środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego 2015 Roku!!! :)

Moi Drodzy, już niebawem wybije północ i wejdziemy w Nowy Rok.
Jedni z pompą, inni na spokojnie, jednak każdemu z Was życzę,
aby 2015-ty okazał się być dla Was rokiem przede wszystkim szczęśliwym,
przepełnionym radością i miłością :)
Oby w Nowym Roku spełniły się Wasze marzenia i aby był tak samo udany,
jak dla mnie 2014!
3majcie się ciepło i udanej zabawy sylwestrowej do białego rana!
CHEERS! :*


niedziela, 28 grudnia 2014

Poświąteczne małe szaleństwo kosmetyczne

Hej! Jako, że jest już po świętach, ostatnie 2 dni odpoczynku postanowiłam wykorzystać na rozpieszczenie samej siebie. Kilka moich kosmetyków powoli zaczęło dobijać dna (w tym ukochany róż ze Sleeka ;(), zatem uznałam to za świetny pretekst do zakupu kilku sztuk z tzw. wyższej półki. Jestem niezmiernie ciekawa jak się sprawdzą, ale już Wam powiem, że pomadka YSL to chyba najlepsza pod względem właściwości pomadka, jaką dotąd było mi dane używać ;).



Już się nie mogę doczekać wrażeń po pierwszych użyciach, bo na razie zdążyłam się tylko maźnąć na szybko pomadką. Róż zaciekawił mnie przede wszystkim z uwagi na przepiękny kolor oraz rzekome właściwości, a tusz to ponoć klasa sama w sobie. Ciekawość mnie zżera. Za jakiś czas, mam nadzieję, napiszę coś więcej.

piątek, 26 grudnia 2014

Ampułki zabezpieczające skórę twarzy przez zimą Jean d'Arcel

Witajcie! Jak po świętach? Brzuszki pełne? Mam nadzieję, że spędziliście i spędzacie nadal świąteczny czas w przyjemnej atmosferze. Aura na Śląsku od dziś iście zimowa (pierwszy śnieg!), stąd też chciałam opowiedzieć Wam o kosmetyku pielęgnacyjnym, którego głównym celem jest zabezpieczenie naszej cery przed negatywnymi czynnikami zewnętrznymi, obecnymi w porze zimowej, takimi jak śnieg, mróz i wiatr. Przyznam, że od kiedy go otrzymałam, byłam ogromnie ciekawa jego działania na mojej mieszanej cerze. Czy sprostał zadaniu? Zapraszam Was niżej do lektury.

Tygodniowa kuracja znajduje się w kartonowym opakowaniu, zawierającym siedem, ponumerowanych ampułek, z których każda przeznaczona jest do stosowania na inny dzień. Naszym zadaniem jest wcierać je sumiennie wieczorem, w skórę twarzy, szyi i dekoltu, a następnie nakładać krem dołączony do opakowania.

Fotki poniżej są słabszej jakości, gdyż robiłam je w nocy, bez użycia lampy, której w tamtym czasie jeszcze nie posiadałam. Do kilku postów zdjęcia mam zrobione "na zapas", dlatego ich jakość w poszczególnych notkach będzie jeszcze przez jakiś czas zróżnicowana.






Po wykorzystaniu całej zawartości stwierdzam, że dzięki temu produktowi moja skóra została bardzo porządnie wygładzona oraz nawilżona, choć sama aplikacja nie należała do przyjemności. Ampułki wchłaniały się raczej kiepsko, przez co każdorazowo zostawał po nich lepki film, na który następnie nakładałam wspomniany krem o bardzo gęstej, bogatej konsystencji, po którym niemiłosiernie się świeciłam. Aż nieprzyjemnie było się kłaść spać wiedząc, że część kremu zostanie na poduszce mimo, że nakładałam go w bardzo niewielkiej ilości. Kto kiedykolwiek miał okazję stosować niebieski krem Nivea, z pewnością może się domyślić co mam na myśli ;).

Pomimo paskudnego wchłaniania i tłustej warstwy obecnej na skórze, ampułki, jak i krem nie zapchały mnie, nie spowodowały szybszego przetłuszczania cery, czy innych nieprzyjemnych dolegliwości. Buzia była miła i gładka w dotyku, przyjemnie nawilżona, co odczułam głównie przy nakładaniu podkładów, ponieważ kiedy mam cerę dobrze nawodnioną, zdecydowanie lepiej mi się z nimi współpracuje, a całość makijażu wygląda dłużej świeżo, niż w przypadkach, kiedy pielęgnacje zaniedbam.

Ampułki przyjemnie pachną, każda inaczej. Już po użyciu pierwszej i pójściu spać, na drugi dzień cera była tak przyjemna, aż chciało się ją bez przerwy dotykać. Później było podobnie, ale ponad to nic wielkiego się nie działo. Dopiero ostatnia ampułka witaminowa, bardzo gęsta i treściwa, dała dodatkowego "kopa", będąc zwieńczeniem całej kuracji. Na razie efekt nawodnienia cery utrzymuje się bez zarzutu, a jestem już 3 tygodnie po aplikacji ostatniej ampułki. Nie sądzę, że do wiosny wystarczy bez żadnych dodatkowych wspomagaczy, ale patrząc na fakt, iż codziennie używam Effaclaru Duo, a mimo to nie zaobserwowałam nawet najmniejszych suchych skórek, znaczy, że kuracja rzeczywiście działa i jest efektywna.

Z minusów oprócz wchłaniania, a właściwie jego braku zauważyłam, że ampułki są zbyt duże przez co nie byłam w stanie zużyć całości, nawet nanosząc na szyję, dekolt i wierzchy dłoni, przez co dużo produktu, bo ok 1/2 lądowało w koszu. Przy zakupie warto pomyśleć o używaniu ich na spółkę z drugą osobą, aby kosmetyk zwyczajnie się nie marnował.

Osobiście jestem zadowolona z jego użycia, choć nie wiem, czy kupię go po raz drugi. Z jednej strony kusi mnie skoncentrowane działanie i świadomość, że robię coś dobrego dla mojej skóry, ale z drugiej, tyle nowych produktów co chwilkę wchodzi na rynek, że znając moją miłość do zmian i testowania nowości, zapewne skuszę się na coś innego.

Kurację dostaniecie w cenie ok 89-140 zł na stronach internetowych.

wtorek, 23 grudnia 2014

"Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta..."

Cześć Kochani!
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, chciałam Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia,
przede wszystkim zdrowia, bo ono jest najważniejsze,
szczęścia, abyście mogli w pełni zrealizować swoje założenia na Nowy Rok,
spokoju - Waszego i Waszych najbliższych,
radości, aby nikogo nie imały się żadne smutki,
magicznego czasu spędzonego w gronie wyjątkowych dla Was osób
wielu prezentów pod choinką,
dla blogerów - mnóstwa czytelników i obserwatorów,
dla moich partnerów i firm współpracujących - satysfakcji oraz sukcesów zawodowych,
a dla wszystkich bez względu na to czy obchodzicie święta, czy też nie -
wspaniałych chwil bogatych w same pozytywne emocje!

WESOŁYCH ŚWIĄT!





I na koniec jedna z moich ulubionych, świątecznych piosenek :)


niedziela, 21 grudnia 2014

Yankee Candle Honey Glow

Hej moi Drodzy! Jaka pogoda u Was? U mnie pada, zimno i wieje wiatr, przez co nie mam najmniejszej ochoty wyściubiać nos poza próg domu. Przez panującą aurę kompletnie nie czuję magii świąt, gdyż o tej porze śnieg już dawno powinien skrzypieć pod nogami, a zamiast tego mamy iście jesienną pogodę :( Ehh, no cóż, pozostaje mieć nadzieję, że zima wkrótce zawita i nie będziemy musieli cieszyć się nią niemal do maja, jak to miało miejsce parę lat temu.

W odpowiedzi na słotę, postanowiłam umilić sobie niedzielę, odpalając jeden z moich ulubionych wosków Yankee Candle, czyli Honey Glow. Zapach ciepły, nienachalny, przywodzący na myśl miłe wspomnienia, jednym słowem baaardzo przyjemny.



Opis zaczerpnięty ze strony Goodies:
"Prawdziwe cudeńko, luksusowy drobiazg, który – mimo niewielkich rozmiarów – roztacza wokół siebie niezwykły, silny blask. Tarteletka Honey Glow to najlepszy dowód na to, że kompozycje od Yankee Candle to zdecydowanie więcej niż odświeżanie, tonizowanie czy remedium na brzydkie zapachy. To prawdziwe, luksusowe perfumy wnętrzarskie, które sprostają oczekiwaniom nawet najbardziej wymagających nosów. Znajdziemy tu akordy miodowe – słodkie, lepiące, kojarzące się z boskim nektarem. Uzupełnieniem tej bazy są nuty męskie, zdecydowane, nieco szorstkie, ale przede wszystkim – otulające, dające poczucie bezpieczeństwa. To wyjątkowe zestawienie przeciwstawnych sobie pierwiastków zapachowych sprawia, że Honey Glow to zapach perfumeryjny, wyjątkowy, przyjazny i wprowadzający do wnętrza ciepły blask luksusu. Idealna propozycja na jesienny wieczór i kompozycja, która najpiękniej rozwija się w towarzystwie zachodzącego, wrześniowego słońca."

Odpalając ten zapach (i uruchamiając tym samym swoją wyobraźnię) widzę dwoje ludzi siedzących na ciepłym dywanie, przy rozpalonym kominku, w którym trzeszczy świeżo palone drewno. Jest ciepło, otulająco i zmysłowo. W powietrzu czuć zapach słodkości, ale nie jest on mdły, a doskonale wyważony, mieszający się z eleganckimi, męskimi perfumami. Pani przytula się do ramienia Pana i oboje stukają się kieliszkami z winem, aby w dalszym ciągu celebrować wspólny wieczór...

Jak dla mnie to jedna z najtrafniejszych propozycji Yankee Candle, jaką miałam przyjemność testować. Wspominałam już nieraz, że nie lubię duszących, ciężkich i przytłaczających zapachów. Ten zdecydowanie należy do moich ulubieńców, ponieważ mimo iż intensywny, nie dominuje w pomieszczeniu, a stanowi jego idealne dopełnienie. Lubię odpalić solidną jego ilość, aby jak najdłużej móc rozkoszować się tą piękną kompozycją zapachową.

 (fajne towarzystwo na okres świąt ma mój kominek? ;))

(taaak, to jest właśnie ta pokaźna porcja wosku, przy innych zapachach odpalam zawsze dużo, dużo mniej)


W 100% polecam ten zapach każdemu, gdyż wierzę, że Wasze nosy go polubią :). Dla mnie jest to narazie mój numer jeden na sezon jesień/zima i raczej nie sądzę, że uda mi się znaleźć coś lepszego, ale gdyby tak się stało, z pewnością dam Wam znać :).

Wosk ten zakupicie na stronie Goodies, klikając tutaj ---> CLICK, w cenie 7 zł za tartaletkę.

Buziaki :*

czwartek, 18 grudnia 2014

Moja ulubienica! Baza pod makijaż Max Factor Facefinity All Day Primer - recenzja na życzenie czytelników

Dzień dobry :) Dzisiaj opowiem Wam o kosmetyku, który niedawno (w tym poście ---> KLIK) wychwalałam, jako najlepszą bazę pod makijaż ze wszystkich, jakie miałam okazję dotychczas stosować i którego recenzją było zainteresowanych wiele moich czytelniczek. A że obietnic lubię dotrzymywać, stąd kilka moich słów w tym temacie :).

Baza zamknięta jest w szklanym pojemniczku, o pojemności 30 ml, z wygodną pompką, którą można odkręcić, dzięki czemu nie będzie problemu z wykończeniem produktu do samiutkiego końca. Pompka ma także funkcję blokady dopływu powietrza, żeby kosmetyk za szybko się nie zepsuł. Aby ją zwolnić, wystarczy delikatnie przekręcić czarną górę pompki i już można korzystać z kosmetyku. Po aplikacji przekręcamy w drugą i już zawartość jest chroniona. Proste, a jakie praktyczne!




Konsystencja bazy różni się od dotychczas mi znanych. Ma bardzo kremową, niesilikonową formułę, która perfekcyjnie rozprowadza się na skórze zostawiając film, który uwaga - nie jest tłusty, a wyraźnie czuć, że wyjątkowo dobrze nawilża cerę! Na prawdę z ręką na sercu powiem Wam, że żaden krem na dzień nie zapewnił mi takiego efektu nawilżenia cery, jak ta baza, co najmocniej czuję podczas zmywania wieczornego makijażu. Po umyciu twarz jest miękka i niesamowicie miła w dotyku, jakbym dopiero co zmyła głęboko nawilżającą maskę!



Pomimo codziennego używania, baza nie zapchała mnie i pięknie utrzymywała makijaż w ryzach, gdyż bez poprawek wytrzymywał on w zależności od użytego podkładu 6-12 h. Najlepiej spisała się na prawie niezniszczalnym podkładzie Estee Lauder Double Wear, ponieważ dzięki niej, po całodziennej dniówce w pracy, spokojnie mogłabym jeszcze wyjść na balangę do białego rana i podejrzewam, że makijaż zbyt mocno by na tym nie ucierpiał.

Ogromny plus należy się również za idealne, bardzo szybkie wchłanianie do całkowitego matu, to, że ciężko z nią przesadzić nakładając za dużą ilość oraz za wydajność, bo jest dość spora. Pół pompki spokojnie wystarczy na pokrycie całej buźki. Kolejny pozytyw jest taki, że nadaje się dla osób z cerą mieszaną, choć przede wszystkim szczególnie powinny polubić ją osoby zmagające się z cerą suchą. Przy tłustej nie wiem, jak się zachowa, ale moją strefę T (paskudnego tłuściocha) ładnie uspokoiła, nie powodując świecenia przez długie godziny. Co jeszcze, hmm... trzeba przyznać, że samo opakowanie jest ładne, bardzo higieniczne i fajnie wygląda pośród innych kosmetyków, a napisy nie ścierają się pomimo intensywnego używania.

Za bazę tą trzeba zapłacić ok 50-60 zł na stronach internetowych, gdyż nie widziałam jej do tej pory na polskich półkach sklepowych (albo się nie przypatrzyłam, ale dotychczas nie wpadła mi w oko, jeśli gdzieś Wam mignęła - dajcie koniecznie znać). Z czystym sumieniem polecam ją Waszej uwadze, bo jestem przekonana, że większość z Was pokochałaby ją od pierwszego użycia. Ja z pewnością do niej wrócę, gdyż jak wcześniej wspomniałam, do tej pory nie znalazłam godnego zastępstwa, już nie mówiąc o kosmetyku tego typu jeszcze lepszej jakości. Aktualnie mój niepodważalny number 1!

wtorek, 16 grudnia 2014

Lampa pierścieniowa / mini paletka Paese / makijaż przy wykorzystaniu cieni Paese

Hej Kochani! Patrząc wstecz widzę, że już bardzo dawno (wręcz całe lata świetlne;)) na moim blogu nie pojawiła się żadna propozycja makijażu. Przyznam, że wiele razy zabierałam się do tego tematu, tworzyłam make up z którego byłam zadowolona, wszystko wyszło super, ale właśnie - za każdym razem moje plany umieszczenia notki na blogu niweczyła albo pora roku, którą aktualnie mamy za oknem, albo paskudne światło, które sprawiało, że mimo usilnych prób nie mogłam odpowiednio sfotografować efektu końcowego swojej pracy lub też kolory wychodziły mocno przekłamane, przez co nie było sensu umieszczania czegokolwiek ;/. Zła i zrezygnowana postanowiłam w końcu zrobić z tym porządek oraz przy okazji od siebie - dla siebie wcześniejszy prezent świąteczny i... zakupiłam wreszcie lampę pierścieniową, wraz ze statywem. Obecnie zastanawiam się, jak ja mogłam do tej pory żyć bez tego wynalazku :D. Od teraz już ani pogoda, ani niekorzystne światło, ani nawet pora dnia (moja największa zmora w okresie zimowym) nie będą przeszkodą, by wykonywać dla Was piękne zdjęcia, gdyż dzięki lampie mogę fotografować nawet w nocy - jupiii!!!

Pozostając w temacie, dzisiaj zmalowałam dla Was propozycję makijażu przy wykorzystaniu kółeczka Paese, w którym to znajdują się 3 różnobarwne cienie o jedwabistej konsystencji, z którymi od pierwszego użycia bardzo się polubiłam. Moja wersja kolorystyczna nazywa się 239 Colorado.

Wszystkie fotki poniżej zostały wykonane oczywiście przy pomocy mojej nowej, ślicznej, okrąglutkiej jak pączuś lampusi, z której cieszę się, jak dziecko ;D.




Pigmentacja cieni jest na bardzo przyzwoitym poziomie, co widać poniżej. Wszystkie kolory bardzo ładnie nabierają się na pędzel, choć podczas aplikacji lubią się delikatnie osypać. Każdy z nich ma satynowe wykończenie.



Najjaśniejszy odcień określiłabym jako szampański - idealny do rozświetlenia wewnętrznego kącika oka oraz pod łuk brwiowy. Środkowy cień to taki brudny łosoś, zdaję sobie sprawę, że nie każdemu będzie dobrze w tym odcieniu, ale mnie on bardzo odpowiada, dlatego też często lubię go używać nawet solo, na całą powiekę. Najciemniejszy odcień to gorzka czekolada. Głęboki, acz nie za głęboki, ciemny brąz, ciekawie współgrający z resztą cieni.



Wszystkie kolory dobrze ze sobą współpracują i pięknie blendują, przez co możemy stworzyć nimi zarówno całkiem subtelny, jak i też nieco mocniejszy makijaż oka. Na bazie utrzymują się cały dzień, bez bazy niestety nie wiem, gdyż przy moich tłustych powiekach nawet nie próbuję nakładać cieni na gołą skórę oczu.



Na koniec obiecany makijaż powyższą paletką z minimalnym udziałem cienia Noir od Sleeka. Na środkowym zdjęciu starałam się patrzeć na wprost, ale lampa tak piekielnie raziła, że nie dałam rady :( Muszę się do niej przyzwyczaić, przede wszystkim dobrze obeznać z jej używaniem oraz starać się jak najlepiej dopasować ustawienia aparatu i inne funkcje, by od teraz zdjęcia mogły być jedynie perfekcyjne. Mam nadzieję, że jak na pierwszy raz nie wyszło źle, ja jestem zadowolona :).





Ps. Wreszcie mam kółeczko w oku - jeeeej! :D

niedziela, 14 grudnia 2014

Drobne zabiegi chirurgiczne - kiedy wskazane, czy warto je wykonywać?

Cześć! Dzisiaj postanowiłam poruszyć temat związany pośrednio zarówno z urodą, jak i zdrowiem. W dobie Photoshopa i niemal idealnie wyglądających ludzi, spoglądających na nas z mass mediów, takich jak telewizja, czy Internet, nietrudno popaść w kompleksy. Tak, jak osobiście jestem przeciwniczką ingerencji w urodę jeśli nie ma ku temu potrzeb, a jest to wynikiem tylko i wyłącznie "widzimisię", tak poprawianie jej w przypadku różnych zmian, wyraźnie widocznych dla oka, które rzeczywiście mogą szpecić lub powodować niższą samoocenę, albo takich, których wycięcie jest niemal koniecznością np. z przyczyn zdrowotnych, uważam za pożądane.

Do drobnych zabiegów chirurgicznych możemy zaliczyć np tłuszczaki, czyli miękkie, niebolesne i przesuwalne zmiany pod skórą, powstające wskutek zbyt dużego nagromadzenia się tkanki tłuszczowej w jednym miejscu. Ich wycięcie nie jest powinnością, gdyż bardzo rzadko stanowią zagrożenie dla zdrowia, jednak często dokonuje się tego, głównie ze względów estetycznych. Sama również miałam do czynienia z tą zmianą, ponieważ pewnego dnia nie na żarty przestraszyłam się wyczuwając w okolicach piersi dwa guzki, które szczęśliwie okazały się być tylko tłuszczakami właśnie. Bardzo szybko udało mi się trafić do tzw. "kliniki jednego dnia", gdzie w ciągu niespełna kilkunastu minut pozbyłam się tego na dobre. Prywatnie koszt takiego zabiegu wynosi ok 300 zł.



Innym drobnym zabiegiem może być usunięcie kaszaka, czyli torbieli powstającej w gruczole łojowym, albo torebce włosowej, przez co najczęściej pojawiają się właśnie przy włosach. Czasem zdarza się, że powodują ból, dlatego ich wycięcia powinno się wykonać bardzo dokładnie, ponieważ w innym przypadku zmiany te mogą nawracać. Podobnie, jak w przypadku tłuszczaka, z którym miałam styczność, tak i tutaj zabiegu dokonuje się w znieczuleniu miejscowym w ciągu kilku/kilkunastu minut, a jego cena oscyluje w granicach 400-800 zł.



Następnym popularnym, a jednocześnie mało inwazyjnym zabiegiem jest usunięcie brodawek/kurzajek, czyli ponownie niebolesnych zmian, które wywołuje wirus brodawczaka ludzkiego HPV. Czasem można zwalczyć je samemu za pomocą  środków aptecznych, niemniej często zdarza się, że zmiana jest na tyle uparta, że lepiej udać się w ręce doświadczonego specjalisty, aby usunąć tą przypadłość za pomocą zamrażania, lub laseroterapii. Mimo, iż zabiegi te mają niezłą skuteczność, czasem zmiana lubi nawracać. Koszt wynosi ok. 150-400 zł.



Ostatnim już przykładem może być także wycięcie znamion, czyli widocznej zmiany w postaci ostro odgrodzonej plamy, albo guzka o różnym zabarwieniu. Podobno przeciętny człowiek ma ok. 20 znamion, stąd wiadomo, że występują bardzo często i niemal u każdego. Niektóre z nich, zazwyczaj te drażnione lub narażone na drażniące działanie, mogą z czasem przekształcić się w nowotwór złośliwy. Ja również jestem posiadaczką znamienia, które mam od dziecka i które widnieje w postaci małego guzka w kolorze skóry, po lewej stronie górnej wargi. Nie ukrywam, że wkrótce planuję odłożyć pieniążki na zabieg, aby na dobre się go pozbyć, bo mimo że na codzień mi kompletnie nie przeszkadza, to jednak wolałabym go nie mieć, ot tak dla lepszego samopoczucia :) Za usunięcie przeciętnej zmiany zapłacimy w granicach od 150 zł do nawet 700 zł i więcej (moja ma kosztować ok 600 zł, czyli całkiem sporo).



Jestem ciekawa Waszych spostrzeżeń w tym temacie. Miałyście okazję usunąć sobie jakąś podobnego rodzaju przypadłość, jak te które opisałam powyżej? Jeśli tak, podzielcie się swoimi przeżyciami w komentarzach, bo chętnie je poczytam. Jeśli chcecie poszerzyć swoją wiedzę w tym temacie, zapraszam na stronę http://www.tourmedica.pl/artykuly-medyczne/drobne-zabiegi-chirurgiczne/, gdzie znajdziecie wiele przydatnych informacji i wskazówek na temat tych zagadnień.

Ps. Wszystkie zdjęcia na potrzeby tego postu zapożyczyłam ze strony Tourmedica.

piątek, 12 grudnia 2014

Łatwa fryzura na wesele, urodziny lub randkę (dla posiadaczek długich włosów)

Cześć! Niestety nie mam talentu do tworzenia fryzur. Tym skromnym, ale jakże prawdziwym wyznaniem przechodzę do postu, w którym to zamierzam pokazać Wam swoją propozycję ładnego, moim zdaniem dość eleganckiego, ale nie przesadzonego upięcia, które nawet taka noga w kwestii układania włosów jak ja, potrafi wykonać myślę, że w miarę przyzwoicie ;).

Jedyne akcesoria, które będziemy potrzebowali do stworzenia tego (jak go nazywam) "oszukanego warkocza", to spora ilość gumek recepturek oraz ozdobna spinka.

Jak już wspomniałam wyżej, przez kompletny brak daru tworzenia upięć na włosach, nawet nie będę próbowała tłumaczyć Wam, jak wykonać owe "dzieło", zatem w tej kwestii wyręczy mnie jedna z moich ulubionych youtuberek, czyli Mimi Ikonn z kanału Luxy Hair (best regards for you Mimi!).



Wiadomo, że u Mimi każda fryzura wygląda nieskazitelnie i po prostu pięknie! Na zdjęciach które zobaczycie poniżej, zarejestrowałam swoje pierwsze, całkowicie spontaniczne (tworzone koło 1 w nocy) i średnio udane podejście, wykonane już jakiś czas temu, kiedy to jeszcze nosiłam nieco dłuższe włosy, niż obecnie. To, co różni moje upięcie od propozycji Mimi to fakt, że Mimi podczas zaplatania włosów chowa swoje gumki, natomiast ja specjalnie wyciągałam je nieco na wierzch, aby były widoczne, ponieważ uznałam, że różowy odcień gumek ładnie skomponuje się z różową spinką w postaci róży, natomiast zielony ciekawie przełamie tą monotonię, co mam nadzieję mi się udało.

Ok, koniec gadania, czas na prezentację (zapomniałam wygładzić włosy woskiem na koniec, ale już trudno) ;).





Tak sobie teraz pomyślałam patrząc na te zdjęcia, że może tą ostatnią gumkę kończącą zaplatańca, mogłam ukryć pod taką samą różą, jak u góry, albo schować ją tak, aby była prawie niewidoczna, jak pokazuje Mimi? Hmmm... I co myślicie o takiej fryzurce? Jak Wam się podoba? Wszystkie uwagi mile widziane :).

Pozdrawiam!

Edit 22:29: TO NIE WARKOOOCZ! :D Wiem, że wygląda podobnie, ale obejrzyjcie proszę filmik, a zobaczycie, że ten splot de facto koło warkocza nawet nie stał, bo robi się go całkiem inaczej :D Taka mała dygresja względem komentarzy pod postem ;).

niedziela, 7 grudnia 2014

Weekend z Vichy: Teint Ideal (test - pierwsze wrażenie)

Hej! Będąc na wpół żywa po wczorajszym, krakowskim weekendzie i tuż przed pójściem spać, postanowiłam skrobnąć Wam ostatnią z notek pod hasłem "Weekend z Vichy". Dzisiaj na tapetę bierzemy podkład Teint Ideal, który ma nadawać cerze idealny koloryt, korygować ją i rozświetlać. Czy spełnił pokładane w nim nadzieje?

Na temat opakowania nie będę się rozwodzić, ponieważ jest bliźniaczo podobne do opakowania serum. Ponownie kartonowe opakowanie z informacjami od producenta, a w środku tym razem szklana, a nie metalowa butelka i podobnie, jak w przypadku poprzednika - wygodna pompka.




Kilka słów od producenta:
"Technologia płynnego światła, aby idealnie rozpraszać światło -  każdy milimetr Twojej skóry jest rozświetlony. Kompleks korygujący , aby dzień po dniu poprawiać jakość skóry, zawiera witaminę C i E oraz składnik witalizujący dla skóry ujednoliconej, zdrowszej i lepiej chronionej przed czynnikami zewnętrznymi. Lekka konsystencja fluidu idealna dla skóry normalnej i mieszanej.
Hipoalergiczna formuła fluidu rozświetlającego zawiera Wodę Termalną z Vichy. Testowane na skórze wrażliwej. Nie zawiera parabenu.
Lekka, przyjemna konsystencja. Łatwa aplikacja."

Ucieszyłam się, że dostałam drugi kolor w kolejności, ponieważ w buteleczce wyglądał ładnie i byłam przekonana, że będzie mi odpowiadał, ze względu na wyraźnie widoczne żółte tony, ale niestety :(. Już podczas aplikacji Beauty Blenderem zauważyłam, że podkład bardzo szybko zmienia kolor, stając się intensywną pomarańczką. Próbowałam natychmiast rozjaśnić ten efekt białym pudrem, ale jak zapewne podejrzewacie, nic to nie dało. Efekt na mojej cerze był po prostu brzydki, dlatego postanowiłam zmyć wszystko i nałożyć jeszcze raz od nowa, tym razem pędzlem. Dobrze, że jest niedziela i miałam na to czas. Po mocniejszym roztarciu było już lepiej, ale wciąż nie idealnie, bo podkład po prostu się utlenia i przez to mocno odznacza od szyi. Niby troszkę próbuje się wpasować w cerę, ale starania te nie są na tyle satysfakcjonujące, żebym mogła stwierdzić, że kolor mi odpowiada.

Ok, przejdźmy do konsystencji. Jest dość rzadka, leista, przez co należy nałożyć trochę więcej produktu, by podkład zaczął cokolwiek kryć, choć samo krycie określiłabym mianem słabego. Jest to kosmetyk dedykowany raczej osobom nie mającym większych problemów z cerą, gdyż dla cer problematycznych absolutnie odpada, właśnie przez znikome krycie.

Na poniższym zdjęciu widzicie zarówno konsystencję, kolor oraz moment rozpoczęcia utleniania.




Jeśli chodzi o zapach, podkład pachnie jedynie alkoholem, przez co mam przeczucie, że po dłuższym czasie stosowania może wysuszać cerę. Co prawda jest przeznaczony jest dla skóry normalnej i mieszanej, ale nie zmienia to faktu, że taki typ cery również może z czasem ulec przesuszeniu. Mimo tych wszystkich minusów, przemogłam się i nosiłam go dzisiaj ok 6 godzin, ale niestety mimo jak najdokładniejszego roztarcia podkład i tak ściemniał niesamowicie. Nie wiem, może mam taki odczyn PH i stąd nie jest on przeznaczony po prostu dla mnie? To co zauważyłam oprócz ciemnienia, żeby nie było tak całkiem pesymistycznie to fakt, że rzeczywiście ładnie rozświetlił skórę, ale co z tego skoro niedługo później zaczął nierówno schodzić z mojej twarzy. Ścierał się podczas rozmowy, zostając na telefonie, na rękach podczas podpierania głowy, na ubraniach, kiedy zbyt wysoko zapięłam kurtkę itd... Z lepszych wiadomości jest jeszcze taka, że po połączeniu go z najjaśniejszym Healthy Mixem dawał o wiele ładniejszy odcień, niż solo i dłużej utrzymywał się na twarzy, choć wiadomo, że jest to zasługa połączenia, a nie podkładu samego w sobie.

A tutaj wrzucam skład:



Podsumowując: Przykro mi, ale po pierwszym wrażeniu jestem całkowicie na nie. Słabe krycie, koszmarny zapach i przede wszystkim bardzo ciemniejący kolor sprawiły, że podkład ten absolutnie mnie nie zachwycił. Hmm... w zasadzie nawet nie wiem dla kogo mógłby się tak naprawdę nadać. Może dla mocno opalonych dziewczyn, nie mających żadnych problemów z cerą? Ciężko stwierdzić. Obecnie raczej nie będę go używać, tylko poczekam do lata, kiedy moja cera nabierze kolorytu (a szybko i mocno się opalam), bo wtedy może okaże się, że nie taki diabeł straszny jak go malują.

Znacie kolorówkę Vichy? Jakie są Wasze doświadczenia?

Życzę wszystkim spokojnej nocy, buziaki :*

sobota, 6 grudnia 2014

Weekend z Vichy: Idealia Life Serum (pomysł na prezent)

Hej! Witam Was Mikołajkowo! Zanim przejdę do meritum notki, na wstępie chciałam podziękować za ciepłe przyjęcie "weekendu z Vichy", co jest wyraźnie widoczne w moich statystykach, ponieważ - uwaga - wczoraj tylko od godziny 22.45 do 00.00 (czyli od momentu pojawienia się notki, do rozpoczęcia liczenia statystyk od nowa, z racji nowej doby) miałam ponad 300 wejść! Jest to dla mnie spore zaskoczenie, dlatego też chciałam Wam ze swojej strony za to bardzo, ale to bardzo podziękować, bo jest to dla mnie dowód na to, że wchodzicie tu i czytacie, nawet jeśli nie zawsze zostawiacie po sobie ślad w postaci komentarzy. Mam cichutką nadzieję że dzisiaj zechcecie pobić nowy rekord, do czego bardzo serdecznie Was zachęcam, gdyż za każdym razem sprawiacie mi tym ogromną radość :).

Z racji tego, że dziś są Mikołajki, a właściwie już się kończą, ponieważ mamy godziny późno wieczorne (w chwili kiedy czytacie ten post, ja zapewne bawię się z koleżankami w Krakowie), Święta za pasem, stąd postanowiłam przedstawić produkt, który może okazać się bardzo fajnym i przede wszystkim trafionym (!) pomysłem na świąteczny prezent z racji tego, że jest uniwersalny, przeznaczony dla kobiet w każdym wieku i o każdym typie skóry.

Mowa tu o Idealia Life Serum, czyli skoncentrowanym serum do twarzy, które posiadając w swoim składzie odżywcze składniki, ma w pozytywny sposób zadziałać na naszą skórę.

Na początek parę zdań od producenta:
"Wyjątkowe połączenie opatentowanych składników aktywnych [LR2412+LHA], aby odwrócić skutki zachowań i czynników działających negatywnie na skórę. Formuła dla każdego typu skóry, nawet wrażliwej. Hipoalergiczna. Bez parabenów. Testowana na skórze wrażliwej. Z regenerującą, wzmacniającą, kojącą Wodą Termalną z Vichy. Innowacyjna ultra-lekka kremowa konsystencja serum, aby zapewnić skórze wyjątkowe uczucie komfortu.
Nakładaj serum na całą twarz rano i/lub wieczorem. Idealia Life Serum może być stosowane samodzielnie lub jeśli masz suchą/bardzo suchą skórę, przed zastosowaniem kremu pielęgnacyjnego."

Serum dotarło do mnie ponownie dzięki uprzejmości marki Vichy. Otrzymałam je w różowym kartoniku, charakterystycznym dla produktów linii Idealia, gdzie zawarto również wszelkie sugestie producenta, odnośnie tegoż produktu.



W środku znalazłam elegancko wyglądające, dość ciężkie, metalowe opakowanie z grawerowanymi literami, bardzo ładnie prezentujące się na łazienkowej półce lub toaletce.





Serum używam dopiero od kilku dni, ale już wiem, że prawdopodobnie się z nim polubię. Po wyciśnięciu zawartości na dłoń, pod światło widać w nim mikroskopijne, rozświetlające drobinki, które nadają cerze zdrowego blasku. Po tych kilku użyciach, jak na razie mogę jedynie stwierdzić tyle, że dotychczas serum nie przetłuściło mi cery, chociaż nie wiem, jak sprawdzi się na dłuższą metę, co jest dopiero do zweryfikowania.




Pachnie pięknie, tak samo jak krem rozświetlający Idealia. Najważniejsze jest jednak to, że nada się dla każdej kobiety i za tą uniwersalność już na wstępie zyskuje ogromnego plusa z mojej strony! Dzięki temu możemy sprawić fajny prezent zarówno dla mamy, siostry, babci lub koleżanki i do tego będziemy miały pewność, że trafi w ich potrzeby, bo przecież któż z nas nie odczuwa w dzisiejszym świecie stresu, nie zmaga się z zanieczyszczoną przez środowisko skórą i przy szybkim tempie życia nieprawidłowo się odżywia? Chyba każdy, a to wszystko niestety ma duży wpływ na negatywny stan naszej cery. Oczywiście sprawą indywidualną jest to, czy ktoś polubi to serum, czy nie, ale na to jakby nie mamy już wpływu.

Mam nadzieję, że post ten stanie się dla Was inspiracją, czego poszukiwać podczas przedświątecznych zakupów. Ja zawsze staram się stawiać na rzeczy/kosmetyki co do których mam pewność, że trafią w gusta osoby obdarowanej i sprostają jej potrzebom oraz oczekiwaniom.

Jeśli jesteście ciekawi, jak przedstawia się skład, załączam zdjęcie poniżej:


Życzę Wam przyjemnego wieczoru! Buziaki :*

piątek, 5 grudnia 2014

Weekend z Vichy: Idealia krem rozświetlający (recenzja)

Witam! Parę dni temu zostałam poproszona o wyrażenie swojej opinii na temat kilku wybranych produktów marki Vichy, stąd też postanowiłam przygotować dla Was szybką serię, którą nazwałam "Weekend z Vichy" jako, że przez cały najbliższy weekend, począwszy od dzisiaj, aż do niedzieli będę przybliżała Wam po jednym kosmetyku tego brandu. Podczas trwania akcji, znajdziecie tu pomysł na prezent świąteczny dla bliskiej osoby, recenzję oraz test - pierwsze wrażenie. Mam nadzieję, że mój zamysł się przyjmie oraz przy okazji pozwoli lepiej poznać kosmetyki tego popularnego koncernu.

Ok, dzisiaj startujemy z recenzją kremu, który miałam już okazję stosować dwukrotnie, a dzięki uprzejmości marki Vichy, niedawno otrzymałam kolejne jego opakowanie. Idealia krem rozświetlający jest to produkt dedykowany przede wszystkim osobom posiadającym skórę normalną lub mieszaną, z pierwszymi oznakami starzenia, stresu i zmęczenia, czyli w moim wypadku kosmetyk "szyty na miarę potrzeb".

Krem ten dostałam w wielobarwnym, ściąganym, kartonowym opakowaniu, gdzie zostały zawarte wszelkie informacje od producenta:





Po ściągnięciu kartonu i otwarciu kolejnego, zobaczyłam już dobrze mi znane, różowe, plastikowe opakowanie, w którym na plus zaskoczyła mnie obecność lusterka na wieczku (kiedyś go nie było). Jest dość małe i nieprecyzyjne, ale jest, chociaż nie wiem kiedy i jak miałabym z niego korzystać, ponieważ nie noszę kremu do twarzy w torebce. Może ewentualnie przyda się na jakiś wyjazd, kiedy to potrzeba będzie maksymalnie zminimalizować ilość zabieranych rzeczy?




Konsystencja kremu jest aksamitna i lekko galaretowata. Podczas rozprowadzania specyfiku na twarz, wyraźnie czuć, że został on opracowany głównie na bazie wody, ponieważ bardzo gładko sunie i momentalnie wnika w skórę. Zapach jest luksusowy, niezwykle przyjemny. Kojarzy mi się z czystością i tym uczuciem, kiedy to człowiek wychodzi świeżo spod prysznica. Cudo! Mogłabym mieć perfumy o podobnym zapachu i wcale bym się nie obraziła, gdyby takowe powstały (taka mała sugestia dla Vichy ;)).



Jeśli chodzi o działanie jestem z niego zadowolona, choć nie w 100%, a powiedzmy w 80 :). Trzeba przyznać, że kosmetyk ten bardzo ładnie wyrównał koloryt mojej cery, gdyż okresowo borykam się z lekkimi przebarwieniami, które czasem potrafią być irytujące oraz sprawił, że skóra optycznie wydawała się być bardziej napięta i sprężysta. Ponad to cudownie nawilżył i wygładził strukturę mojej twarzy, aczkolwiek na przestrzeni czasu można było dostrzec, że nie było to działanie długotrwałe, a raczej powierzchowne. Mimo, że nawet po jej umyciu, wyraźnie wyczuwałam wygładzające właściwości, to jednak po kilku dniach od zaprzestania stosowania kremu, wszystko wracało do normy i cera nie była już tak miła w dotyku, jak podczas używania Idealii. Zauważyłam ponad to, że chociaż moja wersja tego produktu określana jest, jako krem do skóry mieszanej, nie zrobiła niestety rewolucji pod względem zmniejszenia ilości wydzielanego sebum, aczkolwiek chwilami miałam wrażenie, że minimalne działanie jest widoczne, zatem bez problemu stosowałam specyfik pod makijaż, gdyż nigdy nie spowodował skrócenia jego trwałości, warzenia, czy rolowania. W kwestii działania przeciwzmarszczkowego, niestety nie ma się co oszukiwać, ale Idealia moim zdaniem nie zdziałała nic, podobnie zresztą, jak w przypadku zmniejszenia widoczności porów. Mimo to, na tle innych kremów z podobnej półki cenowej wypada na prawdę nieźle i myślę, że jeszcze niejednokrotnie z przyjemnością do niej powrócę, gdyż wyraźnie widzę, że podczas jej stosowania cera wygląda po prostu ładniej i ciężko ten efekt opisać. Niby na pierwszy rzut oka wszystko jest, jak było, a jednak buzia wygląda lepiej i zdrowiej. Moim zdaniem trzeba samemu tego doświadczyć, by wiedzieć o co chodzi.

Skład:


Podsumowując: Idealia to zdecydowanie krem dobrej jakości, wart swojej ceny oraz wypróbowania, aczkolwiek nie jest na tyle doskonały, by nie można było szukać dalej. Z prawdziwą przyjemnością do niego wracam, ale uczciwie mówię, że czasem będę zdradzać na rzecz innych produktów, gdyż lubię testować nowości i porównywać do tych kosmetyków, które już dobrze znam. Jego cena wynosi ok. 100 zł za 50 ml i myślę, że jest w pełni adekwatna do jakości, którą oferuje. Polecam!

wtorek, 2 grudnia 2014

O tym, jak zostałam wykolegowana przez azjatycki krem BB / recenzja Holika Holika - Clearing Petit BB

Hej! Jak w tytule, dzisiaj przychodzę do Was z kilkoma słowy o kolejnym kremie BB, tym razem tzw. oryginalnym, bo pochodzącym prosto z Korei. Skusiłam się na niego dzięki niskiej cenie oraz przeczytaniu dość dobrych opinii na Wizażu. Zależało mi na kremie nie wybielającym cery (niestety wśród azjatyckich propozycji, ciężko znaleźć krem BB, który by nie wybielał) i jednocześnie nie na tyle jasnym, aby dawać efekt trupiej twarzy. Po obejrzeniu swatchy w necie, wybór ostatecznie padł na Clearing Petit BB marki Holika Holika.

Zacznijmy od opakowania. Jak dla mnie jest ono urocze, słodkie i nie ukrywam, że znajdujący się na nim kotek sprawia, że ilekroć po niego sięgam uśmiech od razu gości na mojej twarzy :D. Krem znajduje się w miękkiej, plastikowej tubce, którą po zużyciu zawartości z łatwością będziemy mogli przeciąć nożyczkami, by wydostać resztki zostające na ściankach. Na opakowaniu widnieje marka, nazwa oraz rodzaj kremu (w moim przypadku Clearing, czyli wersja wspomagająca walkę z niedoskonałościami), a także informacja, że zawiera on filtr SPF 30. Reszta niestety nie do rozszyfrowania przez moją skromną osóbkę ;).



Konsystencja kremu jest w sam raz, dość rzadka, ale nie na tyle, by spływać. Zapach jest raczej mocny, ale bardzo ładny - mydlany, świeży i długo wyczuwalny na twarzy. A teraz przechodzimy do sedna, czyli koloru. Początkowo gdy go zobaczyłam, byłam przerażona, bo wydał mi się być mocno za ciemny mimo, że jak niejednokrotnie wspominałam, moja cera do najjaśniejszych nie należy i zawsze wybieram 2, czasem 3 w kolejności odcień podkładów/kremów tonujących. Same zobaczcie jak ciemny wydaje się być w opakowaniu (a zielonkawo-turkusowy kolor tubki dodatkowo podbił to wrażenie):



Na szczęście po wyciśnięciu na rękę odetchnęłam z ulgą, ale niestety tylko na chwilę. Nie okazał się być aż tak ciemny, by nie móc go używać, ale po roztarciu wyszła pierwsza z jego wad, czyli różowe podtony, co dla osoby o żółtym kolorycie cery jest niestety nie do przejścia.




Będąc niemal całkowicie zniechęcona i w duchu przeklinając wyrzucone pieniądze, postanowiłam zaaplikować go na twarz, mając na uwadze, że azjatyckie kremy BB w większości bardzo ładnie dopasowują się do cery i licząc, że w tym przypadku będzie podobnie. No i cóż... krem początkowo dość mocno odznaczał się od szyi, dawał szarawo-różowy, niezdrowo wyglądający koloryt, ale po ok. pół godziny jakby zbalansował i dopasował się do odcienia mojej cery, choć i tak nie w 100%. Mimo to można już było bez wstydu wyjść w nim do ludzi.



Jak widać powyżej, nadał on mojej cerze chłodniejszy odcień, niż jej naturalny i mimo, iż nie wygląda to źle, to nie lubię takiego efektu, ponieważ lubię podkreślać swoją ciepłą karnację, a nie ją przytłumiać. Krycie jest na wysokim poziomie, radzi sobie ze średniego rodzaju nieprzyjaciółmi, ale wielkich, czerwonych wulkanów nie przykryje, zatem w takich wypadkach niezbędny będzie korektor. Plus za to, że krycie można budować, dokładając kolejne warstwy. Na powyższym zdjęciu mam nałożoną jedną cienką warstwę, ale i tak wyraźnie widać, jak ładnie wyrównał koloryt. Z innych plusów można dodać, że kosmetyki takie jak bronzer, czy róż bardzo ładnie się na nim rozcierają nie tworząc plam oraz, że całkiem nieźle matuje cerę, chociaż mimo to w ciągu dnia moja mieszana buźka wymaga przynajmniej jednokrotnego przypudrowania. Natomiast kolejna zagadkowa cecha tego kremu, poza kolorem, to jego trwałość. Bywają dni, że przez cały czas od rana do wieczora wygląda fantastycznie i się nie ściera, a czasem jest tak, że po paru godzinach staje się praktycznie niewidoczny na twarzy ;/. Nie mam pojęcia od czego to zależy, ponieważ już kilkukrotnie zwracałam na to uwagę, ale nieważne ile razy rozmawiałam w pracy przez telefon, podpierałam twarz rękoma itd., raz wyglądał super, a innym beznadziejnie. O co kaman?!

Podsumowując: Powiem tak, nie jest to krem zły, nie jest też średni. W skali 0 - 10 przyznałabym mu 4, ponieważ nigdy nie jestem w stanie przewidzieć, jak się w danym dniu zachowa. Mimo, że bardzo łatwo się go rozprowadza, pięknie pachnie, dobrze współpracuje z innymi kosmetykami, tak mimo wszystko nie jestem do niego przekonana, głównie z powodu koloru i trwałości, czyli najważniejszych cech podkładu idealnego. Co do obietnicy poprawiającej stan cery oraz wspomagającej walkę z niedoskonałościami, tutaj nie jestem w stanie się wypowiedzieć, ponieważ nie używam go na tyle regularnie, by mógł w tej kwestii coś zdziałać. Niemniej podczas używania nie zauważyłam zapchania, przesuszenia lub podrażnienia mojej twarzy. Generalnie można go wypróbować, krzywdy nie powinien zrobić i może akurat komuś będzie odpowiadał, ale ja z pewnością nie kupię go ponownie i z pokorą wrócę do mojego ukochanego Peach Sake Pore od Skinfood (mój pierwszy, koreański krem BB, który od razu okazał się być strzałem w dyszkę, recenzja TUTAJ). Na koniec, jako ciekawostkę powiem Wam, że pytałam o Petitka moją koleżankę, która swojego czasu mieszkała w Korei, bo byłam ciekawa, czy akurat kremy tej marki są lubiane i chętnie kupowane przez Azjatki. Koleżanka powiedziała mi, że mimo usilnych reklam, niestety miały one małe poparcie wśród konsumentów. Hmm, czyżby z tych samych powodów, o których pisałam?

Znacie produkty Holika Holika? Jakie inne azjatyckie kosmetyki, niekoniecznie kremy BB możecie mi polecić? Pozdrawiam Was ciepło :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...