sobota, 30 listopada 2013

"Kochany Święty Mikołaju...

... cały rok byłam grzeczna, dlatego pod choinką chciałabym od Ciebie dostać...". Jeszcze kilkanaście lat temu mniej więcej w ten sposób zaczynałam każdy swój list do Mikołaja :). Jednak czas leci, ja podrosłam, a prezenty w międzyczasie zdążyły się mocno przeobrazić. Zatem co chciałabym otrzymać w tym roku? Przedstawiam Wam moją listę marzeń, takich możliwych do zrealizowania.

Nie ma tego dużo, bo w zasadzie wszystko czego potrzebuję to mam, a na wymarzone autko uzbieram sobie sama ;D. Kolejność całkowicie przypadkowa:


1. Uroczy, piękny i w każdym calu zachwycający, kotkowy rozświetlacz Holika Holika Twinkling Kitten - dla mnie jako miłośniczki kotów pozycja niemal obowiązkowa ;)
2. Maska regenerująca do włosów Pat&Rub, sprawdziła się u mnie wyśmienicie! Opisywałam ją TUTAJ.
3. Najważniejsza pozycja tegorocznej wishlisty - książka Łukasza Maciejewskiego w rozmowie z moją ulubioną aktorką, wybitną Danutą Stenką <3
4. Książka popularnego Kominka, podobno bardzo motywująca, coś w sam raz dla mnie, bo nie ma to, jak raz na czas dostać porządnego, przysłowiowego kopa do działania :)
5. Lakier holograficzny, najlepiej tak błyszczący, jak na przedstawionym zdjęciu.
6. Druga najważniejsza pozycja listy życzeń - płyta Edyty Górniak, o ile zdąży wyjść przed Gwiazdką (dlatego na zdjęciu umieściłam zwykłą, "czystą" płytę, ponieważ jeszcze nic nie wiadomo w sprawie oficjalnej premiery).

To by było na tyle, zawarłam tutaj swojej chciejstwa i jestem ciekawa, czy chociaż jedno z nich pokrywa się z Waszymi. A Wy co chcielibyście otrzymać na tegoroczne Święta? Koniecznie pochwalcie się w komentarzach ;).

piątek, 29 listopada 2013

Mleczko kokosowe do kąpieli BingoSpa z kaszmirem

Cześć! Niestety wczoraj całkowicie padł mi komputer (oby to był tylko jakiś wirus, a nie poważniejsza sprawa), przez co będę zmuszona przez jakiś czas korzystać z zapasowego netbooka, który ma wymiar kartki A5 i krótko mówiąc, jako kret który widzi wyłącznie z bliska, piszę i obrabiam zdjęcia prawie na ślepo, więc mam nadzieję, że zostaną mi wybaczone jakiekolwiek niedociągnięcia, jeśli by się takowe pojawiły.

Dzisiaj przychodzę do Was z pierwszym kosmetykiem, który wybrałam sobie w ramach współpracy z marką BingoSpa i jest to oczywiście kosmetyk do kąpieli, jako że uwielbiam kąpać się we wszelkich płynach, kulach, pudrach itp. do tego przeznaczonych, za wyjątkiem olejków, których szczerze nie cierpię, bo fatalnie wpływają na moją skórę.

Przyznam, że po otrzymaniu paczki, do owego kosmetyku podeszłam z małą dawką sceptycyzmu, ponieważ po pierwszym odkręceniu butelki z mleczkiem, nie do końca podszedł mi jego zapach. Określiłabym go, jako kokosowo-migdałowy z solidną przewagą migdałów, za którymi średnio przepadam. Mocny i wyrazisty. Jak bardzo zaskoczył mnie podczas kąpieli o tym nieco niżej, ale standardowo zacznijmy od opakowania.

Sympatyczne mleczko otrzymujemy w przezroczystej, odkręcanej, plastikowej butelce, zawierającej 500 ml produktu, niestety ponownie z papierową etykietą :(. Tutaj kieruję kilka słów do producenta - uprzejmie prosiłabym, abyście brali sobie Państwo bardziej do serca sugestie blogerek, ponieważ papierowe etykiety kompletnie nie sprawdzają się w przypadku kosmetyków do kąpieli, co zawsze nadmieniam.



Konsystencja jest koloru białego, bardzo przyjemna i typowo "mleczkowata". Po wlaniu do wanny szybko się pieni, dając obfitą pianę i... o dziwo pachnie niebo lepiej, niż w opakowaniu! Podczas uwalniania zapachu, znacznie wyraźniej wyczuwalny jest sam kokos, pozostawiając migdały gdzieś w tyle, więc jak dla mnie bomba!

Już podczas samej kąpieli odczułam dobroczynny wpływ mleczka na moją skórę, która po samym zanurzeniu i zaledwie parominutowym moczeniu, stała się o wiele miększa i bardziej aksamitna, niż przed, a dodam, że nie każdy płyn, czy innego rodzaju kosmetyk potrafi zadziałać na nią w ten sposób. Mleczko absolutnie nie wysuszyło, nie podrażniło i nie uczuliło mojej skóry, a kąpiel z jego użyciem była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Bardzo żałuję, że pomału jest ono na wykończeniu, więc ponownie będę musiała się zaopatrzyć w ten specyfik.

Podsumowując - szczerze polecam to mleczko miłośniczkom długich, pachnących, relaksujących kąpieli. Potrafi ono sprawić, że zamykając na chwilę oczy, możemy poczuć się, jak na rajskiej wyspie. Dla mnie jest to jeden ze zdecydowanych ulubieńców ostatnich tygodni i z pewnością wkrótce do niego wrócę, zapewne podczas DDD (Dnia Darmowej Dostawy) :). Mleczko dostaniecie na stronie sklepu BingoSpa klikając TUTAJ w cenie 14 zł.



Na koniec oczywiście wklejam skład, który na etykiecie widać dokładnie tak, jak na zdjęciu :(.



Znacie kosmetyki BingoSpa? Lubicie? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, pozdrawiam Was mocno :).

Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

wtorek, 26 listopada 2013

Yankee Candle Midsummer's Night, czyli powiew faceta, nawet gdy tymczasowo faceta brak

Cześć moje kochane Czytelniczki! Specjalnie dodaję ten post wieczorową porą, siedząc sobie w półmroku, przy zapalonym kominku z woskiem Midsummer's Night i wyobrażając sobie obok siebie na przykład takiego Raoul'a Bova mmm... albo chwila, może lepszy byłby Channing Tatum? ;) Jak myślicie?

Zapach tego wosku przywodzi mi na myśl właśnie któregoś z tych Panów (ach te marzenia...), bo chociaż oczywiście nie mam pojęcia jak pachną w realu, to jednak śmiem twierdzić, że na pewno używają dobrych, markowych perfum, które są  zapewne wytworne, ale i nowoczesne. Eleganckie, ale i nie przytłaczające. Wyobrażam sobie ubranych ich w Midsummer's Night, oczywiście gdyby takie perfumy w ogóle istniały.

Na razie takowych perfum nie mamy, ale mamy za to wosk działający na wyobraźnię. Zwłaszcza kobiecą. A wygląda on tak:


Source: www.goodies.pl


Oczywiście zapaliłam wosk, zanim zdążyłam pstryknąć zdjęcie całej tartaletce, dlatego też pozwoliłam sobie zapożyczyć fotkę ze strony sklepu, gdzie dokonałam zakupów, czyli Goodies.

Opis producenta:
"Wosk z serii Housewarmer łączący w sobie zapach przypraw korzennych, piżma, paczuli, szałwi oraz mahoniowej wody kolońskiej.
Zaśnij głęboko i wejdź do fantastycznego świata dzikiego lasu, w którym buszują rezolutne elfy i duchy, i w którym rozgrywają się zawiłe, miłosne intrygi. Przywitaj się ze słynnym Pukiem i zanurz w fabule spisanej ręką Mistrza Szekspira. A potem... obudź się z tej letniej fantazji i zatoń w męskim aksamicie Midsummer's Night – głębi cudownego wosku, którego kompozycja zainspirowana została losami Tytanii, Hermii i Lizandra. Stań na brzegu jawy i snu, przekonaj się, jak bardzo hipnotyzujące jest połączenie ciężkiego piżma, mahoniowej wody kolońskiej, paczuli i słodkich, korzennych wątków."



Moja opinia:
Prawda, że opis powyżej jest iście bajkowy? Zdecydowanie prowokuje do zanurzenia nosa w wosku (byle nie gorącym!) celem przekonania się, czy rzeczywiście takie skojarzenia przywołuje. No cóż, skojarzenia można mieć różne, jednak jak dla mnie wosk pachnie po prostu mężczyzną :D. Seksownym, męskim, z delikatnym zarostem i łobuzerskim spojrzeniu, jakkolwiek to nie brzmi ;). Jest bardzo, BARDZO intensywny, dlatego 1/4 wosku na moje 9m2 okazała się ilością zabójczą, przez co zmuszona byłam szybko otworzyć okno, by wywietrzyć nadmiar zapachu. Teraz będąc już mądrzejsza o to doświadczenie, delikatnie zeskrobuję zaledwie odrobinkę wosku, by w moim maleńkim pokoiku mógł unieść się obłędny aromat przywodzący mi na myśl zapach Chanel Homme (jeden z moich ulubionych), który jest mu niepodważalnie najbliższy. Póki nie mam faceta w życiu prywatnym, ten wosk sprawia, że chociaż na chwilę mogę się poczuć tak, jakby dopiero przed chwilą TŻ ode mnie wyszedł :).

Czy polecam:
Oooj taaaak, zdecydowanie! Przede wszystkim do dużych pomieszczeń, albo w minimalnej ilości do małych, jak moja, inaczej łatwo o ból głowy z powodu zbytniej intensywności. Zapach jest piękny o ile ktoś lubi tego rodzaju zapachy, co jest już kwestią wysoce indywidualną. Mnie owa tartaletka wystarczy na bardzo długo, ponieważ przy takiej intensywności wosk staje się niezwykle wydajny. Zakupiłam go w cenie 6 zł, na stronie wspomnianej wyżej. Wybór zapachów jest ogromny, zerknijcie same - http://www.goodies.pl/104-woski-zapachowe. Uważam, że było warto!

piątek, 22 listopada 2013

O tym, jak (nie) dopadła mnie promocja w Rossmannie

Cześć! W tym poście nie będzie żadnych zdjęć, czy obrazków, a będą przemyślenia. Nie uwierzycie! Poszłam dzisiaj z samiutkiego rana do Rossmanna w celu złowieszczym, czyli obkupienia się na promocji -40% na kolorówkę, ponieważ kto, jak kto, ale blogerka urodowa nie przepuszcza tego typu okazji:).

Przeszłam między półkami raz i nic. Mówię "no dobra, robimy rundkę raz jeszcze", przeszłam drugi, trzeci, piąty, pięćdziesiąty i nadal nic nie przykuło mojej uwagi. Wrzuciłam do koszyka tylko eyeliner z Wibo, bo mój stary już się wysuszył niemal na wiór i ze spuszczoną głową oraz silnym odczuciem porażki wyszłam ze sklepu. Jednak tuż po wyjściu naszła mnie refleksja.

Po co kupować na siłę, skoro wszystko w zasadzie mam. Na co mi 30 szminka (chociaż była taaaka piękna) której i tak nie zużyję, tylko wyrzucę przed końcem ważności, albo nowa mascara, skoro i tak mam już 4 otwarte? Po co mi cienie do powiek, skoro mam już niemal wszystkie kolory (dosłownie), po co róże, skoro łącznie z tymi co zakupiłam niegdyś i tymi co otrzymałam w ramach współpracy, mam już ok 15 sztuk. Nie potrzebne mi są również podkłady, bronzery, rozświetlacze, lakiery - to wszystko mam, więc po co? A no chyba tylko i wyłącznie po to, by po prostu kupić i mieć satysfakcję z samego faktu, że skorzystało się z promocji, jednak wiecie co? Nie tym razem! Wiem, że zaraz pojawi się milion postów zakupowych i pewnie sama bym takowy dodała, ponieważ wiecie jak lubię czytać o wszelkich haulach, jednak muszę przyznać, że jestem na prawdę z siebie dumna, że ograniczyłam się do niezbędnego minimum, bo być może niewiele, ale zawsze parę groszy więcej zostało mi w kieszeni. Dzięki temu spokojnie bez wyrzutów sumienia będę mogła zamówić sobie na allegro maskę do włosów, na którą od dawna choruję i która faktycznie jest mi potrzebna, a nie jest tylko chwilową zachcianką która w ciągu kilku dni na pewno ugrzęzłaby w gąszczu reszty mojej pokaźnej kolorówki :). Może zabrzmi to śmiesznie, ale dobrze mi z tym, ze nie uległam, ponieważ w zeszłym roku niestety nie mogłam się opanować. Kupiłam sobie za to stylowe nauszniki, bo wiecznie odmarzają mi uszy, a na czapkę jeszcze moim zdaniem za ciepło. Tym razem 0:1 dla mnie!

wtorek, 19 listopada 2013

Moje pierwsze spotkanie z woskami Yankee Candle

Hej! Jakiś czas temu rozpoczął się ogromny boom w blogosferze na osławione wzdłuż i wszerz woski Yankee Candle. Początkowo nie miałam zamiaru ulegać tej modzie, ponieważ nie lubię kiedy w domu pachnie świeczkami, kadzidełkami itp, gdyż nie spotkałam się dotychczas z takimi, które nie powodowałby u mnie bólu głowy i mdłości (uroki posiadania niespełna 10m2 pokoju). Jednak po tylu pozytywnych opiniach na temat tych wosków, tego jak wspaniale pachną i jakie aromaterapeutyczne działanie ze sobą niosą, postanowiłam mimo wszystko skusić się na pierwsze zamówienie, a w przypadku ewentualnej porażki, nie kontynuować przygody z woskami.

Postawiłam na zapachy, oferowane przez sklep goodies.pl, które najbardziej mnie zaciekawiły i zbierały u użytkowniczek w większości pozytywne opinie. Chciałam, aby mnie odprężały, wprawiały w odpowiedni dla danej chwili nastrój i jednocześnie pasowały do obecnej pory roku.



Już po rozpakowaniu paczki zapachy uwolniły się, pokazując swoje oblicze. Co na razie mogę o nich powiedzieć, zanim jeszcze odpaliłam kominek (którego nie mam :D)?

Lake Sunset - będzie jednym z moich ulubieńców, ciepły, perfumeryjny zapach, faktycznie przywodzący na myśl zachód słońca nad jeziorem. Idealnie przywołuje wspomnienie wakacji.

Red Apple - chciałam dzięki niemu poczuć magię Świąt i zapachy świątecznych wypieków, wypełniające cały dom. Póki co, czuję przygniatającą woń cynamonu, której bardzo nie lubię i odrobinę czerwonych jabłek, które próbują ratować sytuację i wybijać się na pierwszy plan. Zobaczymy, jak po odpaleniu, ale na razie mam odczucie, że raczej się nie polubimy, chyba, że jabłkom jednak uda się przebić, a cynamon zniknie.

Midsummer's Night - mmmm tak pachnie mężczyzna! Piękny, bardzo męski zapach, niczym wizyta ukochanego w naszych progach. Jako, że chłopa póki co u mnie brak, czuję, że ten wosk zaraz po Lake Sunset również stanie się ulubieńcem.

Baby Powder - ciężki, pudrowy, mocno przytłaczający w opakowaniu zapach, który mam nadzieję, że po odpaleniu w kominku, uwolni od duszności, bo na razie kojarzy mi się nie z dzidziusiem, ale starszą kobietą, która zbyt mocno skropiła się swoimi perfumidłami, więc na razie nie zachwycił.


To są moje pierwsze wrażenia, jeszcze przed odpaleniem kominka, zatem radziłabym nie sugerować się nimi za nadto. Recenzje poszczególnych wosków będę umieszczać sukcesywnie na blogu, więc zapraszam Was do obserwowania i tym samym śledzenia :). Na dzień dzisiejszy jescze nie wiem czy je pokocham, ale kto wie?

Miłego dnia Kochane :)

niedziela, 17 listopada 2013

Garnier Youth Radiance 25+, kremy przeciwzmarszczkowe na dzień i na noc

Cześć Dziewczyny! Dzisiaj mam dla Was recenzję jednej z nowości Garniera, czyli kremów przeciwzmarszczkowych dostosowanych do wieku, czyli w moim wypadku 25+. Jak wiadomo prewencja jest niezwykle ważna, zwłaszcza jeśli chodzi o urodę i zapobieganie pierwszym zmarszczkom, zanim one się pojawią, dlatego też bardzo ucieszyłam się, że na rynek weszły kolejne kremy dostosowane nie tylko do potrzeb, ale i do wieku skóry.

Oba kremy znajdują się w kartonowym opakowaniu, gdzie mamy wszelkie informacje od producenta na ich temat:




Krem na dzień:



Krem na noc:



Oba kremy znajdują się w 50 ml, uroczych, niezwykle poręcznych, jajowatych, plastikowych słoiczkach. Bardzo, ale to bardzo lubię tego typu opakowania, ponieważ cudnie wyglądają na łazienkowej półce. Jedyny mankament to taki, że trzeba zanurzać w nich palce, celem wydostania produktu, jednak nie czepiajmy się szczegółów, bo przecież w niemalże każdym kremie takie wydobywanie kosmetyku jest normą.



Konsystencja w obu kremach jest podobna, jednak krem na dzień jest znacznie lżejszy, przez co wchłania się niemal natychmiast do całkowitego matu. Mam wrażenie, że moja skóra wprost go wypija, bo wchłanianie jest wręcz ekspresowe, dzięki czemu idealnie nadaje się pod makijaż, nie powodując przy tym osłabienia trwałości naszego make up'u.

Krem na noc jest już jednak nieco inny i bardziej treściwy. Dobrze się wchłania, pozostawiając delikatną warstewkę na powierzchni skóry. Po obudzeniu nie czuję przetłuszczenia cery, więc przez noc krem całkowicie się wchłania, aczkolwiek zajmuje mu to znacznie więcej czasu, niż jego poprzednikowi.



Co do działania to muszę przyznać, że są to jedne z lepszych kremów, jakie miałam ostatnio okazję stosować, zwłaszcza krem na dzień, który bardzo polubiłam. Dzięki nim moja skóra jest znacznie milsza w dotyku, gładka, jędrna i elastyczna. Kremy nie zapchały mnie, nie uczuliły, ani nie podrażniły, za to dobrze nawilżyły. Oba dobrze ze sobą współgrają. Komfort stosowania jest wysoki, zwłaszcza dzięki szybkiemu wchłanianiu i ładnemu zapachowy (kto miał garnierowski krem BB, ten będzie znał owy zapach bardzo dobrze), który co prawda lekko mnie drażni, ale to już z przyzwyczajenia. Nowych zmarszczek nie zaobserwowałam, ale oczywiście nie wierzę w cuda, więc prędzej, czy później na pewno się pojawią (oby jak później!), ponieważ jak wiadomo włókna kolagenowe zanikają od 19 roku życia, więc pewnie już długo nie pocieszę się gładką skórą, choć mam nadzieję, że te kremy pomogą mi chociaż troszeczkę przedłużyć ten czas.


Na koniec wrzucam dla chętnych skład obu kosmetyków.

Krem na dzień:



Krem na noc:



Podsumowując: Są to na prawdę bardzo ciekawe kremiki godne wypróbowania, za niewielką cenę. Wczoraj dałam po 1/3 słoiczka mojej siostrze, u której mam nadzieję, że sprawdzą się równie wyśmienicie, jak u mnie. Ciekawe tylko na jak długo są w stanie przedłużyć młodość, zanim zacznę wyglądać jak ususzona śliwka hehe :D.

Miłego dzionka Kochane :*

czwartek, 14 listopada 2013

Today Make Up

Część! Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że przecież ja już mnóstwo czasu nie dodawałam żadnego makijażu na blog :(. Było to spowodowane głównie tym, że jak wiecie ostatnio nie narzekam na nadmiar czasu, dlatego też mój makijaż stał się mocno okrojony i bardzo minimalistyczny (podkład, róż, kreska, mascara - koniec), więc w zasadzie nawet nie pamiętam kiedy ostatnio zdarzyło mi się kłaść cień na oczy. Jako, że dzisiaj znalazłam chwilkę, postanowiłam zmalować coś na szybciaka, a ponieważ efekt końcowy przypadł mi do gustu, dlatego też dzielę się nim z Wami. Uwielbiam makijaże w tej kolorystyce, ponieważ świetnie współgrają z moimi zielonymi oczami i ciemnymi włosami. Moim zdaniem pasuje zarówno do zimnej, jak i ciepłej karnacji.





Cienie, których użyłam to:
* wew. kącik - MUA nr 22
* zew kącik - Wrapped Up z paletki Sleek OSS
* łuk brwiowy - Bow również z OSS
* kreska na dolnej powiece - Noir z OSS

Pozostałe:
* eyeliner Wibo
* mascara Growing Lashes Wibo

Szczególnie polecam taką kolorystykę zielonookim/niebieskookim brunetkom/szatynkom, których urodę na pewno ładnie podkreśli.

Ściskam Was mocno i już wkrótce zapraszam na recenzję kremów przeciwzmarszczkowych Garnier Youth Radiace 25+ Buziaki :*

poniedziałek, 11 listopada 2013

Essence nr 147 Miss Universe

Hello! Będąc jakiś czas temu w SuperPharm, lakier który Wam dzisiaj pokażę przyciągnął mnie praktycznie jak magnes, ze względu na swój wyjątkowy kolor, dlatego też niemal natychmiast powędrował do koszyka. Czy był to dobry zakup?

Kolor - bazą jest butelkowa zieleń, w której zatopione są turkusowo, zielone drobinki (na pewno nie jest to brokat). Coś pięknego!!! Na kciuk i palec serdeczny nałożyłam Sally Hansen Fuzzy Coat w odcieniu All Yarned Up, ot tak dla urozmaicenia.
Pędzelek - języczkowy, dość szeroki, spłaszczony, bardzo wygodnie się nim operuje.
Wykończenie - ciężko określić, zobaczycie na fotkach :P.
Krycie - po pierwszej warstwie myślałam, że krycie będzie gorzej, niż fatalne, ponieważ lakier robił ogromne prześwity, ale ku mojemu zdziwieniu druga warstwa pięknie wszystko przykryła, zatem dwie ciut grubsze wystarczają do pełnego krycia.
Trwałość - dość słaba :( Już na 2 dzień miałam starte końcówki, mimo nałożenia topu, a na 3 dzień lakier zaczął miejscami odchodzić.




 


Co ciekawe, Miss Universe jest niemal bliźniaczo podobna do Essie Dive Bar  i zbliżona do China Glaze Rodeo Fanatic, z czego wnioskuję, że wiele marek gustuje w podobnej kolorystyce ;). Pomimo jednej głównej wady, czyli trwałości, kolorem Misski Wszechświata jestem tak oczarowana, że wynagradza mi on tą krótką żywotność na paznokciach.

A Wam jak się podoba? Uciekam poodwiedzać Wasze blogi :*

sobota, 9 listopada 2013

Maska regenerująca Pat&Rub

Cześć! Dzisiaj chciałam pokazać kosmetyk który zrewolucjonizował moją pielęgnację włosową. Otrzymałam go od Blanki i muszę się przyznać, że już od pierwszego użycia zapałałam do niego miłością równie wielką, co wzajemną! Mowa o masce regenerującej Pat&Rub, która ma na celu odżywić, wzmocnić i nawilżyć zniszczone włosy. Jak wiecie z poprzednich postów, włosów zniszczonych nie mam, jednak namiętnie używam prostownicy, a od niedawna również karbownicy (taaa, wzięło mnie na fale :P) przez co są osłabione i miewają humory, bo bywają dni, że pomimo moich wszelkich wysiłków nie chcą się układać i zbijają w grupki (nie wiem, jak to inaczej określić). Jak spisała się u mnie ta maska? Kto ciekaw, zapraszam do dalszej części postu, ale z góry uprzedzam, że będą tam same pieśni pochwalne na jej cześć :).

Maska znajduje się w plastikowym, odkręcanym słoiczku o pojemności 225 ml. Szata graficzna skromna, lecz przejrzysta, zawierająca wszelkie potrzebne informacje na temat przeznaczenia oraz skład.





Po pierwszym odkręceniu słoiczka uderzył mnie intensywny, mocno cytrynowy zapach. Nie lubię cytrynowych aromatów, dlatego zapach maski mi się nie spodobał, jednakże zwolenniczki cytrusów powinny być zachwycone :). Konsystencja jest treściwa, ale bardzo dobrze się nabiera i rozprowadza na głowie. Trzeba dodać, że maskę stosujemy PRZED myciem, nakładając na 10-20 minut zarówno na skórę głowy jak i resztę włosów. Ja używałam jej dokładnie w taki właśnie sposób, wydłużając czas trzymania do ok 1h, stosując 2-3 razy w tygodniu.



Przechodząc do działania powiem jedynie tyle - to co ona wyczynia to są jakieś czary, albo działanie innych mocy, bo nie wiem, jak inaczej można by to nazwać. Moje włosy zazwyczaj niesforne, nagle stały się posłuszne, mocno odbite od skalpu, odżywione, elastyczne, sypkie, puszyste i pachnące (po umyciu zapach nagle staje się przyjemny, mimo iż nadal czuję cytryny, to są one subtelne i nienachalne, dodam tylko, że maskę zmywałam Babydreamem). Najlepsze jest to, że efekt jest długotrwały, ponieważ obecnie używam jej tylko 1xtydzień, a mimo to włosy ładnie się poddają.

Maska nie powoduje przetłuszczania, a nawet mam wrażenie, że po jej użyciu włosy są dłużej świeże. Nie uczuliła mnie, nie podrażniła i nie spowodowała jakichkolwiek innych, przykrych dolegliwości. Skład jest 100% naturalny, dzięki czemu mamy pewność, że dostarczamy włosom samych odżywczych składników, a nie jakichś chemicznych świństw. Przy nakładaniu z umiarem jest dość wydajna, a efekt, jeszcze raz podkreślę, że wart jest wielu wyrzeczeń.

Zerknijcie, jak przyjemnie wygląda skład i na czym polega działanie niektórych z tych składników:




Ja jestem do niej w 100% przekonana i na pewno kupię ją ponownie mimo, iż do tanich nie należy. Za taką przyjemność trzeba zapłacić ok 80 zł, ale efekt na głowie wynagradza każdą wydaną złotówkę. A Wy znacie tą maskę? Jakie są Wasze ulubione, bo przyznam, że szukam równie dobrego, ale tańszego zamiennika, chociaż nie jestem przekonana, czy to mi się uda :(

Miłego wieczoru :*

czwartek, 7 listopada 2013

Virtual Street Fashion / nr 85 Romantic

Hej Piękne! Dzisiaj mało gadania, dużo oglądania :). Póki mam zapuszczone pazurki i jeszcze się nie połamały, będę się starała dodawać dość sporo postów lakierowych :P Tym razem przedstawiam Wam lakier z serii Virtual Street Fashion, który gości już u mnie ponad rok czasu, a jeszcze jakimś cudem nie było o nim mowy na blogu.

Kolor - jak dla mnie łososiowy, na pewno nie jest to typowy rozbielony róż
Pędzelek - nieco szerszy, niż standardowy
Wykończenie - żelkowe
Krycie - pełne przy 3 warstwach, ale gdzieniegdzie przydałaby się i czwarta
Trwałość - u mnie spokojnie wytrzymał 4 dni po czym go zmyłam.

Na zdjęciach 3 warstwy lakieru + topcoat z Essence (na przedostatnim zdjęciu kolor wyszedł delikatnie zbyt różowy, na pierwszej fotce, w buteleczce jest najbardziej oddany):








Co o nim myślicie? :)

wtorek, 5 listopada 2013

Pierwsze spotkanie z Firmoo

Cześć Kochane! Tak jeszcze kilka dni temu mieliśmy piękną, złotą jesień, podczas której mogliśmy się cieszyć ostatnimi promieniami słońca, tak już dzisiaj niestety pogoda nie nastraja do niczego. Mimo to, chciałam podzielić się z Wami moim ostatnim nabytkiem, jakim są okulary, które otrzymałam w ramach współpracy od amerykańskiej marki Firmoo.

Marka ta posiada w swojej ofercie bardzo bogaty wybór okularów zarówno dla kobiet, jak i mężczyzn, w przeróżnych kształtach i kolorach. Możemy także wybierać poprzez określanie parametrów, decydując w ten sposób, czy chcemy nosić okulary zerówki, przeciwsłoneczne, czy też korygujące wadę wzroku. Istnieje także możliwość wirtualnego "przymierzenia" okularów za pomocą Virtual Try-On System, po prostu wgrywamy swoje zdjęcie i sprawdzamy w którym modelu będzie nam najlepiej. Krótko mówiąc możliwości są przeogromne, więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie!

Ja zdecydowałam się na model w kształcie modnych ostatnio wayfarer #OTO3574 w kolorze czarnym, z pozłacanymi wstawkami. Przesyłka dotarła bardzo szybko, bo w około 4-5 dni.

Mój model prezentuje się następująco (z góry przepraszam za odbicia w szkłach, może nikt tego nie zauważy łihihi):




Okulary wykonane są bardzo schludnie, z porządnej jakości plastiku. Nie ma tu mowy o jakichkolwiek niedociągnięciach w kwestii wyglądu. Są lekkie, poręczne i bardzo dobrze się noszą. Pasują niemal do każdej stylizacji, zarówno bardziej sportowej, jak też i eleganckiej. Komfort noszenia jest wysoki, ponieważ okularki nie cisną w nos, nie powodują odgnieceń i są zrobione jak na miarę, tylko dla mnie :). Jeśli chodzi o same szkła, są one gradientowe, dobrze chronią oczy przed słońcem i nie powodują dziwnego rodzaju złudzeń (kiedyś miałam przygodę, że kupiłam okulary przymierzając na szybko w sklepie, bo mi się spieszyło, po czym okazało się, że nie mogłam ich nosić, bo dawały efekt kuli - obraz po bokach zaokrąglał się, przez co miałam wrażenie, że znajduję się w bańce mydlanej ;/).

Oprócz samych okularów otrzymałam także porządnej jakości pokrowiec, wraz ze ściereczką...




... a także miękkie etui oraz śrubokręcik z dwoma różnymi końcówkami i dwoma zapasowymi śrubkami, w razie gdyby coś się poluzowało:



Ogólnie muszę przyznać, że jestem niesamowicie zadowolona zarówno z jakości obsługi, przemiłej korespondencji z Panią Laurą, szybkiej wysyłki (mimo, iż międzynarodowa) i oczywiście rewelacyjnych okularów!

Obecnie jest promocja na pierwszą parę, którą można zamówić gratis, opłacając jedynie koszty przesyłki. Wszelkie szczegóły znajdują się pod tym linkiem http://www.firmoo.com/free-glasses.html

Na koniec wrzucam Wam swój pyszczek w okularach Firmoo:



I jak Wam się podobają? :) Buziaki :*

Ps. Współpraca z marką Firmoo, która przesłała mi produkt do testu w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

sobota, 2 listopada 2013

Garnier Fructis Goodbye Damage

Hej! Jak wiecie ostatnio dość sporo narzekam na kondycję swoich włosów, głównie za sprawą nadmiernego ich wypadania. Niestety moje codzienne działania, takie jak suszenie i prostowanie (bez prostownicy żyć nie potrafię), również poniekąd przyczyniają się do ich osłabienia pomimo, że zabezpieczam je, jak tylko mogę i korzystam ze sprzętu najwyższej klasy. Dlatego też ucieszyłam się, kiedy już jakiś czas temu zaproponowano mi możliwość przetestowania nowości Garnier, czyli szamponu Goodbye Damage, do włosów bardzo zniszczonych i z rozdwojonymi końcówkami. Byłam ciekawa, jak to cudo spisze się u mnie.

Standardowo na pierwszy ogień idzie opakowanie. Plastikowa butelka z zielonym "kuleczkowym" klikiem (charakterystycznym dla szamponów Fructis), o pojemności 250 ml, której rażący, pomarańczowy kolor z całą pewnością rzuca się w oczy na sklepowych półkach i nie pozwala przejść obojętnie ;). Poręczna i wygodna w użyciu, zatem jakichkolwiek zastrzeżeń brak.



Kilka słów od producenta:



Jak czytamy powyżej, szampon ma za zadanie odbudować zniszczone włosy i porządnie je odżywić. Oczywiście na całą gamę produktów Goodbye Damage nie składa się wyłącznie sam szampon, ponieważ do wyboru mamy również odżywkę, maskę Ekspresowa Kuracja, maskę Głęboko Odbudowującą oraz serum Split Ends, także dla każdego coś dobrego.

Konsystencja produktu jest typowo "szamponowa", biała, nie przelewająca się przez palce, idealnie pieniąca w kontakcie z wodą i przepięknie, owocowo pachnąca mmm. Właśnie owy zniewalający zapach, długo utrzymujący się na włosach jest dla mnie głównym powodem sięgania po kosmetyki do włosów z linii Fructis.



Co do samego działania, szampon sprawdził się u mnie połowicznie, co znaczy mniej więcej tyle, że przez pierwsze kilka użyć było idealnie, a później niestety już nieco mniej różowo. Początkowo po jego użyciu włosy wyglądały pięknie, były lśniące i gołym okiem widać było, że coś dobrego się z nimi dzieje. Nawet nie trzeba było używać w tym celu odżywki (oprócz szamponu stosowałam w tamtym czasie tylko kilka kropel olejku na końcówki i sprawa była załatwiona). Włosy były puszyste, sypkie i poddawały się układaniu. Po ok. tygodniu zaczęły niestety płatać figle :(. Tak, jak wcześniej szampon nie powodował obciążenia, tak później zauważyłam, że włosy zaraz po myciu i wysuszeniu są oklapnięte i nie wyglądają zbyt atrakcyjnie. Zaczęło się również szybsze przetłuszczanie. Postanowiłam zmienić szampon i używać go na zmianę z Fructisem. Taka symbioza obu produktów wyszła moim włosom na dobre, niemniej dla mnie było to dość słabo zadowalające rozwiązanie.


Plusy:
+ dobrze oczyszcza zarówno skórę głowy, jak i same włosy
+ początkowo wyraźnie widać efekt zadbanych, pięknych włosów
+ REWELACYJNIE pachnie
+ świetnie się pieni
+ jest wydajny
+ tani (ok 10 zł)
+ posiada ciekawy design
+ nie wysuszył mi włosów
+ nie uczulił

Minusy:
- po dłuższym używaniu zauważalne było obciążenie i szybsze przetłuszczanie włosów.


Podsumowując: Jak dla mnie szampon spisał się średnio. Na pewno jest w stanie (przynajmniej wizualnie) zregenerować zniszczone, lub suche włosy, niemniej zbyt częste jego używanie może spowodować szybsze przetłuszczanie i obciążenie, jak miało to miejsce w moim przypadku, co osobiście uznaję za dużą wadę. Być może mam zbyt mało zniszczone włosy, by mógł pokazać wszystko co potrafi? Niemniej uważam, że to taki szampon - zagadka, który u każdego może sprawdzić się inaczej. Na pewno warto wyrobić sobie o nim własną opinię.

Na koniec wrzucam Wam skład:



Pozdrawiam życząc przyjemnego dzionka :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...