Hej! Jak zapewne wiecie, bo nieraz informowałam o tym na blogu, nie od dziś zmagam się z okresowymi niedoskonałościami cery. Wszystko byłoby do przełknięcia, gdyby nie fakt, że mimo moich 27 lat, czyli już jakiś czas po okresie dojrzewania, one wciąż lubią powracać w najmniej dogodnych momentach. Rzadko zdarza się, by moja buźka była w na tyle znakomitej formie, abym mogła wyjść do ludzi całkowicie saute (ostatni taki fakt miał miejsce w poprzednie lato, kiedy to z uśmiechem na ustach mogłam paradować z cerą bez najmniejszych kompleksów).
Nie do końca jestem zwolenniczką kwasów, ponieważ lubię się opalać i lubię opalać również twarz, nie używając przy tym filtrów (wiem, ze to błąd, ale całe życie tak robię i pewnie już się nie oduczę). Filtr to dla mnie zło konieczne, dlatego staram się unikać na tyle silnie działających specyfików do twarzy, by ich używanie nie było koniecznością. Niemniej tyle dobrych opinii słyszałam o słynnym Effaclarze, który rzekomo potrafi zdziałać cuda, że postanowiłam skusić się na jego ulepszoną wersję z plusikiem.
Przekonało mnie do niego to, że można go stosować również na dzień, np. jako bazę pod makijaż (w tym celu sprawdza się świetnie) oraz zapewnienia Pań farmaceutek (pytałam kilku w różnych aptekach), że działanie jest tak samo skuteczne, jak w przypadku jego starszego brata, a przy tym nie ma tu konieczności stosowania wysokich filtrów, dlatego spokojnie wystarczą te, zawarte w większości podkładów, czy kremów BB.
Zanim zaczęłam używać Effaclaru Duo, moja cera była w opłakanym stanie. Do tego wszystkiego byłam na krótko przed "tymi" dniami, stąd wyglądałam dosłownie jak pizza ;(. Oszczędzę Wam barwnych opisów, ale zapewne każdy może się domyślić jak wygląda cera z rozszerzonymi porami i mnogością wyprysków głównie w strefie T. KOSZMAR! Zawzięłam się i postanowiłam smarować twarz Effaclarem 2x dziennie, ryzykując tym samym Saharą na buzi, ale w tamtym momencie miałam to gdzieś. Postanowiłam wytoczyć ciężką artylerię i zrobić wszystko, by moja cera ponownie stała się nieskazitelna.
To co na samym początku miło zaskoczyło mnie w tym kremie, to przede wszystkim jego bardzo przyjemna konsystencja, miły zapach i wygodny aplikator z dziubkiem.
Krem wspaniale się rozprowadza i błyskawicznie wchłania, matując przy tym cerę. Ogromny plus za to, że nałożony na niego makijaż nie warzy się w ciągu dnia i nie spływa, a całkiem nieźle trzyma. Jako baza ma moje poparcie, chociaż nie przedłuża trwałości makijażu, jednak umówmy się - to nie jest jego głównym celem, bo przeznaczenie zgoła inne.
Przez dwa tygodnie codziennego używania rano i wieczorem nie zauważyłam najmniejszego przesuszenia, czy też podrażnienia mojej cery. Mam wręcz wrażenie, że krem ten działa bardzo łagodnie, a przy tym niezwykle skutecznie. Przez dwa tygodnie wyraźnie poprawiła się struktura mojej cery, która aktualnie jest mocno wyrównana i jednolita. Większość wyprysków została pięknie zaleczona, zostały pojedyncze sztuki, które na szczęście nie rzucają się w oczy, a czoło jest już niemal w idealnym stanie. Walczę jeszcze z przebarwieniami po kilku większych niespodziankach i rozszerzonymi porami w okolicach nosa i brody, bo reszta można powiedzieć, że jest już "zrobiona". Jak całkowicie zakończę kurację z pewnością pochwalę Wam się efektami, bo mimo iż jest już całkiem nieźle, nie jestem jeszcze gotowa, by pokazać się bez najmniejszego choćby make up'u.
Jak na razie jestem ogromnie zadowolona z tego kremu i nie mogę się doczekać, by móc podsumować końcowy efekt za parę tygodni. Tak, jak zaczynając kurację nie mogłam obyć się bez użycia Revlonu Colorstay w połączeniu z korektorem (taaaak było źle), tak teraz wystarczy najmniej kryjący krem BB (np. Lirene) by móc cieszyć się ładną i gładką, choć jeszcze nie w pełni doskonałą cerą, aczkolwiek na czole mam już niemal pupkę niemowlaczka, więc cieszę się jak dziecko :D.
Co ważne, jeśli skusiłybyście się na używanie Effaclaru nie zrażajcie się początkowym wysypem, jaki zapewne Was czeka. Moja cera mimo, iż wołała o pomstę do nieba, niemal tydzień wyglądała jeszcze gorzej niż na początku, ponieważ całość ulegała oczyszczaniu. Aby mogło być dobrze, najpierw wszystko musiało wyjść na wierzch, by następnie się zaleczyć. Domyślam się, że nie jest to komfortowa sytuacja, ale uwierzcie mi, że warto się przemęczyć, gdyż rezultaty są widoczne z dnia na dzień coraz lepiej.
Na dzisiaj to tyle, z pewnością wrócę do Was z tematem już po całkowitym zakończeniu kuracji, gdzie zrobię podsumowanie, jak to przebiegało u mnie od początku do końca. Cena tego kremu wynosi od 50 do 66 zł, gdzie mnie udało się go upolować za 49 zł, więc miałam farta, gdyż ceny zwłaszcza w drogeriach są mocno wywindowane.
Używałam go kilka lat temu kiedy miałam dużo większe problemy ze skórą niż teraz. Nie zdziałał u mnie praktycznie nic, oprócz zmatowienia skóry- co akurat można uznać za plus. Nawet nie miałam typowego "wysypu". Taki o kremik, a raczej miał konsystencję żelu. :)
OdpowiedzUsuńOjoj, przykro mi, że Ci nie pomógł :( Ja już po 2 tygodniach widzę efekty i nie jest to recenzja sponsorowana, żeby nie było ;) Co do konsystencji to faktycznie jest taka kremowo - żelkowa, moim zdaniem fajna :)
UsuńJa właśnie boję się tego wysypu na początku :)
OdpowiedzUsuńNa prawdę nie ma czego, szybko mija, a przez ten czas można pozakrywać się Revlonem i korektorem, ew. kamuflażem ;)
UsuńMam tą starszą wersję, ale używam jej tylko punktowo, bo na całej twarzy zrobił mi masakrę i przez 3 m-ce nie było najmniejszej poprawy, a wręcz co raz gorzej. Kilka tygodni wysypu rozumiem, ale 3 miesiące to był dla mnie kres wytrzymałości ;-) Wolę Effaclar K :-)
OdpowiedzUsuń:((( To rzeczywiście nieciekawie :( Słyszałam właśnie, że ta starsza wersja bywała w przypadku niektórych osób problematyczna, ale nie miałam z nią styczności, więc ciężko mi cokolwiek powiedzieć w tym temacie. Szkoda, że się u Ciebie nie sprawdził :(
UsuńParę tygodni temu dopadło mnie to samo. :-/ dlatego postawiłam na Biodermę, która spisała się tak samo rewelacyjnie jak Twój Posay. Świetna i pomocna recenzja, myślę, że ten kremik powinien szybko znaleźć się jako pogotowie ratunkowe w mojej kosmetyczce.
OdpowiedzUsuńBiodermę też miałam, ale słabiej na mnie podziałała, bo musiałam jej dłużej używać, no i była konieczność stosowania filtrów. Mam tu na myśli wersję Sebium Global :P
UsuńStosowałam wersję oryginalną i byłam z niej ogromnie zadowolona, między innymi jej zasługuję ładną cerę :)
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że wersja z plusikiem równie dobrze się sprawdzi ;)
Usuńużywałam oryginalnej wersji i byłam zadowolona ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że byłaś z niej zadowolona :)
Usuńfajny produkt bardzo fajnyy
OdpowiedzUsuńNawet bardzo, bardzo fajny hehe ;)))
UsuńFajnie, że już coś zdziałał :) Ja od kilku dni testuję nowość z Avene :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie daj znać, jak się sprawdzi :)
UsuńMam ten krem, ale tą poprzednią wersje. Bardzo go lubię :))
OdpowiedzUsuńGeneralnie jest bardzo lubiany z tego co zauważyłam, cieszę się, że Tobie też pasuje :)
UsuńNowa wersja czyli duo plus jest jeszcze fajniejsza. Dobrze się rozprawia z wypryskami i niedoskonałościami, nawet z maleńkimi bliznami po wypryskach dość dobrze sobie radzi a tego kompletnie się nie spodziewałam, blizenki rozjaśni, a skórę zmatowi.
OdpowiedzUsuńJest to rewelacyjny produkt, nawet pomimo jego ulepszenia, ktore czesto sprawia, ze nastepca jest gorszy, niz pierwowzor :P
Usuń