czwartek, 30 czerwca 2016

L"Oreal Kerastase Nectar Termique - nektar termiczny do suchych włosów

Witajcie! Uff... pogoda znowu nie daje człowiekowi żyć. Po paru dniach przerwy, upały wróciły, dlatego w takim skwarze, jaki aktualnie mamy za oknem (choć często i w domu lub pracy również), powinniśmy maksymalnie doceniać zalety, jakie daje nam regularne nawadnianie organizmu. Ale co z włosami? Przez ciągłe wystawianie ich na promieniowanie słoneczne, one również bardzo dotkliwie odczuwają panującą temperaturę, stając się z czasem suche, łamliwe i podatne na uszkodzenia. Do tego jeśli tak jak ja używacie jeszcze suszarki i prostownicy, łatwo przewidzieć, że takie postępowanie nie może zakończyć się z korzyścią dla naszej czupryny.

Tutaj z rozwiązaniem przychodzi do nas marka L'Oreal i produkt, który może okazać się wybawieniem dla naszych włosów.



Zaczerpnięte ze strony www.wizaz.pl:
"Nektar termiczny został stworzony by chronić włosy suche przed szkodliwym działaniem narzędzi do stylizacji. To drugi po Cemencie Termicznym produkt z serii termo-aktywnych, tym razem przeznaczony do pielęgnacji włosów suchych. Nektar termiczny pod wpływem ciepła uwalnia składniki aktywne chroniące włókno włosa przed uszkodzeniami. Po raz pierwszy w formule produktu Kérastase zawarto unikatowy ekstrakt z mleczka pszczelego, zwanego również "królewską galaretką", którego bogactwo w węglowodany, proteiny i lipidy stanowi prawdziwy zastrzyk odżywczy dla włosów suchych. Do wyjątkowej technologii Nektaru Termicznego dodano także Ksylozę, która zapobiega wysuszaniu się włosów oraz Gluco-Sleek, składnik ułatwiający układanie i pracę szczotki. Doskonale dobrane nuty zapachowe Nektaru Termicznego: kwiatowe, drzewne i miodowe, rozchodzą się delikatnie podczas suszenia, nadając włosom lekki i słodki zapach."

Konsystencja produktu została doskonale wyważona, nie jest za leista, ale też nie za gęsta, dzięki czemu perfekcyjnie rozprowadza się na włosach. Ja zazwyczaj robię to w ten sposób, że najpierw wyciskam niewielką ilość kosmetyku na dłonie rozcierając go w nich, a następnie wgniatam we włosy omijając ich nasadę, dzięki czemu unikam nadmiernego obciążenia. Na jednorazowe użycie potrzebuję dwukrotność porcji widocznej poniżej na zdjęciu, co przy 150 ml tubie zapewnia super wydajność (używam już ponad pół roku i nie zużyłam nawet połowy)!



Po użyciu nektaru, to co można zauważyć od razu to fakt, że włosy są przede wszystkim pięknie nawilżone, zmiękczone, wygładzone, błyszczące i o wiele bardziej podatne na układanie. Cudowna sprawa, że oprócz tylu pielęgnacyjnych właściwości, mamy również zapewnioną ochronę termiczną, której jednak nie mogę w 100% potwierdzić, bo jak już kilkukrotnie wspominałam na łamach tego bloga, moje włosy jak na ok. 15 lat prostowania i tak są w dobrej kondycji, a że na chwilę obecną produktów termoochronnych mam dość sporo i często korzystam z nich na zmianę, ciężko mi tym samym stwierdzić, który z nich na ten moment spisuje się najlepiej, jednak chcę wierzyć, że za tyle kasy ile wydałam na ten kosmetyk, termoochrona również jest na wysokim poziomie :).

Z plusów jakie dostrzegłam po dłuższym, kilkumiesięcznym stosowaniu, mogę na pewno wymienić ten, że końcówki włosów zaczęły znacznie mniej się rozdwajać, dlatego też ich podcinanie, które wcześniej wykonywałam średnio raz na 3 miesiące, teraz spokojnie mogę przeciągnąć do 5 miesięcy. Ponad to włosy stały się znacznie bardziej sypkie i o wiele ładniej wyglądają, niż kiedy nie stosowałam nektaru.

Nie można też nie wspomnieć o przepięknym zapachu, który  jest dość intensywny, ale nie na tyle, by do siebie zniechęcić. Uwielbiam go!

Jeśli chodzi o skład, to tutaj jak zawsze nie będę się wymądrzać i jego rozszyfrowanie pozostawiam osobom, które się na tym znają, ale z tego co zauważyłam, większość dobroczynnych składników jest na końcu, jednak nie przeszkadza mi to, skoro mimo wszystko kosmetyk ten działa i sprawdza się u mnie świetnie!



Niestety cena, jak wspomniałam - jest dość wysoka. Stacjonarnie, w sklepie fryzjerskim Jean Louis David płaciłam bodajże 120 lub 130 zł w promocji ze 145 zł o ile mnie pamięć nie zawodzi. Czy warto wydać tyle kasy? Hmm... chociaż nektar spełnia swoją funkcję, jest mega wydajny, bosko pachnie i bardzo dobrze się u mnie sprawdza, to najpewniej kiedy go wykończę, postaram się znaleźć jakąś tańszą alternatywę ;).



Używacie produktów nawilżających i termoochronnych do Waszych włosów? Które z nich uważacie za najlepsze? Dajcie mi koniecznie znać i nie zapomnijcie o oglądaniu dzisiejszego meczu z Portugalią oraz wspieraniu naszych zawodników! :D Buziaki! :*

środa, 22 czerwca 2016

Lakier hybrydowy Semilac - Semi Hardi Clear

Hej, hej! Od jakiegoś czasu staram się sukcesywnie pokazywać Wam na moim blogu kolory lakierów Semilac, które pomalutku dołączają do moich zbiorów :). Dzięki tej bardzo udanej współpracy, mam również szansę wypróbowywać inne produkty marki, które mnie zainteresują i tym samym informować Was, czy są warte uwagi. Dzisiaj będzie o jednym z nich, mianowicie Semi Hardi Clear, który niedawno uratował mój mani, kiedy złamałam paznokieć tuż przed ważnym wyjściem (randką!), gdzie musiałam wyglądać nieskazitelnie, a jak! ;).



Hardi to gęsty, hybrydowy lakier budujący o właściwościach żelu miękkiego, który jest idealny do wzmocnienia zarówno słabej, łamliwej płytki paznokcia, jak też jej przedłużania na szablonie. Posiadam wersję Clear, czyli przezroczystą, jednak do wyboru mamy też wersje takie jak Milk, Rosa i najnowszy White, które dzięki swoim zabarwieniom są doskonałe zarówno do wykonania klasycznego frencha lub podbicia intensywności wielu innych kolorów, w tym przede wszystkim neonów.



Hardi Clear stosowałam zarówno do wzmocnienia płytki, jak też jej przedłużenia i tak jak przy standardowym mani hybrydowym, Hardi rzeczywiście bardzo solidnie usztywniał płytkę paznokcia, to jednak wciąż miałam nieprzyjemne odczucie, że paznokcie są "nazbyt twarde", wręcz nie do ruszenia, gdyż nie było mowy nawet o delikatnym ich ugięciu np. pod wpływem nacisku na klawiaturę, co było dla mnie irytujące, ponieważ będąc posiadaczką z natury bardzo miękkiej płytki paznokcia, przyzwyczaiłam się, że po prostu taka jest i dziwnie się czułam mając nagle utwardzoną ją na "mur-beton". Pewnie to kwestia przyzwyczajenia, ale właśnie z tego powodu nie odczuwałam potrzeby nakładania go w momencie posiadania długich paznokci, które już przez samo nałożenie zwykłego lakieru hybrydowego były wzmocnione w sposób dla mnie całkowicie wystarczający.

Kiedy jednak pewnego dnia podczas sprzątania domu uderzyłam paznokciem w szafkę tym samym łamiąc go, nadarzyła się szansa wypróbowania drugiego sposobu, czyli przedłużania na szablonie.

Po nadaniu jako takiego kształtu mojemu urwanemu paznokciowi, nadlania żelu na formę i opiłowaniu, tak oto prezentowała się pierwotna wersja, tuż przed nałożeniem samego koloru.



Tutaj już po pomalowaniu:




Niestety, pomimo że krzywej C nie udało mi się idealnie zachować, a do perfekcji brakuje na prawdę sporo, to jak na pierwszy raz wydaje mi się, że całość wyszła całkiem przyzwoicie. Myślę, że kwestia wprawy będzie miała tutaj kluczowe znaczenie, dlatego jestem przekonana, że może nie za drugim, czy trzecim razem, ale za piątym powinno być już o wiele lepiej, niż kiedy dopiero zaczynamy pracę z Hardim.

Całość przetrwała nienaruszona od momentu nałożenia do ściągnięcia, czyli w moim przypadku 1,5 tygodnia. Przez ten czas nie odczuwałam żadnego dyskomfortu z posiadania "sztucznego" paznokcia i co najważniejsze - nie odznaczał się od reszty.

Ciekawa jestem, czy miałyście okazję pracować z Hardim a jeśli tak, to jakie były tego skutki. Byłyście zadowolone z utwardzenia lub przedłużenia? Jak zawsze czekam na Wasze odpowiedzi i dyskusję pod postem :). Buziaki! :*

czwartek, 16 czerwca 2016

Prostownica Remington Keratin Therapy S8590

Cześć! Dużo się mówi, że prostownica to największe zło jakie możemy zafundować naszym włosom. Trudno się nie zgodzić, w końcu katowanie ich najpierw przy użyciu suszarki, a później sprzętu emitującego wysoką temperaturę (lokówki, prostownicy, karbownicy etc.), w żadnym wypadku nie może skończyć się dobrze. Od pewnego jednak czasu producenci starają się wychodzić na przeciw oczekiwaniom konsumentów, dlatego też wprowadzane są coraz to nowsze modele wszelakich urządzeń do włosów, zawierających innowacyjne rozwiązania, mające za zadanie w jak największym stopniu redukcję negatywnego wpływu wysokich temperatur na kondycję naszych włosów.

Jednym z takich nowoczesnych urządzeń jest prostownica, którą zakupiłam kilka tygodni temu, kiedy moja Wahl Cutek (TUTAJ była o niej mowa) po niespełna 12 latach używania wysłużyła się już na tyle, że aby porządnie wyprostować jedno pasmo włosów, potrzebowałam 3-4 pociągnięć, co jak wiemy - dobre nie jest. Bardzo długo przeglądałam Internet, zastanawiając się na jaką markę postawić i jaki model wybrać aż w końcu kiedy już prawie byłam zdecydowana na GHD Platinum, mając okazję przetestować to urządzenie w salonie, nie wywarła na mnie aż takiego wrażenia, by zapłacić za nią bagatela ok. 900 zł. Szukałam więc dalej i tym oto sposobem trafiłam na Remington Keratin Therapy w przyjemnej cenie 169 zł. Uznałam, że skoro ma aż tyle pozytywnych opinii na niezależnych stronach, za tą kwotę jestem skłonna zaryzykować, chociaż obawiałam się, że będąc prostownicą do "domowego użytku", a nie fryzjerską, nie spełni moich wysokich wymagań. Co rzeczywiście tak było? Zapraszam do dalszej części.

Prostownicę otrzymujemy w zestawie wraz z eleganckim etui do późniejszego jej przechowywania oraz instrukcją obsługi. Sprzęt ten jest jednak tak intuicyjny i prosty w obsłudze, że z pewnością nikt nie będzie miał problemów, by nawet bez instrukcji połapać się co i na jakiej zasadzie działa :).




Kilka słów od producenta:
"* Technologia Keratin Protective Technology zapewnia o 57% większą ochronę przed uszkodzeniami i łamliwością.
* Zakres temperatur od 160 do 230 stopni Celsjusza.
* Dłuższe ruchome płytki z powłoką Advanced Ceramid długości 110 mm wyrównują nacisk na włosy w trakcie prostowania.
* Szybkie nagrzewanie - gotowa do użycia w 15 sekund.
* Automatyczne wyłączenie - urządzenie zostaje wyłączone, jeśli przez 60 minut lub dłużej nie jest wciśnięty żaden przycisk.
* Uniwersalne napięcie, umożliwiające użytkowanie na całym świecie."

Już na pierwszy rzut oka widać, że prostownica jest bardzo elegancka i jak na mój gust od strony wizualnej prezentuje się przepięknie! Dzięki solidnie zaokrąglonym bokom, zrobienie loków to w jej wydaniu pestka.



Z boku zostały umieszczone 4 guziki, które służą nam kolejno do:
* Włączania i wyłączania funkcji ochrony termicznej, podczas której monitorowany jest poziom wilgoci we włosach, dzięki czemu temperatura jest ciągle optymalizowana, aby zapobiec uszkodzeniom bez negatywnego wpływu na wynik stylizacji.
* Zmniejszania i zwiększania temperatury, ponadto przycisk "-" przytrzymany przez 2 sekundy powoduje blokadę, dzięki której nawet gdybyśmy przypadkowo nacisnęły którykolwiek z guzików, nasze ustawienia nie ulegną zmianie - świetna sprawa!
* Włączania i wyłączania prostownicy.



Warto zauważyć, że jedna z płytek została wyposażona w dwa takie jakby druciki, które najprawdopodobniej są powiązane ze wspomnianą już funkcją ochrony termicznej.



Dodatkowymi zaletami jest możliwość zablokowania płytek, aby prostownica zajmowała mniej miejsca jeśli chodzi o jej przechowywanie albo przewóz oraz posiada również obrotowy kabel, co jest ogromnym ułatwieniem podczas wykonywania czynności prostowania, bo kabel nam się nie zwija, nie skręca i mamy z nim generalnie święty spokój :).



Teraz najważniejsze, czyli działanie. Jeśli o mnie chodzi, jestem zachwycona efektem jaki każdorazowo uzyskuję na moich włosach przy użyciu tego sprzętu. Włosy nie puszą się, nie elektryzują i trzymają idealną formę aż do następnego mycia. Nie straszne im są nawet wilgotne dni i mżawka. Cała fryzura utrzymuje się bez zarzutu, a co więcej zauważyłam, że włosy ładniej błyszczą, i są jeszcze bardziej miłe w dotyku, niż kiedy prostowałam je Wahlem.

Z minusów odnotowałam tylko jeden, niewielki. Mianowicie, z uwagi na to, że płytki są ruchome, czasem zdarzy się, że podczas prostowania jakiś włos zahaczy się i wejdzie między nie, co skutkuje wyrwaniem, ale na szczęście są to sytuacje rzadkie i mimo wszystko nie powodują dużego dyskomfortu. Z kwestii "ani plus ani minus" mogę zaznaczyć jedynie to, że nie zauważyłam obiecywanej, mniejszej ochrony przed uszkodzeniami, gdyż moje włosy są dokładnie w takim samym stanie, jakim były wcześniej, czyli jak na 15 lat prostowania - bardzo dobrym, co każdorazowo zostawało stwierdzone przez specjalistów w dziedzinie fryzjerstwa przy okazji różnych meetingów, spotkań blogerskich itp. w których miałam okazję dotychczasowo brać udział.



Oczywiście ze swojej strony ogromnie polecam Wam tę prostownicę, jeśli zastanawiacie się nad wyborem bardzo dobrego jakościowo sprzętu, idącego w parze z przystępną ceną. Co istotne, od producenta mamy też zapewnione 5 lat gwarancji, co tym bardziej może świadczyć o tym, że jest on pewny długiej żywotności swojego produktu (dla porównania, w przypadku GHD gwarancja jest przyznawana tylko na 2  lata). Efekty prostowania, czy lokowania włosów są imponujące, więc czego chcieć więcej? Ja jestem mega zadowolona i myślę, że od teraz, jeśli zajdzie konieczność wymiany urządzeń, będę częściej stawiała na produkty właśnie tej marki.

Wspaniałego dnia Robaczki :*

niedziela, 12 czerwca 2016

Duży haul ubraniowy - H&M, New Look, Stradivarius, Mohito, Top Shop, Naoko by Edyta Górniak i inne

Hello! Odkąd po marcowej operacji kolana od kilku tygodni jestem w stanie już normalnie człapać, jak na prawdziwą kobietę przystało, swoje pierwsze kroki skierowałam oczywiście do kilku galerii celem uzupełnienia zapasów, zarówno tych w kosmetykach, jak i garderobie. Uznałam, że w nagrodę za swoje cierpienia muszę sobie sprawić kilka fajnych ciuszków i tym samym odświeżyć swój look. Zapraszam na całkiem spore zestawienie tego, co w ostatnim czasie zawitało do mojej szafy i nie tylko ;).

Melanżowy żakiet Stradivarius, który wpadł w oko również mojej siostrze, więc obie postanowiłyśmy się na niego skusić :). Długi, bo sięgający pupy, w lekko sportowym stylu, z wywijanymi mankietami, genialnie pasuje do każdego t-shirtu w połączeniu np. z jeansami i balerinkami.



T-shirt Mohito w kolorze głębokiej czerni. Od razu wpadł mi w oko, głównie przez złotą, odbijającą światło grafikę, która na fotce, pomimo moich starań, niestety nie wyszła tak ładnie, jak faktycznie wygląda na żywo :(.



Kremowy t-shirt z Auchan ze ściągaczem na dole. Do chodzenia na codzień jak znalazł.



Basicowa, biała bluzka z motywem pyszczków słoni z Tally Weijl będzie pasowała dosłownie do wszystkiego - pod marynarkę, do jeansów, do sandałków, ale i do szpilek. Przyjemny, leisty materiał jest bardzo wygodny i bezproblemowy w noszeniu.



Kremowy crop-top H&M inspirowany festiwalem muzycznym Coachella, odbywającym się w Los Angeles od razu podbił moje serce! Jako, że przy dekolcie są ściągacze, można go nosić standardowo na ramionach, opuścić na jedno z nich lub na oba. Modna falbanka dodaje przy tym dużej dziewczęcości i jest jednym z must have tego sezonu! Bluzeczka odsłania pępek, więc pewnie nie każdemu przypadnie do gustu, ale ja akurat jestem pewna, że  upały będę się w niej czuła doskonale! :)



Lekko oversize'owa bokserka marki Naoko zaprojektowana we współpracy z Edytą Górniak. Oczywiście jako fanka Edyty, nie mogłam nie mieć którejś z rzeczy z jej kolekcji. Przymierzam się również do kupna bluzy i być może jednego z t-shirtów, ale to najprędzej dopiero po kolejnej wypłacie, bo przy tej już i tak za bardzo poszalałam ;). Co ważne - ubrania tej marki są wyprodukowane z naturalnych, certyfikowanych materiałów.



Sweterek - mgiełka marki New Look. Kocham go, bo pomimo, że na wieszaku tego nie widać, to nałożony ładnie podkreśla sylwetkę, dostosowując się do jej kształtów.



Sukienka Top Shop, która dzięki temu, że wygląda jakby była wykonana z gazetowych nadruków, ciekawie wyróżnia się z tłumu na ulicy. Ten bardziej wycięty dekolt jest na plecy, przód natomiast został ciut bardziej zabudowany, długość dla mnie idealna - tuż przed kolana (mam 172 cm wzrostu). Fantastycznie się w niej czuję i bardzo chętnie noszę! :)



Druga sukienka pochodzi z New Looka. To mocno przylegająca do ciała tuba, klasyczna, doskonała zarówno na spotkanie biznesowe, jak i wyjście ze znajomymi. Przepięknie się prezentuje i układa na ciele.



Granatowe baleriny z CCC i drugie - jeansowe, zakupione w prywatnym butiku. Obie pary niesamowicie wygodne!




Klasyczne, granatowe spodenki - Terranova. Coś w tym roku mocno poszłam w granat, bo dotychczas muszę przyznać, że nie doceniałam tego koloru :).



Torebka kupiona na wyspie w jednej z galerii handlowych, ale niestety nie pamiętam jaka to marka :(. Jest baaardzo porządnie wykonana, z wysokiej klasy materiałów.



I na koniec pierścionki z H&M. Oczywiście można je nosić w przeróżnych kombinacjach, ja najbardziej lubię po 3 na jedną i 2 na drugą dłoń :)



Jestem bardzo ciekawa, czy moje zakupy wpasowują się w Wasz gust, czy widziałybyście je także u siebie i co szczególnie wpadło Wam z oko. Z niecierpliwością jak zawsze czekam na Wasze opinie życząc wspaniałego dnia! :*

czwartek, 9 czerwca 2016

Pupa Milano Vamp! Extreme - mascara dodająca rzęsom objętości

Hej! Lubię tusze, które widać. Odkąd pamiętam, zawsze podobał mi się dość mocno podkreślony, ale jednocześnie nie przemalowany makijaż oczu, ponieważ sądzę, że umiejętnie wykonany potrafi niesamowicie wydobyć urodę każdej kobiety. Jeśli chodzi o mascary, dotychczas moimi ulubieńcami były przede wszystkim Delia 3D Lashes New Look Mascara i L'Oreal Volume Million Lashes So Couture*, jednak po zużyciu obu z nich, zachciało mi się zmian i wypróbowania czegoś nowego. Wybór tym razem padł na włoską markę Pupa i mascarę Vamp! w wersji Extreme, która według założeń producenta ma nadawać naszym rzęsom gigantycznej objętości, co jak można się domyślać - zachęciło mnie do kupna :).



Kilka słów na temat produktu, zaczerpnięte ze strony douglas.pl:
"Tusz do rzęs nadający efekt ekstremalnej objętości.
Synergiczne połączenie bogatej, kremowej formuły i szczoteczki o innowacyjnym kształcie zapewnia zaskakującą i natychmiastową objętość rzęs. Formuła miękko osadza się na rzęsach i nie obciąża ich.
Wysoka koncentracja czystych, głęboko czarnych pigmentów – efekt atramentowo czarnych rzęs. Synergiczne działanie nadających strukturę wosków i żelowej fazy wodnej, która otula rzęsy kolorem i optycznie je pogrubia. W formule połączono dwa polimery najnowszej generacji, które tworzą miękki, elastyczny film na rzęsach dla długotrwałego efektu pogrubienia, bez grudek i osypywania. 
Nie zawiera parabenów. Niskie ryzyko alergii. Testowana okulistyczne. Odpowiednia dla osób o wrażliwych oczach i noszących soczewki kontaktowe."

Jeśli chodzi o szczoteczkę jest ona silikonowa z dłuższymi oraz krótszymi włoskami, które mają na celu ładnie rozprowadzać tusz na naszych rzęsach i rzeczywiście to robią. Rzęsy przy jednym ruchu są pomalowane od nasady do samego końca i nie ma przy tym konieczności poprawek, tylko tutaj mała rada: uważajcie, żeby podczas malowania nie wsadzić przez przypadek szczoteczki do oka, bo przez to, że włoski są dość sztywne - ból jest podwójny :).



To, co przede wszystkim spodobało mi się podczas używania tej mascary, to faktycznie głęboka, baaardzo czarna czerń (jak to brzmi!) i świetny efekt pogrubienia już przy jednej warstwie, który mimo to wymaga jednak delikatnego rozdzielenia rzęs grzebykiem, ponieważ tuszu nakłada się bardzo dużo, przez co rzęsy mogą się posklejać. Efekt jaki otrzymujemy, zdecydowanie jest z tych WOW! Oczy są wspaniale podkreślone i wyeksponowane, dlatego używając tej mascary, nie mamy już konieczności nakładania eyelinera. Linia rzęs jest tak dobrze zarysowana, że jest to po prostu zbędne, chyba że ktoś lubi, to wtedy jak najbardziej :).



Co do minusów, to niestety również kilka się znajdzie. Mianowicie, mascara ta w ogóle nie jest odporna na wodę, pot, czy łzy. Wystarczy minimalna kropla i w momencie mamy piękną pandę pod oczami, dlatego nie nadaje np. na deszczowe dni, siłownię lub dla osób, którym łzawią oczy. Dzięki temu jednak bezproblemowo zmywa się podczas demakijażu. Innym minusem jest to, że lubi się lekko kruszyć, choć zauważyłam to głównie wtedy, kiedy nałożę jej ciut za dużo, bo czasem łatwo w jej przypadku o przesadę.



Podsumowując: Myślę, że jest to całkiem fajny kosmetyk, choć z całą pewnością nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli nie będzie Wam przeszkadzało, że jest tak bardzo podatna na rozmazywanie w kontakcie z wodą (bo o ile nie ma z nią styczności, trzyma się dzielnie cały dzień) i lubicie mocne, wręcz teatralne pogrubienie, to jest to produkt dla Was, jeśli natomiast uważacie, że wady przewyższają zalety, to myślę, że warto poszukać czegoś innego, tym bardziej, że jej koszt nie jest najniższy i w cenie regularnej wynosi 69 zł, także sądzę, że tutaj wybór będzie zależał głównie od Waszych preferencji.

Miłego dnia! :)))


* Volume Million Lashes po kilku miesiącach używania uwrażliwiła moje oczy (nie jestem alergikiem), co powodowało, że po dostaniu się do nich nawet minimalnej ilości mascary, w momencie piekły i szczypały tak mocno, że konieczne było natychmiastowe zmycie całego makijażu. Taka sytuacja powtórzyła się ok. 5 razy (raz podczas jazdy samochodem, przez co "przepłakałam" całą drogę), dlatego byłam pewna, że tusz będzie u mnie całkowicie skreślony, jednak później nie wiedzieć czemu nagle wszystko wróciło do normy, niedawno zużyłam 3 opakowanie i jest wszystko w porządku.

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Lakier hybrydowy Semilac - 095 Night In Venice

Witajcie! Nie tylko Paryż, ale i Wenecja często jest nazywana miastem zakochanych, nic więc dziwnego, że dla wielu stała się prawdziwą inspiracją. Najwidoczniej zainspirowała także twórców marki Semilac, którzy fragment weneckiego nieba postanowili zamknąć w małej buteleczce, dzięki czemu od teraz każdy z nas może mieć je dla siebie, na wyłączność :).




Night in Venice to na prawdę piękny lakier! Ostatnio zwróciła na niego uwagę nawet Pani urzędniczka, kiedy jakieś 2 tygodnie temu byłam wymieniać swój stary dowód :). Mani, który zobaczycie poniżej, niby zwykły, standardowy, bez żadnych ozdób i udziwnień, zebrał masę pochwał, po czym w trakcie załatwiania formalności jeszcze wiele razy zdarzyło mi się słyszeć jak pięknie i elegancko się prezentuje, aż tuż przed odejściem zostałam poproszona, aby zapisać na karteczce nazwę i numer, żeby Pani przy następnej wizycie u swojej kosmetyczki mogła zasugerować właśnie ten kolor.

O wspaniałej trwałości Semilaków wypowiadałam się już wielokrotnie, dlatego w tej kwestii odsyłam Was do poprzednich wpisów. Jeśli jednak chodzi o sam odcień, w tym przypadku do pełnego krycia potrzebne są aż 3 cienkie warstwy lakieru lub dwie grubsze (ja mimo wszystko preferuję nakładać 3), ponieważ dopiero wtedy mamy uwydatnioną prawdziwą głębię lakieru.

Kolor Night In Venice to granatowa baza, w której zostały zatopione drobinki również w odcieniach granatu, opalizujące pod kątem padania światła na srebro, przypominające tym samym rozgwieżdżone niebo, dlatego w moim odczuciu nazwa jest w pełni trafiona, doskonale sugerując efekt, jakiego możemy się spodziewać :).

Tak oto prezentuje się na moich paznokciach:






Ach, uwielbiam Semilaki! I od jakiegoś czasu ten również dołączył do grona moich hybrydowych ulubieńców. Mam nadzieję, że Wam podoba się tak samo mocno jak mnie :). Przyjemnego początku tygodnia! :*

środa, 1 czerwca 2016

Najlepsze konturówki na świecie za grosze!

Hej, hej! Konturówki z Essence, bo to o nich będzie dzisiaj mowa zagościły u mnie w zeszłym roku, kiedy to z polecenia skusiłam się na pierwszą z nich, czyli Cute Pink 07. Wiedziona bardziej ciekawością, niż chęcią posiadania, byłam do nich nastawiona całkowicie neutralnie, bo w końcu jakiegoż efektu można oczekiwać za zawrotną cenę w okolicach 5 zł? Ano jak się okazało, bardzo dobrego! :) Już po pierwszych testach, całodniowym noszeniu i wysuniętych z tego tytułu wnioskach, następnego dnia czym prędzej pobiegłam do drogerii kupić pozostałe kolory, które mnie interesowały, gdyż produkty te sprawiły, że mój makijaż ust zyskał nową, lepszą jakość! :)



Co warto wspomnieć, jakiś czas temu Essence postanowiło "ulepszyć" konturówki i niestety zmieniło ich formułę ;(. Konturówki, które udało mi się zakupić i które są znacznie bardziej kremowe, posiadają szare skuwki (jeszcze gdzieniegdzie można je dostać, ale trzeba się spieszyć, bo asortyment jest błyskawicznie wymieniany), natomiast nowe, mające o wiele bardziej twardą, tępą i tym samym nieprzyjemną konsystencję, w moim odczuciu nie nadającą się do położenia ich na całe usta, mają skuwki w kolorze trzonka, dlatego podczas zakupów warto zwrócić na to uwagę, by się nie pomylić.

Konturówki te doskonale sprawdzają się nie tylko w przeznaczonej im funkcji, ale także jako baza pod pomadkę, dzięki czemu znacznie przedłużają jej trwałość. To dzięki nim, a konkretnie odcieniom Cute Pink, Wish Me A Rose oraz Honey Berry, mogę spokojnie nosić znienawidzony przeze mnie kolor szminki MAC, czyli Cream Cup, gdyż tak zmieniają jej odcień, że przy moim typie urody, taka kombinacja prezentuje się obłędnie i trzyma przy tym o wiele dłużej, niż pomadka nałożona solo :).



Dobrym posunięciem marki Essence było też to, by stworzyć "kredkę - niewidkę", czyli bezbarwną konturówkę, do której możemy dobierać dowolną szminkę mając pewność, że nic nam się nie wyleje poza kontur ust. Świetna sprawa, zwłaszcza dla osób, które chciałyby zaoszczędzić miejsca w kosmetyczce, a bez użycia konturówki nie wyobrażają sobie swojego make upu :P.

Zatem podsumowując: Kredeczki są krótko mówiąc boskie! Piękne kolory, trwałość, możliwość używania zarówno jako konturówki, samodzielnej pomadki oraz jako bazy pod szminkę, komfort używania i rewelacyjna cena w stosunku do jakości, to wszystko co najlepsze w tym produkcie. Wady? Żadnych! Rzadko to piszę, ale na prawdę nie doszukałam się żadnych wad, może jedynie taką, że po całodniowym noszeniu w postaci bazy, odczuwam delikatne ściągnięcie ust, ale przesuszenia nie odnotowałam. To genialny kosmetyk, dlatego jeśli jeszcze gdziekolwiek uda Wam się je dorwać, to bierzcie w ciemno, bo jestem pewna, że znacznej większości z Was przypadłyby do gustu! :)

Udanego dnia moi Kochani! :) Zapominalskim przypominam, że dziś obchodzimy Dzień Dziecka, także tym bardziej życzę każdemu z Was, przynajmniej dziś, dziecięcej radości w sercu, oby trwała jak najdłużej! :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...