środa, 27 stycznia 2016

Zawiedzione nadzieje - pomadka MAC Cream Cup

Witajcie! Są kolory, o których mówi się, że pasują każdemu. Jednym z nich jest np. popularna Airy Fairy marki Rimmel. Brudnoróżowa, z brzoskwiniowymi podtonami wygląda na mnie wprost fenomenalnie i mimo, że nie jest pozbawiona kilku wad, o czym pisałam w TYM poście, dzięki swojemu wyjątkowemu, niepowtarzalnemu odcieniowi, jest zdecydowanie jedną z moich ukochanych pomadek ever.

Ostatnio jednak naszła mnie ochota na wypróbowanie jednej ze szminkowych propozycji od MAC Cosmetics. Tyle naczytałam się w Internecie opinii, że wybór kolorów jest ogromny (to fakt), wykończenia piękne (też prawda), że podczas poświątecznych wyprzedaży, korzystając z 30% promocji w Douglasie, wrzuciłam do swojego koszyczka odcień Cream Cup, który przez wiele blogerek zarówno polskich, jak i anglojęzycznych, był opisywany jako uniwersalny, pasujący do osób zarówno o zimnym, jak i ciepłym typie urody. Swatchując ją na ręce w drogerii i mając na uwadze sztuczne światło, faktycznie wydawała się być ładnym, różowym nudziakiem, dlatego mając chrapkę na coś subtelnego, dzielnie podreptałam do kasy płacąc za nią coś w okolicach 60 zł.

Opakowanie pomadki jest ładne, dość fikuśne i bardzo w moim guście :D. Szminka wygląda po prostu jak... nabój i to o dużym kalibrze. Myślę, że jest to najtrafniejsze dla niej określenie. Opakowanie zostało wykonane z porządnego, w miarę ciężkiego plastiku, pewnie leżącego w dłoni, które jest zamykane na klik. Pod względem wizualnym nie ma się do czego przyczepić.





I teraz czas na kolor. Rano, nie mogąc już  wytrzymać, jeszcze zanim upiłam pierwszy łyk porannej kawy, sięgnęłam po maczka, żeby sprawdzić odcień w świetle dziennym. Bo przecież miał być taki piękny, miał podkreślać urodę, pasować niemal każdemu, no właśnie... miał. W opakowaniu rzeczywiście wyglądał ślicznie, ale kiedy nałożyłam na usta... :(.



Porażka to może trochę za mocne słowo, ale okazało się, że kolor jest po prostu dla mnie za zimny i nie wygląda zbyt dobrze, gdyż chwilami wydaje się, że ma lekko niebieski poblask (?), a do tego mimo że mam jasne zęby, bez przebarwień, uwidacznia ich żółtawy odcień, który przy innych pomadkach jest niemal niezauważalny. Wkurzyłam się nieziemsko. Uznałam jednak, że trudno, moja wina i za głupotę trzeba płacić, bo posłuchałam innych, zamiast swojego rozumu. Jednak na drugi dzień postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę (szkoda mi było wydanej kasy, sic!) i postanowiłam wykonać chłodniejszy makijaż, używając na oczach rozbielonej szarości i subtelnego fioletu oraz jasnoróżowego różu na policzkach. Nałożyłam szminkę i... efekt był już o wiele lepszy, niż dnia poprzedniego. Jaki  tego wniosek? Aby nie wyglądać w niej źle, trzeba mieć albo dany przez naturę chłodny typ urody i wtedy jakby z góry problem nie istnieje, albo mając ciepły tak jak ja, używać zimniejszych barw w makijażu, niż zazwyczaj.



Mimo to i tak najczęściej używam jej nakładając np. na konturówki z Essence (będzie o nich osobny post), a konkretnie odcienie Cute Pink oraz Honey Berry i wtedy efekt jest CUDOWNY, ponieważ Cream Cup łagodzi kolor bazowy i nadaje kremowość, gdyż jest w wykończeniu creamsheen.

Czy jestem zadowolona, że ją kupiłam? I tak i nie. Solo używam jej raczej rzadko, ale to jaki rezultat daje w połączeniu z innymi pomadkami poza wspomnianymi Essence, (np. kredkami Golden Rose nr. 13, 10, czy Rimmel np. Vintage Pink) jest genialny! Jednak twierdzę, że z pewnością nie jest warta 60 zł, gdyż akurat za ten odcień, w tym konkretnym wykończeniu, byłabym w stanie zapłacić max. w okolicach 30 zł. Solo trzyma się na ustach ok 2h bez jedzenia i picia, czyli standardowo na tak mocno kremową, wręcz masełkową konsystencję. Nie podkreśla mankamentów ust, równo się "zjada", nie warzy, nie zbiera w załamaniach, a dodatkowo nawilża, więc pod względem właściwości jest ok.

Ten wpis to taka moja przestroga, by nie ufać ślepo opiniom w Internecie. To, że ktoś twierdzi, że dany kolor kolor na pewno będzie pasował i będzie w porządku, jest jego subiektywną opinią, którą dwa razy trzeba rozważyć decydując się na kupno, wydając przy tym sporo pieniędzy. Czy zniechęciło mnie to do dalszego poznawania pomadek MAC? Nie, ale raczej już nie sięgnę po wykończenie creamsheen (chyba jest nie dla mnie), ale może spróbuję tym razem matowej propozycji - zobaczymy :).

A Wy co myślicie o Cream Cup, przemawia do Was ten kolor, czy raczej nie? Napiszcie mi koniecznie Wasze opinie w komentarzach, buziaki :*

sobota, 23 stycznia 2016

Delia - henna do brwi i rzęs

Hej Kochane! W 2015 roku przez całkowity przypadek odkryłam efekt, jaki potrafi dawać zabieg henny. Wieeem, rychło wczas i nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, ale przyznam, że jak dotąd nigdy nie interesowałam się tym sposobem przyciemniania brwi. Zawsze radziłam sobie zwykłymi cieniami, Aqua Brow, kredką MACa i innymi tego typu kosmetykami, które nie raz zdarzało mi się opisywać Wam w osobnych recenzjach. Henny po prostu się bałam. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że jak każdy specyfik barwiący włosy, może uczulać i wychodziłam z założenia, że po co niepotrzebnie prowokować los, skoro można radzić sobie inaczej.

Przypadek sprawił, że podczas jednej z wizyt w Rosmannie, w końcu zebrałam się na odwagę, postanawiając ostatecznie zakupić hennę od Delii (ponoć najlepsza), chcąc przekonać się na ile będzie w stanie przyciemnić moje brwi i ogólnie jaki będzie końcowy rezultat tego całego procesu.

Postawiłam na hennę w żelu, ponieważ przeglądając opinie czytałam, iż ta wersja nie barwi skóry, w przeciwieństwie do jej siostrzanej henny w kremie. Uznałam, że jak na pierwszy raz powinna być w porządku i pełna sprzecznych odczuć, zaraz po przyjściu do domu, całkowicie zmyłam makijaż, przystępując do dzieła.





W opakowaniu znalazły się:
1) Tubka z kremem koloryzującym
2) Aktywator w żelu
3) Szpatułka do mieszania obu produktów
4) Pojemniczek do rozrabiania henny

Jeśli chodzi o kolor jaki wybrałam, postawiłam na czarny z racji moich naturalnie głęboko brązowych włosów, które i tak co kilka miesięcy farbuję na czerń. Co ciekawe, w przeciwieństwie do naturalnego koloru zarówno moich włosów i rzęs, które jest dość ciemne, brwi mam stosunkowo jasne, choć jeszcze kilka lat temu były nieco ciemniejsze, niż teraz. Wydaje mi się, że może być to wynikiem używania kosmetyków do ich podkreślania, które prawdopodobnie mają wpływ na wypłukiwanie się naturalnego pigmentu. Nie wiem, czy faktycznie tak jest, ale na podstawie moich obserwacji, wydaje się być to raczej pewne.

Zgodnie z czasem podanym na opakowaniu, mieszankę przytrzymałam na brwiach równe 10 minut, pilnując, by po upływie tego czasu, jak najdokładniej wypłukać resztki. Teraz przeciągam ten czas nawet do 13 minut i kolor wychodzi bardziej nasycony, niż na fotce poniżej.

Końcowy efekt za pierwszym razem prezentował się następująco:



Z zabiegu przeprowadzonego własnoręcznie, w domowych warunkach, jestem ogromnie zadowolona! Kolor jest żywy, intensywny i doskonale współgra z moim typem urody, a podkreślenie brwi w makijażu zajmuje mi teraz każdorazowo mniej, niż 3 minuty. Za pierwszym razem henna utrzymała się u mnie ok. 1,5 tygodnia, czyli nie tak źle, natomiast już po drugim i kolejnych użyciach, spokojnie mogę ją aplikować raz na 3 tygodnie, a i tak nie jest w pełni wypłukana :). 

Myślę, że kwota jaką musimy zapłacić za 1 opakowanie, starczające na ok. 10 takich aplikacji jest niezwykle kusząca, ponieważ henna ta kosztuje bez promocji ok. 14-15 zł, czyli za jedno użycie wychodzi nam średnio 1 zł z groszami. Ja już nie wyobrażam sobie moich brwi bez jej użycia i bardzo żałuję, że odkryłam ten kosmetyk tak późno, choć jak to mawiają "lepiej późno, niż wcale" ;). Hena przez cały czas stosowania, a jestem już z cała pewnością po ponad 20 aplikacjach, nie uczuliła mnie, nie podrażniła, ani nie wywołała żadnych innych nieprzyjemnych skutków, które w jakiś sposób mogłyby mnie do niej zniechęcić.

Dajcie mi znać w komentarzach, czy Wy również używacie henny, a jeśli tak, to jakiej marki i czy jesteście zadowolone, a może wcale jej nie potrzebujecie lub też zwyczajnie nie lubicie i wolicie inne sposoby podkreślania Waszych brwi. Jak zawsze z niecierpliwością czekam na opinie! Buziaki :*

niedziela, 17 stycznia 2016

Idziemy na spacer! / Zimowy outfit z beżowymi botkami

Hej! Ale zimnica nastała, brrr! Choć co prawda jesteśmy już za połową stycznia, u mnie zaczęło sypać stosunkowo od niedawna, a mówiąc ściślej - od kilku dni. Zanim jednak tak się stało, zdążyłam jeszcze wybrać się na zdjęcia, które miały miejsce dzień przed Sylwestrem. Główną rolę odgrywają w nich piękne, beżowe botki, pochodzące ze strony StukStuk.pl, będące aktualnie jednymi z moich ulubionych, jeśli chodzi o tego rodzaju obuwie.

Jak już informowałam Was w TYM poście, buty są bardzo wygodne. Noszę je z prawdziwą przyjemnością, a dzięki temu, że włożyłam do środka polarową wkładkę, dzielnie towarzyszyły mi aż do pierwszych, solidnych opadów śniegu. Ponad to okazało się, że fajnie kontrastują z moim granatowym płaszczem oraz resztą dodatków widocznych na poniższych zdjęciach, a także przypadkiem wpasowały się w kolorystykę jednej z moich ulubionych torebek, która choć całościowo jest nieco jaśniejsza niż buty, posiada brązowe detale, dokładnie w takim samym odcieniu jak detale botek, tworząc razem spójną całość, co jeszcze bardziej wzmocniło moją sympatię do tych bucików :).

Zapraszam do oglądania! Zdjęcia można powiększyć, klikając na nie :).












Co mam na sobie:
* płaszcz - Orsay
* czapka i komin - nn
* okulary - Firmoo
* jegginsy - Cubus
* buty - tutaj i tutaj
* torebka - CCC

Przyjemnej niedzieli dla Was :*

czwartek, 14 stycznia 2016

Ziaja Liście Manuka cz. II

Hello! Dziś przychodzę do Was z drugą częścią postu na temat serii Liście Manuka marki Ziaja, przeznaczonej do cery normalnej, tłustej i mieszanej. Moje odczucia odnośnie używania żelu i toniku możecie poczytać TUTAJ, natomiast teraz zajmiemy się pastą do głębokiego oczyszczania twarzy przeciwko zaskórnikom oraz kremem nawilżającym balans korygująco - ściągającym z SPF 10 (strasznie długie są te nazwy, nie uważacie?).

Opakowania obu kosmetyków to po prostu miękkie białe, nieprzezroczyste tuby, których szata graficzna jest bardzo minimalistyczna i w moim odczuciu całkiem ok.



Kilka słów od producenta:
Pasta
"Głęboko oczyszczający, spłukiwany produkt w formie pasty. Skutecznie redukuje niedoskonałości skóry. Przywraca skórze naturalną równowagę i świeżość.

Substancje czynne głęboko oczyszczające:
- ekstrakt z liści Manuka o działaniu antybakteryjnym
- ściągająco-normalizująca zielona glinka
- aktywna baza myjąca

Czysta i świeża skóra:
- odblokowuje pory skóry z nadmiaru sebum
- ma delikatne właściwości ściągające i złuszczające
- zapobiega powstawaniu zaskórników
- przeciwdziała tworzeniu nowych niedoskonałości skóry
- przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych."

Krem
"Nietłusty, bardzo lekki krem z filtrami przeciwsłonecznymi. Szybko się wchłania, jest idealny pod makijaż. Skutecznie redukuje niedoskonałości skóry. Przywraca skórze naturalną równowagę i świeżość.

Substancje czynne głęboko oczyszczające:
- ekstrakt z liści Manuka o działaniu antybakteryjnym
- ściągająco-łagodzący glukonian cynku
- normalizujący kwas oleanolowy

Substancje czynne głęboko nawilżające:
- biodostępna sól kwasu hialuronowego
- alga brunatna Laminaria ochloreuca

Substancje czynne ochronno-korygujące:
- fotostabilne filtry UVA/UVB
- wygładzający pigment balance

Czysta i świeża skóra:
- reguluje pracę gruczołów łojowych
- zmniejsza tłustość skóry oraz zapewnia efekt matujący
- redukuje zaskórniki i przeciwdziała ich tworzeniu
- skutecznie nawilża oraz łagodzi podrażnienia
- pozostawia skórę zadbaną, gładką o jednolitym kolorycie."


Zacznę może od pasty, która faktycznie ma konsystencję na jaką jej nazwa wskazuje. Zawiera w sobie drobne, ścierające ziarenka, całkiem porządnie drapiące, które potrafi odczuć nawet moja pancerna cera (uwaga wrażliwcy i osoby z cerą naczynkową) i które poprzez swoje działanie rzeczywiście dogłębnie oczyszczają skórę, zostawiając ją przyjemną w dotyku, jedwabistą oraz pełną blasku. Wystarczy ilość wielkości orzecha laskowego, aby rozprowadzić kosmetyk po całej twarzy i następnie dokładnie ją wyszorować :). Dzięki temu, że pasta zawiera w sobie glinkę, można ją stosować również jako maseczkę, choć jak dotąd tego wariantu nie wprowadziłam w życie. Podczas ok. 7 tygodniowego stosowania, pasta nie uczuliła mnie, nie podrażniła oraz nie spowodowała żadnych innych negatywnych dolegliwości.

Jeśli chodzi o działanie, to co tu dużo mówić - jestem z niego bardzo, ale to bardzo zadowolona! Używam jej zamiast peelingu, średnio 2-3 razy w tygodniu, łącznie z żelem oraz tonikiem Ziaji, a także kremem innej marki, o którym napiszę Wam niebawem. W tym czasie moja cera z dnia na dzień nabierała blasku, wygładziła się, znormalizowała i co najważniejsze CAŁKOWICIE (!!!) oczyściła z zaskórników! Nigdy nie miałam ich jakoś specjalnie dużo, jedynie trochę na nosie i brodzie, ale wkurzały mnie i walczyłam z nimi przeróżnymi sposobami, choć jak dotąd bez większych rezultatów. Stosując combo produktów, które wymieniłam wyżej, moja buźka jest teraz dosłownie jak pupka niemowlaczka, gdyż pory pięknie oczyściły się i zamknęły, a okresowe niespodzianki zdecydowanie szybciej się goją. Czego chcieć więcej? Dodatkowym atutem tego kosmetyku jest cena, gdyż za pojemność 75 ml należy zapłacić ok. 9 zł. Od teraz jest to zdecydowanie mój numer 1 w kategorii peelingów i produktów temu pochodnych, a ulubiony dotychczas peeling drobnoziarnisty z Perfecty poszedł całkowicie w odstawkę.



Co do kremu, to tu już niestety nie jest tak kolorowo. Tzn. podobnie jak inne kosmetyki Ziaji nie spowodował u mnie żadnych nieprzyjemnych skutków podczas stosowania, ale też niestety nie sprawdził się tak, jak tego oczekiwałam. Używałam go codziennie przez ok. 2 tygodnie i jako, że jest to krem dość lekki, przeznaczony na dzień, bezpośrednio po jego wchłonięciu od razu nakładałam na twarz makijaż, który o dziwo czasem już po godzinie potrafił wyglądać nieświeżo, nieestetycznie i po prostu brzydko. Kombinowałam z ilością kremu, ale nawet przy nałożeniu niezbędnego minimum, efekt był każdorazowo taki sam. Jeszcze w miarę jako tako sprawdzał się nałożony solo, ale nawet wówczas, bez make up'u, moja buźka potrafiła zacząć się świecić już po ok 3h, dlatego z całą pewnością mogę stwierdzić, że nie zapewnił mi obiecywanego matu na który najbardziej liczyłam. Czy oczyszczał oraz nawilżał? Ciężko stwierdzić po tak krótkim okresie stosowania, ale faktem jest, że po nałożeniu buzia była miła w dotyku oraz przyjemnie gładka, ale to niestety byłoby na tyle. Ceny tego kremu nie znam, ponieważ otrzymałam go w gratisie, przy zakupie toniku, ale na Wizażu jest informacja, że wynosi ona 10 zł za 50 ml.

Na koniec wrzucam Wam składy obu produktów:
Pasta:
Aqua (Water), Hydrated Silica, Glycerin, Polyethylene, Sodium Laurenth Sulfate, Titanium Dioxide, Cellulose Gum, Panthenol, Illite, Propylene Glycol, Leptospermum Scoparium Leaf Extract, Hydroxyethyl Acrylate/Sodium Acryloyldimethyl Taurate Copolymer, Diazolidinyl Urea, Methylparaben, Propylparaben, Parfum (Fragrance), Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool.

Krem:
Aqua (Water), C12-15 Alkyl Benzoate, Glycerin, Butyl Methoxydibenzoylmethane, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Isononyl Isononanoate, Cetyl Alcohol, Cyclopentasiloxane, Glyceryl Stearate, Peg-100 Stearate, Potassium Cetyl Phosphate, Panthenol, Dimethicone, Methylene Bis-Benzotriazolyl Tetramethylbutylphenol (Nano), Octocrylene, Butylene Glycol, Enantia Chlorantha (Bark) Extract, Oleanolic Acid, Laminaria Ochroleuca Extract, Caprylic/Capric Triglyceride, Zinc Gluconate, Sodium Hyaluronate, Propylene Glycol, Leptospermum Scoparium Leaf Extract, Sodium Polyacrylate, Ci 77891 (Titanium Dioxide), Mica, Tin Oxide, Xanthan Gum, DMDM Hydantoin, Methylparaben, Ethylparaben, Parfum, Benzyl Salicylate, Hexyl Cinnamal, Limonene, Linalool, Citral, Eugenol, Sodium Hydroxide.

Napiszcie mi w komentarzach, czy znacie zarówno pastę, jak i krem, a jeśli tak, to jakie są Wasze odczucia względem ich. Jeśli chodzi o mnie to spokojnie mogę Wam polecić całą serię oprócz kremu, który niestety nie spełnił moich oczekiwań. Miłego dnia! :)

piątek, 8 stycznia 2016

Lakier hybrydowy Semilac - 034 Mardi Gras

Hej Robaczki! Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją kolejnego lakieru marki Semilac, który z tego co wiem, jest bardzo lubiany przez znaczną rzeszę użytkowniczek manicure hybrydowego. Wpływ na jego popularność z pewnością miała też youtuberka Maxineczka, nie raz podkreślając w swoich filmach, że jest to jeden z jej ulubionych kolorów.

Przyznam, że zanim dotarła do mnie paczka od Diamond Cosmetics, troszkę inaczej wyobrażałam sobie odcień Mardi Gras, widząc w swoich wyobrażeniach dość głęboki fiolet, choć przy tym żywy, dokładnie taki, jak na zdjęciu poniżej.



A jaki okazał się być w rzeczywistości? Hmm... chyba najlepsze określenie, jako pierwsze nasuwające mi się na myśl, to słowo "nieoczywisty". W różnych warunkach oświetleniowych, za każdym razem potrafi prezentować się nieco inaczej. Raz jest bardziej wibrujący, wręcz krzyczący, a innym znacznie bardziej stonowany. Jeszcze nie spotkałam się z tak trudnym do jednoznacznego sklasyfikowania kolorem. Jest również ciężki do fotografowania (jak to przy fioletach i granatach nieraz bywa), ale po kilku próbach w końcu się udało :).

Na moich paznokciach w świetle dziennym wygląda następująco:





Jest to taka ni to fuksja, ni to różowy fiolet, nazwałabym go po prostu kolorem biskupim, bo chyba do niego mu najbliżej. Wyczytałam, że jest inspirowany ostatnim dniem karnawału w Nowym Orleanie i zapewne stąd to jego nasycenie. Po wyjęciu pędzelka z opakowania, odcień wydawał się być wręcz neonowy, co początkowo nie przypadło mi do gustu, ale ostatecznie przekonałam się do niego i teraz nawet mi się podoba, choć z całą pewnością od jakiegoś czasu wolę zdecydowanie spokojniejsze kolorki.

Kilkukrotnie robiłam również podejścia do pokazania Wam, jak wygląda w sztucznym świetle, ale za każdym razem na moich zdjęciach kolor wychodził przekłamany, zatem pozwoliłam sobie ściągnąć fotkę z bloga Innookiej, która całkiem zbliżenie oddała efekt, jaki uzyskuję na pazurkach, w momencie zapalenia ciepłego światła w moim pokoju. W takim wydaniu podoba mi się zdecydowanie najbardziej i jest dokładnie taki, jaki chciałabym żeby był cały czas!

(źródło: www.innooka.pl)


Jeśli chodzi o aplikację, jest to typowy dwuwarstwowiec nie sprawiający kłopotów oraz nie tworzący żadnych prześwitów, nawet u posiadaczek bardzo białych końcówek paznokci, które mam np. ja :). Nakładanie jest proste i przyjemne, lakier rozprowadza się bez najmniejszych problemów i jak to hybryda - jest nie do zdarcia! Zakochała się w nim również moja Mama, której pierwszą reakcją na mój nowy manicure było stwierdzenie "ooo, a co to za cudo?". Z całą pewnością jest to odcień pozwalający wyróżnić się z tłumu i zwracający uwagę nawet mniej spostrzegawczych osób.



Jestem bardzo ciekawa co myślicie o takich niejednoznacznych kolorach. Lubicie je, czy może podobnie jak ja nie jesteście w 100% przekonane? Jeśli Was zachwycił, możecie go zakupić TUTAJ w cenie 29 zł za 7 ml. Życzę Wam przyjemnego weekendu, bo myślę, że u większości  z Was pewnie już się rozpoczął, buziaki :*.

środa, 6 stycznia 2016

Ziaja Liście Manuka cz. I

Hello! Jak mija Wam dzisiejszy dzień wolny od pracy? Ja postanowiłam przeznaczyć go na słodkie "nicnieróbstwo". Od rana leżę, oglądam telewizję, przeglądam Internet i bawię się z kotami, czasem tylko zmieniając kolejność tych zajęć :D. Nie wiem, jak u Was, ale u mnie takie wyluzowanie raz na czas jest po prostu konieczne, abym mogła prawidłowo funkcjonować.

Jakiś czas temu zadałam Wam na swoim Facebooku pytanie, o czym chciałybyście poczytać na moim blogu. Padła propozycja dotycząca pielęgnacji twarzy, dlatego dzisiaj chciałam zaprosić Was na pierwszą część z dwuczęściowego postu, w którym przedstawię Wam kosmetyki do twarzy, których aktualnie używam oraz moją opinię na ich temat.

Nie tak dawno na blogach, szeroko można było poczytać o lubianej przez blogerki serii Ziaji, czyli Liście Manuka. Z Ziają ostatni raz miałam do czynienia w podstawówce, kiedy to moim ulubionym kremem do twarzy był krem kakaowy, taki w brązowym słoiczku. To nic, że mnie zapychał i pachniał delikatnie mówiąc średnio. Wtedy byłam przekonana, że gdybym go nie używała, z moją twarzą byłoby znacznie gorzej, zatem smarowałam nim buźkę głównie w lato, aby ją dodatkowo lekko przybrązowić (niby miał dawać efekt muśniętej słońcem skóry, ale czy dawał, to już nie pamiętam). Z czasem jednak rzuciłam go w kąt, zapomniałam i na tym skończyła się moja przygoda z Ziają. Później, kiedy to na przestrzeni lat stałam się o wiele bardziej świadomym konsumentem, bardzo długo podchodziłam do tej marki jak przysłowiowy pies do jeża. Bo za tania, bo pewnie i tak gucio zdziała, bo opakowania jakieś takie apteczne, bo... i tak wynajdywałam sobie różne argumenty. W pewnym momencie jednak, kiedy akurat skończyły mi się żel i tonik do twarzy, a był koniec miesiąca i na koncie niemalże debet, postanowiłam zakupić coś taniego i tak oto wybór padł na wychwalane Liście Manuka, przeznaczone do cery normalnej, tłustej i mieszanej. Jako, że tonik zawierał gratis w postaci kremu, a całość kosztowała lekko powyżej 8 zł, tym sposobem zyskałam dodatkowy kosmetyk, a później jeszcze postanowiłam dokupić pastę do głębokiego oczyszczania przeciwko zaskórnikom, aby już mieć komplet. Cały poniższy zestaw, czyli żel do twarzy, tonik, pasta oczyszczająca i krem na dzień kosztowały mnie ok. 25-28 zł.



Dzisiaj chciałam skupić się na dwóch pierwszych produktach, czyli żelu oraz toniku. Oba kosmetyki zostały zamknięte w zielonych butelkach z wygodnymi dozownikami, a ich pojemność wynosi 200 ml.



Obietnice producenta:
Żel
"Oczyszczający, spłukiwalny żel myjący. Nie zawiera mydła. Przywraca skórze naturalną równowagę i świeżość.

Substancje czynne głęboko oczyszczające:

- ekstrakt z liści Manuka o działaniu antybakteryjnym
- ściągająco-normalizujący zinc coceth sulfate 
- substancje czynne nawilżająco-kojące
- kwas laktobionowy, alantoina i prowitamina B5


Czysta i świeża skóra:

- zapewnia efekt dokładnie oczyszczonej skóry
- łagodzi podrażnienia i zaczerwienienia skóry
- kwas laktobionowy ułatwia redukcję sebum
- poprawia nawilżenie i miękkość naskórka
- przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych."

Tonik
"Tonizująco -uzupełniający preparat do demakijażu i oczyszczania skóry. Przywraca skórze naturalną równowagę i świeżość.

Substancje czynne głęboko oczyszczające:
- ekstrakt z liści Manuka o działaniu antybakteryjnym
- ściągająco-łagodzący glukonian cynku
- złuszczający kwas migdałowy 
- nawilżający kwas laktobionowy
- łagodząca prowitamina B5

Czysta i świeża skóra:
- łagodnie oczyszcza i usuwa pozostałości makijaż
- działa ściągająco na rozszerzone pory skóry
- zawiera organiczne kwasy o działaniu mikrozłuszczającym
- wspomaga łagodzenie zmian trądzikowych
- przygotowuje skórę do zabiegów pielęgnacyjnych."


Jeśli chodzi o działanie obu kosmetyków, to krótko mówiąc jestem w pozytywnym szoku! Nie spodziewałam się, że produkty tak tanie, okażą się być aż tak dobre jakościowo. Zarówno żel jak i tonik fantastycznie oczyszczają moją skórę z resztek makijażu i pachną bardzo przyjemnie - orzeźwiająco, świeżo i nieco męsko, ale zapach jest bardzo miły dla mojego noska. Wydajność jest rewelacyjna, bo jeśli chodzi o żel, na porządne umycie twarzy wystarcza jedno naciśnięcie pompki, natomiast jeśli chodzi o tonik, to z racji, że jest on w sprayu, używając go jednorazowo naciskam ok. 30 razy pompkę, aby wacik był dobrze zwilżony, a po ponad 2 miesiącach używania wciąż mam niemal połowę butelki. Rozpylacz owszem, mógłby wydobywać większą ilość produktu, ale to na prawdę szczegół. Oba kosmetyki są delikatne dla mojej skóry, nie powodują żadnych podrażnień, uczuleń, ani dyskomfortu w postaci przesuszenia, czy ściągnięcia. Mam wrażenie, że po ich użyciu, jakiekolwiek drobne niespodzianki, które ostatnio prawie w ogóle nie nawiedzają mojej twarzy (chyba, że jestem akurat przed "tymi" dniami), goją się znacznie szybciej. Czy zauważyłam znormalizowanie stanu mojej cery i zwężenie porów? Zdecydowanie! Choć jestem przekonana, że jest to również spowodowane korelacją z jeszcze innym kosmetykiem, którego aktualnie używam, ale o nim będzie w osobnej notce. Niemniej od jakiegoś czasu moja cera jest w tak doskonałej kondycji, że śmiało mogę chodzić bez makijażu, co coraz częściej ma miejsce. Buzia wygląda bardzo świeżo, zdrowo i promiennie oraz niemal całkowicie został wyrównany jej koloryt. Jednak jak mówię, jestem przekonana, że na to wpływ ma również jeszcze jeden czynnik, zatem tak spektakularnych i cudownych właściwości samemu żelowi i tonikowi bym nie przypisywała, choć na pewno w pewnej części są one solidnymi wspomagaczami.

Podsumowując: Z całą pewnością mogę stwierdzić, że z obu produktów jestem szalenie zadowolona, dlatego niedawno po wykończeniu żelu, skusiłam się na jego drugą wersję, zawierającą drobinki peelingujące, którą jednak używam jeszcze zbyt krótko, by móc się w pełni na jej temat wypowiedzieć, ale po tych parunastu dniach stosowania stwierdzam, że jest równie dobra co poprzednia choć myślałam, że drobinki będą miały mocniejszy wpływ na oczyszczanie skóry.



Ok, także to by było na tyle. Wyszedł z tego strasznie długi niemalże esej i ciekawa jestem, czy ktokolwiek dotrwał do końca :P. Niedługo pojawi się II część o paście oczyszczającej przeciwko zaskórnikom i kremie na dzień, więc kto jest zainteresowany - zapraszam do śledzenia bloga tutaj lub na Facebooku :). Buziaki! :*

sobota, 2 stycznia 2016

Pędzle do makijażu Lambre

Cześć! Witajcie po raz pierwszy w Nowym Roku! Mam nadzieję, że każda z Was spędziła Sylwestra w najdogodniejszy dla siebie sposób, czy to na szalonej imprezie, domówce, rynku, a może w domu, z kapciami przed telewizorem :). Nie ważne gdzie i w jaki sposób, ale ważne, by w jak najlepszym nastroju. Być może niektóre z Was wciąż jeszcze odczuwają skutki sylwestrowej nocy i pierwszego dnia Nowego Roku w postaci niewyspania, dlatego porządny makijaż z pewnością będzie w stanie trochę tą niedogodność zakryć. A jak dobry makijaż, tak dobrymi pędzlami powinien być wykonywany. Dzisiaj trochę poopowiadam Wam o jednym z takich całkiem przyjemnych zestawów, który dość pozytywnie mnie zaskoczył, choć początkowo nie spodziewałam się po nim wiele.

Pędzle w postaci sztuk 6 dotarły do mnie w przyjemnym, porządnie wykonanym etui, zapinanym na zatrzask, które będzie fajną opcją np. na wyjazdy, choć trzeba mieć na uwadze, że z racji niewielkich rozmiarów samych pędzli, również i etui jest stosunkowo małe, więc z pewnością nie uda się przechowywać/przewozić w nim większych pędzli innych marek.





W środku znalazły się trzy mniejsze pędzelki - do brwi, ust i nakładania cieni, jeden typu 2w1, czyli grzebyk do rzęs wraz ze szczoteczką do wyczesywania brwi oraz dwa większe, puchate pędzle do pudru i różu. Wszystkie wykonane są z włosia syntetycznego, mają lakierowane czarne trzonki z wytłoczoną nazwą marki, która nie ściera się pod wpływem używania oraz skuwki w kolorze złota. Przyznam, że na żywo prezentują się elegancko i o wiele ładniej, niż na zdjęciach. Widać, że dołożono starań, aby wykonać je jak najdokładniej.



PĘDZEL DO BRWI

Standardowy, skośny pędzelek, choć troszkę szerszy, niż inne jemu podobne. Właśnie przez tą szerokość, okazał się być dla mnie odrobinę za duży jeśli chodzi o podkreślanie brwi, dlatego znalazłam mu inną funkcję, którą jest rozcieranie kredki na górnej i dolnej powiece. W tym celu sprawdza się idealnie i dokładnie tak, jak tego oczekuję.



PĘDZEL DO UST

Precyzyjny pędzelek, który bardzo ładnie pomaga obrysować kontur ust, zwłaszcza podczas nakładania problematycznej w tej kwestii pomadki, jaką jest dla mnie przykładowo Bourjois Rouge Edition Velvet. Od kiedy go mam, makijaż ust wychodzi mi zdecydowanie bardziej dokładnie, niż kiedy musiałam radzić sobie bez niego.



PĘDZEL DO NAKŁADANIA CIENI

Płaski, języczkowy pędzel, z którego jako jedynego z całego zestawu nie jestem zadowolona i go nie używam. Jest zdecydowanie zbyt śliski, aby nabrać cień, a tym bardziej rozprowadzić go następnie na powiece. Mam wrażenie, że mogłabym pół godziny miziać nim po cieniu, a i tak nabrałabym tyle co nic, także niestety jak dla mnie ten pędzel jest kompletnie bezużyteczny, a szkoda :(.



GRZEBYK DO RZĘS I SZCZOTECZKA DO BRWI

Niezastąpione! Doskonale sprawdza się w obu funkcjach, przez co towarzyszy mi niemal zawsze podczas tworzenia makijaży.



PĘDZEL DO PUDRU

Spory, dość mocno zbity pędzel, baaardzo miły w dotyku, który służy mi przede wszystkim do nakładania solidniejszej warstwy pudru w wybrane partie twarzy, przez co świetnie sprawdza się w sytuacjach, kiedy chcę mocniej zmatowić strefę T, wklepując kosmetyk właśnie w te miejsca. Do delikatnego omiecenia twarzy niestety się nada, ale nie przeszkadza mi to, ponieważ do tego celu używam innych pędzli z mojego małego arsenału :).




PĘDZEL DO RÓŻU

Mój zdecydowany faworyt! Tak samo przemiły w dotyku, jak pędzel do pudru, ale dzięki innemu kształtowi i nieco innemu układaniu włosia, nabiera idealną porcję różu, dając na twarzy mgiełkę koloru, co idealnie sprawdzi się w sytuacjach, kiedy używamy bardzo mocno napigmentowanych kosmetyków. Jako pędzla do bronzera jeszcze go nie używałam, ale jestem pewna, że w tej roli również sprawdziłby się znakomicie.




I tak oto prezentuje się całość. Używam tych pędzli już ponad pół roku, myję średnio raz w tygodniu i przez ten czas nie zauważyłam żadnych oznak uszkodzeń, czy jakiegokolwiek zużycia. Podczas mycia jak dotąd nie zdarzyło się, by włosie straciło kształt lub powypadało. Wciąż jest tak samo miłe w dotyku, jak na początku i schnie bardzo szybko, choć przez to, że jest farbowane na czarny kolor, czasem zdarza się, że podczas mycia farba delikatnie puszcza, ale na szczęście nie wymywa się. Trzonki wciąż idealnie przylegają do skuwek, napisy nie starły się i generalnie pędzle wyglądają dokładnie tak samo, jak w dniu, kiedy je otrzymałam. Moim zdaniem jakość jest na przyzwoitym poziomie, choć i cena odpowiednia, ponieważ za powyższy sześciopak musimy zapłacić 89 zł, co daje w przeliczeniu średnio 15 zł za pędzel, z czego jednego nie używam. Czy to dużo? Moim zdaniem może być. Jedyne co bym zmieniła w tych pędzlach to długość trzonków (wolę nieco dłuższe, bo wtedy pewniej trzyma mi się je w dłoni) i pędzel do cieni, bo jako jedyny jest krótko mówiąc beznadziejny. 

Napiszcie mi proszę po pędzle jakich marek najczęściej sięgacie i jakie są Wasze ulubione? Moje zdecydowanie Zoeva, choć teraz planuję zakup dwóch, może trzech pędzelków Kavai, bo tej marki jeszcze nie znam, a jestem ich bardzo ciekawa :). Udanego weekendu! :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...