czwartek, 27 sierpnia 2015

Bubel! Sally Hansen Xtreme Wear 230 Pep-Plum

Hej! Nie lubię pisać o kosmetykach źle. Każdy ma inny typ skóry, cery, włosów, czy paznokci dlatego też to, co u jednego kompletnie się nie sprawdza, może okazać się ideałem dla kogoś innego i na odwrót, stąd ciężko jest generalizować i z góry kwalifikować kosmetyk jako zły lub dobry. Jednak pomimo faktu, że kosmetyki które używam staram się dobierać bardzo dokładnie, aby nie wyrzucać pieniędzy w błoto, czasem zdarzy się, że trafię na bubel, koło którego nie potrafię przejść obojętnie i tak też było z bohaterem dzisiejszego, mało chlubnego wpisu.

Lakier ten zakupiłam na rossmannowskiej promocji -40%, gdyż przyciągnął mnie do niego kolor, który w buteleczce wygląda na głęboki, bardzo elegancki odcień ciemnej fuksji, wpadającej w fiolet. Wyglądem bardzo przypominał mi lakier Semilac o nazwie Mardi Gras, dlatego bez wahania wrzuciłam go do koszyka.



Po przyjściu do domu, niezwłocznie postanowiłam zaaplikować go na swoje pazurki. Lakier bardzo ładnie rozprowadzał się na płytce, wystarczyły 2 warstwy do pełnego pokrycia kolorem, aczkolwiek już przy samej aplikacji zauważyłam, że lakier nie ma wykończenia kremowego, na którym mi zależało, a żelkowe za którym nie przepadam. No nic, po nałożeniu 2 warstw emalii, pokryłam paznokcie top coatem Essence (tym, który zazwyczaj stosuję) i zaczęłam czytać książkę.

Jakież było moje zdziwienie, gdy po ok. pół godziny zauważyłam, że mam lekko starty lakier na końcówkach paznokci!!! Szok! Nie jest możliwe, że ściągnął go top coat, ponieważ stosowałam go już na dziesiątkach przeróżnych lakierów (w tym również na innych odcieniach Sally Hansen) i nigdy nie było takiej sytuacji. Zdenerwowałam się i postanowiłam go obfocić, dla udokumentowania stanu rzeczy i obserwować dalej. Na 3 zdjęciu, na palcu wskazującym najlepiej widać, że lakier jest lekko starty. Wszystkie zdjęcia robione po ok. 40 minutach od momentu nałożenia lakieru.





Niestety dalej było tylko gorzej. Na 2 dzień starte końcówki było widać już bardzo mocno i w tym samym dniu lakier zaczął odpryskiwać, dlatego postanowiłam go zmyć, by nie denerwować się dalej i tym samym nastąpiło kolejne rozczarowanie.

Lakier ten bardzo (z naciskiem na słowo BARDZO) zafarbował mi płytkę paznokcia, przez co wyglądałam, jakbym nie domyła rąk po obieraniu buraków. Coś wstrętnego! To ostatecznie przesądziło o tym, że skreśliłam go całkowicie. Po ok. miesiącu postanowiłam zrobić jeszcze jedno podejście, ale efekt był dokładnie taki sam i również skończyło się na bardzo mocno zafarbowanej płytce, której nie dało rady rozjaśnić najsilniejszym zmywaczem i musiałam czekać, aż paznokcie odrosną, przez cały czas będąc zmuszona do malowania ich mocno kryjącymi kolorami, bo wstyd było wyjść do ludzi :/.

Przyznam, że jestem bardzo zniesmaczona faktem, że tak lubiana przeze mnie marka wypuściła na rynek taki bubel. Mam kilka innych odcieni tej samej serii, z których jestem bardzo zadowolona, ale Pep-Plum to prawdziwa porażka i niestety jego jedyna zaleta to ładny kolor, z którego i tak w zasadzie nic nie mamy :(.

Nie polecam, a mój egzemplarz bez mrugnięcia okiem wylądował w koszu, czyli tam, gdzie jego miejsce.

wtorek, 25 sierpnia 2015

DKNY Be Delicious Fresh Blossom (różowe jabłuszko)

Heeej! Witam Was po długiej przerwie :). Upały wreszcie troszkę odpuściły. Nie powiem, żebym nie odczuwała z tego powodu ulgi, ale jednak kiedy już mija 15-ty sierpnia, mam świadomość, że lato co prawda jeszcze wolnym krokiem, ale za to nieubłaganie zbliża się ku końcowi i wkrótce znowu trzeba będzie odliczać miesiące, aby ponownie powitać słoneczne dni :(. Dlatego, aby trochę przedłużyć tę wakacyjną aurę, przychodzę dziś do Was z zapachem, który niewątpliwie pozwala zatrzymać radosne, beztroskie chwile na nieco dłużej.

Perfumiarskie jabłuszka ze stajni Donny Karan znam od lat. Jednak mimo tego faktu, nigdy dotąd nie zdecydowałam się na zakup pełnowymiarowego opakowania (miałam okazję używać jedynie próbek), ponieważ nie trafiały w mój gust na tyle, by podjąć ten krok. Co może zatem szybkim i skutecznym sposobem zachęcić kobietę do zmiany zdania :)? Odpowiedź jest prosta - albo facet, albo kusząca promocja :D. W moim przypadku padło na to drugie, dlatego też kiedy pewnego dnia zobaczyłam, że w Douglasie można nabyć 15 ml opakowanie w cenie 50 zł nie wahałam się ani chwili. Wybrałam wersję, która najbardziej przypadła mi do gustu, czyli Fresh Blossom i popędziłam do kasy.



W białym, kartonowym opakowaniu, ukryty został sympatyczny flakonik w postaci (jakżeby inaczej) jabłuszka :). Moje jest różowe, okrąglutkie i bardzo filigranowe. Urocze!!! Cudownie będzie wyglądać położone na toaletce, albo innym widocznym miejscu w pokoju. To, co różni moją wersję 15 ml od pozostałych - większych to fakt, że u mnie atomizer nie znajduje się na górnej części opakowania, lecz po jej zdjęciu, w dolnej. Wybaczcie odbicia, ale jako, że górna część flakonu jest lustrzana, niestety odbija wszystko i wszystkich dookoła.


(Czy dolna część opakowania nie przypomina Wam bączkowego flakonu Yves Saint Laurent Baby Doll? Bo mnie bardzo :))




Pora przejść stricte do samego zapachu. Jak dla mnie jest on bardzo świeży, kobiecy i nieco figlarny, ale niestety w pierwszej chwili po spsikaniu ciała lub ubrania, także zbyt mocny i tym samym duszący, co w początkowej fazie używania, może chwilowo odstraszyć nowego nabywcę. Na szczęście po paru minutach to mało fortunne wrażenie znika, a zapach zaczyna pracować. Bardzo podoba mi się w nim to, że na mojej skórze przeobraża się w zasadzie z chwili na chwilę, co moment wysuwając na przód inną, dominującą nutę. Generalnie można rzec, że jest to zapach przede wszystkim mocno kwiatowy, choć producent zapewnia, że są w nim zawarte także akordy owoców, których jednak mój nos (poza oczywiście samym jabłkiem i początkową cierpkością grapefruita) nie do końca wyczuwa.

Nuta głowy:
grejpfruit, liść czarnej porzeczki, morela
Nuta serca:
konwalia, jaśmin, róża
Nuta bazy:
nuty drzewne, czerwone jabłko

Propozycja ta sprawdzi się doskonale w sezonie wiosna/lato, z naciskiem na lato, przypominając relaks w ogrodzie, w promieniach słońca, chwile spędzone na powietrzu i wprawiając w ogólny stan błogości. Jest to zapach, który co prawda nie wibruje, nie intryguje, a uspokaja, choć cały czas wyczuwalna jest w nim doza spontanicznego szaleństwa. Ciekawy, ale skierowany do grona odbiorców lubiących akurat tego typu, konkretne zapachy, choć jak widać na moim przykładzie, można się do nich częściowo przekonać także z czasem :).

Perfumy jako perfumy, choć same w sobie fajne, mają sporą wadę w postaci kiepskiej trwałości. Po początkowym odstrzale na kilometr, który jest wręcz w stanie odurzyć człowieka na krótką chwilę, dość krótko zostawiają za sobą "ogon" (u mnie ok 1,5h), stając się po tym czasie bliskoskórne. Jak na perfumy, które standardowo w wersji 30 ml kosztują ok. 190 zł jest to wynik bardzo kiepski i spodziewałabym się po nich czegoś znacznie więcej, ale cóż... mamy co mamy.

Podsumowując: Różowe jabłuszko ogólnie rzecz biorąc, nie powaliło. Mimo, że zapach jest przyjemny, nie jest to jednak to, co najbardziej lubię na siebie nakładać, kiedy chcę ładnie pachnieć. Trwałość nie jest spektakularna, dlatego mając małą pojemność, najlepiej nosić perfumy w torebce, by móc spryskać się nimi w dogodnej okoliczności. Najchętniej widziałabym je na młodej dziewczynie (15-25 lat) lub ewentualnie starszej, nieco zwariowanej 30-tce. Myślę, że są na tyle indywidualne, iż ciężko je polecać nie będąc pewnym gustu danej osoby, dlatego też lepiej nie kupujcie ich w ciemno, a tym bardziej na prezent, o ile nie macie gwarancji, że spodobają się osobie obdarowywanej. Ja jednak nie żałuję, że je sobie sprezentowałam, bo za 50 zł warto było im się przyjrzeć z bliska, do czego i Was zachęcam jeśli tak jak ja, pragniecie urlopu dla zmysłów :).

Buziaki :*

środa, 12 sierpnia 2015

Kilka słów wyjaśnienia (again)

Hej moi Drodzy! Jak mogliście ostatnio zauważyć, jest mnie tutaj ostatnio dość mało, a posty pojawiają się bardzo nieregularnie. Powodem tego jest fakt, iż w ostatnim czasie życie offline wciągnęło mnie na maxa. Jest przepiękna pogoda, słoneczko świeci niemal bez przerwy, a tropikalne temperatury wręcz nie dają żyć. To wszystko sprawia, że mimo niedogodności w postaci upałów, korzystam z każdej wolnej chwili, a najbliższy weekend będzie dopiero pierwszym "bezplanowym", od dobrych kilkunastu tygodni. Ciągle coś się dzieje, jestem non stop w rozjazdach (jak nie spotkania z rodziną, czy znajomymi, to koncerty, eventy, wycieczki zaplanowanie, albo i nie itp.), a w domu można mnie zastać tylko w trakcie tygodnia roboczego i to też nie zawsze. Znacie mnie już od dobrych paru lat i wiecie, że nie lubię zbytnio rozgadywać się na prywatne tematy, zatem nie chcę wnikać w szczegóły za głęboko. W każdym razie teraźniejszy okres mam niesamowicie intensywny i tak będzie do mniej więcej połowy listopada, a co dalej - nie wiadomo. Oczywiście nie mówię tym samym, że rezygnuję z prowadzenia bloga (co to, to nie!), ale także nie chcę Wam obiecywać, że posty będą się pojawiać w jakichś ściśle ustalonych terminach, czy porach, bo nie byłoby to zgodne z prawdą, gdyż nawet ostatnie kilka notek było zaplanowanych i ukazywały się w momencie, kiedy ja np. fizycznie byłam daleko poza zasięgiem Internetu, czy komputera.

To miejsce powstało z pasji i od początku wkładałam w nie mnóstwo serca. Chcę, by tak pozostało, ale żeby to mogło trwać dalej, nie mogę pisać postów na siłę, a w ostatnim czasie czuję, że moja wena twórcza dość mocno przygasła i chyba potrzebuję czasu, by ponownie pojawiła się ta sama iskra, co na początku. Poza tym, jak wspomniałam, mam też zdecydowanie mniej czasu, niż wcześniej. Pisać jednak zamierzam dalej, w tej kwestii nic nie ulega zmianie, jednak nie jestem w stanie określić, jak często notki będą się pojawiać. Czasem może to być co 3 dni, a czasem co 2 tygodnie lub dłużej. Nie chciałabym nic zakładać, aby później nie rozczarować siebie, firm z którymi współpracuję i Was przede wszystkim. Chcę, by każdy wpis na tym blogu był w 100% przemyślany i zgodny z tym, co chcę Wam przekazać. Mam nadzieję, że spotka się to z Waszym zrozumieniem, gdyż w luźnych, niezaplanowanych chwilach, przydałby mi się czas stricte dla siebie. Ostatni mój rysunek powstał ponad pół roku temu, dlatego planuję wrócić do rysowania, stworzyć coś nowego, bo dawało mi to ogromną frajdę. Tak samo czytanie książek, po które niestety sięgam już o wiele rzadziej, niż niegdyś. Makijaże ostatnio nie powstają żadne, ponieważ niemal całkowicie zrezygnowałam z malowania się w te gorąca, które obecnie dotykają nasz kraj, bo i tak parę h później wszystko spływa, więc nie widzę sensu. Cerę mam obecnie w doskonałej kondycji (brak wyprysków, przebarwień, nierówności skóry), więc na szczęście mogę sobie na to pozwolić, z czego skrupulatnie korzystam :).

Mam nadzieję, że mimo tego, że jestem tu z doskoku, będziecie do mnie zaglądać, bo ja choć nie zawsze zostawiam ślad, to jednak wpadam na Wasze blogi i staram się obserwować w miarę na bieżąco, co się u Was dzieje. Niebawem postaram się coś nowego naskrobrać, a tymczasem życzę Wam cudownych, radosnych, słonecznych i wypełnionych piękną energią chwil!

Buziaki for all :*

piątek, 7 sierpnia 2015

Delia Cameleo - linia, która zrewolucjonizowała moją włosową pielęgnację

Witajcie! Prawie tydzień przerwy w blogowaniu to już zdecydowanie zbyt długo. Musicie mi to jednak wybaczyć, ponieważ przez ostatni tydzień tak wiele się działo, że nie miałam nawet chwili, by zajrzeć na bloga. W ten weekend będzie tak samo, ponieważ na moje niedawne urodziny, otrzymałam od koleżanki (Aniu, dziękuję po raz enty :*) bilet na koncert - uwaga -  mojej ulubionej wokalistki, czyli fenomenalnej Edyty Górniak!!! Żeby tego było mało, wzięłam również udział w konkursie, gdzie udało mi się wygrać drugi bilet na ten sam koncert i ten sam sektor!!! To się nazywa mieć szczęście! Dzięki temu będę mogła kogoś ze sobą zabrać i znowu skolekcjonować sobie niezapomniane wspomnienia :D. Oj powiem Wam, że już dawno nic mi nie sprawiło takiej radości, jak najpierw prezent od Ani, a później wygrana :). Teraz pozostaje tylko odliczać czas do tego wydarzenia :).

Jednak do rzeczy. Mając moment wolnego czasu, postanowiłam przedstawić Wam serię kosmetyków do włosów, z którą po raz pierwszy zetknęłam się na czerwcowym spotkaniu katowickich blogerek. Jako prezent od marki Delia, otrzymałyśmy szampon i miniaturę maski, a ja do tego zakupiłam sobie również miniaturę płynnej keratyny, aby zobaczyć, jak na te produkty stosowane w trójpaku zareagują moje włosy.



SZAMPON



Producent:
  • "Szampon do włosów farbowanych i rozjaśnianych - bez soli
  • Bez parabenów, sztucznych barwników
  • Delikatnie myje włosy, nie naruszając ich naturalnej bariery ochronnej
  • Innowacyjna formuła szamponu zapewnia delikatne oczyszczenie włosów i wyjątkową łagodność dla wrażliwej skóry głowy
  • Dzięki biomimetycznej keratynie Kerestore 2.0™ szampon pomaga zregenerować zniszczone włosy, wnika bezpośrednio w najbardziej uszkodzone miejsca i kompleksowo odbudowuje ich strukturę
  • Dokładne oczyszcza
  • Ogranicza wypłukiwanie koloru włosów
  • Intensywnie nawilża
  • Chroni włosy przed promieniowaniem UV
  • Nadaje włosom jedwabistej miękkości i wygładzenia"

To, co wyróżnia ten szampon, to przede wszystkim pompka. Tak, mało który kosmetyk tego rodzaju, posiada takie rozwiązanie, które jest zarówno plusem, ponieważ naciskając odpowiednią ilość razy, zawsze dozujemy sobie optymalną ilość szamponu, jak i minusem, gdyż nie lubię, kiedy ślizga mi się w rękach. Szampon ten ma bardzo przyjemny, profesjonalny zapach, kojarzący się z czystością. Jest on charakterystyczny dla całej, przedstawianej dzisiaj serii i po prostu cudowny! Długo utrzymuje się na włosach, co niewątpliwie jest dużą przyjemnością :). Jeśli chodzi o przedłużanie trwałości koloru zauważyłam, że produkt ten faktycznie coś daje, gdyż po prawie miesiącu od ostatniego farbowania, moje włosy wyglądają tak, jak zazwyczaj wyglądały po ok. 2,5 tygodnia. Kolor wciąż jest głęboki i wyrazisty, choć czy jest to zasługa wyłącznie samego szamponu, a może całej gamy produktów, których używam - ciężko stwierdzić. Z minusów, obok których nie potrafię przejść obojętnie mogę wymienić to, że szampon niestety bardzo słabo się pieni i mimo nakładania dość sporej ilości, zawsze mam wrażenie niedomytych włosów, dlatego też używając go, dla pewności zawsze myję czuprynę dwa razy, zanim przejdę do nakładania maski i płynnej keratyny. Po drugim umyciu, włosy są już mocno odświeżone, skrzypiące i w pełni przygotowane na dalsze zabiegi pielęgnacyjne. Taki efekt lubię :).

MASKA


Producent:
  • "Profesjonalna jakość
  • Innowacja oparta na Kerestore TM 2.0 - biomimetycznej keratynie
  • Połączenie naturalnych składników i nowoczesnych technologii
  • Intensywnie regeneruje
  • Doskonale pielęgnuje
  • Zawiera kondycjonujący Softill
  • Do spłukiwania"

Maski byłam najbardziej ciekawa. Dość gęsta, ale łatwo sunąca po włosach, od początku sugerowała, że się polubimy. I tak też się stało! Maska jest, co tu dużo gadać, rewelacyjna! Producent sugeruje, aby trzymać ją na włosach od 1 min. do 3, natomiast ja zazwyczaj przedłużam ten czas do max. 8 minut. Po zmyciu moje włosy są w momencie śliskie, mega wygładzone, a po wysuszeniu i wyprostowaniu (bo jak wiecie prostuję po każdym myciu) sypkie, cudownie dociążone (nie mylić z obciążeniem) i pięknie pachnące. Czego chcieć więcej? Już zaopatrzyłam się w pełnowymiarową wersję :).

PŁYNNA KERATYNA



Producent:
  • "Profesjonalna jakość
  • Innowacja oparta na Kerestore TM 2.0 - biomimetycznej keratynie
  • Połączenie naturalnych składników i nowoczesnych technologii
  • Intensywnie regeneruje i rekonstruuje najbardziej uszkodzone miejsca na powierzchni włosa
  • Doskonale pielęgnuje
  • Sprawia, że włosy stają się wygładzone, aż po same końce, bardziej sprężyste, elastyczne i miękkie
  • Wygodna aplikacja w spray'u
  • Bez spłukiwania"

Ma paskudny dozownik w postaci aerozolu, który rozpyla zbyt dużo produktu i w zbyt dużym obszarze, przez co nie da się być precyzyjnym podczas aplikacji. Wolałabym, aby można było psiknąć delikatną mgiełkę, którą stopniowo pokryjemy włosy, ale niestety w tym przypadku nie ma na to szans. Nawet delikatne naciśnięcie pompki, powoduje wzrost ciśnienia i wręcz wystrzał kosmetyku, ale na to już nie mamy wpływu :(. Sama płynna keratyna ma właściwości termoochronne, przez co chroni włosy, przed zbyt wysoką temperaturą. Faktycznie, mogę to potwierdzić na swoim przykładzie, gdyż po każdorazowym użyciu wyraźnie odczuwam, że mimo notorycznego używania suszarki i prostownicy, kondycja moich włosów nie ulega znacznemu pogorszeniu i jest wciąż w mniej więcej takim samym stanie. Wiadomo, że używając wysokiej temperatury nigdy całkowicie nie zapobiegniemy uszkodzeniom, ale dobrze, że przynajmniej można je minimalizować.


Podsumowując: Z powyższych kosmetyków jestem zadowolona w 100%! To, co mogę powiedzieć o całej gamie, to przede wszystkim fakt, że stosowane łącznie mają fantastyczny wpływ na moje włosy! Dzięki używaniu powyższych produktów, są one miękkie, lejące, sypkie i co najważniejsze - kiedy je wyprostuję, są proste aż do następnego mycia głowy! Do tego też zdecydowanie bardziej oporne na kręcenie np. podczas wilgoci, co miałam okazję przetestować już dwukrotnie :). Wspaniale się układają, nie są obciążone, pomimo używania na prawdę sporych ilości kosmetyków i pięknie pachną. Jestem pewna, że pozostanę tej serii wierna na długo, mimo że na początku dość sceptycznie do niej podchodziłam i nie nastawiałam się na spektakularne efekty. Moim zdaniem warto po nie sięgnąć i samemu przekonać się o ich skuteczności :).

Ps. Czytelniczki, które były zainteresowane książką "Aktorki. Spotkania" Pana Łukasza Maciejewskiego, którą ostatnio omawiałam na blogu, zachęcam do ponownego odwiedzenia mojej recenzji >>>KLIK<<<, gdyż zedytowałam post, poszerzając go o nową informację, dotyczącą drugiego tomu, który ukaże się już w listopadzie! :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...