wtorek, 30 czerwca 2015

Cienie mineralne Neauty Minerals

Witajcie moi Drodzy! Kosmetyki mineralne z pewnością są znane większości z Was. Wiele osób podkreśla, jak dobroczynny wpływ mają na kondycję naszej cery, gdyż dzięki braku obecności sztucznych składników, nie powodują (lub przynajmniej nie powinny powodować) negatywnych skutków, nawet przy długotrwałym stosowaniu. Osobiście pamiętam, że cały "boom" na minerały zaczął się najpierw od podkładów, a następnie po ich ciepłym przyjęciu, rozpoczęło się stopniowe rozszerzanie asortymentów poszczególnych marek. Dotychczas ja również miałam możliwość używania nie tylko podkładów, ale także i róży oraz korektorów mineralnych, jednak jak dotąd nie miałam jeszcze styczności z cieniami mineralnymi, dlatego też bardzo się ucieszyłam, kiedy na ostatnim spotkaniu blogerskim, jednym z podarunków okazały się być cienie nieznanej mi dotąd marki Neauty Minerals.



Kolorki, które otrzymałam to In The Mist (wanilia) i Copper Brown (brąz). Oba bardzo praktyczne, do dziennego makijażu jak znalazł :).



In The Mist to typowy, waniliowy cień, który doskonale sprawdzi się zarówno nałożony na całą ruchomą powiekę, jak i wewnętrznym kąciku, celem rozświetlenia. Pomimo, że jest to perła, to jednak drobinki są na tyle dobrze zmielone, że na powiece tworzy się efekt tafli, przez co cieniowi bliżej jest do satyny, niż typowej perły. Na prawdę ogromnie polubiłam się z tym konkretnym odcieniem, przez co bardzo często ląduje on solo na moich powiekach!



Drugi kolor, czyli Copper Brown, to odcień mlecznej czekolady, który ładnie wygląda nałożony w zewnętrznym kąciku (i rewelacyjnie w połączeniu z In The Mist), choć przez to, że ostatnio sporadycznie mam czas na zabawę z cieniami, rzadko go używam. Podobnie, jak wanilia, jest to cień perłowy i choć efekt tafli także mamy tu doskonale widoczny, to jednak jest on odrobinę mniejszy, niż w przypadku In The Mist.



Swatche na dłoni:



Z oboma cieniami pracuje się bardzo dobrze, choć jak to mają w zwyczaju kosmetyki sypkie, te także się osypują, jednak trzeba wziąć pod uwagę, że jest to sprawa całkowicie normalna, przy tego rodzaju produktach. Bardzo ładnie blendują się na powiece i nie trzeba nie wiadomo jak długo ich rozcierać, by fajnie się połączyły. Pigmentacja w obu przypadkach jest rewelacyjna! Nasycenie cieni można stopniowo budować, przez dokładanie produktu, natomiast jeśli chcemy, aby nasz makijaż był ledwo widoczny, wystarczy nałożyć na prawdę odrobinkę kosmetyku i dokładnie rozetrzeć go pędzlem, zostawiając jedynie poświatę koloru. Cienie świetnie odbijają światło i na bazie utrzymują się na moich powiekach przez cały dzień, aż do zmycia.



Z obu cieni jestem zadowolona w równym stopniu, jednak to In The Mist bardziej skradł moje serce, głównie z uwagi na kolor i swoją wielofunkcyjność. Cienie kosztują 14,90 zł za 1g. Jest to dość spora gramatura i pewna jestem, że nie wykorzystam ich do samego końca. Cieszę się, że miałam możliwość wypróbowania cieni mineralnych, przez co moja ciekawość została na jakiś czas zaspokojona :).

Koniecznie dajcie mi znać, czy używacie cieni tego typu i co o nich myślicie.

Miłego wieczoru Wam życzę :*.

niedziela, 28 czerwca 2015

TAG: Liebster Blog Award

Hej! Parę dni temu zostałam nominowana przez Gosię z bloga Color Explosion do wykonania tagu pt. Liebster Blog Award. Jak można zauważyć, nie do końca jestem zwolenniczką tagów i z tego samego powodu dość rzadko na nie odpowiadam, niemniej jako, że od zeszłego roku żaden dotychczas się nie pojawił, a pytania zadane przez Gosię były w moim odczuciu ciekawe, postanowiłam go wykonać i podzielić się z Wami swoimi odpowiedziami, co mam nadzieję, okaże się fajną odskocznią od typowej tematyki tego bloga :). Tak więc zaczynamy!


Na czym to polega?

 „Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Po przyjęciu LBA należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował. Obowiązkiem jest też wklejenie znaku LBA do wpisu.”

Oto pytania, które otrzymałam, wraz z moimi odpowiedziami :).

1. Makijaż w naturalnych kolorach czy mocniejszy?
Hmm... to zależy od danego dnia, okazji, humoru i wielu innych czynników. Czasem potrafię przez kilka dni wcale nie używać cieni, a następnego zaszaleć i zrobić sobie na oczach typową "papugę". Ostatnio jednak stawiam na typowo dzienne nudziaki, aczkolwiek dla równowagi, zaczęłam mocno podkreślać usta. Także totalna sinusoida :).

2. Kto jest Twoim ideałem piękna?
Jeśli chodzi o kobiecy ideał, od wielu lat jestem pod wrażeniem urody przede wszystkim hindusek i latynosek. Takim przykładem może być np. Freida Pinto. Niegdyś zachwycałam się także urodą Catherine Zeta Jones (zwłaszcza z czasów "Zorro"), natomiast przykładem dojrzałego piękna jest dla mnie z pewnością nasza rodzima Danuta Stenka - kobieta pełna klasy, będąca jak przysłowiowe wino.
Jeśli zaś chodzi o mężczyzn, to jak wiecie podobają mi się szczególnie dojrzali, zadbani faceci, jak np. Raoul Bova, czy Robert Kozyra, a z młodszych to np. Channing Tatum, Mario Casas, Michael Owen :).

3. Gdyby jutro miał nastąpić koniec świata, zrobiłabyś coś szalonego?
Jasne! O ile bym miała pewność, że ten koniec faktycznie nastąpi :D Z pewnością bez oporów powiedziałabym kilku osobom to, co wciąż mam ochotę powiedzieć, ale nie mówię z różnych powodów np. tego, że nie lubię się uzewnętrzniać. Jednak bez obaw, byłyby to same miłe rzeczy :).
Drugą sprawą, byłoby wydanie wszystkich moich oszczędności na bzdury, które umiliłyby mi ostatnie chwile/dni przed całkowitą zagładą ludzkości ;).

4. Jaki kosmetyk do pielęgnacji włosów mogłabyś mi polecić?
Nie wiem jaki masz rodzaj włosów Gosiu i czego w danym czasie one potrzebują, ale osobiście jestem pod ogromnym wpływem dobroczynnego działania na moją czuprynę kosmetyków marki Equilibra, zwłaszcza szamponu i balsamu, dlatego myślę, że są to pozycje zdecydowanie warte przetestowania :).

5. Twój ulubiony film to?
Całe mnóstwo, dlatego najlepiej byłoby podzielić je na konkretne kategorie, ale wtedy wyszedłby z tego osobny wpis, zatem ujmując krótko pozycje do których lubię wracać, są to: "3 Metry Nad Niebem", "Tylko Ciebie chcę", "Mój Przyjaciel Hachiko", "Wciąż Ją Kocham" - wiem, wiem, typowe babskie kino ;).

6. Co najbardziej lubisz w swoim wyglądzie?
Bardzo lubię swój wzrost, który uważam, że jest optymalny jak na kobietę (172 cm) i ogólnie swoją twarz, choć poszczególne jej części są już sprawą dyskusyjną ;).

7.  Gdybyś mogła spędzić jeden dzień w świecie książki, jaką byś wybrała?
Na pewno "Alicję w Krainie Czarów"! Chciałabym przeżyć tyle zwariowanych przygód, co tytułowa Alicja :)

8 . Jeśli mógłbyś zatrzymać proces starzenia, to w jakim wieku chciałbyś pozostać na zawsze?
Myślę, że byłby to wiek 20 lat. Dorosła, ale jeszcze taki trochę dzieciak, któremu wybacza się błędy ;).

9.  Co jest twoją życiową pasją, największym hobby, któremu poświęcasz cały wolny czas?
Kocham teatr, muzykę, czytanie książek, rysowanie, podróże. Kiedy tylko mam wolny czas, niemal pewne jest, że oddaję się właśnie którejś z tych czynności :).

10. Czym jest dla Ciebie pisanie bloga?
Rozrywką, przyjemnością, oderwaniem się od spraw codziennych.

11. O czym najbardziej lubisz pisać posty?
Są to zdecydowanie recenzje kosmetyków kolorowych! :)


To by było na tyle, nie nominuję nikogo do wykonania tagu, ponieważ jeśli będziecie miały ochotę, wiecie co trzeba robić ;). Jeśli macie chęć podzielić się ze mną Waszymi odpowiedziami, wklejcie je w postaci linku, w komentarzu.

Udanej niedzieli!

wtorek, 23 czerwca 2015

Prywata / Joko - Lola lipstick

Witajcie! Łooo, jak długo mnie tu nie było, cały tydzień zdążył minąć i nawet nie wiem, kiedy ten czas tak prędko zleciał. W piątek wybrałam się z koleżanką na weekend do Warszawy, połączony jak już wcześniej Wam wspominałam, z wizytą w Teatrze Narodowym i spektaklem "Królowa Margot". Sam spektakl ogólnie mi się podobał, aczkolwiek nie zrobił aż tak dużego wrażenia, jak np. "Druga Kobieta", czy "Koncert Życzeń", jednak na ogromny plus okazały się wybitnie odegrane role aktorów, czyli przede wszystkim Marcina Hycnara (Karola IX) i Danuty Stenki (Katarzyny Medycejskiej). Po prostu mistrzostwo świata!!! Jeśli będziecie chcieli, przygotuję dla Was osobną recenzję tej sztuki, bo jak wiecie teatr uwielbiam i przyjemnością jest pisanie dla mnie takich off topów na tym blogu :). Po spektaklu miałam również kolejny raz możliwość spotkania się z Panią Danusią, tym razem na prawdę długiego (imieninowego), ale podobnie jak ostatnio, szczegóły pozwolę sobie zachować dla siebie. Powiem tylko tyle, że z każdym kolejnym razem coraz mocniej odczuwam, jak bardzo życzliwa i otwarta jest to osoba, która mimo niedogodności (nie dość, że było po 21, cholernie zimno, a do tego kiedy już przeszłyśmy do zdjęć, aparat za nic nie łapał ostrości, przez co najpierw robiłyśmy kilka podejść, aż w końcu potrzebna była zmiana sprzętu) ma w sobie tyle cierpliwości, że mogłaby nią obdarować co najmniej kilka takich osób jak ja, a przy tym jest cały czas uśmiechnięta, wyluzowana i z chęcią rozmawia na różne tematy. No uwielbiam takich ludzi i już z niecierpliwością wypatruję naszego kolejnego, obiecanego spotkania na jesień :).

Przechodząc do meritum dzisiejszej notki, opowiem Wam co nieco o pomadce, która od pierwszego momentu skradła moje serce, mimo, że niestety nie jest pozbawiona kilku istotnych wad. Mowa o nawilżającej pomadce marki Joko, w jednym z najpiękniejszych odcieni w mojej kolekcji, o wdzięcznej nazwie Lola.

Opakowanie pomadki zostało wykonane z raczej delikatnego plastiku (choć nie tego najtańszego), podatnego na zarysowania. To pierwsza rzecz, która mi się nie spodobała, że wystarczy chwilę potrzymać tą pomadkę w kosmetyczce i niestety po niedługim czasie, opakowanie zaczyna wyglądać mało estetycznie, choć z drugiej strony cena tego kosmetyku jest na tyle przystępna, że nie powinnam się czepiać. Następną denerwującą cechą jest to, że sztyft szminki nie wsuwa się do końca, zatem trzeba uważać przy zamykaniu, aby nie "dziabnąć" go przez przypadek skuwką.



Kolor pomadki to prawdziwa perełka. Przepiękna, żywa, choć nie jaskrawa fuksja, która będzie pasowała niemal każdej kobiecie. Czegoś takiego od dawna szukałam i niezmiernie cieszę się, że wreszcie posiadam taki odcień, bo czuję się w nim fantastycznie i dostałam już nawet kilka zapytań co to za marka i jaka jest nazwa tego właśnie konkretnego koloru.




Szminkę nakłada się na usta bardzo przyjemnie, jest kremowa i ładnie sunie po ustach, aczkolwiek mimo, że nie jest całkowicie kryjąca, trzeba przyłożyć się do jej nakładania, dlatego niezbędne w tym celu jest lusterko. Kolor bardzo ładnie i przede wszystkim długo się utrzymuje. U mnie bez jedzenia i picia ok 4h, a nawet jak zacznie schodzić, robi to bardzo równomiernie, nie warzy się i nie zbiera w załamaniach. Mam wręcz wrażenie, że działa na podobnej zasadzie jak tint, bo nawet gdy już niemal całkiem zejdzie z ust, zostawia na nich lekką poświatę swojej obecności.



Aby jednak nie było tak do końca kolorowo, z bólem serca zauważyłam, że pomadka która w swojej istocie miała być nawilżająca, nieco wysusza mi usta! Nie na wiór, ale po kilku dniach codziennego stosowania, stwierdziłam obecność kilku suchych skórek, których wcześniej nie było. Na szczęście, w tym celu zaradziło dokładne wypeelingowanie ust i odstawienie szminki na 2-3 dni, po czym znowu mogłam jej używać, także w przypadku osób mających problem z przesuszonymi ustami, zalecałabym umiar w jej stosowaniu.

Zapach tego kosmetyku jest dyskusyjny. Dość wyraźny, chemiczny i jak dla mnie mało przyjemny, ale da się przeżyć. Po paru chwilach przestaje być wyczuwalny, więc można mu to wybaczyć.

Osobiście bardzo polubiłam się z tą pomadką, przede wszystkim ze względu na przecudowny, przepiękny, głęboki kolor i długotrwałe utrzymywanie się na moich ustach, Jak widzicie nie jest to produkt idealny, ale myślę, że mimo wszystko jego zalety znacznie przewyższają wady, dlatego jestem bardzo ciekawa, jak spisując się inne odcienie.



Napiszcie mi w komentarzach, co myślicie o tej propozycji Joko i czy same używacie podobnych kolorków. Ja uciekam spać, bo jestem padnięta. Buziaki :*

wtorek, 16 czerwca 2015

Pupa Lasting Color 715 Ocean Blue

Cześć! Jak Wam mija tydzień moi Drodzy? :) Mnie się nieco dłuży, ponieważ co kawałek zerkam na zegarek i skrupulatnie odliczam godziny do piątku, gdyż to właśnie wtedy wyruszam z koleżanką z dawnej uczelni prawa, na której miałyśmy przyjemność razem studiować, na weekendowy trip do Warszawy :). Już się nie mogę doczekać, ponieważ oprócz samej wyprawy, mamy także zakupione bilety do Teatru Narodowego na Królową Margot (1 rząd yeah!) z cudowną Danutą Stenką oraz Marcinem Hycnarem, który jest podobno rewelacyjny w roli syna Katarzyny Medycejskiej. Czuję, że będzie ciekawie! :D

Dzisiaj natomiast chciałam Wam przedstawić lakier, który nie tak dawno pojawił się w moim posiadaniu, podczas jakichś spontanicznych zakupów w jednym z centrów handlowych. Dotychczas nie miałam okazji używać żadnych kosmetyków marki Pupa, dlatego też widząc promocję, bez wahania wrzuciłam go do koszyka, a w domu niemal od razu przystąpiłam do aplikacji.



Pierwsze co mnie zaskoczyło to gęstość. Lakier ten jest mocno gęsty (na 100% nie był wcześniej otwierany), ale przy tym bardzo dobrze nakłada na paznokcie, bo nie wylewa się poza płytkę. Obawiałam się, że po kilku użyciach zamieni się w glut, ale na szczęście podczas 5-krotnego, dotychczasowego nakładania, konsystencja jest wciąż taka, jak na początku, więc liczę, że szybko nie zgęstnieje.

Pędzelek jest standardowy, cienki i dość długi, jednak dzięki wspomnianej gęstości lakieru, świetnie rozprowadza emalię na paznokciach. Kolor to przepiękny kobalt lub elektryczny niebieski, jak kto woli i choć na zdjęciach tego nie widać, na żywo chwilami ma się wrażenie, że wpada odrobinę w fiolet, no po prostu cudo!

Do pokrycia płytki wystarcza jedna grubsza warstwa lub dwie cienkie. Ja wybrałam wariant drugi, a na koniec nałożyłam dodatkowo top z Sally Hansen i tak oto prezentuje się efekt końcowy.






Wykończenie lakieru jest kremowe, a trwałość zaskakująco dobra, bo na zdjęciach powyżej nosiłam go już drugi dzień po pomalowaniu i jak widać, wygląda jakby dopiero co został nałożony. Z delikatnie startymi końcówkami i odpryskiem na jednym pazurku wytrzymał 3 dni, kiedy w tym czasie rąk kompletnie nie oszczędzałam i często moczyłam, w międzyczasie gotując, zmywając, myjąc podłogę itd. natomiast za drugim razem, kiedy nie miałam już tyle roboty w domu, wytrzymał bez najmniejszego uszczerbku 5 dni i myślę, że spokojnie dałby radę jeszcze z dzień lub dwa, ale że widać było już mały odrost, to po prostu go zmyłam.

Jestem z niego na prawdę bardzo zadowolona i na razie jest to numer jeden w mojej lakierowej kolekcji. Nabyć go możecie w Douglasach, a cena regularna wynosi 25 zł.

Czy w Wasz gust trafia tak samo mocno, jak w mój? :)

Miłego dnia :*

sobota, 13 czerwca 2015

Real Techniques Starter Set

Witajcie! Wiem, że ostatnio dość kiepsko u mnie z regularnością, ale jako że pogoda ostatnio niesamowicie nas rozpieszcza, mając chwilę wolnego, aż żal jest siedzieć przy komputerze, dlatego też skrupulatnie staram się wykorzystywać każdą chwilę, by wyjść na dwór i używać słoneczka ile tylko się da :).

Dzisiaj postanowiłam przybliżyć Wam jeden z zestawów pędzli, który jakiś czas temu wpadł mi w oko na stronie sklepu Kosmetykomania.pl, dlatego też kiedy okazało się, że znajdzie się on w paczce, którą dla mnie przygotowano, bardzo się ucieszyłam, bo dzięki temu wreszcie mogłam sobie je przetestować i wyrobić własną opinię, ponieważ z tego co czytałam na Waszych blogach, są one dość sprzeczne.

W zestawie Starter Set znajduje się 5 pędzelków utrzymanych w ładnej, fioletowo-czarnej kolorystyce, która wizualnie bardzo mi odpowiada. Trzeba przyznać, że wszystkie pędzle Real Techniques, nie tylko te z mojego zestawu, ale również i inne, wyglądają bardzo nowocześnie, przez co z pewnością będą się ciekawie prezentować na tle pozostałych.



W zestawie Starter Set poza oczywiście pędzlami, znajduje się także poręczne etui, w którym możemy przewozić nasze pędzle, zajmując przy tym bardzo mało miejsca.





Na każdym z pędzli została wytłoczona nazwa marki, a z drugiej strony trzonka, nazwa pędzla.



Jak wspomniałam wyżej, w zestawie mamy 5 dość uniwersalnych pędzli, które prezentują się następująco:

Deluxe Crease Brush



Puchaty, średnio zbity pędzelek, który fantastycznie sprawdza się w rozcieraniu cienia powyżej załamania powieki, w kierunku brwi. Doskonale blenduje cienie, jest mięciutki, bardzo przyjemnie się z nim pracuje. Niemal identyczny ma w swoim asortymencie marka Zoeva (nr 142), jednak go nie posiadam, przez co nie mam porównania, jak wypada na tle RT.

Base Shadow Brush



W swoim założeniu miał służyć nakładaniu cieni na całą powiekę, jednak u mnie w tym celu lepiej sprawdza się Hakuro H70, natomiast osobnik powyżej, z uwagi na swoją choinkową, szpiczastą budowę, świetnie nadaje się do nakładania cienia w załamaniu powieki, z jednoczesnym blendowaniem go.

Accent Brush



Maleńki pędzelek, taki dzidziuś, który jak sama nazwa wskazuje jest przeznaczony do akcentowania powieki, najlepiej w wewnętrznym kąciku lub na dolnej powiece. Dotychczas nie miałam tego typu pędzla w swoich zasobach, dlatego bardzo się cieszę, że trafił do mnie wraz z całym zestawem :). Zdecydowany faworyt!

Fine Liner Brush



Jest to pędzel, który miał być przeznaczony do nakładania eyelinera, jednakże moim zdaniem jest do tego celu nieco za długi i trochę zbyt mało precyzyjny, dlatego też ja używam go rysując linię wzdłuż górnych rzęs cieniem, aby uzyskać jednoczesny efekt rozmycia. Finalnie sprawdza się dobrze, a zamierzony efekt uzyskuję bez problemu :).

Brow Brush



Założenia tego pędzelka nie rozumiem, ponieważ niby został stworzony do podkreślania brwi, a kompletnie nie sprawdza się w tym celu, ponieważ jest zdecydowanie zbyt gruby, przez co osobom z cienkimi lub średnimi brwiami (jak moje) niestety się nie przyda, choć myślę, że posiadaczki na prawdę gęstych i bujnych brwi mogłyby go wykorzystać do ich subtelnego podkreślenia, bo o dorysowaniu pojedynczych włosków nie może być w jego przypadku mowy. Na razie nie odkryłam dla niego wielu zastosowań, ale póki co czasem używam go do roztarcia linii nad górnymi rzęsami lub też nakładam nim płynny rozświetlacz pod linię brwi. Jeśli macie jakieś inne pomysły, dajcie mi koniecznie znać w komentarzach :).

Wszystkie pędzle z zestawu Starter Set zostały wykonane z syntetycznego włosia, typu taklon. Pomimo, że są mięciutkie, czasem zdarzy się, że któryś lekko zakłuje w powieki, aczkolwiek nie jest to na tyle uciążliwe, by przeszkadzało w codziennym użytkowaniu. Po umyciu nie zdarzyło mi się, by pędzle się rozczapierzały, wypadały włoski lub odkleiła skuwka, a wiecie, że kto jak kto, ale ja pędzli nie oszczędzam, suszę je suszarką (chociaż z powodu obecnych upałów jest mi to zbędne, bo wystawię na moment na balkon i są suche) itd.

Z zestawu jestem zadowolona, spełnia on moje wymagania, choć tak na prawdę w pełni wykorzystuję 4 z 5 pędzli. Ostatni byłby świetny gdyby był po prostu szczuplejszy, ale nawet i jego czasem używam do wykonania swojego makijażu. Generalnie nie mam tym konkretnym pędzlom nic do zarzucenia pod względem jakości (noo może jedynie to, że mogłyby nie kłuć wcale) i jestem pewna, że będę je używać dalej z równą chęcią ja dotychczas. Cena zestawu, który Wam przedstawiłam to 104,90 zł.

Napiszcie mi proszę w komentarzach jak Wasze doświadczenia z pędzlami RT, czy jesteście z ich używania zadowolone, czy nie bardzo, a może dopiero planujecie zakup? Czekam na Wasze opinie!

Buziaki :*

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Czerwcowe spotkanie blogerek 2015!

Witajcie! W minioną sobotę miałam ogromną przyjemność brać udział w spotkaniu blogerek, zainicjonowanym przez przesympatyczną Sandrę, która jak się później przekonałam, okazała się być również znakomitą organizatorką, doskonale koordynującą przebieg całej imprezy. Naszą metą była kawiarnia Coffee Heaven mieszcząca się na ulicy Mickiewicza w Katowicach. W spotkaniu wzięło udział 10 (w tym ja!) świetnych babek, które prowadzą blogi zarówno urodowe, modowe, jak i lifestylowe. Większość z nich miałam już przyjemność poznać wcześniej, dlatego od początku wiedziałam, że atmosfera będzie super i rzecz jasna się nie myliłam hehe :). Całość przebiegała bardzo miło, a pogaduchom na przeróżne tematy nie było końca. Do domu dotarłam dopiero wieczorem, obładowana masą upominków od naszych hojnych sponsorów. W tym miejscu nadmienię, że dodatkowo nasz meeting mieli nam umilić swoimi prezentacjami przedstawiciele kilku marek, ale jak się niestety okazało, profesjonalizm to dla niektórych dość obce słowo, ponieważ część odwołała przyjazd dosłownie w ostatnim momencie (mimo wcześniejszych telefonów organizatorki i uprzednim potwierdzeniu przybycia), a część zwyczajnie przestała odbierać telefon. Jednak nie ma tego złego, bo przez to miałyśmy przynajmniej więcej czasu dla siebie, który i tak zleciał błyskawicznie.

Z resztą zobaczcie same, jak wszystko przebiegało i kto był tam razem ze mną :).

Na początek sprawczyni całego zamieszania, czyli śliczna Sandi! :*



Od lewej: Kasia, Ola i Emilia



Karolina i Aja



Agnieszka, ja i Karolina



Karolina i Kasia



Emilka i Kasia



Były kawki, herbatki, deserki i damsko-damskie ploteczki przez długie godziny, aż później przyszedł czas na upominki od naszych sponsorów.

Tyyyle pak na nas czekało i to jeszcze nie było wszystko!



W ferworze oglądania zawartości :)







Tutaj obie Karoliny prezentują zaledwie dwie z mnóstwa paczek






A oto wszyscy nasi dobrodzieje, którzy przesłali nam upominki na spotkanie, za co bardzo serdecznie dziękujemy!



Wszystko co dobre niestety kiedyś się kończy i po wspaniale spędzonym czasie trzeba było wracać do domów.






A w domu *.*



Dzięki dziewczyny za świetną zabawę i do zobaczenia następnym razem :). Fajnie Was było znowu zobaczyć! :) :*

Ps. Zdjęcia (poza ostatnim) nie są moją własnością i zostały zapożyczone od Sandi, Agnieszki i jednej z Kaś za ich wiedzą i zgodą :).

środa, 3 czerwca 2015

Brushegg - jajeczko do czyszczenia pędzli

Cześć! Już od jutra nareszcie rozpoczniemy długi weekend :D. Ciekawa jestem, jak tam Wasze plany na spędzenie tylu dni wolnego. Ja poza totalnym relaksem, będę m.in. biesiadować na spotkaniu blogerek w mojej miejscowości, odnośnie którego z pewnością pojawi się jakaś fotorelacja na blogu, ale nie uprzedzając faktów, na Waszą prośbę przychodzę dziś z nowością otrzymaną w paczce od Kosmetykomanii, czyli jajeczkiem Brushegg.

Co to jest Brushegg? Krótko mówiąc, jest to akcesorium, które ma nam ułatwić, a przede wszystkim przyspieszyć proces czyszczenia pędzli, zwłaszcza tych mocno zabrudzonych. Brzmi zachęcająco, prawda? :)



W zestawie otrzymujemy jajeczko oraz instrukcję obsługi. Samo użycie jaja jest niezwykle intuicyjne, ponieważ cała filozofia opiera się na nałożeniu Brushegg na dwa palce, dodaniu niewielkiej ilości środka czyszczącego, którego zazwyczaj używamy do mycia pędzli (w moim przypadku szamponu Baby Dream), zwilżeniu pędzla pod wodą, a następnie pocieraniu nim po wypukłej strukturze jajka, aż do momentu całkowitego oczyszczenia pędzla i voila! Pędzel raz dwa staje się niemal jak nowy.






Faktycznie odkąd używam Brushegg mycie pędzli stało się jeszcze przyjemniejsze (uwielbiam to robić), o wiele szybsze i mniej żmudne, niż kiedy wykonywałam je manualnie. Jajeczko fantastycznie sprawdza się szczególnie przy czyszczeniu mniejszych pędzelków np. do oczu, ponieważ z uwagi na niewielki rozmiar i dość małą powierzchnię z wypustkami, (która swoją drogą mogłaby być nieco większa, bo to właśnie z niej głównie korzystam) nieco dłużej zajmuje mi umycie pędzli większego formatu, choć i z nimi całkiem nieźle sobie radzi. Chropowata struktura jaja doskonale usuwa zabrudzenia, nie uszkadzając przy tym włosia, a mały, kompaktowy rozmiar sprawia, że bez problemu możemy zabrać go ze sobą w podróż. Utrzymanie Brushegg w czystości jest dziecinnie proste, ponieważ dzięki temu, że jest wykonane z silikonu, po użyciu wystarczy jedynie opłukać go pod wodą, by całkowicie pozbyć się zabrudzeń. Nie ma również obaw co do występowania przebarwień.

Jest to z pewnością fajny i praktyczny gadżet, którym warto się zainteresować, zwłaszcza jeśli w Waszych pędzlowych zasobach przeważają pędzelki od małych po średnie. Z dużymi też da sobie radę, ale tutaj już wymagana będzie większa cierpliwość. Warto jednak nadmienić, że jajo nie do końca sprawdza się przy długim włosiu, ponieważ w momencie kiedy resztki kosmetyku są umieszczone bardzo głęboko w pędzlu, zazwyczaj zachodzi potrzeba oczyszczania go ręcznie, gdyż struktura Brushegg mimo że chropowata, to jednak nie jest na tyle głęboka, by dojść do samego końca długiego włosia, choć to wszystko zależy również od rodzaju konkretnego pędzla, zatem może być tak, że mimo tej niedogodności z jednym poradzi sobie znakomicie, a z innym już nie do końca.

Generalnie myślę, że spokojnie mogę polecić Wam Brushegg, który choć nie jest niezbędnikiem w pielęgnacji pędzli, to jednak wygląda słodko i przede wszystkim przyzwoicie spełnia swoją podstawową funkcję do której został stworzony, przez co ja jestem z jego używania zadowolona. Jeśli zastanawiacie się nad zakupem, warto skorzystać z aktualnej promocji na stronie Kosmetykomanii, gdzie w chwili obecnej jego cena wynosi  29,90 zł (cena regularna to 34,90 zł).

Dajcie znać, czy miałyście już do czynienia z jajem oraz co sądzicie o tego typu akcesoriach ;).

Udanego weekendu Wam życzę i mnóstwa słońca na najbliższe dni! :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...