sobota, 31 października 2015

OOTD z botkami i czarnym płaszczem

Hej moi Drodzy! Nie wiem, jak u Was, ale u mnie od rana świeci piękne słońce! Widać złota, polska jesień postanowiła jeszcze na chwilę nas odwiedzić, zanim na dobre przyjdzie zima i już nie damy rady obejść się bez grubych czapek, szalików, płaszczów i ciepłych butów. Korzystając zatem z uroków dnia i tego, że mamy weekend, chciałam przedstawić Wam outfit, idealny na spacer w taką pogodę, jaką mamy dziś za oknem na Śląsku. Miłego oglądania! :)













Co mam na sobie:
* płaszcz - nn
* chusta - Orsay
* jeansy - Cubus
* buty - tutaj i tutaj
* torebka - Glitter
* zegarek - tutaj
* pomadka - Smashbox
* lakier - Mary Kay

Życzę Wam miłego Halloween (dla tych co obchodzą), a dla reszty udanego weekendu! :D

czwartek, 29 października 2015

Konferencja Meet Beauty - moje wrażenia

Hej Kochani! W momencie kiedy czytacie tę notkę, ja znowu jestem w rozjazdach. Wczoraj w ciągu dnia, nie miałam kompletnie czasu na stworzenie tego postu, dlatego też zabrałam się za niego grubo po północy wiedząc, że rano wstaję w okolicach 7 i wyruszam w trasę, dlatego też w razie jakichś nieścisłości, proszę o wyrozumiałość z Waszej strony, bo głowa dosłownie leci mi na blat i mam nadzieję, że w ogóle uda mi się skończyć ten post tak, by w miarę jakoś sensownie brzmiał :).

24.10.2015 r. miałam przyjemność uczestniczyć w pierwszej konferencji Meet Beauty, odbywającej się w Warszawie i przygotowanej z myślą o 250 blogerach i vlogerach urodowych z całego kraju. Wysyłając swoje zgłoszenie nie byłam do końca przekonana, czy mój blog na 100% zostanie wybrany do grona szczęśliwców, ale na szczęście udało się! Radocha była tym większa, że znów czekał mnie wyjazd do mojego ukochanego miasta, a jak wiecie lubię sobie szukać pretekstów, byle choć na chwilę zajrzeć do stolicy i przy tym jeszcze świetna okazja, aby po raz kolejny spotkać się z koleżankami z "branży", chociaż tym razem już z innych regionów kraju, a nie tylko samego Śląska :).

Po otrzymaniu akceptacji zgłoszenia i zgadaniu się z dwoma blogerkami, które już wcześniej miałam okazję poznać, czyli Kasią z bloga www.siulka.pl i Asią z bloga www.joannapanna.blogspot.com oraz nowo poznaną Agnieszką z bloga www.zlota-orchidea.blogspot.com, wyruszyłyśmy do stolicy przed godziną 4 rano, aby koło 9 być już na miejscu, gdyż konferencja planowo miała rozpocząć się o 10.

Na początku musiałyśmy odbyć rejestrację, podczas której otrzymałyśmy identyfikatory (mój się oczywiście musiał zgubić i dostałam zastępczy ;)) oraz plany, które były układane indywidualnie, w zależności od tego, kto w jakich warsztatach chciał wziąć udział. Ja, Siulka i Asia wybrałyśmy dwie prelekcje dotyczące sposobów prowadzenia bloga oraz panele - makijażowy marki Pierre Rene i włosowy marki Remington, a także wykład Oleski na temat tego, jak zacząć vlogowanie. Plan Agnieszki troszeczkę się różnił, bo doszedł do niego jeszcze panel paznokciowy Neo Nails, na którym ostatecznie i ja w końcu wylądowałam :).



Generalnie moje początkowe założenie polegało na tym, aby robić dużo zdjęć, ale ostatecznie skończyło się tak, że wolałam rozmowy z moją paczką i poznawanie nowych osób, znanych mi dotychczas jedynie z sieci, niż focenie, dlatego tym razem odpuściłam i... co Wam będę ściemniać, fot nie ma, ale za to są wspomnienia w mojej głowie, moim zdaniem cenniejsze :).

Sama organizacja konferencji przebiegła dość sprawnie, choć od samego początku była potężna kolejka zarówno do stoiska Golden Rose, gdzie otrzymałyśmy małe upominki, jak i trychologa, wykonującego dermokonsultację stanu skóry głowy i włosów. Po 1,5 h stania, kiedy wreszcie nadeszła moja kolej na badanie, w sumie nie dowiedziałam się niczego nowego, poza tym, że jak się okazało, mam o dziwo dużo włosów (całe życie myślałam, że jest ich niewiele) i są one grube, ale niestety też dość mocno poniszczone i tym samym łamliwe (prostownica moja miłość). Po badaniu otrzymałam szampon i maskę marki Pilomax, dobrane pod kondycję i stan swojej czupryny, które rzecz jasna będę testować i dam Wam znać, jak się spisują, choć może to potrwać, bo najpierw muszę wykończyć już otwarte rzeczy :).

Panele makijażowy i włosowy nie okazały się być żadnym odkryciem, bo polegały w zasadzie na prezentacji asortymentu i nowości marek Pierre Rene oraz Remington, a przyznam, że osobiście liczyłam na bardziej merytoryczną i praktyczną wiedzę np. pokaz makijażu, fryzur, coś w ten deseń. Miłym gestem były jednak upominki otrzymane od Pierre Rene i później Neo Nails, bo jak wspomniałam, ostatecznie wzięłam też udział w panelu paznokciowym, który był z kolei bardzo inspirujący, gdyż Panie prowadzące opowiadały i pokazywały nam, jak prawidłowo obchodzić się z lakierem hybrydowym, jak wykonać zdobienia, a także wyczerpująco odpowiadały na wszystkie nasze pytania. Było to pouczające doświadczenie, a dzięki otrzymanemu zestawowi do hybryd i lampie led, mogę teraz wykonywać taki manicure we własnym zaciszu domowym, co mnie ogromnie uradowało, gdyż już nie będę musiała korzystać w tym zakresie z pomocy manicurzystki :).

Między warsztatami czekały na nas przekąski, napoje i zimna płyta. Wszystko było bardzo smaczne, jednak zdecydowanie największą przyjemnością była dla mnie możliwość spotkania z Wami!!! :D Nie będę tutaj wymieniać wszystkich osób, bo boję się kogoś pominąć, co byłoby mocno niestosowne, ale mega fajnie było zobaczyć Was w "realu"!!! Pogadać, powymieniać poglądy i po prostu miło spędzić czas! Na pewno większość z moich czytelników kojarzy Ewę, czyli Red Lipstick Monster, Zuzię z kanału Lamakeupebella, albo właśnie Oleskę :).

Na zakończenie wybrałyśmy się z Kasią, Asią i Agnieszką do Arkadii, gdzie zrobiłyśmy zakupy głównie w Kiko i następnie udałyśmy się w drogę powrotną na Śląsk, będąc na miejscu po północy, więc możecie sobie wyobrazić, jak pod koniec podróży wszystkie byłyśmy wymęczone, ale mimo to zadowolone :D.

Ogólnie podsumowując, wypad zaliczam do udanych, bo przede wszystkim spędziłam cudowny czas z "moimi" dziewczynami oraz nowo poznanymi blogerkami/vlogerkami. Sama konferencja mogłaby być nieco bardziej dopracowana pod względem przekazywanej wiedzy (mam tu na myśli panel makijażowy i włosowy), ale w ogólnym rozrachunku i tak oceniam ją na plus.

Ja tymczasem uciekam spać, bo na zegarku mam już 2 w nocy i rano bankowo będę nieprzytomna, ale w końcu notka jakoś się napisała - dla Was wszystko ;). Udanego dnia wszystkim życzę! :*

piątek, 23 października 2015

Czarne, eleganckie botki od StukStuk.pl

Witajcie! Niedawno, wspominając o akcji charytatywnej organizowanej przez StukStuk.pl, przy okazji napomknęłam, że niebawem będę chciała pokazać Wam obuwie, jakie otrzymałam w ramach współpracy z firmą, zatem dzisiejszy post będzie właśnie o tym, choć postanowiłam podzielić go na dwie części. Dziś skupię się na typowej recenzji, opowiadając o wykonaniu, komforcie noszenia butów itp., a w przyszłym tygodniu na całościowej stylizacji z wykorzystaniem mojego nowego nabytku. Będzie to pierwszy tego typu OOTD na blogu, więc mam mega stres, ale zobaczymy jak ta moja stylizacja zostanie przez Was przyjęta ;).

Kierując się wyborem butów, miałam przede wszystkim na uwadze obecnie panującą, jesienną aurę. Z miejsca wiedziałam, że na pewno postawię na botki. Chciałam coś eleganckiego, pasującego do mojego ulubionego płaszcza, do śmigania teraz, póki nie ma jeszcze mrozów. Mając już na oku konkretny model, zdecydowałam się na kolor czarny, ze srebrnymi dodatkami.

Muszę Wam przyznać, że początkowo miałam ogromne obawy co do prawidłowego doboru butów, ponieważ z reguły nawet stacjonarnie mam spory problem z odpowiednim dopasowaniem obuwia, a co dopiero przez Internet. Dzieje się tak dlatego, ponieważ moje stopy, podobnie jak i łydki, są z natury bardzo szczupłe, dlatego 99% butów odstaje mi w najróżniejszych miejscach, w związku z czym, decydując się na zakup, uprzednio muszę poprzymierzać milion par w różnych sklepach, aby następnie wybrać te najodpowiedniejsze.

Na stronie StukStuk.pl wszelkie wymiary mamy dokładnie podane. Warto zacząć przede wszystkim od wymierzenia długości wkładki (jak to robimy, jest opisane na stronie) i doborze odpowiedniego rozmiaru, bo to jest najważniejsze. W przypadku butów wysokich lub tych na obcasie, mamy także podaną szerokość cholewki i wysokość obcasów, zatem znając wymiary swojej stopy/nogi, możemy niemal bezbłędnie dopasować buty pod siebie.

Model na który postawiłam prezentuje się następująco i wygląda dokładnie tak, jak został przedstawiony na stronie >>>KLIK<<<:



Już na pierwszy rzut oka widać, że przy ich wykonaniu zadbano o najmniejsze detale, gdyż całość jest perfekcyjnie dopracowana, co za moment Wam pokażę.

Botki wykonane zostały ze skóry ekologicznej i ocieplone w środku niewielkim futerkiem. Są zapinane na zamek po wewnętrznej stronie oraz posiadają obcas wysokości 8 cm (dla mnie idealnie). Wkładka w środku skórzana. Doskonale nadadzą się na chłodniejsze dni.




Zwróćcie przede wszystkim uwagę na precyzję wykonania poszczególnych elementów butów. Ja zawsze staram się być w tej kwestii bardzo spostrzegawcza, bo nie lubię bylejakości i kiedy na nowiutkich butach widzę jakąś mocniejszą rysę, wystający klej itp, to drażni mnie to na tyle, że najczęściej wtedy proszę o wymianę. Tutaj nie miało to miejsca i przyznam, że byłam tym faktem bardzo mile zaskoczona, ponieważ na prawdę nie spodziewałam się aż tak wysokiej jakości, za stosunkowo niewielką cenę.





(na zdjęciu srebrny element nie odstaje od obcasa, a ciemne załamanie dające wrażenie przerwy, jest wynikiem odbicia)

Jeśli chodzi o samo noszenie butów, tutaj również nie mam zastrzeżeń. Wybrałam rozmiar 38. Ogólnie są ładnie dopasowane, chociaż niestety jak się tego spodziewałam, pomimo dokładnego wymierzenia, cholewka mimo wszystko odstaje od mojej nogi ok. 3 cm, jednak mam na to sposób, bo po prostu wkładam spodnie do środka i problem od razu staje się o wiele mniej widoczny :).

Pomimo sporych obcasów, botki te są bardzo wygodne, nie obcierają stóp, nie powodują odgnieceń, ani ogólnego dyskomfortu. Jedyne "ale" z mojej strony jest takie, że źle się w nich prowadzi samochód, choć ja generalnie nie znoszę prowadzić w butach na obcasie, więc staram się tego unikać jak ognia :P Oczywiście ostatnie zdanie traktujcie z lekkim przymróżeniem oka, bo buty są super i akurat ten model polecałabym w ciemno każdej kobiecie, która chciałaby poczuć się seksownie, elegancko i mieć wrażenie, że ma na sobie buty warte nie 199 zł, ale za co najmniej kilkaset więcej :).



Koniecznie dajcie mi znać, jak się Wam podobają moje botki i na jakie modele Wy stawiacie tej zimy. Eko skóra? Skóra naturalna? A może zamsz? Czekam na Wasze komentarze :*.

poniedziałek, 19 października 2015

Benefit They're Real! Push-Up Liner

Witajcie moi Drodzy! Tydzień przerwy za mną, ale już jestem, wróciłam do Was :). Niestety moja nieobecność była spowodowana grypą, która dopadła mnie znienacka, praktycznie następnego dnia po koncercie Edyty we Wrocławiu (w 5-tysięcznym tłumie nie trudno coś złapać), przez co nie miałam ani sił, ani tym bardziej weny, by spłodzić jakikolwiek post.

Odzyskując jednak energię i twórczy zapał, przychodzę z recenzją eyelinera, który zakupiłam sobie kilka miesięcy temu. Dotychczas byłam (i jestem nadal!) wierna eyelinerowi z Wibo, który jest jak dla mnie niekwestionowanym numerem jeden, choć nie ukrywam, że benefitowa propozycja zaciekawiła mnie, głównie z uwagi na bardzo precyzyjną - mogłoby się wydawać - końcówkę, dlatego też postanowiłam osobiście przekonać się, jak będzie się z nim pracowało oraz jak zaprezentuje się na moich oczach.

W kartonowym opakowaniu został umieszczony aplikator ze skuwką, pod którą mieści się szpiczasta końcówka, serwująca nam eyeliner. Aby go wydobyć, trzeba uprzednio kilkunastokrotnie przekręcić dolną częścią, zatem nie zrażajcie się, jeśli eyeliner nie pojawi się od razu. Jest to frustrujące, ponieważ można mieć obawy, że dostało się produkt zużyty do połowy, no ale cóż...




Końcówka aplikatora, jak wspomniałam wyżej, wydaje się być precyzyjna. Jest to wrażenie złudne, ponieważ z eyelinerem tym, trzeba nauczyć się pracować (i to solidnie!), przez co na pewno nie polecałabym go osobom początkującym lub jeszcze nie w pełni wprawionym. Zdawałam sobie oczywiście sprawę, że kosmetyk ten będzie robił raczej grubszą kreskę, gdyż w samej tylko nazwie ma sformułowanie "push-up", jednak nie spodziewałam się, że będzie nim można wyrysować jedynie krechy w stylu Amy Winehouse. Jest to problematyczne zwłaszcza, kiedy próbujemy idealnie zaznaczyć wewnętrzny kącik lub zakończyć kreskę tzw. "jaskółką", czego ja osobiście nie praktykuję, ale wiem, że wiele dziewczyn preferuje takie zakończenie, dlatego nadmieniam, że tu też może pojawić się problem.




Konsystencja eyelinera jest sama w sobie bardzo gęsta i kremowa. Narysowana kreska utrzymuje się w prawie nienagannym stanie od rana do wieczora, choć zauważyłam, że w ciągu dnia lubi się delikatnie zmyć w wewnętrznym kąciku oka. Wykończenie jest całkowicie matowe, a czerń głęboka. Wiem, że na zdjęciach kolor wygląda na lekko wypłowiały, ale fotografując efekt na oczach, eyeliner był już na całkowitym wykończeniu, przez co ledwo dałam radę wydobyć resztki na potrzeby postu, dlatego mam nadzieję, że wierzycie na słowo :).




Generalnie jeśli miałabym podsumować ten kosmetyk, to muszę przyznać, że jestem średnio z niego zadowolona, głównie dlatego, że sama lubię decydować czy chcę grubszą, czy szczuplejszą kreskę na oczach, a ten produkt zapewnia w zasadzie tylko jedną możliwość. Druga sprawa to fakt, że końcówka która ma ułatwiać życie, wcale tego nie robi, a chwilami mam wrażenie, że wręcz utrudnia, ponieważ z racji tego, że jest gumowa, nie zawsze sunie elegancko po powiekach, tylko bywa, że trzeba trochę się namachać i kilkukrotnie poprawiać w jednym miejscu, zanim uzyskamy jednolitą kreseczkę.

Podsumowując całość, nie zniechęcam Was do tego kosmetyku całkowicie, ale też i niestety nie mogę zachęcić. Jest problematyczny i tylko od Was będzie zależeć, czy się do niego przekonacie, czy nie. Jednak w moim odczuciu, mamy do dyspozycji tak duży wybór wszelakich eyelinerów, że wypróbowanie tego polecałabym jedynie osobom lubiącym mocny, wyrazisty efekt na oczach, gdyż fanki subtelnego spojrzenia, niestety mogą poczuć się zawiedzione. 

Moja zminiaturyzowana wersja o pojemności 0,36 g kosztowała 45 zł i jest to fajna opcja, jeśli nie chcecie od razu inwestować w pełnowymiarowy produkt, którego cena wynosi 125 zł za 1,4 g. Poza kolorem czarnym, mamy dostępne także inne, czyli fiolet, niebieski, zielony i bodajże brąz.

Dajcie mi znać, czy znacie benefitowy eyeliner, a jeśli tak, to czy przypadł do Waszego gustu, a może podobnie jak ja nie jesteście przekonane co do efektu, jaki daje :).

Buziaki! :*

poniedziałek, 12 października 2015

StukStuk.pl - sklep z butami i... sercem ♥ / akcja charytatywna

Witajcie! Parę dni temu otrzymałam przesyłkę, w ramach współpracy ze sklepem internetowym StukStuk.pl, która zawierała przepiękne, niesamowicie porządnie wykonane buty, o których jednak będzie mowa innym razem, bo zanim pokażę Wam je z bliska, podobnie jak i outfit, w którym będą grały pierwszoplanową rolę, najpierw chciałam podzielić się z Wami o wiele ważniejszą informacją.



Mianowicie, otrzymałam od firmy informację, że do dnia 14.10.2015 (jeszcze tylko 2 dni!!!) kupując na stronie StukStuk.pl jakąkolwiek parę obuwia, firma przeznaczy 2 zł z każdej pary, na zakup najpotrzebniejszy rzeczy dla zwierząt ze schroniska. SZCZEGÓŁOWE INFO TUTAJ.

Akcja szczytna, zwłaszcza że pomału nadchodzi coraz chłodniejsza jesień i już za moment zima, a wiadomo jak to w schroniskach - tam potrzeba dosłownie wszystkiego, bo choć zwierzęta się nie upomną, to jednak w milczeniu i nie rzadko też cierpieniu, czekają na naszą pomoc. Stronę już przekazałam do wglądu swojej rodzinie i znajomym, a teraz również i Wam. Miałam już okazję poznać siłę blogerek i wiem, że na Was można liczyć w każdej sprawie! Obuwie jest bardzo zróżnicowane i jak zobaczycie niedługo na przykładzie mojej pary butów, również bardzo ładnie oraz solidnie wykonane, a ceny prawie na każdą kieszeń, zatem uzupełniając swoją jesienno/zimową garderobę myślę, że warto przyjrzeć się asortymentowi sklepu i przy okazji wesprzeć potrzebujące istoty zwłaszcza, że czas tak nagli.



W imieniu swoim i zwierzaczków z góry dziękuję każdemu, kto zechce przyłączyć się do akcji :). Buziaki :*

sobota, 10 października 2015

Moje wrażenia z koncertów trasy jubileuszowej Love2Love Edyty Górniak (Kielce, Wrocław 2015r.)

Witajcie! Ostatnich kilka dni było dla mnie mocno emocjonujących. Z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnego koncertu Edyty Górniak, na który postanowiłam się wybrać w ramach jej jubileuszu, tym razem we Wrocławiu. Nic nie zapowiadało, że w ogóle na niego pojadę, jednak po przeżyciach z Kielc, jakie zafundowała mi koleżanka, dając bilet w prezencie na moje urodziny (drugi bilet udało mi się wygrać w konkursie) wiedziałam, że chcę i muszę to powtórzyć! Już na wstępne chciałam Was poinformować, że ten post nie ma na celu chwalenia się czymkolwiek, a jest podyktowany jedynie ogromną potrzebą uwolnienia swoich emocji i podzielenia się wrażeniami, które na prawdę były ogromne i wiem, że jeszcze długo nie będę mogła dojść do siebie, po tak silnej dawce dobrej muzyki i wariujących w organizmie endorfin :))).

(źródło: Google)


Jako, że w Kielcach odbyła się inauguracja trasy, od tego miasta właśnie zacznę.



Na miejscu, czyli w Amfiteatrze Kadzielnia, pojawiłam się wraz z moją osobą towarzyszącą (zabraną poniekąd z lekkiego musu, bo średnio przepada za Edytą, a szkoda było nie wykorzystać drugiego biletu) ok. 1,5 h wcześniej, gdyż miejsca w konkretnych sektorach były nienumerowane, zatem panowała zasada kto pierwszy, ten lepszy. Ludzi była cała masa, ale z racji tego, że byliśmy dość wcześnie, udało nam się dopchać blisko bramek, przez co po ich otworzeniu weszliśmy jako jedni z pierwszych, dzięki czemu mogliśmy zająć prawie najlepsze miejsca w sektorze, który był nam przeznaczony. Widoczność była znakomita, w bliskiej odległości od sceny.



Gdy zapadł zmrok, po ok. godzinnym opóźnieniu, poprzedzonym słabym supportem (właściwy podobno nie zdążył dotrzeć na miejsce), na scenie pojawiła się Edyta i rozpoczęło się prawdziwe show! Wyglądała i śpiewała jak anioł. Widać było, że kondycyjnie i wizerunkowo jest w doskonałej formie, jak na perfekcjonistkę przystało. W przeciągu niespełna 2 godzin, przez moje ciało przewinęło się milion emocji, od spokoju i niesamowitego wzruszenia tak silnego, że kilkukrotnie popłynęły łzy, po zabawę, szaleństwo i rockowy pazur, który najbardziej widoczny był podczas duetu do "Nie Było" z Glacą, z zespołu Sweet Noise.





Podczas koncertu w Kielcach, gośćmi specjalnymi Edyty byli Mietek Szcześniak, z którym wykonała słynną "Dumkę Na Dwa Serca" i wspomniany wyżej Glaca. Po każdym duecie, goście Edyty wykonywali po 1 swoim utworze, a w tym czasie Edyta miała chwilę, by udać się za kulisy, aby założyć inną kreację. W Kielcach łącznie były ich 3, co możecie zaobserwować na zdjęciach powyżej. Każda w moim odczuciu bardzo udana! Ludzie doskonale się bawili, choć nie ukrywam, że byli nieco mało spontaniczni, może też dlatego, że sporo osób przyszło ot tak, po prostu na wydarzenie, nie będąc fanami prosto z serca. Ostatecznie jednak, po parunastu minutach, Edycie udało się poderwać cały Amfiteatr do tańca i zabawy, przez co atmosfera do końca była świetna!

Do domu wracałam w cudownym nastroju, z nastawieniem, że jak tylko przyjadę, zamawiam bilety na kolejny koncert, gdyż Edyta zapowiedziała, że w każdym mieście które odwiedzi, wystąpienia będą się nieco różnić. Będą inni goście specjalni i zostanie nieco zmieniony repertuar, tak aby każdy mógł usłyszeć swoje ukochane piosenki.

Zatem następnym kierunkiem, jaki obrałam był Wrocław, choć w głowie huczały słowa Matki: "Dziecko, byłaś już raz, więc po co jechać kolejny i wydawać pieniądze na to samo". No cóż Mamo... ;). Wzięłam bilet, spakowałam się i pojechałam.



W Hali Stulecia miejsca były już numerowane. Obawiałam się, że z mojego 9 rzędu ledwo co będzie widać, ale na szczęście obawy okazały się być płonne, bo widoczność była doskonała, a ostatecznie i tak wylądowałam pod samą sceną, parę metrów od Edi, jednak o tym za chwilę.



Do Wrocławia udałam się sama, ponieważ niestety większość moich znajomych z miejscowości w której mieszkam nie słucha Edyty, albo słucha, choć nie na tyle, by wybrać się na jej koncert. A jako, że jestem osobą otwartą i nie mam żadnego problemu z nawiązywaniem nowych znajomości, postanowiłam dogadać się przez Internet z innymi sympatykami talentu Edi, z którymi dotychczas mieliśmy kontakt jedynie wirtualny, dzięki czemu mogliśmy spotkać się na miejscu, poznać i wspólnie poprzeżywać występ naszej divy :). Spotkaliśmy się pod Halą ok. godzinę przed koncertem, choć spokojnie można było przyjść nawet na ostatnią chwilę, bo ochrona, niczym śnięte ryby, na mało co reagowała :). Przez to mieliśmy przynajmniej czas, aby ze sobą dłużej pobyć i poznać się lepiej przed koncertem. Powiem Wam tyle, fani Edki to za***iści ludzie!!! Na bank jeszcze nie raz się spotkamy :).

Zdecydowana większość Hali, nie licząc bocznych miejsc, najgorszych kategorii, była zapełniona po brzegi. Później dowiedziałam się, że na koncert dotarło ponad 5000 ludzi! Sukces ogromny zwłaszcza, że promocja nie była spektakularna. Obyło się bez supportu, a kiedy rozległy się delikatne, choć pewne dźwięki fortepianu, zapowiadające pierwszą piosenkę i na scenę weszła Edyta, po raz kolejny przekonałam się, że nie ma co żałować ani jednej wydanej złotówki. Wyglądała jeszcze piękniej, niż w Kielcach! Nie mam pojęcia czego jest to zasługą, ale nawet będąc heteroseksualną kobietą, nie mogłam oderwać od niej wzroku, ani na moment. Zaczęło się od lirycznej wersji "To Nie Ja", która od zawsze wyciska mi łzy, zatem pierwszą moja reakcją był mocny uścisk w żołądku i szkliste oczy, podobnie jak na "Szybach" i "Liście". Uwielbiam te utwory w jej wykonaniu i na prawdę nie ma porównania słysząc je w radiu, tv, a na żywo. Do tego, kiedy niedługo później ryknęły syreny i zaśpiewała tajską wersję "Jestem Kobietą", którą uwielbiam - padłam. Coś niesamowitego!!!




Po przejściu do bardziej tanecznych kawałków, Edycie towarzyszyli na scenie tancerze z grupy tanecznej Volt (mega przystojniaki), podobnie jak to miało miejsce w Kielcach. Trzeba przyznać, że świetnie się spisali i bardzo uprzyjemnili czas zwłaszcza żeńskiej części publiczności :))). Publiczność poderwała się do zabawy również po ok. kilkunastu minutach, ale szybciej, niż miało to miejsce w Kielcach i tutaj szaleństwo oraz jedność wśród ludzi była zdecydowanie bardziej wyczuwalna. Później spora część osób opuściła swoje miejsca i zaczęła podchodzić pod scenę, w tym ja również. Fajnie, że ochrona pozwoliła podejść tak blisko. Ostatecznie wylądowałam tuż za fotoreporterami, parę metrów od Edyty, dzięki czemu udało mi się zrobić zdjęcia z naprawdę niewielkiej odległości :). Tutaj widzicie ledwie fragment, bo zdjęć i filmików mam od groma.



We Wrocławiu duety były 3, ponownie z Mietkiem, Glacą, który biegał na scenie i przed nią wychodząc do ludzi i dodatkowo Ewą Farną, z którą Edyta wykonała piosenkę "To Nie Tak Jak Myślisz". Szczerze mówiąc tak, jak średnio przepadam za Ewą, to myślałam, że ze swoimi warunkami głosowymi bardziej dźwignie ten utwór, ale jednak w moim odczuciu Edyta mimo wszystko ją przyćmiła. Dzięki temu, że była trójka gości, Edyta miała szansę założyć aż 4 różne kreacje!



Świetnym urozmaiceniem koncertu we Wrocławiu okazał się zaśpiewany i zatańczony przez Edytę fragment piosenki Gangam Style :D. Widać, że wbrew temu co mówią i piszą o niej media, ma do siebie duży dystans i poczucie humoru w na prawdę fajnym stylu :). Ponad to zorganizowała nam zabawę. Jako, że jest numerologiczną ósemką (podobnie jak ja! :)), wzięła osiem pluszowych misiów i rzucała je do publiczności. W pewnym momencie, drąc się ile sił "Edi, tutaj rzucaj", byłam bardzo blisko złapania jednego z nich, ale jednak udało się to wyższej dziewczynie, stojącej dokładnie za mną. Po rozdysponowaniu miśków, Edyta zaprosiła osoby, które je złapały na scenę, przywitała się, zamieniła parę słów i następnie zrobiła sobie z nimi zdjęcie. Na pewno będzie to dla tych osób wspaniała pamiątka na lata :).

Po koncercie, wraz ze znajomymi czekaliśmy chwilę na spotkanie z Edytą, jednak otrzymaliśmy informację od Marcina, że od razu udają się na koncert do Poznania, który gra następnego dnia i nie ma szans na wyjście. Szkoda, ale oczywiście uszanowaliśmy to zwłaszcza, że mieli przed sobą jeszcze kawał drogi w środku nocy. Na pocieszenie, udałam się z jedną z nowych koleżanek na wrocławski rynek, gdzie do prawie północy wspólnie, jeszcze raz przeżywałyśmy te niesamowite chwile.



Wracając następnego dnia do domu, z bagażem kolejnych pozytywnych doświadczeń i nowymi znajomościami wiem, że takie eventy potrafią przenieść człowieka w inny świat. Jednoczą ludzi, którzy w danej chwili myślą i czują podobnie, przeżywając te same, ogromne emocje. Edyta Górniak jest magiczna! Potrafi łączyć pokolenia, gdyż na obu koncertach były obecne zarówno małe dzieci, młodzież, 25-40 latkowie (mój przedział wiekowy, najliczniejsza grupa) ludzie w średnim wieku jak i osoby mocno starsze (ok 80-85 lat) i wszyscy jak jeden potrafili uwolnić w sobie spontaniczność, po prostu się bawiąc! Ja spełniłam swoje marzenia dwukrotnie, gdyż Edytę podziwiam od wielu, wielu długich  lat i jest jak dla mnie najlepszą wokalistką w tym kraju. Miałam szczęście usłyszeć na żywo jej niesamowite utwory, które znam i kocham, dlatego teraz mogę czuć się w 100% spełnioną fanką. A jeszcze po drodze blisko jest Kraków... hmm :D. Dla takich chwil przecież warto jest żyć!!! :)

poniedziałek, 5 października 2015

Czego słuchałam w ostatnich tygodniach

Hello! Dawno już nie było u mnie luźnego postu muzycznego. A nazbierało się perełek w ostatnim czasie, oj nazbierało :). Część starsza, odgrzana na nowo, część zapewne mało komu znana, ale ja już tak mam, że jak mi coś w ucho wpadnie (niekoniecznie komercyjnego lub ambitnego), to uzależnia i to do czasu, aż nie zastąpię czymś nowym.

Tak więc oto przedstawiam Wam utwory, których ostatnio w kółko słucham i przestać nie mogę :). Kolejność przypadkowa i standardowo, jak to u mnie kompletny misz-masz gatunkowy.

1. Leonard Cohen - Here It Is



2. Edyta Górniak ft. Sweet Noise - Nie Było (live)
Ciekawe, czy ktoś mnie dostrzeże na filmie (podpowiedź: blisko diabełków) ;)



3. U2 - A Man And A Woman



4. Reatch - Funk City



5. Edyta Górniak - Perfect Heart



7. CLMD - Black Eyes And Blue



8. Dawid Podsiadło - Nieznajomy



9. Lou Reed - Perfect Day



10. Tiesto & KSHMIR feat. Vassy



11. Charlie Puth feat. Meghan Traynor - Marvin Gaye



Strasznie jestem ciekawa, które z powyższych utworów znacie i czy któreś spodobały się Wam równie mocno jak mnie? Podzielcie się koniecznie ze mną swoimi odczuciami i dajcie znać, czego Wy słuchaliście w ostatnim czasie oraz jakie kawałki zapadły Wam szczególnie w pamięć :). Udanego poniedziałku!

piątek, 2 października 2015

MAC Eye Brows - kredka do brwi z dodatkiem wosku

Hej! Dziś mam dla Was recenzję kolejnego produktu, którego jak dotąd u mnie na blogu nie było. Jeśli chodzi o kosmetyki do brwi, do tej pory byłam wierna najpierw cieniom, przede wszystkim w odcieniach brązów/czerni, później koloryzującym żelom (Wibo, Catrice, Gimme Brow) i jedynej farbce, którą mam po dzień dzisiejszy, czyli Aqua Brow. W końcu uznałam, że jako człowiek lubiący nowości, nie miałam jeszcze okazji przetestować kredek, zatem postanowiłam zakupić tą najbardziej zachwalaną, czyli Maczkową Eye Brows.



Zdecydowałam się na najciemniejszy odcień, czyli Stud. Jest to chłodny brąz, w którym nie znajdziemy żadnych podtonów rudości lub czerwieni, dlatego jestem pewna, że doskonale sprawdzi się przede wszystkim u brunetek i szatynek, gdyż jest dla nich wprost stworzony! Muszę przyznać, że pod względem wyboru odcienia nigdy nie mam z tym problemu, bo zazwyczaj celuję w najciemniejszy z dostępnych lub ewentualnie drugi od końca i najczęściej są to strzały w dziesiątkę. Lubię dość wyraźnie podkreślone brwi i najlepiej czuję się w bardzo ciemnych brązach lub ładnie roztartej czerni, która pięknie podkreśla zarówno mój typ urody, jak i kolor włosów.



MACowa kredka nie wymaga temperowania, gdyż jest wysuwana, jednak musimy pamiętać, że raz wysuniętej kredki nie da się wsunąć ponownie. Dodatkowo owa kredka posiada w swoim składzie wosk, który ma na celu ujarzmiać niesforne włoski, choć przy moich dość długich brwiach i tak dodatkowo lubię je później przeczesać żelem, dla wzmocnienia efektu.





Kredka dobrze sunie po brwiach, zostawiając na nich kolor, którego intensywność możemy stopniować od delikatnego, po bardzo mocny, wręcz teatralny. Nadmiar można doskonale i bezproblemowo wyczesać, uzyskując pożądany efekt końcowy. Ja najbardziej lubię posługiwać się nią w ten sposób, że najpierw dorysowuję sobie (mało starannie) włoski tam, gdzie ich brakuje, następnie przesuwam kredką po całości brwi, nadając im mocniejszej barwy i wyczesuję. W ten sposób udaje mi się uzyskać efekt naturalny, ale przy tym zintensyfikowany, czyli taki, jaki najbardziej mi odpowiada :).

Brwi solo (już po mocno wypłowiałej hennie i tuż przed zrobieniem nowej):



Po nałożeniu MAC Eye Brows:



I wyczesaniu szczoteczką:



Nie wiem, jak Wam, ale mnie bardzo podoba się taki sposób podkreślania brwi i ostatnio właśnie ten najczęściej praktykuję. Na koniec jeszcze nakładam żel i jestem gotowa do wyjścia. Dajcie znać co myślicie o tego typu kredkach i czego Wy używacie do idealnego wyeksponowania Waszych brwi. Koszt kredki MAC to 66 zł i choć uważam, że cena sama w sobie jest ok, to jednak patrząc na niewydajność tego kosmetyku w ostatecznym rozrachunku zdaje się być dość wysoka. W ostatnim tylko tygodniu, podczas aplikacji złamała się 3 razy, więc za to też odejmuję parę punktów. Jednak z uwagi na to, że się polubiłyśmy i tak zapewne kupię ją ponownie :D.

Wspaniałego weekendu Wam życzę! Korzystajcie ze słonka, póki jeszcze czasem nas odwiedza :).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...