Witajcie! Są kolory, o których mówi się, że pasują każdemu. Jednym z nich jest np. popularna Airy Fairy marki Rimmel. Brudnoróżowa, z brzoskwiniowymi podtonami wygląda na mnie wprost fenomenalnie i mimo, że nie jest pozbawiona kilku wad, o czym pisałam w TYM poście, dzięki swojemu wyjątkowemu, niepowtarzalnemu odcieniowi, jest zdecydowanie jedną z moich ukochanych pomadek ever.
Ostatnio jednak naszła mnie ochota na wypróbowanie jednej ze szminkowych propozycji od MAC Cosmetics. Tyle naczytałam się w Internecie opinii, że wybór kolorów jest ogromny (to fakt), wykończenia piękne (też prawda), że podczas poświątecznych wyprzedaży, korzystając z 30% promocji w Douglasie, wrzuciłam do swojego koszyczka odcień Cream Cup, który przez wiele blogerek zarówno polskich, jak i anglojęzycznych, był opisywany jako uniwersalny, pasujący do osób zarówno o zimnym, jak i ciepłym typie urody. Swatchując ją na ręce w drogerii i mając na uwadze sztuczne światło, faktycznie wydawała się być ładnym, różowym nudziakiem, dlatego mając chrapkę na coś subtelnego, dzielnie podreptałam do kasy płacąc za nią coś w okolicach 60 zł.
Opakowanie pomadki jest ładne, dość fikuśne i bardzo w moim guście :D. Szminka wygląda po prostu jak... nabój i to o dużym kalibrze. Myślę, że jest to najtrafniejsze dla niej określenie. Opakowanie zostało wykonane z porządnego, w miarę ciężkiego plastiku, pewnie leżącego w dłoni, które jest zamykane na klik. Pod względem wizualnym nie ma się do czego przyczepić.
I teraz czas na kolor. Rano, nie mogąc już wytrzymać, jeszcze zanim upiłam pierwszy łyk porannej kawy, sięgnęłam po maczka, żeby sprawdzić odcień w świetle dziennym. Bo przecież miał być taki piękny, miał podkreślać urodę, pasować niemal każdemu, no właśnie... miał. W opakowaniu rzeczywiście wyglądał ślicznie, ale kiedy nałożyłam na usta... :(.
Porażka to może trochę za mocne słowo, ale okazało się, że kolor jest po prostu dla mnie za zimny i nie wygląda zbyt dobrze, gdyż chwilami wydaje się, że ma lekko niebieski poblask (?), a do tego mimo że mam jasne zęby, bez przebarwień, uwidacznia ich żółtawy odcień, który przy innych pomadkach jest niemal niezauważalny. Wkurzyłam się nieziemsko. Uznałam jednak, że trudno, moja wina i za głupotę trzeba płacić, bo posłuchałam innych, zamiast swojego rozumu. Jednak na drugi dzień postanowiłam dać jej jeszcze jedną szansę (szkoda mi było wydanej kasy, sic!) i postanowiłam wykonać chłodniejszy makijaż, używając na oczach rozbielonej szarości i subtelnego fioletu oraz jasnoróżowego różu na policzkach. Nałożyłam szminkę i... efekt był już o wiele lepszy, niż dnia poprzedniego. Jaki tego wniosek? Aby nie wyglądać w niej źle, trzeba mieć albo dany przez naturę chłodny typ urody i wtedy jakby z góry problem nie istnieje, albo mając ciepły tak jak ja, używać zimniejszych barw w makijażu, niż zazwyczaj.
Mimo to i tak najczęściej używam jej nakładając np. na konturówki z Essence (będzie o nich osobny post), a konkretnie odcienie Cute Pink oraz Honey Berry i wtedy efekt jest CUDOWNY, ponieważ Cream Cup łagodzi kolor bazowy i nadaje kremowość, gdyż jest w wykończeniu creamsheen.
Czy jestem zadowolona, że ją kupiłam? I tak i nie. Solo używam jej raczej rzadko, ale to jaki rezultat daje w połączeniu z innymi pomadkami poza wspomnianymi Essence, (np. kredkami Golden Rose nr. 13, 10, czy Rimmel np. Vintage Pink) jest genialny! Jednak twierdzę, że z pewnością nie jest warta 60 zł, gdyż akurat za ten odcień, w tym konkretnym wykończeniu, byłabym w stanie zapłacić max. w okolicach 30 zł. Solo trzyma się na ustach ok 2h bez jedzenia i picia, czyli standardowo na tak mocno kremową, wręcz masełkową konsystencję. Nie podkreśla mankamentów ust, równo się "zjada", nie warzy, nie zbiera w załamaniach, a dodatkowo nawilża, więc pod względem właściwości jest ok.
Ten wpis to taka moja przestroga, by nie ufać ślepo opiniom w Internecie. To, że ktoś twierdzi, że dany kolor kolor na pewno będzie pasował i będzie w porządku, jest jego subiektywną opinią, którą dwa razy trzeba rozważyć decydując się na kupno, wydając przy tym sporo pieniędzy. Czy zniechęciło mnie to do dalszego poznawania pomadek MAC? Nie, ale raczej już nie sięgnę po wykończenie creamsheen (chyba jest nie dla mnie), ale może spróbuję tym razem matowej propozycji - zobaczymy :).
A Wy co myślicie o Cream Cup, przemawia do Was ten kolor, czy raczej nie? Napiszcie mi koniecznie Wasze opinie w komentarzach, buziaki :*