mi po głowie, czyli jak wspomniałam w poprzednim tego typu poście - poszukiwałam głównie koszul, skórzanej spódnicy i kapelusza, z czego niestety tego ostatniego nie udało mi się kupić :( Do mojego haulu trafiło jednak kilka innych rzeczy, dlatego zapraszam do oglądania, choć nie ma tego tyle co ostatnio :).

1) Dwie koszule typu mgiełka z Mohito. Łącznie po 20% zniżce płaciłam za nie 180 kilka zł. Wpadły mi w oko od razu, choć zapewne nie jedna z Was stwierdzi, że być może są za poważne, ale mnie się takie właśnie podobają :). Pierwsza posiada gumkę na dole, przez co fajnie nada się głównie do spodni, natomiast druga (kolory na żywo są nieco bardziej subtelne niż wyszły na fotce) będzie świetnie pasowała przede wszystkim do spódnic. Oczami wyobraźni mam na nie dużo pomysłów zwłaszcza, że jak wiecie, uwielbiam teatr i często jeżdżę na spektakle gdzieś w Polskę, a że przy tego typu okazjach wypada wyglądać przynajmniej semi casual, pod tym względem jestem pewna, że będę je często wykorzystywała w moich stylizacjach.




2) Spódnica a'la ekoskóra z Mango, cena 139 zł (na Mango zniżki akurat nie było). Piękna, ołówkowa spódnica do kolan, w której każde nogi wyglądają na bardzo zgrabne, głównie dzięki rozcięciu z przodu, które podczas chodu idealnie je podkreśla, nie odsłaniając przy tym za dużo. To lubię!




3) Jegginsy z Cubusa, cena bez zniżki 79.90 zł. To jak przepięknie podkreślają kształt nóg to jakaś magia, a że akurat brakowało w mojej szafie klasycznie czarnych jeansów - rurek, stąd skusiłam się na ten model.



4) Srebrny pierścionek z I am, za który po 20% zniżce płaciłam 28 zł bez kilku groszy. Subtelny i  przede wszystkim wymowny :).



5) Łupy z Bath and Body Works. Tutaj była ciekawa promocja, bo razem z kuponem mogłam albo zaoszczędzić 30% od ceny regularnej, albo kupując dwa kosmetyki bez promocji, dobrać sobie trzeci gratis i właśnie na tą drugą wersję się skusiłam. 2 balsamy (Sweet Pea i Cashmere Glow) kosztowały 98 zł, a w prezencie wybrałam sobie żel pod prysznic (Endless Weekend). To jak pachną to jakiś obłęd! Jak już je solidnie poużywam, z pewnością pokuszę się o pełną recenzję każdego z nich, abyście wiedziały czy warto wywalać na nie tyle kasy, czy lepiej sobie darować.



6) W Hebe zakupiłam jeszcze dwa dermokosmetyki, przy zakupie których obowiązywała 50% zniżka na drugi, tańszy kosmetyk. Zdecydowałam się na mój ulubiony żel do twarzy Dermedic i drugi Himalaya, które razem kosztowały mnie ok 35 zł. Zapomniałam niestety strzelić im fotki :/.

To by było na tyle. Jeśli jesteście czegoś szczególnie ciekawe, lub coś chciałybyście zobaczyć bliżej, może np. jakąś stylizację, dajcie znać, a coś postaram się wykombinować ;).

Miłego wieczoru! :*

czwartek, 9 kwietnia 2015

Puder matujący Smashbox Photo Set Finishing Powder

Hej! Od jakiegoś czasu poszukiwałam dobrego pudru matującego, który ujarzmi moją nagminnie świecącą się, mieszaną cerę. Jeszcze w zeszłym roku zakupiłam w tym celu polecany przez większość blogerek Rimmel Stay Matte, który najchętniej określiłabym mianem bubla, ponieważ nie sprawdził się u mnie kompletnie, jednak okazało się, że całkiem ładnie potrafi utrzymywać w ryzach korektor pod oczami i wyłącznie w tym celu go zużyję. Po jednej z wizyt w Sephorze, moją uwagę przykuł transparentny puder Smashboxa, głównie dzięki bardzo ciekawej strukturze, dającej niespotykany dotąd dla mnie efekt na skórze.

Zacznijmy jednak od opakowania. Z zewnątrz, normalne, kartonowe, nic specjalnego, w środku natomiast znajdziemy plastikowy słoiczek, w którym mamy 4,8 g sypkiego produktu. Wydawałoby się, że to niewiele, ale kosmetyk jest tak wydajny, że używam go już 4 miesiąc i ubytek jest póki co znikomy.





Środek słoiczka został zabezpieczony folią ochronną, jednak myślę, że zdecydowanie lepiej sprawdziła by się tu przesuwna, plastikowa membrana, którą można by zarówno otwierać, jak i zamykać wylot pudru.




Sam puder jest bardzo drobiusieńko zmielony. Skusiłam się na niego przede wszystkim ze względu na to, że już po pierwszym dotknięciu palcem i naniesieniu go na wierzch dłoni, dało się odczuć niesamowite wygładzenie skóry, jakbyście nałożyli odrobinę jakiejś silikonowej bazy pod makijaż - bardzo podobne uczucie. Genialne jest to, że mimo takiego uczucia, podczas używania puder ani razu mnie nie zapchał (a używam go codziennie) i co najważniejsze, pięknie zmatowił cerę na wiele godzin. W normalnych warunkach i średniej temperaturze wytrzymuje bez poprawek ok 8 h, natomiast jeśli jest gorąco (tak jak było w mojej pracy) i skóra zaczyna produkować więcej sebum, zatrzymuje świecenie na ok 5 h. Bardzo podoba mi się w nim to, że optycznie wygładza rozszerzone pory, małe zmarszczki i niedoskonałości skóry, działając trochę jak taki przenośny Photoshop w słoiczku :). Cera wygląda na wypoczętą i zadbaną i prezentuje się po prostu pięknie, a dzięki obecności 11% tlenku cynku, kosmetyk działa antyseptycznie i przeciwzapalnie. Puder ten może być stosowany zarówno samoistnie, nakładany bezpośrednio na cerę, jak i na każdy podkład, ponieważ w żadnym stopniu nie zmienia jego koloru.

Skład:
Silica, Triethoxycaprylylsilane, Zinc Oxide (CI 77947) <ILN39106>.

Póki co jest to mój faworyt i must have w mojej kosmetyczce, choć zapewne po jego wykończeniu będę szukała czegoś innego, bo jak wiecie nie potrafię być wierna jednemu kosmetykowi na dłużej ;). W regularnej cenie zapłaciłam za niego 129 zł i moim zdaniem jest ona adekwatna do działania.

Już dziś życzę Wam miłego weekendu, ponieważ od jutra mam 3 dni zapełnione niemal po kokardę i do tego czeka mnie pakowanie na kolejny wyjazd do stolicy (kocham takie życie na walizkach, serio :D). Buziaki :*.

Ps. Zapraszam do lajkowania mojego fanpage'a na Facebooku, bo wciąż Was mało :( >>>KLIK<<<

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Wiosenny haul ubraniowy

Cześć wszystkim! Choć co prawda za oknem jeszcze tego nie widać, ale teoretycznie od kilkunastu dni mamy już wiosnę, w związku z czym postanowiłam odświeżyć nieco swoją garderobę i zaopatrzyć się w kilka nowych ciuszków, typowo pod sezon wiosna/lato. Wszystkie z nich są zdobyczami sprzed kilku dni, nie licząc jeansowej kurtki, którą zakupiłam jakoś zimą, niemniej nie miałam jeszcze okazji w niej chodzić, ani Wam ją pokazać, zatem dołączyła do dzisiejszego zestawienia. Zapraszam do oglądania :).



1) Bluza z kapturem, idealna na chłodniejsze, wiosenne dni. Jak wiecie od kilku sezonów jestem zakochana w nieco luźniejszych rzeczach, więc taka bluza bez dwóch zdań musiała się u mnie znaleźć. C&A - 60 zł.



2) Szara marynarka semi casual, wspaniale wyglądająca zarówno do jeansów, jak i bardziej eleganckiego looku. Zara - 149 zł.



3) Sweterek - mgiełka, będzie świetnie wyglądać narzucony wieczorem w lato na cienką bluzkę. Przepasany w talii paskiem, potrafi tworzyć coś na kształt letniej sukienki, ponieważ jest odpowiednio długi. New Yorker - 30 zł.



4) Nawet nie macie pojęcia jak mocno jestem wybredna pod względem wyboru jakichkolwiek kurtek. Nienawidzę takich, które posiadają zamek z boku, albo typowych ramonesek z wykładanym kołnierzem, który można też schować pod spód, zapinając kurtkę. No nie cierpię i koniec, nie podobają mi się i uważam, że są ogólnie fe i nastała na nie jakaś dziwna moda (no sorry, ale tak myślę), dlatego też zdecydowałam się na prosty fason, bez żadnych udziwnień z zamkiem na środku. Kosztowała 129 zł, a kolor jest fajniejszy na żywo, niż na fotce :P.



5) Kurtka jeansowa, która jako jedyna ze wszystkich, które przymierzałam sięga mi dalej, niż za żebra (mam 172 cm wzrostu). No name, nie pamiętam ile za nią dałam, bo kupiona dość dawno, ale droga nie była.



6) Bokserka w jednym z moich ulubionych kolorów, doskonała zarówno na trening, jak i po prostu gorący, letni dzień. Decathlon - 20 zł.



7) Długa tunika z kapturem, genialnie wyglądająca do czarnej bluzki pod spód i czarnych legginsów. Płaciłam za nią ok. 50 zł.



8) Zwykły t-shirt z bawełny. No name - 20 zł.



9) Luźna, pół prześwitująca bluzka, która z pewnością polubi się w lato z moimi shortami :). Ok. 30 zł.



10) Rybaczki z Decathlona, w dwupaku z Miśką ;) 50 zł.



11) Torebka - kuferek, bardzo poręczna, o dziwo dużo się w niej mieści i doskonale wygląda w zestawieniu zwłaszcza z jednymi moimi butami :D. CCC - 99 zł.



12) Piżama z motywem mojego ulubionego psa z kreskówek, czyli Snoopiego (!!!), w pakiecie są jeszcze białe shorty w granatowe paski, które nie załapały się do zdjęcia. Komplet 60 zł.



Dobrnęliśmy do końca. Na tą chwilę planuję jeszcze zakup paru ciuszków, zwłaszcza bardziej eleganckich koszul - mgiełek, na które mam pomysły, skórzanej spódnicy przed kolano i jakiegoś ładnego kapelusza oraz być może kilku par butków na niewielkim obcasie, bo swojego czasu niemal całkiem z nich zrezygnowałam, a teraz planuję mały powrót. Jestem ciekawa, jak tam Wasze uzupełnianie garderoby. Planujecie zakup czegoś konkretnego, czy raczej wolicie niekontorolowany shopping? ;) Mam też prośbę, jeśli macie do polecenia jakieś fajne sklepy, tudzież butiki w Warszawie (inne, niż dostępne w Katowicach i okolicach), które posiadają asortyment, jaki mnie interesuje, dajcie znać, bo ostatnio bywam tam często i będę też w najbliższy weekend, więc chciałabym się porozglądać :). Udanego drugiego dnia Świąt Wam życzę! Buziaki :*.

piątek, 3 kwietnia 2015

Paleta Naked 1 Urban Decay, moje spostrzeżenia + życzenia

Cześć! Kultowej już paletki marki Urban Decay z pewnością nie trzeba nikomu przedstawiać. To chyba jedna z najbardziej pożądanych, a przy tym niestety i podrabianych palet na świecie. Miałam na nią chrapkę od dawna, jednak nie uśmiechało mi się sprowadzanie jej wprost ze Stanów, głównie z uwagi na długi czas oczekiwania paczki, zamartwianie się czy dojdzie w całości, no i koszty rzecz jasna, natomiast kupno na aukcjach typu Allegro itp. nie wchodziło w grę, ze względu na zbyt duże ryzyko otrzymania podróbki.

Stąd też dla nikogo z moich bliskich nie było zaskoczeniem, że gdy oto pewnego pięknego dnia dowiedziałam się, że do polskich Sephor sukcesywnie, pewnym krokiem będą wchodziły szafy Urban Decay, ucieszyłam się ogromnie i doznałam przy tym lekkiego szoku, gdy okazało się, że w Katowicach taka szafa już się pojawiła! Oczywiście w te pędy udałam się do Silesii (na razie jedynie tam, jeśli chodzi o moją miejscowość, są dostępne kosmetyki ze stajni UD), aby pooglądać sobie cały asortyment i zdecydowałam się przy tym na mały zakup, tym razem pierwotnej wersji Naked, jako że 3, która najmocniej mnie kusiła mam już w wydaniu od Make Up Revolution ;).

Paleta, co tu dużo mówić jest po prostu piękna i na swój sposób elegancka, choć opakowanie nie jest bez wad, o czym za moment.




Jak można zobaczyć na zdjęciu poniżej, kasetka w której znajdują się cienie, pokryta jest brązowym welurem, który niestety łapie wszelkie pyłki z otoczenia, przez co ciężko jest utrzymać tę paletę w idealnej czystości. Swoje opakowanie lubię przejechać od czasu do czasu szczotką do ubrań, aby pozbyć się zwłaszcza wszędobylskiej sierści moich kociaków, która czasem przykleja się z wierzchu, tworząc przy tym mega nieestetyczny efekt. Właśnie to irytujące "przyciąganie" kurzu, pyłu, sierści, jest moim zdaniem zdecydowanie największą wadą opakowania tego kosmetyku, gdyż nie mając szczotki do ubrań, nie wyobrażam sobie, jak wyglądałoby ono po kilku tygodniach używania zwłaszcza, że podczas wykonywania makijażu lubię kłaść je w różnych miejscach (np. kocu rzuconym na łóżko).



Palety Naked, z tego co mi wiadomo, wyszły w dwóch wersjach. Jedna, kierowana na rynek europejski, czyli moja, z dołączonymi bazami w postaci 4 próbek, a druga - amerykańska, mająca w swoim zasobie miniaturkę bazy i nieco inne opakowanie zewnętrzne. Reszta, czyli wygląd palety w środku, wielkość lusterka i oczywiście jakość cieni, pozostały takie same.




Swoją drogą jak już pokazuję wam bazy, dodam od siebie, że są one po prostu genialne!!! Na razie próbowałam dwie - Original i Sin i obie rozwaliły mnie na łopatki. To, co miałam wcześniej, czyli Art Deco i Paese, to nie były bazy (chociaż kiedyś byłam przekonana, że są świetne).



A tak cienie prezentują się w opakowaniu:




Naked 1, choć utrzymana w raczej ciepłej tonacji, przepięknie podkreśli każdy kolor tęczówki. Cienie są bardzo mocno napigmentowane, bezbłędnie się blendują i cudownie przenikają choć... tutaj kolejna wada - przy połączeniach cieni jasny z jasnym lub ciemny z ciemnym, potrafią zlewać się w jedność. Nie wiem dlaczego tak się dzieje, ale jeśli już planujemy wykonać połączenie kilku cieni na oku, to najlepiej dobierać je tak, aby w miarę mocno mogły ze sobą kontrastować. Niby takie przenikanie kolorów jest dobrą opcją dla początkujących, bo na prawdę nie wiem jaka trzeba być sierotką, aby zrobić sobie tą paletą krzywdę, ale z drugiej szkoda, że różnice przy połączeniach podobnych cieni są prawie niezauważalne, a jak już to tylko pod światło. Jeśli jednak połączymy cienie na zasadzie jasny - ciemny, możemy się szalenie zaskoczyć, bo nakład pracy mamy minimalny, a efekt potrafi powalić.

Tutaj szybciutki makijaż przy użyciu wyłącznie Naguska ;).




Jeśli jesteście ciekawi, jak poszczególne cienie prezentują się na ręku, odsyłam Was na bloga Shalini KLIK KLIK, ponieważ mój aparat za nic w świecie nie chciał pokazać idealnego odwzorowania poszczególnych kolorów na moim łapiszonie :(. W linku tym, macie ponadto pokazaną amerykańską wersję opakowania, o której wspomniałam wyżej.

Generalnie, pomijając dwie wady, o których mówiłam wyżej, jestem z palety Naked piekielnie zadowolona i używam jej w zasadzie non stop. Na bazie (zwłaszcza UD) cienie są po prostu nie do zdarcia, nawet na moich bardzo tłustych powiekach. Mam wrażenie, że po użyciu bazy stają się niemal wodoodporne, ponieważ bardzo ciężko jest zetrzeć je nawet płynem micelarnym, dlatego też zawsze kiedy ich używam, przy zmywaniu muszę posiłkować się płynem dwufazowym. Myślę, że wyjątkowa trwałość jest najlepszą rekomendacją :). Co do dołączonego pędzelka, nie jest on zły, ale szału nie robi, ot poprawny, bez fajerwerków i czasem się przydaje :). Na 100% lepszy, niż beznadziejne pacynki, które są zazwyczaj dołączane do palet i do niczego się nie nadają. Jeśli jesteście zainteresowani tą paletką, to pamiętajcie, że oryginał stacjonarnie dostaniecie wyłącznie w Sephorze, a jej cena na tą chwilę wynosi 199 zł, choć czasem zdarzają się promocje, na które warto polować (mnie ze zniżką na czarną kartę udało się kupić ją w cenie 159 zł). Serdecznie polecam!



Na zakończenie notki: Kochani, z okazji zbliżających się Świąt Wielkiej Nocy chciałam życzyć Wam dużo zdrowia, wielu powodów do radości, spokoju ducha, mokrego Dyngusa oraz wszelkiej pomyślności! Wszystkiego dobrego :).

Buziaki :*.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...