piątek, 29 kwietnia 2016

Nieidealnie idealny / Barwa Siarkowa - krem siarkowy antybakteryjny matujący

Hej! Tytuł notki dałam trochę przewrotny, bo i taki też jest bohater dzisiejszego postu. Trochę mnie skubany zawiódł, choć wciąż nie jestem do końca pewna, czy to aby w 100% jego sprawka. W każdym bądź razie myślałam, że będzie z tego miłość po wsze czasy, a tu jednak po kilku tygodniach naszej relacji coś zaczęło się psuć, ale zacznijmy po kolei.

Krem znajduje się w plastikowym, lekko tandetnym opakowaniu w kolorze pomarańczowym, które dodatkowo zostało zamknięte w kartonowe pudełko, ze wszelkimi informacjami od producenta. Krem ten m.in. ma zapobiegać wypryskom i goić te, które już powstały, regulować przetłuszczanie cery, matowić skórę, ujednolicać ją itp.






Konsystencja kremu jest dość zbita, ale mimo to bardzo dobrze rozprowadza się pod palcami, w ciągu zaledwie kilkunastu sekund przepięknie się wchłaniając, matując cerę i stanowiąc tym samym doskonałą bazę pod makijaż. Podczas stosowania kosmetyku, któregokolwiek podkładu bym nie nałożyła, czy to nawilżającego, czy matującego, kryjącego, kremu BB, bądź CC, nigdy nic mi się nie zrolowało, nie zważyło, a wręcz odnosiłam wrażenie, że produkt ten o kilka godzin przedłuża trwałość całego makijażu.



Do tego będąc po kuracji Effaclarem (po którym zazwyczaj odnotowuję minimalne przesuszenie lub jego całkowity brak) miałam odczucie, że ładnie podtrzymuje jego efekty, gdyż moja cera wyglądała promiennie, była ujednolicona, brak było na niej jakichkolwiek przebarwień, czy wyprysków. Wtedy uwierzyłam, że możliwe jest posiadanie buźki idealnej i w takim radosnym przekonaniu trwałam kilka tygodni. Do czasu.

Po ok. miesiącu regularnego używania zauważyłam, że coraz częściej na mojej twarzy zaczynają pojawiać się niedoskonałości i brzydkie zaskórniki :(. Krem jakby przestał sobie z nimi radzić. Cera zaczęła się zapychać i z dnia na dzień wyglądać coraz mniej korzystnie, aż w końcu wyglądała już na tyle źle, że ponownie musiałam sięgnąć po Effaclar. Zanim jednak wróciłam do Effaclaru, byłam w pełni przekonana, że pogorszenie stanu mojej skóry, to wina Barwy Siarkowej, jednak po jakimś czasie przypomniałam sobie, że w tym samym okresie kiedy cera zaczęła dopiero się zanieczyszczać, używałam także kilku maseczek różnych marek, jak również zmieniłam tonik z Ziaji Liści Manuka na Bielendę Ogórek i Limonka. Po odstawieniu Barwy, a dalszym używaniu toniku, stan mojej buźki długo nie ulegał poprawie mimo powrotu do Effaclaru, aż w końcu powoli, małymi kroczkami zaczęło być lepiej i teraz znowu jest ok.

Wciąż jednak nie jestem pewna, czy to dziwne pogorszenie wystąpiło z powodu kremu, czy toniku. Toniku używam nadal i co jakiś czas wciąż widzę pojawiających się nieprzyjaciół, jednak nie jest to na tyle nasilone, jak wtedy, kiedy używałam jeszcze Barwy. A może spowodowała to dziwna kooperacja obu tych produktów? Sama nie wiem i nie chcę sprawdzać używając obu naraz, co by sobie niepotrzebnie nie zaszkodzić. Myślę, że Barwie dam jeszcze szansę, ale dopiero wtedy, kiedy wykończę już tonik i przez dłuższy czas nic nie będzie wyskakiwało na mojej twarzy. Jeśli natomiast mimo odstawienia toniku znowu zacznie mnie wysypywać, będę już na 100% pewna, że to wina własnie tego kremu, choć nie ukrywam, że byłaby ogromna szkoda, bo gdyby nie ten fakt, mogłabym śmiało powiedzieć, że znalazłam kosmetyk dla mnie doskonały.

Cena Barwy Siarkowej wynosi 17 zł w Rossmannie, więc jest bardzo korzystna jak na tak dobry (choć z pewnymi jeszcze niewyjaśnionymi minusami) produkt. Zapach kremu kojarzy mi się niestety z cytrynowymi środkami czystości i jako, że nie jestem zwolenniczką cytrusowych zapachów, osobiście mi się nie podoba, ale na szczęście nie jest długo wyczuwalny na twarzy i prędko znika.

Jestem ciekawa, czy miałyście okazję używać tego produktu, a jeśli tak, to czy również po dłuższym używaniu zauważyłyście pogorszenie stanu Waszej cery. Dajcie mi koniecznie znać, bo nie ukrywam, że ciekawi mnie, czy faktycznie taka reakcja mogła być wyłącznie z winy kremu, czy może raczej połączenia kremu i toniku, albo też którejś z masek, które w tamtym czasie stosowałam. Na razie jeszcze tego nie wiem, ale mam zamiar dociekać i jak dotrę, co ostatecznie było sprawcą, uzupełnię ten post dodając edit.

Standardowo na koniec podaję skład:



Życzę Wam miłego wieczoru, a ja tymczasem uciekam do dalszego czytania książki :). Buziaki!

środa, 20 kwietnia 2016

Lakier hybrydowy Semilac - 084 Denim Blue

Hej, hej! Błękitne chmury na niebie, ciepły wiatr, niczym subtelny pocałunek na policzku i słońce delikatnie muskające nas promieniami, raz po raz ukrywające się za obłokami...
Dokładnie taki obrazek jako pierwszy przychodzi mi na myśl, kiedy spoglądam na swoje paznokcie pokryte odcieniem Denim Blue marki Semilac.



Niby mamy tu do czynienia z kolorem niebieskim, ale z pewnością nie jest to czysty błękit w pełnym tego słowa znaczeniu. Jest zdecydowanie nieoczywisty, jakby nieco przybrudzony, zakurzony, przydymiony, hmm... sama nie wiem, które z tych słów najlepiej oddaje jego barwę. Jak myślicie? :)



Jak wspomniałam wyżej, kojarzy mi się przede wszystkim z wiosenną aurą, niebem pokrytym obłokami, kiedy to lato jeszcze nie w pełni zawitało, a pogoda wciąż lubi płatać figle. Moim zdaniem idealnie nada się na chwilę obecną, zanim wkrótce część z nas postanowi zaszaleć z bardziej wyrazistymi odcieniami ;).

Do pełnego pokrycia płytki wystarczają 2 cienkie warstwy, dzięki czemu nie uświadczymy prześwitów. Jak to w przypadku hybryd Semilac bywa - również i tu trwałość jest świetna! Podobnie jak reszta moich semilaków, także i ten nie marszczy się utwardzany pod lampą (9W led) i spokojnie wytrzymuje na paznokciach bez odprysków, czy blaknięcia, aż do zmycia, czyli w moim przypadku ok. 1,5 tygodnia.

Na poniższych zdjęciach dokładnie widać jak prezentuje się ten odcień, aczkolwiek na kciuk oraz palec serdeczny postanowiłam dodatkowo dołożyć syrenkę, która zarówno na zdjęciach jak i na żywo jest słabiutko widoczna. Całość pokryłam topem No Wipe, którego po utwardzeniu w lampie, nie trzeba przemywać cleanerem i o którym będzie niebawem mowa w osobnej notce.







Cena tej hybrydy to jak zawsze 29 zł za 7 ml do kupienia np. TU. Dajcie mi znać, jakie obecnie kolorki nosicie na paznokciach. Często decydujecie się na niebieskości? Wiem, że sporo osób omija ten kolor, niezbyt preferując go na swoich dłoniach, więc ciekawa jestem jak jest u Was. Przyjemnego dnia! :)

środa, 13 kwietnia 2016

Nawilżające pomadki Rimmel Moisture Renew + prywata

Cześć! Ponownie witam się z Wami po nieco dłuższej, niż zazwyczaj przerwie, ale jak wspomniałam w poprzednim poście oraz na blogowym Facebooku - niestety miało to swoje mocne uzasadnienie. Jak już część z Was wie, wróciłam z kolejnego pobytu w szpitalu, gdzie miałam przeprowadzony szereg badań w związku z moimi pooperacyjnymi komplikacjami dotyczącymi kolana. Teraz już na szczęście chyba w końcu wiem na czym stoję, więc przy dobrych wiatrach i uporczywej rehabilitacji, niebawem powinnam w pełni stanąć na nogi, choć po prawdzie chodzić miałam już za niespełna tydzień, jednak przez bunt mojej kończyny i jej niechęć do prawidłowego gojenia, wszystko uległo sporej obsuwie czasowej. Powiem Wam, że czasem dziękuję Panu Bogu za swój silny charakter, bo dzięki temu o wiele łatwiej jest mi znosić takie sytuacje i twardo przyjmować je na klatę zwłaszcza, że przez chorobę stawów, co parę lat tego typu operacje, fachowo zwane synowektomiami (to już 4 z kolei) są u mnie koniecznością. Na chwilę obecną będę już tylko potrzebować mnóstwa wytrwałości w codziennych ćwiczeniach, które muszę regularnie wykonywać mimo okropnego bólu i Waszych kciuków, by to wszystko przebiegało w miarę płynnie. A w tzw. międzyczasie będę tu oczywiście na bieżąco starała się zamieszczać nowe posty, bo trochę tych nowości ostatnio do mnie przybyło :).

Przechodząc do sedna. Na pewno część z Was spotkała się już z pomadkami, które chcę Wam dzisiaj przedstawić. W dużym skrócie, linia Moisture Renew marki Rimmel to szminki, które są przede wszystkim mocno napigmentowane, niesamowicie kremowe, komfortowe w noszeniu, a przy tym rewelacyjnie nawilżają usta.

Pierwsza z nich - 180 Vintage Pink, trafiła do mnie przez przypadek, kiedy miałam ochotę na nieco mocniejszy, brudny róż, którego wówczas brakowało w mojej kolekcji, a jako, że akurat w Hebe była promocja, wrzuciłam ją do koszyka, kilka tygodni później dorzucając drugą, będącą odpowiednikiem MAC Freckletone, czyli 700 Nude Delight.




Bez zbędnego przedłużania od razu mogę napisać, że obie pomadki w pełni spełniły pokładane w nich nadzieje. Po pierwsze - kolory! Czyż nie są śliczne?! Vintage Pink, to doskonale dobrana nazwa do odcienia, jaki otrzymujemy na ustach. Jest głęboki, wyraźny, mocno w stylu retro, choć nie na tyle, by wyglądać jak nasze babcie mimo, że wpada w jagodowe tony, które będąc źle dobrane, czasem bywają niebezpieczne. Jednak nie tu! Swatchując go w drogerii na dłoni, miałam nadzieję, że na ustach będzie nieco subtelniejszy, jednak okazał się być kolorem widocznym i przykuwającym uwagę, ale zarazem nie odwracającym jej od reszty makijażu. Uwielbiam go!



Nude Delight natomiast, pomimo swojej nazwy, wcale nie jest tak delikatnym nudziakiem, jak mogłoby się wydawać. Jest przede wszystkim zauważalna na ustach i podobnie jak poprzednia szminka - kryjąca. To takie cappuccino leciutko wpadające w cegiełkowe tony. Zdecydowanie ciepły odcień, choć myślę, że sporej części osób powinno być w nim dobrze. Idealnie sprawdzi się na dzień, zarówno do make upu bazującego na brązach, by się z nim scalić, lub do bardziej szalonego, zintensyfikowanego makijażu oczu, aby całość łagodnie zrównoważyć. Kolor zdecydowanie nietuzinkowy i po prostu ciekawy - I like it! ;)



Następna cecha wspólna obu kolorków to wspomniana wcześniej pigmentacja. Co tu dużo gadać - jest rewelacyjna! Wystarczą dosłownie dwa ruchy, by usta zostały w pełni pokryte pomadką, która następnie utrzymuje się przez ok. 2,5h bez jedzenia i picia.



Niestety przy tak mocno kremowej i nawilżającej formule, musimy mieć na uwadze, że szminka będzie dość szybko się zjadać, odbijać na szklance podczas picia oraz niestety nie przetrzyma jedzenia. To normalne. Ważne jest jednak, że równomiernie schodzi, nie warzy się na ustach, nie zostawia białych krech i nie zbiera się w kącikach, ani zagłębieniach ust. Do tego nie ma mowy o podkreśleniu suchych skórek, a wręcz przeciwnie. Po długotrwałym używaniu mam wręcz wrażenie, że nawilża usta, przez co są bardziej miękkie, a jak wiadomo nie każda pomadka daje taki komfort.

Jeśli jeszcze nie znacie serii Moisture Renew w fioletowym opakowaniu, to serdecznie Wam ją polecam zwłaszcza, że niebawem będzie można upolować ją za bezcen na rossmannowskiej wyprzedaży -49%. Kto zatem wybiera się na łowy? :D

Napiszcie proszę, czy znacie te szmineczki, a jeśli tak to jakie posiadacie kolory i jak się u Was sprawują. Wspaniałego dnia Wam życzę, a ja tymczasem uciekam do ćwiczeń, a następnie na Wasze blogi, bo pewnie na czas mojej nieobecności nazbierały mi się spore zaległości ;).

niedziela, 3 kwietnia 2016

Eye Majic - błyskawiczne cienie do powiek

Witajcie! Dość długo mnie tu nie było, ale niestety po operacji mojego kolana, w trakcie jego zdrowienia nastąpiły poważne komplikacje, ponieważ moja opuchlizna mimo upływu miesiąca, wciąż jest przeogromna i to w całej nodze, a nie tylko miejscu cięcia, dlatego po kilku konsultacjach z 3 ortopedami i 1 angiologiem (taaa... tylu specjalistów, a nadal nikt nie wie co mi dolega), jutro znowu jadę do szpitala na kolejną konsultację i kto wie, być może zostanę tam na pewien czas.

Jednak na razie, póki jeszcze jestem w domu, postanowiłam podzielić się z Wami dość ciekawym wynalazkiem, jakim są cienie do powiek typu "instant". W dzisiejszym zagonionym świecie nie zawsze mamy czas, czy nawet chęci na wykonanie makijażu oczu, mając na głowie pracę, obowiązki i inne sprawy, dlatego też Eye Majic przybywa z odsieczą, aby ułatwić nam tą czynność, żeby przebiegała najszybciej jak tylko to możliwe.

Cienie oferowane przez markę są dostępne w wykończeniach zarówno perłowych jak i matowych. Od wyłącznego dystrybutora Eye Majic w Polsce, firmy JP Cosmetics, otrzymałam 4 odcienie perłowe, idąc od góry - 12, 19, 30 i 21, który zobaczycie poniżej, bo to od niego postanowiłam zacząć swoje testy. 



Cienie umieszczone zostały na gąbeczkach, które wg. producenta należy przyłożyć do powieki, przytrzymać 4 sekundy delikatnie dociskając i subtelnym ruchem do zewnątrz, przesunąć lekko po powiece. Cała zabawa opiera się o opatentowaną technologię transferu ciepła, która pozwala nakładać cienie od razu z gąbkowego aplikatora, pozostawiając zgodnie z obietnicami - długotrwały efekt.



Ok, ale czy tak jest w rzeczywistości? Sprawdźmy!



Po wyjęciu cieni z opakowania, zdecydowałam się nałożyć je na bazę, którą w tym przypadku został korektor Misslyn (wielokrotnie przeze mnie pod tym kątem przetestowany). Wykonałam wszystko zgodnie z instrukcją, dzięki czemu cienie o dziwo odbiły się równo, ale niestety okazało się, że akurat ta wersja nie jest tak mocno napigmentowana, jak widać na aplikatorach. Widoczne były też mocno zaznaczone granice między poszczególnymi kolorami, dlatego postanowiłam rozblendować je palcem, przez co cienie dość mocno zlały się ze sobą, zwłaszcza dwa pierwsze od dołu, co dało rezultat jak widać poniżej.




Koniec końców całość wyszła w moim odczuciu całkiem ładna, dzienna, choć kolory na powiece ostatecznie zmieniły nieco swój wygląd i nie prezentowały się jak na aplikatorach. Przechodziłam z nimi cały dzień i faktycznie, w ciągu tego czasu nic się nie zrolowało, nie poosypywało, ani nie pościerało. Pod wieczór makijaż oczu wyglądał dokładnie jak chwilę po nałożeniu i za to wielki plus. Kolejny za to, że cieni można używać nawet dwu i trzykrotnie, ale wtedy oczywiście efekt jest stosunkowo słabszy, niemniej fajnie, że po pierwszym nałożeniu nie trzeba zaraz wyrzucać aplikatorów do kosza.

Po zużyciu numerka 21 (udało mi się go nanieść dwukrotnie, zanim się wyczerpał), postanowiłam sięgnąć po najciemniejszy odcień z tych które otrzymałam, czyli 30 i niestety, w przeciwieństwie do poprzednika, okazał się być lekką masakrą. Co prawda zaskoczył bardzo mocną pigmentacją, ale przez to zrobił mi cudną plamę na powiece, która nawet po rozblendowaniu wyglądała brzydko i nierówno, dlatego czym prędzej go zmyłam i zrobiłam kolejne podejście, które niestety skończyło się tak samo mimo, że pigmentacja była już słabsza, dlatego ten odcień bezwarunkowo poleciał do kosza.

Czy polecam Eye Majic? Hmm... odpowiedź nie jest jednoznaczna. W sumie dzienne kolory, czyli 12, 19 i 21 sprawdziły się u mnie całkiem w porządku, jednak wieczorowy 30 wypadł kompletnie nie tak, jakbym tego oczekiwała. Poza tym myślę, że jak na 9.99 zł., bardziej opłaca się kupić nawet pojedynczy zwykły cień, który użyjemy wielokrotnie, niż coś, co starczy nam maksymalnie na 3 podejścia.

Bardzo jestem ciekawa Waszego zdania w tej materii, napiszcie w komentarzach swoje odczucia względem tego wynalazku, jak również trzymajcie jutro za mnie mocno kciuki!

Udanego wieczoru :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...