niedziela, 28 lipca 2013

BingoSpa - Serum kolagenowe uda, pośladki i brzuch

Cześć Dziewczyny! Aleee upaaał! O rany! Po prostu się roztapiam, bo inaczej tego nazwać nie można, ale kocham taką pogodę i oby trwała jak najdłużej :)

Dzisiaj przybiegam do Was na szybciutko (bo pakuję się na kolejny wyjazd) z recenzją ostatniego już produktu, otrzymanego w ramach współpracy z BingoSpa, czyli serum kolagenowego do pielęgnacji ud, brzucha i pośladków.

Samo opakowanie jest plastikowe, z odporną na wodę (wreszcie!) etykietą i niezacinającą się pompką, która dozuje nam optymalną ilość produktu.



Kilka słów od producenta (zaczerpnięte ze strony BingoSpa):

"Serum kolagenowe BingoSpa zawierające wysokowartościowe, naturalne składniki aktywne skutecznie zmniejszające objawy cellulitu na brzuchu, udach i pośladkach. 
Kolagen - regeneruje i przywraca sprężystość wnikając w najgłębsze warstwy skóry, wygładza skórę i poprawia jej pigmentację,

Masło Shea zawiera naturalne tokoferole i kwasy tłuszczowe: palmitynowy, stearynowy, oleinowy, linolowy  oraz naturalne filtry UV o działaniu zmiękczającym, wygładzającym skórę. Dzięki właściwościom odbudowy i regeneracji komórek lipidowych masło Shea poprawia jej jędrność i elastyczność, chroni przed szkodliwym wpływem środowiska oraz neutralizuje wolne rodniki, opóźniając starzenie się skóry.

L-karnityna – wzmacnia spalanie tłuszczów i zapobiega ich odkładaniu się. Przyspiesza regenerację skóry.

Zielona herbata - pobudza mikrocyrkulację krwi i limfy, ułatwia eliminację toksyn. 
Wchłonięte składniki kolagenowego serum BingoSpa zmniejszają objawy cellulitu, poprawiają kondycję i koloryt skóry, odżywiają, nawilżają i wygładza skórę." 

Serum ma konsystencję mleczka, dzięki czemu bardzo dobrze się rozprowadza na skórze oraz wchłania. Zapach jest miły dla nosa - wyraźnie czuć w nim aromat zielonej herbaty i brzoskwiń, co tworzy jedno z moich ulubionych połączeń.



Moje wrażenia po zastosowaniu serum są średnie. Oczywiście kosmetyk nie zlikwidował mojego bądź co bądź bardzo skromnego, ale jednak już widocznego cellulitu i skóra nie stała się jędrniejsza, ale za to na plus jest fakt, że ładnie wygładził i nawilżył moje ciało. Mimo, że od początku nie spodziewałam się cudów, to jednak miałam nadzieję, że pomarańczowa skórka jakimś magicznym sposobem przynajmniej znacznie się zmiejszy, skoro dopiero co raczyła się pojawić i jest niewielka, a tu krótko mówiąc klops. No nic, wychodzi na to, że nadal będę musiała szukać cud-specyfiku, który wyeliminuje ten mankament na dobre. O poprawie pigmentacji się nie wypowiem, ponieważ w ogóle nie zauważyłam takiego zjawiska na moje skórze. Co prawda nie mam z pigmentacją problemu, więc w sumie sama nie wiem, czego można by się spodziewać w tej kwestii. Tutaj już muszą się wypowiedzieć dziewczyny, które dotyka takowy problem. Jeśli chodzi o skład, to nie wydaje się być zły aczkolwiek, jak już wiecie nigdy specjalnie nie zwracam na to uwagi, o ile kosmetyk mi służy, a to serum nie uczuliło mnie i nie podrażniło, więc skład wydaje mi się, że jest ok.



Podsumowując - niestety specyfik nie do końca się u mnie sprawdził i w zasadzie nie jestem ani na tak, ani też całkiem na nie. Do tej pory nie wiem co o nim myśleć, ale na kolejną buteleczkę już raczej się nie skuszę. Dostaniecie go w sklepie BingoSpa KLIK KLIK za cenę 16 zł.

Lecę roztapiać się dalej, buziaki :* Wracam za tydzień :)

Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

czwartek, 25 lipca 2013

Zapowiedź testów - dobroci od L'Oreal

Welcome! Dzisiaj post z serii chwalipięckich, czyli o tym, jak jedna marka mnie rozpieszcza :). Otrzymałam same nowości, więc możecie być pewne, że za jakiś czas pojawią się recenzję wszystkich przedstawionych kosmetyków.



Krem-sorbet Hydra Adapt do cery mieszanej i tłustej:



Linia Ideal, czyli rozświetlające mleczko oczyszczające...



... oczyszczający płyn micelarny...



... i orzeźwiający tonik oczyszczający.



Dostałam także coś do włosków i jest to eliksir odżywczy...



 ... a także odżywka naprawcza!



Kosmetyki zapowiadają się na prawdę super i już nie mogę doczekać się testów! Dziękuję L'Oreal! :)

sobota, 20 lipca 2013

Mani na dziś: Rozgwiazdy na paznokciach

Cześć Moje Piękne! Dzisiaj chciałam Wam pokazać manicure, który jest dość łatwy w wykonaniu, a przy tym bardzo efektowny, na który trafiłam wczoraj czystym przypadkiem, przeglądając youtube. Zrobił na mnie spore wrażenie, więc tuż po dzisiejszej kąpieli od razu przystąpiłam do jego wykonania. Jako, że jestem totalnym antytalentem w robieniu wzorków, musicie mi wybaczyć wszelkie niedociągnięcia, ale na swoją obronę mam to, że nie używałam cienkiego pędzelka i sondy, jak dziewczyna w tutorialu, a grubego pędzla z lakieru Golden Rose Rich Color nr 06 (kto ma, ten wie o co chodzi) i wykałaczki ;).

Mimo wszystko mam nadzieję, że mani przypadnie Wam do gustu, tak samo mocno jak mnie :).







Lakiery jakie użyłam to:
- My Secret nr. 148 Mint
- Lemax (nie posiada numerka), to ten drobinkowy
- Golden Rose Rich Color nr. 06
- Essence Nail Art Stampy Polish nr. 001 Stamp Me! White

A tutaj podaje Wam link do tutorialu z którego korzystałam KLIK KLIK.

Jak zawsze czekam na Wasze komentarze, miłego dzionka :*

piątek, 19 lipca 2013

Sleek Supreme - prezentacja odcieni + pierwsze wrażenia

Hej Robaczki! Jak Wam mija kolejny, upalny, lipcowy  dzień? Mnie całkiem nieźle, od rana miałam ochotę na zabawę z makijażem, więc po raz kolejny poszła w ruch paletka, którą otrzymałam do testów od sklepu Minti, czyli wspomniana w tytule Sleek Supreme.

Dzisiaj chciałam Wam zaprezentować poszczególne jej odcienie, gdyż jak się okazuje, są one dość uniwersalne, dzięki czemu możemy stworzyć zarówno makijaż dzienny, typowo wieczorowy, jak i również nieco szalony. Wszystkie kolory są pokazane "na sucho", bez użycia bazy. Klikając na zdjęcie można je oczywiście powiększyć.


Blue Suede - mat. Jaśniutkoniebieski odcień, pigmentacja średnia.
R&B - mat. Przepiękny granat, w odcieniu typowego jeansu, pigmentacja mocna.
Bronx Black - mat, czerń przełamana nieco brązem/śliwką (?), pigmentacja mocna.
P-Funk - mat. Oliwkowy kolor, pigmentacja mocna.
Grand Master Flash - mat. Bardzo intensywny odcień żółtego, posiada najmocniejsza pigmentację ze wszystkich kolorów w paletce.
Wah Wah White - perła. Idealnie nadaje się do rozświetlania wew. kącika, jak również łuku brwiowego, pigmentacja średnia.



La Belle Blue - mat. Chłodny niebieski przełamany fioletem, pigmentacja mocna.
Smokey Robinson - mat. Typowy szaraczek, najmniej się polubiliśmy, gdyż jest twardy i źle się z nim współpracuje, pigmentacja słaba.
Al Green - mat. Zieleń przełamana lekko brązem, pigmentacja mocna.
Delfonic - mat. Brudna żółć przełamana elementami zieleni, pigmentacja mocna.
Commodores Cream - mat. Słabo udało mi się oddać ten odcień na zdjęciu, ale jest to jaśniutka, mleczna zieleń, taki miętus, pigmentacja średnia.
Shangrilas Lemon - mat. Waniliowy kolor przepięknie wyglądający solo na powiece, pigmentacja średnia.

Pierwsze wrażenia po użyciu paletki są bardzo pozytywne. Korzystać będę na pewno ze wszystkich odcieni, poza Smokey Robinson, który wykorzystam może jedynie w jakichś detalach. Zdecydowanymi faworytami są R&B, La Belle Blue (ulubieniec), Commodores Cream i Shangrilas Lemon, dzięki którym na powiece można wyczarować prawdziwe cuda. Na pewno jest to paletka, która nie wszystkim podejdzie bez zastrzeżeń, jednak dzięki swojej uniwersalności myślę, że głównie fanki niebieskości (których jest przewaga) powinny być zadowolone. Większość kolorów można bez problemu ze sobą łączyć, co daje spore możliwości tworzenia przenajróżniejszych makijaży. W następnej notce na temat tej paletki postaram się to udowodnić prezentując kilka make up'ów wykonanych wyłącznie przy jej użyciu. Zadowalające jest również to, że znaczna większość odcieni posiada mocną pigmentację, co w przypadku matów bywa trudne do osiągnięcia. Ja póki co, jestem na zdecydowane TAK!

Pozdrawiam Was mocno :*

wtorek, 16 lipca 2013

Bo sroką jestem ja / kolekcja kolczyków

Hej Laleczki! Jak Wam dzionek mija? Mnie całkiem przyjemnie. Chyba już doszłam do siebie, po ostatnich perypetiach zdrowotnych, więc z zapałem wracam do spraw blogowych.

Dzisiaj chciałam Wam pokazać zbiór kolczyków na różne okazje, jaki udało mi się uskładać w przeciągu kilku lat. Wiem, że nie ma tego dużo, bo raczej nie jestem typem osoby, która kupuje nagminnie masę dodatków, by później mieć je z czym zestawiać. Zdecydowanie wyznaję zasadę, że nowe kupię dopiero wtedy, gdy stare się popsuje, albo zwyczajnie nie nadaje się już do noszenia, bo np. zejdzie kolor, wygląda nieestetycznie itp. Żadne z przedstawionych kolczyków nie są złote, ani srebrne, tylko zwykłe, kupione w sklepach typu Glitter itp., gdyż tam zawsze znajdę coś dla siebie. Na zróżnicowane kolory zakrętek nie zwracajcie najmniejszej uwagi, ciągle je zmieniam i do żadnych kolczyków nie są przypisane na stałe ;). Dość gadania, czas przejść do rzeczy.


1. Kolczyki posrebrzane, dość długie, bo prawie sięgające ramion. Na pewno nie nadają się na codzień, ale na imprezy jak znalazł :).

2. Mniejsze kółka w kolorze starego złota, ładnie się prezentują przy krótszej fryzurce, lub spiętych włosach. Trochę zaczynają zmieniać mi kolor, dlatego w niedługim czasie będę je musiała wymienić na inne.

3. Podobnie jak w przypadku nr. 2 tyle, że posrebrzane.

4. Moje ulubione kolczyki imitujące złoto. Pięknie wyglądają przy upiętych włosach, idealne do look'u bardziej glamour. Uwielbiam je!

5. Kolczyki, które może ze dwa razy miałam na sobie, jakoś nie przepadam za nimi i chyba wkrótce się ich pozbędę. Dość duże, masywne i ciężkie, a do tego wkurza mnie, że przy każdym ruchu brzdękają.

6. Jedne z ulubionych, noszone głównie w czasie studiów. Lekkie i dziewczęce, pasujące niemal do każdego stroju.



7. Dość często chodziłam w nich nosząc jeszcze bardzo długie włosy. Lubię, kiedy biżuterię widać, a te się wyróżniały spod gęstwiny włosów.

8. Pamiętam, że kupiłam je do sukienki na jakąś okazję, a później sporadycznie zakładałam chyba, że na imprezy.

9. Kolejne z ulubieńców. Świetnie się prezentują w zestawieniu z różowymi, lub fioletowymi bluzkami. Przy czarnych włosach nie zalatują look'iem a'la Barbie.

10. Kupione sto lat temu na Sylwestra, czasem się przydają zwłaszcza, że mam do nich piękny łańcuszek.

11.-13. Kolczyki w stylu Bollywood, zestawiam je głównie z rzeczami zbliżonymi do nich kolorystycznie. Koniecznie do rozpuszczonych włosów, bo przy spiętych wyglądają zbyt masywnie, chociaż wcale takie nie są.



14. Komentarz chyba zbędny, standardowe kółka.

15. Zaciekawiły mnie ze względu na rzadko spotykaną formę. Pasują niemal do wszystkiego, ale pomału zaczynają mi się sypać, stąd niedługo pójdą do śmieci.

16. Wyrób handmade, idealnie sprawdziły się na przebieranego Sylwestra u koleżanki, gdzie robiłam za Pocahontas :D.

17. Standardowe perełki. Ostatnimi czasy chodzę w nich non stop, uwielbiam je!

18. Kolczyki - nutki, z miłości do muzyki (wszystko jasne) :).

19. Kwiatuszki w kolorze starego złota z różowym środkiem, nie lubię ich, miałam może ze trzy razy na sobie.



20. Piórka sięgające prawie do ramion, idealnie sprawdzają się na domówkach, czy imprezach typowo w lokalu, na dworze latają we wszystkie strony i ciężko je okiełznać.

21. Pajączki, które zostały przeze mnie nieco zapomniane. Od kilku dni wracają do łask.


To by było na tyle :). Jak widzicie na zdjęciach dominują głównie kolczyki które mają w sobie jakiś dodatek błyskotki, gdyż zwyczajnie takie najbardziej mi się podobają. Tworząc tego posta wiem już jakich jeszcze mi brakuje- w kolorze złotka do noszenia na codzień, Takie sobie w najbliższym czasie kupię, gdy kółka oznaczone nr. 2 wylądują w koszu.

Miłego dzionka Kochane!

Ps. Przypominam o konkursie organizowanym ze sklepem Hairstore, gdzie do wygrania są kosmetyki i akcesoria wybrane dowolnie przez zwycięzcę do kwoty 100 zł!!! Wystarczy kliknąć w banner po prawej stronie bloga.

sobota, 13 lipca 2013

Stało się nieuniknione, pierwszy krem DD już na rynku...

... wyprodukowała go firma Julep, a skrót tłumaczony jest, jako "Dynamic Do'All". Aktualnie jest dostępny za 36 $, zapewne wyłącznie na zagranicznych stronach. Po więcej newsów na jego temat zapraszam Was na stronę Wizaż.pl klikając w link, z której to dowiedziałam się o jego istnieniu.

Padłam i leżę... a Wy co na to powiecie? Pozostaje teraz czekać na kremy EE, czyli kolejne miliard w jednym.

środa, 10 lipca 2013

Haul urodzinowy :)

Hej! Taaaak wiem... pewnie zastanawiacie się co ja tu robię, skoro przecież od dwóch dni powinnam siedzieć na wsi. Otóż złapało mnie jakieś choróbsko, co solidnie pokrzyżowało mi moje plany ;( Wczorajsza gorączka 38.7 dosłownie zwaliła mnie z nóg, więc wyjazd zmuszona jestem przesunąć, przez co chodzę taka zła i wściekła na los, że jedynie dzisiejsza paczka z zakupami, które niedawno zrobiłam w sklepie internetowym Minti, była mi w stanie poprawić humor.

Tak się składa, że 30 lipca będę obchodziła urodziny, stąd też haul urodzinowy. Postanowiłam samej sobie zrobić wcześniejszy prezent i nieco zaszaleć, a że znacie mnie już dobrze, to wiecie, że bez okazji rzadko dopuszczam się większych zakupów. Części z nich dokonałam w katowickiej Silesia City Center (przeceny, przeceny!!!), a części właśnie w Minti. Oto one:

Podróżna kosmetyczka, czyli coś, czego ogromnie brakowało mi podczas wypraw PKS-em, kiedy to mój kuferek staje się zwyczajnie za duży w momencie, gdy chce się zabrać tylko najpotrzebniejsze rzeczy.



Okulary przeciwsłoneczne typu aviator. Jestem na siebie mega zła, bo miałam wziąć takie w złotych oprawkach, ale przez własny pośpiech i nieuwagę wzięłam te w brązowych (tyle dobrze, że mają złote dodatki), jednak już pomału się do nich przyzwyczajam i ogółem rzecz ujmując - chyba pasują do mnie :).



T-shirt w paski dorwany na przecenie w Sinsay.



I zamówienie z Minti, zwróćcie uwagę, jak pięknie opakowano każdą rzecz :D.



Osławiona szczotka do włosów Tangle Teezer - początkowo nie byłam do niej przekonana, ale ostatecznie postanowiłam wypróbować to cudo.



Szampon do włosów Vatika o zapachu tropikalnego kokosa. Przewspaniale pachnie! Dzisiaj przekonam się też, jak myje włosy.



Bronzer Honolulu. Brakowało mi w moich zbiorach typowego, absolutnie matowego bronzera do konturowania, bez dodatku pomarańczowych tonów, a że o tym czytałam same superlatywy to postanowiłam wypróbować ;).



I na koniec bardzo ładny gest ze strony Minti, czyli limitowana paletka Sleek Shangri-La Supreme, przesłana mi celem testów. Jestem zachwycona zarówno kolorystyką, która bardzo, ale to bardzo mi odpowiada oraz tym, że od dawna chciałam ją mieć, jednak mój zaawansowany "cienioholizm" skutecznie mnie powstrzymywał od zakupu.



Czekam jeszcze na pędzel Hakuro h52, którego w chwili dokonania zakupów okazało się, że nie ma na stanie, przez co dogadaliśmy się z Minti, że podeślą mi go za kilka dni. Kontakt, przesyłka i pięknie opakowane rzeczy skutecznie mnie zachęciły do ponownych zakupów w tym sklepie, do czego i Was równie serdecznie zachęcam :).

Uff... to by było na tyle. Chyba nie muszę dodawać, że w niedługim czasie czeka Was natłok recenzji o ile mi się polepszy, bo póki co znowu żołądek zaczyna mi doskwierać ;((( Mykam do łóżeczka, buziaki :*

poniedziałek, 8 lipca 2013

Prezentacja poszczególnych odcieni podkładów i róży mineralnych marki Amilie

Cześć! Przez fakt, że wkrótce znowu na kilka dni wyniesie mnie na wieś, nie próżnuję z dodawaniem postów ;). Ostatnio kilka z Was było ciekawych poszczególnych kolorków zarówno podkładów, jak i róży, które w ramach współpracy otrzymałam od marki Amilie, więc dzisiaj postanowiłam nieco Wam je przybliżyć wierząc, że pośród sporej gamy kolorystycznej praktycznie każda z Was znajdzie coś dla siebie.

Zacznijmy od podkładów. Otrzymałam próbki wszystkich odcieni z gamy kolorystycznej nazwanej "Honey" i "Golden", czyli jak sama nazwa mówi, przeznaczonej raczej dla cieplejszego kolorytu skóry oraz pełnowymiarowy Butterscotch (aktualnie dla mnie za jasny, przez co muszę go mieszać z Toffee żeby uzyskać idealne dopasowanie).




Jak widać na fotkach, dominuje zróżnicowana kolorystyka, od odcieni bardzo jasnych, wręcz mącznych, idealnych dla osób z baaardzo jasną karnacją, poprzez dość ciemne, niemniej sądzę, że kiedy nieco mocniej się opalę (na fotkach widać delikatną opaleniznę wew. strony ręki po zaledwie 15 minutach pobytu na słońcu) to nawet najciemniejsze odcienie mogą niestety okazać się za jasne :(


Teraz czas na róże. Powiem Wam, że się nimi zauroczyłam. Są niesamowicie napigmentowane i gama kolorystyczna bardzo mi odpowiada. Odcienie są zarówno matowe, jak i rozświetlające, jednak kategorię rozświetlające podzieliłabym dodatkowo na perłowe i satynowe, z resztą zobaczcie same:



Ewidentnie widać, że odcienie Chocolate Cake i Lollipop mają większe drobinki, niż w pozostałych, które są satynowe, nie licząc Charisse, który jest całkowicie matowy.




Moimi faworytami póki co są Czekoladowe Ciastko, Mały Uśmiech i Złota Brzoskwinia, gdyż jako sroczka uwielbiam wszystko co się błyszczy i te właśnie odcienie aktualnie najbardziej współgrają z moją karnacją. Niedługo pojawią się szczegółowe recenzję powyższych kosmetyków, a póki co zapraszam Was do komentowania, które z nich są w stanie podbić Wasze serducha, a które niespecjalnie. Buziaki :*

niedziela, 7 lipca 2013

TAG: Mój zwierzęcy przyjaciel - Kaja i Misia

Helloł! Zainspirowana Waszymi odpowiedziami, również postanowiłam wykonać tag, w którym nieco bardziej przybliżę Wam specyfikę moich kociaków których, jak już dobrze wiecie, razem z "dochodzącymi" mam łącznie pięć :D Przez cały okres od kiedy są u mnie (ponad 2 lata), zdążyłam już świetnie poznać ich charaktery oraz humorki, którymi się dzisiaj chcę z Wami podzielić. Dla ułatwienia - skupię się tylko na tych zwierzaczkach, które są u mnie na stałe. Zapraszam zatem do lektury długiego postu z masą zdjęć :D

1. Jak się nazywają Twoje zwierzaki?
Kaja i Misia  :)

2. Jakie to zwierzęta i jakiej są rasy?
Kaja to kotka, tricolorka, będąca dachowcem, a Misia to kocur (ma damskie imię, przez pomyłkę weterynarzy, którzy uparcie twierdzili, że to kotka, a gdy po czasie okazało się inaczej, było już za późno na zmianę imienia, bo na "Misiek"w ogóle nie reagowała, przez co została Misią i po dziś dzień jest traktowana jak dziewczyna :D) o umaszczeniu tzw krówki.




3. Jak długo są już z Tobą?
Misia, jako że jest kilka miesięcy starsza, od kwietnia 2011 r., a Kaja od sierpnia 2011 r.




4. Jak znalazły się w Twoim domu?
Raczej zwyczajnie. Miśka trafiła z ogłoszenia w Internecie, ponieważ w rodzinie w której się urodziła, nie mogli zatrzymać wszystkich kociąt. Kaja z kolei trafiła z wioski, od ówczesnego chłopaka mojej kuzynki (zakochała się w niej moja mama, gdy tylko pierwszy raz ją zobaczyła), który również nie mógł zatrzymać wszystkich urodzonych kociaczków.

5. Ile mają lat?
Obie kończą w tym roku 2 lata.




6. Co jest dziwnego w charakterze Twoich zwierzaków?
Masa rzeczy :)
- Miśka - to jedyny znany mi kot, który potrafi robić psie tricki, uśmiechać się (fot a niżej) oraz spać powyginana we wszystkie strony świata. Jest niezwykle mądra, kiedy wie, że źle robi i należy jej się klaps, kładzie się na plecki i obraca z boku na bok, by załagodzić sytuację, patrząc przy tym oczami kota ze Shreka. Poza tym strasznie lubi słodycze i wszystko co słodkie. Często kradnie ze stołu cukierki i inne drobne rzeczy (ostatnio mój mini błyszczyk), więc jeśli coś zginie w niewiadomych okolicznościach, wiadomo kto temu winien ;))). Z takich jej dziwactw jest jeszcze niesamowicie uparta, rzadko odpuszcza jeśli nie dostanie tego czego chce, np potrafi całą noc drapać w drzwi, bo akurat ma ochotę iść w nocy na spacer po klatce schodowej :)
- Kaja - jest niesamowicie towarzyska, uwielbia być w centrum uwagi i zawsze tam, gdzie jest człowiek. Typowa kocia przylepka, często ciśnie łepetynkę i trąca noskiem, by ją po niej drapać, ale tylko wtedy kiedy ona tego chce. Niech drży ten, kto będzie ją próbował wziąć na ręce, gdy nie ma na to ochoty, wtedy pazury natychmiast idą w ruch ;) Uwielbia być noszona na rękach jak dzidziuś, stąd też często tak do niej w domu wołamy ;). Ma też swoją ukochaną zabawkę, którą zawsze nosi w ząbkach po całym domu i rzadko się z nią rozstaje. Potrafi również wymagać, by regularnie wychodzić z nią na balkon, a jeśli ktoś zapomni, albo zwyczajnie nie ma na to ochoty, to stoi i tak długo miauczy, aż się ja wypuści.
- Misia i Kaja wspólnie - obie reagują wyłącznie na swoje imiona, a nie na "kici kici".





7. Co Twoja relacja ze zwierzakami dla Ciebie znaczy?
Ojj bardzo wiele. Nie wyobrażam sobie, by mogło ich nie być. Są zawsze kiedy jest mi źle i potrzebuję się do kogoś przytulić, a akurat nikogo z ludzi nie ma w pobliżu. Chwytam kota i od razu lepiej :) Ich mruczenie oraz głaskanie potrafi bardzo uspokajać i koić nerwy.

8. Najmilsze wspomnienie związane z Twoimi zwierzakami?
Każdy dzień z nimi jest wyjątkowy, ale najmilej wspominam momenty, kiedy jako małe kocięta pojawiły się w moim domu.

9. Jak nazywasz swoje zwierzaki?
Misia - Miśka, Misiaczek, Misiunia, Grubcio (bo ma lekką nadwagę :D)
Kaja - Kajusia, Kajtek, Kajetan, Dziecko, Dzidziuś
Obie łącznie wołam "Dziewczyny chodźcie" i zawsze przychodzą :D



piątek, 5 lipca 2013

Czekoladowo - brzoskwiniowe serum pod prysznic i do mycia włosów od BingoSpa + kociaki

Hej Laleczki! Wybaczcie mi kilkudniowy zastój na blogu, ale był on spowodowany moim wyjazdem na wieś. Teraz staram się jeździć tam jak najczęściej, by móc do końca wykorzystać pogodę, która w tym roku jest wyjątkowo kapryśna. Z góry uprzedzam, że prawdopodobnie w przyszłym tygodniu znowu wybywam, więc ponownie jakiś czas mogę do Was nie zaglądać, ale jak by nie było - bez względu na kilometry i przestrzeń jaka nas dzieli, zawsze jestem z Wami myślami i nie raz zastanawiam się co u Was słychać :).

Dzisiaj kilka słów o produkcie, który nie wzbudził mojego wielkiego entuzjazmu pomimo, że nastawiałam się na prawdziwą rewolucję. Mowa o czekoladko - brzoskwince od BingoSpa. Przyznam, że do wyboru kosmetyku spośród kilku przedstawionych przez markę zachęcił mnie zapach i fakt, że jest to produkt dwa w jednym. Jak się u mnie sprawdził?

Sam kosmetyk zamknięty jest w plastikowej buteleczce z papierową (!) etykietą... BingoSpa - please! Zmieńcie etykiety z papierowych na foliowane, przynajmniej jeśli chodzi o produkty do kąpieli, bo odłażący papierek strasznie nieestetycznie wygląda i szpeci łazienkę :( Poza tym jeśli chodzi o samą butelkę, chyba trafił mi się jakiś felerny egzemplarz, gdyż produkt zwyczajnie mi się wylewa spod nakrętki, jeśli przez nieuwagę (głównie mojej starszej kotki) znajdzie się w pozycji poziomej. Paskudny zaciek widać z lewej strony butelczyny.



Jeśli chodzi o same właściwości, to powiem Wam, że ten produkt jest mocno średni. Do mycia włosów się nie sprawdza - przynajmniej moich. Przy niewielkim przetłuszczeniu, miałam wrażenie, że po użyciu serum nie są one dobrze oczyszczone, przez co musiałam myć je drugi raz, co zdarza mi się tylko w przypadku, kiedy używam olejów. Po wysuszeniu było niestety tylko gorzej :( Smutne i przyklapnięte włoski nie są szczytem moich marzeń, zatem jeśli chodzi o moją czuprynę mówię stanowcze NIE, gdyż produkt ten zwyczajnie się nie sprawdził, pomimo, że dawałam mu aż 3 razy szansę.

Co do właściwości myjących skórę jest całkiem nieźle. Serum bardzo ładnie pachnie, acz odrobinę chemicznie, niemniej połączenie aromatów czekolady i brzoskwini jest przyjemne dla mojego nosa, a intensywny, pomarańczowy kolor działa pobudzająco. Kosmetyk świetnie się pieni i oczyszcza skórę oraz jej nie przesusza. Ale i tu jeden minus również się znalazł. Buteleczka o zawartości 150 ml starczyć może co najwyżej na kilka użyć, a że ja żelu sobie nigdy nie żałuję, gramatura ta jest dla mnie zdecydowanie zbyt skromna (a na wyjazd nie zabiorę, bo nie będę ryzykowała zalanego plecaka).

Podsumowując - nie do końca jestem zadowolona z tego kosmetyku mimo, iż dotychczas wszystkie produkty BingoSpa odrobinę mniej, lub bardziej, ale przypadały mi do gustu. Tutaj sytuacja jest nieco odwrotna, gdyż używając jako żel, zużyłabym go w przeciągu 4-5 użyć, a z moimi włosami nie współgra, więc ta opcja odpada całkiem. Jeśli jednak mimo wszystko ktoś jest chętny na czekoladowo - brzoskwiniowe kuszenie, to produkt można dostać na stronie BingoSpa klikając TUTAJ za cenę 8 zł.

Na koniec standardowo - skład...



... i jako bonusik kilka najświeższych fotek mojego zwierzyńca :D

Kajusiaczek - eksplorator ;)))




Cwaniuś brykający w trawie:



I nowy członek mojego "dochodzącego" stadka, czyli Rudi, adoptowany ok 2 tygodnie temu :)



Buziaki :*
 
Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...