Dzisiejsza notka dotyczyć będzie pędzli, jakie posiadam w swojej kolekcji. Przygodę z nimi zaczęłam zaledwie kilka miesięcy temu, ponieważ jeszcze do niedawna potrafiłam się bez nich obejść, co dzisiaj, z perspektywy czasu wydaje mi się już niemal niemożliwością.
Jak wiadomo na rynku są dostępne dziesiątki przenajróżniejszych pędzli do makijażu i co najgorsze, każdy z nich ma swoje konkretne przeznaczenie, więc teoretycznie, aby wykonać porządny makijaż powinnyśmy mieć wszystkie rodzaje. Nic bardziej mylnego! Jednak trzeba przyznać, że wybór jest olbrzymi, dlatego nie raz stając przed sklepową półką mamy dylemat który wybrać: czy z włosia naturalnego, czy syntetycznego, droższy czy tańszy, prosty, skośny, wąski, czy gruby (i w jakim kolorze!).
Ja przyznaję, kolekcji dużej nie mam, niemniej te które posiadam absolutnie mi wystarczają i nie czuję już potrzeby wzbogacania jej o nowe okazy. Przy kupnie kieruję się przede wszystkim ceną i nie będę ukrywać, że dla mnie, jako studentki ma to duże znaczenie. Nie potrzebuję pędzli, które kosztują 80 zł., czy więcej, bo dla mnie jest to po pierwsze - strata pieniędzy, a po drugie - uważam, że z powodzeniem można je zastąpić tańszymi zamiennikami, które niejednokrotnie również są świetnej jakości i mają długą żywotność, o czym niżej (należy pamiętać, że w największej mierze płacimy niestety za markę, która z czegoś musi się utrzymać).
Moi mali pomocnicy mieszkają sobie w takim oto pędzelkowym kubeczku:
Pędzel do różu, największy i najgrubszy z włosia syntetycznego, no name, nie skłamię gdy napiszę, że jeszcze jakiś czas temu używała go moja mama. Ma ok. 7 lat i jak widać prezentuje się świetnie po tylu myciach ile przeszedł (namacalny dowód na to, że to co nie markowe, wcale nie musi być gorsze). Włosie jest niemal nienaruszone, chociaż mimo to widać już wyraźnie oznaki użytkowania i niedługo trzeba będzie rozejrzeć się za kolejnym:
Kolejny, to płaski pędzel do wszelkiego rodzaju podkładów, marki Elite Models (jest rewelacyjny!):
Następnym jest pędzel marki Essence do blendowania cieni, świetnie spisuję się przede wszystkim przy tworzeniu makijażu a'la smokey eyes:
Dwa kolejne pędzelki marki Infinity służą mi do robienia kresek. Są lekko skośne, dlatego też bardziej precyzyjne. Posiadam dwa takie same, ponieważ jednego z nich używam wyłącznie do czarnego cienia, którym podkreślam brwi i robię kreski na powiekach, natomiast drugi do wszystkich pozostałych kolorów cieni:
I na ostatni rzut idzie wąski, cieniutki pędzelek do makijażu ust, podobnie jak pierwszy - no name. Stosuję go bardzo sporadycznie, więc zazwyczaj leży nieużywany. Ma również ok 7 lat:
Łącznie naliczyłam sztuk 6, przy czym na upartego wystarczyły by nawet 4. Myślę, że są to najczęściej używane rodzaje pędzli i jak widać nie potrzeba całej armii, by móc nosić na codzień ładny i schludny makijaż, chociaż pędzle zdecydowanie ułatwiają pracę i trzeba im to przyznać. Jak dla mnie jest to wydatek przydatny, jednak nie niezbędny, choć wiem, że część osób nie wyobraża sobie makijażu bez użycia tego typu pomocy.
A czy Wy używacie na codzień pędzli? Wybieracie raczej te droższe, czy tańsze? Co myślicie o tych które ja posiadam i jeśli je również macie to jak się u Was spisują? Ja niestety muszę wracać do pisania dalszej części magisterki (a gdzie tam koniec), pozdrawiam Was ciepło :)
Ps. Bardzo się cieszę, że nowe zdjęcie główne przypadło Wam do gustu, a to wszystko dzięki kochanej Plotkarze :D
Ps2. Przekroczyłam liczbę 100 obserwatorów bloga - dziękuję Wam!!!!! :***