poniedziałek, 31 marca 2014

Pazurkowo - zrobione na szaro

Dzisiaj szybko i na temat. Dzień zapowiada się intensywnie, więc wypada zakasać rękawy i brać się do roboty, dlatego zostawiam Was z mani, jakie sobie wykonałam jakieś 3-4 dni temu. W roli głównej lakiery Catrice Back To Black i Gosh Holographic Hero (tym razem nie udało mi się oddać efektu holograficznego mimo, iż próbowałam na miliard sposobów, jednak uważam, że zwykły srebrny będzie wyglądał jeszcze ładniej).






Miłego dnia! :*

piątek, 28 marca 2014

Problem z dodawaniem bloga do obserwowanych, jak temu zaradzić? / post informacyjny

Cześć! Zapewne część z Was zauważyła, że ostatnio jest spory problem z dodawaniem bloga do obserwowanych. Z tego co udało mi się doczytać, próżno szukać odpowiedzi od administratorów Bloggera, co dalej z tym fantem, dlatego też póki problem nie zostanie zażegnany, warto dorobić sobie nowy gadżet w HTML, dzięki któremu będzie można dodawać blog do obserwowanych, dokładnie tak samo banalnie łatwo, jak przedtem.

Po instrukcję, jak tego dokonać odsyłam Was na blog naszej blogowej koleżanki z Aferkowa Małego - KLIK.

Ja już zrobiłam sobie swój odnośnik, dlatego jeśli ktoś ma ochotę zaobserwować mój blog, wystarczy kliknąć w "Obserwuj przez GFC".



Mam nadzieję, że Blogger szybko usunie usterkę, bo trzeba przyznać, że coraz więcej utrudnień napotyka się podczas prowadzenia bloga, jakby nie mogło zostać tak, jak było wcześniej.

Na koniec mam jeszcze pytanie - wybiera się ktoś może w sobotę, na zaproszenie marki Glitter do Silesia City Center w Katowicach? Jeśli tak, to mam nadzieję, że się spotkamy, bo ja będę na 100%! :) Relacja z tego eventu na pewno pojawi się również na blogu. Buziaki :*

środa, 26 marca 2014

Haul zakupowy, przesyłeczki, marudzenie i takie tam inne, czyli kolejny luźny post

Hello! Dzisiaj zbiorczo o tym co ostatnio sobie kupiłam i otrzymałam w ciągu ostatnich dni. Oj będzie tych recenzji w najbliższym czasie w 3 i trochę, ale przecież ten blog po to istnieje i jakby to patetycznie nie zabrzmiało - jest to treścią jego istnienia ;).

Na początek najświeższe zakupy z dziś i trochę malkontenctwa na początek. Otóż powiem Wam, że w życiu nie sądziłam, że zakupienie jasnego podkładu w żółtawej kolorystyce graniczy z cudem! Mój jaśniusieńki Burżujek Healthy Mix się skończył, więc trzeba było uzupełnić zapasy. Jako, że jestem póki co bieluchem, choć nie najjaśniejszym, a 90% moich podkładów jest raczej ciemniejsza, lubię je mieszać z jakimś jasnym, bazowym fluidem. Z Healthy Mixa nie byłam do końca zadowolona, więc postanowiłam poszukać jakiegoś zastępstwa. Łooooo ludzieee! Znaleźć taki graniczy z cudem! Ileż ja się nałaziłam, to głowa mała ;/. Już teraz wiem, co mają na myśli dziewczyny mówiąc, że producenci nie robią podkładów dla europejek ;/. Sprawdzam najjaśniejszy odcień - różowy. Sprawdzam drugi w kolejności - z 3 tony za ciemny (co w połączeniu z ciemnym podkładem z którym zamierzałam go mieszać wyglądałoby co najmniej tragicznie). W końcu trafiłam, tzn. mam nadzieję, bo jeszcze nie używałam, ale jestem dobrej myśli, bo odcień wygląda sensownie - Rimmel Match Perfection w odcieniu 101 Classic Ivory. Trzymajcie kciuki, by ładnie się mieszał :P.

Do tego kupiłam puder transparentny Stay Matte również Rimmela, bo czytałam na Wizażu, że jest ponoć niezły, a mój NYC właśnie przeżywa swoje ostatnie dni świetności na tym padole. Do koszyka wpadł także mój ukochany top Essence. Lakier Catrice otrzymałam za free, bo załapałam się na promocję w Naturze, że do zakupów powyżej 30 zł, wybiera się prezent gratis. Nie będę wspominać w jakim stanie były owe "prezenty" - rozwarstwione lakiery w paskudnych kolorach, niektóre niemal całkiem zaschnięte, wymacane cienie, jakieś odżywki z formaldehydem, tester (!!!) BB kremu z Rimmel, więc wybrałam to co wydawało mi się najsensowniejsze - jedyny nierozwarstwiony lakier w betonowym odcieniu :D.



Następne kosmetyki to przesyłka od Maybelline i L'Oreal, podkład okazał się być dla mnie za ciemny, ale na lato będzie super ;).



I na koniec przesyłeczka od Farmony, czyli uroczy pelling cukrowy do ciała o zapachu lawendy:




Uff to by było na tyle, ale powiem Wam, że nadal trzyma mnie to, że tak ciężko jest dostać bardzo jasne odcienie. Dziś przekonałam się o tym po raz pierwszy na własnej skórze. Szczerze współczuję dziewczynom, które przy okazji uzupełniania braków muszą się borykać z takimi niedogodnościami, bo jest to straszne! A później dziwić się, że 90% kobiet na ulicy ma źle dopasowane podkłady :(

Dobra, narzekanie było, przechwalanie się było, a gdzieś pojutrze zapraszam Was na kolejną recenzję. Tymczasem przypominam o trwającym rozdaniu (strasznie mało osób się zgłosiło, ludziska co z Wami?! ;)), Kto chętny niech klika w banner na górze prawego paska bocznego.

Buziaki :*

wtorek, 25 marca 2014

Drobnoziarnisty peeling wygładzający do twarzy Eveline

Witam! Tak sobie pomyślałam, że jak już ostatnio przedstawiłam Wam 2 produkty marki Eveline (suchy olejek do ciała - CYK i krem CC - CYK), to pozostanę już w temacie, by zamknąć serię i opowiem Wam o ostatnim z 3 otrzymanych kosmetyków, które miałam przyjemność testować dzięki uprzejmości portalu Uroda i Zdrowie.

Zatem moi mili dzisiaj będzie mowa o peelingu do twarzy. Peelingu, który nie wywołał u mnie zachwytu, ale też nie sprawił, że całkiem go przekreśliłam. Niemniej po raz kolejny przekonałam się, że delikatne drapaki nie są dla mnie.

Kosmetyk znajduje się w małej, poręcznej tubce, na której mamy zawarte wszelkie informacje od producenta odnośnie działania i składu (skład przepiszę osobno niżej, bo na fotce prawie nic nie widać).





Konsystencja peelingu jest dość wodnista. Drobinek złuszczających nie widać, ale za to mamy wyraźne pomarańczowe kuleczki, które znikają podczas rozprowadzania kosmetyku.




Jak wspomniałam, drobinek nie tylko nie widać, ale również niestety prawie w ogóle nie czuć :( Jako fanka mocnych, bardzo mocnych kosmetyków złuszczających, ten peeling pod tym względem nie zdziałał na mojej cerze nic. Bardzo słabiutko zdziera martwy naskórek, a na tym najmocniej mi zależy przy okazji stosowania tego typu produktów. Do tego nieprzyjemnie pachnie, ale przy tym nie jest także śmierdzioszkiem od którego odrzuca. Dlaczego więc go nie skreślam? Dlatego, że mimo słabiutkiego działania peelingującego, skóra ładnie się po nim zachowuje, tzn nie jest ściągnięta, przesuszona, czy wołająca o dodatkową porcję nawilżenia. Mam wrażenie, że ten kosmetyk po prostu wszystko jej zapewnia, dlatego po jego użyciu buzia jest nie tyle gładsza, co bardziej jędrna i miła w dotyku. Uważam, że produkt ten idealnie nada się dla osób z cerą wrażliwą, które boją się stosować mocne, mechaniczne złuszczaki, ponieważ jest to kosmetyk bezpieczny i nie powodujący podrażnień, przynajmniej po moich doświadczeniach. Dodatkowym atutem może być również przyjemna cena, ok 12 zł za 60 ml.

Pomimo, że ja się na niego drugi raz nie skuszę, to jednak zachęcam osoby z wrażliwą cerą do zapoznania się z nim, bo może okazać się, że nie tylko peelingi enzymatyczne są Wam przeznaczone ;).

Na koniec obiecany skład:
Aqua/Water, Glycerin, Polyethylene, Hyaluronic Acid, Betaine, PVP, PEG-40, Hydrogenated Castor Oil, Butylene Glycol, Laminaria Hyperborea Extract, Centella Asiatica Leaf Extract, Silica, Argania Spinosa Kernel Oil, Acrylates/ C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Triethanolamine, Panthenol, Tocopheryl Acetate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Tocopherol, Parfum, Lactose, Celullose, Hydroxypropyl Mathylcellulose, CI 77491.

niedziela, 23 marca 2014

Eveline krem CC Colour Corrector

Hej! Uwielbiam wszelkie nowości kosmetyczne, kremy BB i CC w szczególności. Podoba mi się ich wielofunkcyjność i to, że zastępują kilka kosmetyków w jednym, dlatego też tak chętnie po nie sięgam. Dzisiaj będzie kilka słów o kolejnej nowości w tym temacie, tym razem zaproponowanej przez markę Eveline. Po totalnym rozczarowaniu, jakie spotkało mnie w przypadku kremu BB tejże marki przyznam, że byłam dość sceptycznie nastawiona do tego kosmetyku. Jak myślicie? Spotkało mnie kolejne rozczarowanie, czy wręcz przeciwnie? :)

Krem CC, podobnie, jak w przypadku starszego brata BB, znajduje się w kartonowym opakowaniu na którym mamy wypisane wszystkie podstawowe informacje zawarte od producenta.






Po otwarciu kartonu ukazuje nam się tubka o pojemności 30 ml zawierająca krem. Trochę żałuję, że nie ma dozownika w postaci dziubka, takiego, jak np. w przypadku kremów CC od Bell, co ułatwia życie, ale nie ma co czepiać się szczegółów.



Bardzo na plus zaskoczył mnie fakt, że krem jest w żółtej tonacji, pasującej do ciepłego odcienia skóry, czyli teoretycznie stworzony dla mnie. Po aplikacji okazało się jednak, że jest odrobinę zbyt żółty i troszkę za ciemny, jednak jestem pewna, że kiedy moja twarz złapie pierwsze promienie słońca, będzie idealny. Obawiam się jednak, że nie każdemu taki kolor będzie pasował, więc tutaj trzeba patrzeć na indywidualne preferencje, bo niestety krem ten występuje tylko w jednej wersji kolorystycznej, więc wyboru pod względem odcienia nie mamy żadnego, a szkoda wielka :(.

Zobaczcie, jak kolor prezentuje się na dłoni:





Konsystencja jest kremowa, ładnie sunie po skórze i pięknie się z nią stapia patrząc na kolor wyjściowy, aczkolwiek, jak wspomniałam wyżej, odcień jest póki co trochę dla mnie za ciemny i nawet pomimo dokładnego wklepania, nieco się odznacza w stosunku do szyi. Gdyby był ton jaśniejszy, byłoby już idealnie, bo tak to muszę jeszcze zaczekać z jego używaniem z jakieś 2-4 tygodnie, aż nabiorę lekkiego chociaż kolorytu.

Krem ten świetnie kryje, jak na tego typu kosmetyk oczywiście. Rewelacyjnie przykrywa niewielkie przebarwienia, drobne zaczerwienienia itp. Z korektorem użytym punktowo na większe niespodzianki, cera staje się nieskazitelna, ponieważ wszystko jest elegancko zamaskowane. Mimo dobrego krycia, które określiłabym jako średnie, nie odczuwam na twarzy efektu maski, skóra oddycha, dzięki czemu krem ten nie zapycha i nie powoduje wysypu krostek. Twarz po jego użyciu staje się wypoczęta i zrelaksowana. Nadaje delikatne rozświetlenie, ale nie jest to błyszczenie, jakby skóra była przetłuszczona, jest to raczej efekt sprawiający wrażenie zdrowej cery. CC od Eveline nie wymagał przypudrowywania od razu po aplikacji, ponieważ na mojej mieszanej cerze, niewielkie przetłuszczenie zaczęło być widoczne dopiero po kilku solidnych godzinach noszenia (ok 5-6).

Z innych pozytywnych cech, jakie zauważyłam podczas jego stosowania to fakt, że ładnie nawilża skórę, pozostawiając ją miłą w dotyku, przyjemnie pachnie, nie włazi w zmarszczki mimiczne i trzyma się na twarzy w zasadzie cały dzień bez większych poprawek, a do tego jest w przyjemnej cenie ok 20 zł. Na minus może być jedynie wspomniany brak wyboru odcieni i to, że troszkę potrafi ciemnieć na twarzy podczas noszenia, ale nie jest to jakaś duża jego wada, raczej poboczna, bo różnica nie jest jakaś widoczna.

Tutaj macie efekt pokazany na mojej buźce przed i po nałożeniu kremu.

Solo:



I po aplikacji CC Eveline:



Ogólnie jestem z niego zadowolona, aczkolwiek jestem pewna, że nie każdemu będzie pasował głównie ze względu na kolor i fakt, że nie nadaje się dla zimnych typów skóry. Poza tym uważam, że warto mu się przyjrzeć zwłaszcza, że aktualnie mamy piękną wiosnę, do lata niedaleko, kremik zawiera SPF 15, więc m.in. będzie również chronił nasze buźki przed promieniami UV.

Miałyście już z nim może styczność? Jakie kremy BB/CC Wy preferujecie? Pozdrawiam Was niedzielnie :*

sobota, 22 marca 2014

Noc, morze i gwiazdy...

Cześć! Tym razem postanowiłam podzielić się z Wami recenzją fajnej, lekkiej i przyjemnej lektury, którą miałąm okazję ostatnio czytać. Dorwałam ją na bazarku Taniej Książki w moim mieście za... uwaga - 4 zł! Cena z okładki to 31.90 zł, więc udało mi się ją ustrzelić niemal za darmo.



Nie ukrywam, że do zakupu skusiła mnie nie tylko niska cena, ale i interesujący tytuł oraz ładna okładka, choć obawiałam się taniego romansidła w stylu Harlequin. Opis z tyłu w żadnym stopniu nie uspokoił moich wątpliwości, ale mimo wszystko postanowiłam zaryzykować, podchodząc z niewiadomą, co zastanę w środku.



Okazało się jednak, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością. Nie będę Wam streszczać fabuły z wiadomych względów, ale napiszę swoje odczucia względem niej. Pierwsze pół książki to opis tego, co działo się na wyspie po rozbiciu samolotu. Cała sceneria opisana przez autorkę przywodzi mi na myśl film "Błękitna Laguna", a główni bohaterowie... w dużym skrócie i bez zdradzania szczegółów - cóż oni tam wyczyniają! ;) Chwilami miałam wrażenie, jakbym czytała Greya, ale całe szczęście, że ta powieść nie opiera się wyłącznie na namiętnych igraszkach między dwojgiem ocalonych ;). Przeplata się tam także ciekawie umiejscowiony wątek kryminalny oraz rozbudowana, rodzinna tajemnica w którą zamieszany jest główny bohater - Kyle. Całość układa się w barwny obrazek, aczkolwiek niejednoznaczny, gdyż niemal do samego końca nie wiemy jak zakończą się losy bohaterów. Książkę czyta się przede wszystkim szybko, a podczas jej lektury, ani przez moment nie czułam znużenia, dlatego uważam, ze jest to genialna propozycja na leniwe popołudnie, kiedy to zależy nam głównie na tym by się rozerwać, a nie wysilać mózgownicę ;). Zdecydowanie polecam ją Paniom, gdyż jest to literatura typowo kobieca. Znacie tą pozycję? :)



Jestem strasznie ciekawa, jakie książki ostatnio czytałyście i którą mogłybyście mi polecić. Jeśli zechcecie się podzielić swoimi przemyśleniami będzie mi bardzo miło :). Tymczasem ściskam Was mocno, życząc miłego weekendu! :*

czwartek, 20 marca 2014

W magnoliowym ogrodzie - Champaca Blossom od Yankee Candle

Cześć! Dzisiaj po raz kolejny uraczę Was swoimi wywodami na temat kolejnego wosku, ba, kolejnego który zachwycił! Wybaczcie, że tak od razu zdradzam, że recenzja będzie pozytywna, ale Champaca Blossom, otrzymana dzięki uprzejmości sklepu Goodies, wpada w nos i zapada w serce, niemal od pierwszego "niucha".



Oto, co mówi nam producent:
"Południowo-Wschodnia Azja nie pachnie – jedynie – orientalnymi przyprawami czy ciepłym wiatrem. Mapa aromatów Indii czy Chin przypomina kolorowy patchwork, stanowiący połączenie nut słodkich, pikantnych czy korzennych. Na tym tle najmocniej wyróżnia się zapach kwiatów magnolii champaca. Wiecznie zielone drzewo jest obsypane jasnymi, żółtopomarańczowymi pąkami, które wykorzystuje się do ozdabiania buddyjskich świątyń. Energetyzujący, świeży zapach płatków kojarzy się z orientalnym wiatrem i dalekimi wyprawami. Magiczną moc kwiatów champaca odnaleźć można w wosku Yankee Candle. Kompozycja Champaca Blossom to propozycja z wiosennej oferty – świeża, pogodna i zapowiadająca sezon na dalekie wyprawy."

Zapach wosku definitywnie przenosi nas do ukwieconego ogrodu, w którym spokojnie moglibyśmy się oddać błogiemu lenistwu, siadając na ogrodowej huśtawce i popijając ulubioną herbatę. Jest to zapach relaksujący, który ciężko, aby mógł się znudzić, nawet podczas odpalania solidnej dawki wosku. Bardzo wiosenny i świeży, a przy tym wielowymiarowy. Zdaję sobie sprawę, że zapachy kwiatowe nie każdemu mogą się podobać, ale zapewniam Was, że ten jest wyjątkiem. Oczywiście nie twierdzę, że każdy od razu padnie na kolana, ale uważam, że na prawdę trudno go nie polubić (nawet moja Mama, czyli osoba wręcz uczulona na jakiekolwiek zapachy wydobywające się ze świeczek, czy wosków uznała, że jest bardzo przyjemny, a to już sukces :D).

Na samym początku pokusiłam się na niewielki kawałeczek, celem oswojenia zapachu:



Już po pierwszym odpaleniu, tak mocno do mnie przemówił, że teraz go sobie nie szczędzę mimo, iż jak większość wosków, ten również należy do kategorii intensywnych, aczkolwiek w żadnym wypadku nie powoduje bólu głowy i nie jest przytłaczający. Czyżby kolejna perełka? :)



Jestem absolutnie zachwycona tą kompozycją i uważam, że jest wręcz stworzona na okres wiosenno - letni. Wesoła, aromatyczna mieszanka uspokaja i wręcz zaprasza do zamknięcia oczu i solidnego wyciągnięcia się na kanapie. Pozwala na solidne odprężenie i zapomnienie o kłopotach. Może jeszcze tylko dobra książka do ręki i tak można by spędzić nawet cały dzień. Zdecydowanie i w 100% polecam każdemu, bez względu, czy jest się fanem kwiatowych zapachów, czy nie, bo myślę, że bez względu na preferencje i tak warto przetestować ten wosk. Dostaniecie go na stronie sklepu Goodies w cenie 7 zł, lub stacjonarnie w wybranych miastach :).

Ps. Na zakończenie z cyklu "samochwała w kącie stała", zobaczcie jaką świetną paczkę otrzymałam od marki Bond (dla Tatusia) i No36 (stópki będą mega zadbane - od lewej: 2 dezodoranty, krem, żel, balsam, peeling). Oj będzie co testować :))). Wybaczcie słabą jakość zdjęcia, ale fotę strzelałam późnym wieczorem, kiedy to warunki są, ekhm... no delikatnie ujmując beznadziejne :P.


Miłego wieczoru Kochani! :*

wtorek, 18 marca 2014

Eveline Argan Oil - arganowy suchy olejek do ciała

Cześć! Dziś poopowiadam Wam o kosmetyku, który zaciekawił mnie w chwili, kiedy po raz pierwszy o nim usłyszałam i który już z samej nazwy przeczył samemu sobie, przez co intrygował jeszcze bardziej :). Suchy olejek do ciała. Pewnie myślicie, jak to suchy, skoro olejek z założenia powinien być raczej oleisty. A tu proszę, mamy wyjątek. Nowość od marki Eveline, którą mam przyjemność testować dzięki portalowi Uroda i Zdrowie oraz zorganizowanej przez nich akcji Światowy Dzień Kosmetyków, w której wzięłam udział :).



Oto co mówi nam producent:
"Innowacja! Luxury Of Youth Complex bogaty w drogocenne olejki i witaminę E, odmładza, regeneruje i intensywnie nawilża. Arganowy suchy olejek do ciała przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji każdego rodzaju skóry, również suchej, bardzo suchej i wrażliwej. Nowatorska formuła bogata w drogocenne olejki działające w synergii z witaminą E głęboko odżywia i regeneruje. Przywraca skórze elastyczność i jedwabistą gładkość. Intensywnie i długotrwale nawilża. Chroni i odbudowuje naturalny płaszcz hydrolipidowy naskórka. Neutralizuje działanie wolnych rodników. Przynosi skórze natychmiastowe ukojenie. Nietłusta, lekka konsystencja łatwo się rozprowadza i bardzo szybko wchłania. Przyjemny, delikatny zapach zapewnia wyjątkowe uczucie świeżości i komfortu."


Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to wodnista konsystencja olejku, dzięki czemu opakowanie jest w formie plastikowej butelki z atomizerem, który niestety czasem lubi się zacinać. Mimo to aplikacja kosmetyku jest przyjemna, nie trzeba się męczyć z wylewaniem na dłoń, więc wygoda zapewniona. Co najważniejsze, olejek NIE JEST TŁUSTY! Bardzo ciekawa sprawa, niby jest olejkiem, zachowuje się jak olejek, ale nie jest tłuszczakiem, do którego zapewne jest przyzwyczajona większość użytkowniczek tego rodzaju kosmetyków. Porównałabym go do wody z dodatkiem odrobiny oliwki, myślę, że mniej więcej w ten sposób mogę najdokładniej określić ową, jakże dziwną konsystencję :).




Jeśli chodzi o skórę, moja jest raczej normalna, bez skłonności do podrażnień, czy przesuszenia chyba, że coś jej nagle odbije i postanowi się zbuntować, aczkolwiek takie sytuacje należą do rzadkości :). Mimo to, zawsze po kąpieli używam balsamów, maseł, musów, lub innych nawilżaczy po to, aby była w dobrej kondycji. Po aplikacji olejku, skóra w momencie jest otoczona jedwabistym filmem. Mam wrażenie, że wręcz pije kosmetyk, zostawiając jedynie delikatną warstewkę, która po chwili się wchłania. Nie ma obaw, by założyć odzież na jeszcze nie do końca wchłonięty olejek, ponieważ, jak wspomniałam wyżej, nie jest on tłusty, więc nie spowoduje tym samym plam na ubraniu. Mimo tych jakże pozytywnych cech, wydawałoby się kosmetyku idealnego, ma on jak dla mnie również dwie istotne wady, które wychwyciłam podczas stosowania. Pierwsza to fakt, że nie jestem w pełni zadowolona z działania, tzn. moja skóra po zastosowaniu olejku nie jest do końca nawilżona mimo, że staje się gładka i miękka w dotyku. Muszę aplikować kosmetyk kilka razy, by nawilżenie zostało na dłużej, zwłaszcza w okolicy łokci i łydek, przez co spada wydajność. Wydajność, to wada numer dwa i zarazem ostatnia. Mam wrażenie, że produkt ten skończy się w mgnieniu oka, przy 2-3krotnej jego aplikacji po jednej kąpieli.

Co do reszty pozytywów, na pewno na plus jest śliczny zapach, typowo olejkowy, nieco podobny do zapachu samoopalacza Dax Cosmetics w piance (kto miał, ten wie, jak ładnie pachnie podczas rozprowadzania), niby kwiatowy, ale jest w nim coś więcej, w każdym razie jest super, na pewno nie jest męczący. Ogólny design również wypada na plus, opakowanie jest w żywych, pomarańczowo-złotych kolorach, przywodzących  na myśl słońce i lato.

Podsumowując - Uważam, że jest to ciekawy, czasooszczędny kosmetyk do stosowania na skórę nie wymagającą wielkiego nawilżenia, a głównie wspomagacza. Może być stosowany po depilacji, bo ładnie łagodzi stany zapalne. Do tego przystępna cena ok 20 zł także przemawia na jego korzyść. Skład mimo zawartości parabenów, ma na wysokich miejscach naturalne olejki, co uważam również może przemówić na plus.



Polecam, życząc miłego dzionka! :*

Ps. Współpraca z portalem Uroda i Zdrowie, który przesłał mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

sobota, 15 marca 2014

Filmowa sobota w hiszpańsko-włoskim wydaniu

Hej! Dzisiejszy post będzie z kategorii luźnych. Jest sobota, więc można się wreszcie zrelaksować i odpocząć, po całym tygodniu, a co ;). Odkąd pamiętam, zawsze kiedy przychodził weekend lubiłam ponadrabiać zaległości filmowe i muzyczne, które od dawna chodziły mi po głowie. Chyba nie ma nic przyjemniejszego, niż będąc styranym, położyć się wygodnie na miękkiej kanapie, zamknąć oczy i posłuchać ulubionej muzyki, albo włączyć jakiś przyjemny film, by totalnie się wyluzować.

Już jakiś czas temu obejrzałam kilka pozycji, z których szczególnie kilka mi się spodobało, dlatego chciałam się nimi z Wami podzielić. Z góry uprzedzam, że nie jest to ambitne kino ;). Oto one:

1. 3 Metry Nad Niebem - historia trudnej miłości dwojga młodych ludzi, będąca niby standardem w amerykańskim filmie, ale bardzo ciekawie opowiedziana przez Hiszpanów. Babi, pochodząca z dobrego domu zakochuje się w buntowniczym Hache, rozrabiace i bitniku, który... nieee... nie zmienia się pod jej wpływem mimo, że się stara. Splot wydarzeń, a później nieszczęśliwy wypadek powodują, że miłość tych dwojga zostaje wystawiona na ciężką próbę i... nie kończy się happy endem (swoją drogą happy endów mam serdecznie dość, bo niemal w każdym filmie wiadomo, jak historia się skończy, zanim jeszcze zacznie się oglądać. Tutaj nie ma tak łatwo :D).



2. Tylko Ciebie Chcę - To druga część filmu "3 Metry Nad Niebem" (ponoć wkrótce ma wyjść 3, nie mogę się doczekać!). Hache wraca do Hiszpanii, jednak odkrywa, że dawne znajomości się posypały, większość bohaterów pierwszej części poszła swoją drogą, a Hache wciąż nie może zapomnieć o Babi. Na jego drodze staje jednak inna kobieta - Gin. Podobnie, jak w części pierwszej, koniec jest przewrotny i ciekawy, dlatego uważam, że wart obejrzenia.



3. Wybacz Ale Będę Ci Mówiła Skarbie - Kolejna propozycja to filmik typowo na odmóżdżenie, tym razem włoski, oparty na książce Federico Moccia. Barwny, kolorowy, w szczególności za sprawą głównej bohaterki, którą jest roztrzepana Niki, grana przez prześliczną Michelę Quattrociocche. Postacie są nieco przekoloryzowane, ale nie odmawia to filmowi uroku, jako poprawiaczowi humoru. W skrócie historia opiera się na tym, że licealistka Niki poznaje, a następnie zakochuje się w sporo starszym od siebie mężczyźnie (granego przez Raoula Bova, o jaaaaa Cieee, no ten... yyy... fajny facet z niego :D). Nie mogę Wam za dużo powiedzieć, bo fabuła jest właśnie z tych przewidywalnych, ale mimo to fajna na nudny, leniwy weekend.



4. Wybacz Ale Chcę Się Z Tobą Ożenić - Kontynuacja poprzedniej części. Niki jest szczęśliwa z Alexem, planują wspólną przyszłość, jednak na jej drodze pojawia się przystojny równolatek, który zaczyna ją coraz mocniej interesować, aż w końcu... to już musicie się sami przekonać :).



Powiem Wam, że bardzo polubiłam sposób opowiadania historii zarówno w hiszpańskich, jak i włoskich filmach. Jest to alternatywa dla nudnego kina amerykańskiego, jednak również nie pozbawiona humoru ("Wybacz Ale..."), czy zwrotów akcji. Jeśli możecie mi polecić jakieś inne pozycje w podobnym gatunku to piszcie śmiało, bo gdzieś ostatnio mam dość ambitnych filmów i wolę pooglądać przysłowiowe pierdoły :P Miłego weekendu Kochani :*

Ps. Wszystkie grafiki w tym poście zostały zapożyczone ze strony www.filmweb.pl

środa, 12 marca 2014

Kąpiel pełna piany, BingoSpa Silk Pure - eliksir do kąpieli z proteinami jedwabiu

Hej! Ci, którzy mnie dobrze znają wiedzą, że pachnące kąpiele ze wszystkimi możliwymi gadżetami w tym celu przeznaczonymi wprost uwielbiam. Nie obce mi są kule, pastylki, pudry, sole, płyny, olejki itp. W sumie któregoś dnia mogłabym się pokusić o zrobienie subiektywnego rankingu uprzyjemniaczy tej dość monotonnej, ale jakże przyjemnej czynności, jaką jest kąpiel w wannie, bo myślę, że tym samym może zachęciłabym kogoś do wypróbowania czegoś nowego :).

Dzisiaj jednak będzie rozprawa o jednym z kolejnych kosmetyków, które dane mi jest testować, dzięki uprzejmości marki BingoSpa. Tym razem nie jest to jednak ani płyn, ani śmietanka, aaa... eliksir! Brzmi złowróżbnie? Nic z tych rzeczy, bo oto jeden z bardziej przyjemnych produktów, jakie ostatnio używałam w zaciszu swojej własnej łazienki.

Opakowanie, jakie jest to każdy widzi, przystrojone uroczą wstążeczką i wreszcie z plastikową, a nie papierową etykietą (oł jea!). Pękata buteleczka mieści w sobie 500 ml kosmetyku, co przy użyciu 2 zakrętek na 1 wannę, daje jakieś 5-7 kąpieli w puszystej piance.



Konsystencja jest gęsta, zawiesinowa, ale dzięki temu nie trzeba lać Bóg wie ile, by piana zaczęła się tworzyć. Zapach jest niezwykle przyjemny, charakterystyczny dla sporej części kosmetyków BingoSpa, odrobinę męski i orzeźwiający, jak dla mnie cudny!



Samo działanie również na plus. Od płynu nie oczekuję nawilżenia, ani nic z tych rzeczy, jednak ten ma tą zaletę, że rzeczywiście zmiękcza skórę, przez co staje się znacznie gładsza, niż podczas kąpieli bez żadnych dodatków. Po wyjściu jest bardziej nawilżona, przyjemna w dotyku, pachnąca i lepiej przygotowana na kolejne zabiegi kosmetyczne.

W składzie nie wiem co siedzi, bo to dla mnie niemalże czarna magia, ale w każdym razie krzywdy żadnej nie robi :) Oto on:



Zdecydowanie mogę polecić, jak to określa producent, jedwab do ciała omawiany wyżej, ponieważ komfort użycia, jakość i wydajność są na plus, a i cena niska, bo zaledwie 12 zł tak że myślę, iż warto przetestować :).

Ps. Współpraca z marką BingoSpa, która przesłała mi produkty do testów w żaden sposób nie wpływa na moją subiektywną opinię wyrażoną w poście. Zawarłam tu jedynie swoje przemyślenia, Wasze zdanie może oczywiście być odmienne.

niedziela, 9 marca 2014

Yankee Candle Beach Wood

Cześć i czołem :). Przychodzę dziś do Was z odsłoną kolejnego wosku, otrzymanego w ramach programu partnerskiego z firmą Goodies. Tym razem postanowiłam podzielić się zapachem, który zapewne skończy mi się, jako pierwszy, ponieważ niemal non stop go odpalam, wręcz do znudzenia :).

Hmm... gdybym miała go opisać jednym słowem to na pewno byłoby to określenie "rześki". Jest jak na razie jedynym woskiem, którego zapach mnie nie przytłacza w najmniejszym nawet stopniu, bez względu na fakt, jak duży kawałek odpalę.



Muszę przyznać, że od pierwszego powąchania wiedziałam, że będzie to zapach wielowymiarowy i taki, który szybko się nie znudzi. Jest świeży i pozwala się zrelaksować. Idealny do aromaterapii! Pierwsze obrazek nasuwający mi się w myślach po uwolnieniu nut zapachowych z kominka, to poranek na plaży. Kiedy to ledwo zaczyna świtać, jest jeszcze chłodno i zewsząd czuć aromat wyrzuconego na brzeg drewna, pomieszanego z powietrzem przesyconym jodem. Nazwa jest niezwykle trafna i odzwierciedlająca charakter tego wosku. Wyczuwalny jest tu wyraźny zapach jakby drzewa sandałowego i wetiwerii. Odprężający, odrobinkę męski, ale bardzo, bardzo przyjemny.

Producent opisuje go następująco:
"Spacer po porannej plaży jest jak wyprawa w poszukiwaniu skarbów. To wtedy właśnie, o brzasku, potężne fale odkrywają swoje najskrytsze tajemnice i wyrzucają na brzeg morskie różności! To wtedy też powietrze pachnie najbardziej rześko i pobudzająco! Poranny wiatr niesie za sobą aromat soli morskiej, a chłodny jeszcze piasek unosi na sobie kawałki mokrego drewna – fragmenty odległych drzew czy pozostałości dawnych statków. To wszystko – całą rześkość porannej plaży – zamknięte zostały w wosku Beach Wood, który w cudowny sposób pobudza i uwodzi morskimi skarbami urozmaiconymi nutą egzotycznej wetywerii."

Aby znaleźć się na owej "plaży" wystarczy odłamać zaledwie mały kawałeczek, ponieważ zapach jest nie tyle intensywny, co wszędobylski. Lubi się szybko rozprzestrzeniać, po wszystkich pomieszczeniach w domu.



Zdecydowanie i w 100% Wam go polecam jeśli lubicie "drewniane", orzeźwiające zapachy. Beach Wood oczarował mnie w dużym stopniu i już żałuję, że została mi ok 1/6 całości :( Dostaniecie go na stronie Goodies oraz stacjonarnie w wybranych miastach :).

piątek, 7 marca 2014

Golden Rose Luxury Rich Color 09 - królewicz nie z mojej bajki

Cześć! Dzisiaj postanowiłam poopowiadać Wam o jednej z nowości marki Golden Rose, czyli popularnym ostatnio na blogspocie błyszczyku Luxury Rich Color. Właściwie, jak dla mnie nie jest to o tyle błyszczyk, co raczej pomadka w płynie, do tego mocno kryjąca.

Samo opakowanie urzeka. Jest płaskie przez co spokojnie zmieści się np. do kieszeni spodni, porządnie wykonane, napisy póki co się nie starły. Przyznam, że w drogerii miałam nie lada problem który odcień wybrać, ale ostatecznie zdecydowałam się na 09, czyli nieco koralowy, przybrudzony róż, który miałam nadzieję, pięknie podkreśli kolor moich ust.



Aplikator jest gąbeczkowy, dość wygodny, chociaż nabiera troszkę zbyt dużo kosmetyku naraz. Nie ma mowy o użyciu błyszczyku bez pomocy lusterka, ponieważ podczas nakładania trzeba być niesamowicie precyzyjnym, przynajmniej w przypadku tego odcienia, ale o tym dalej.



Moja ocena 0-10 to 2
Sam kolor jest rzeczywiście bardzo ładny, ale zarazem mocno problematyczny :(. Pigment nierówno rozkłada się na ustach, zostawiając taką jakby obwódkę dookoła ust, a nie chcąc wypełnić środka (mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli) i trzeba się nieźle namachać, by uzyskać jako taki efekt (na zdjęciu poniżej).



Nie pokusiłabym się o wyjście w nim na randkę, bo co chwilę zmuszona jestem zerkać w lusterko i sprawdzać, czy jest wszystko ok, czy nie rozmazał się, czy nie zjadł itp. Trwałość jest słabiutka, po ok godzinie, max. 2 już nie ma po nim śladu. Do tego niestety, ale jest typowym klejuchem :(. Skleja usta, nie wspominając nawet o tym, jak zawieje wiatr, a mamy rozpuszczone włosy :). Co chwilę ściągam jakieś pyłki latające w powietrzu, które mi się przyklejają ;/. Ogólnie jestem bardzo zawiedziona tym błyszczykiem, ponieważ po tak wielu pozytywnych recenzjach u moich blogowych koleżanek, liczyłam na efekt WOW, a tu spotkało mnie sromotne rozczarowanie ;(. Jedyne co go ratuje to fakt, że ma śliczne opakowanie i interesujący kolor, ale to zdecydowanie za mało bym mogła go polubić. Nie wiem jak sprawują się inne odcienie tej marki, ale z tego co czytałam nikt nie pisał, żeby kolor nierówno się rozkładał, lub szybko ścierał, także może to wina albo moich ust, albo tego konkretnego odcienia, nie wiem, w każdym razie po moich doświadczeniach nie polecam Wam go, bo jest po prostu nie wart nawet tych 20 zł.

Miłego dnia Wam życzę, ja wskakuję do łóżeczka, bo przeziębienie nadal mnie trzyma i skubaństwo popuścić nie chce ;/. Buziaki :*

wtorek, 4 marca 2014

L'Oreal Revitalift Laser X3 - krem na noc

Hejka! Odkąd pamiętam zawsze podziwiałam nieskazitelną cerę i wygląd aktorek, które z racji swojej pracy wyjątkowo muszą dbać o wygląd, aby był niemalże doskonały. W końcu każde ujęcie, czy zbliżenie, skutecznie może obnażyć niedoskonałości, takie jak np. głębokie zmarszczki, worki pod oczami, czy obwisły owal twarzy, których nawet najlepszy wizażysta, bądź charakteryzator czasem może nie być w stanie ukryć w 100%.

Mimo, iż mam dopiero 27 lat i grawitacja jeszcze mi nie straszna, coraz częściej myślę o prewencji, aby w przyszłości nie musieć się borykać z tego rodzaju problemami. W tym celu stosuję czasem kosmetyki, które mają mi dopomóc m.in. w walce o brak zmarszczek. Ostatnio padło na jedną z nowości L'Oreal, czyli krem o mocy lasera rekomendowany przez śliczną Andie MacDowell, która mimo swoich 56 lat trzeba przyznać, że wygląda fantastycznie :).

Krem do twarzy o którym jest mowa, zapakowany jest w kartonowe pudełeczko, gdzie mamy podane wszystkie informacje od producenta na temat jego właściwości i sposobu stosowania.





W środku pudełka mamy luksusowo wyglądający słoiczek z grubego, czerwonego szkła i odbijającej światło zakrętki.




Zawartość chroniona jest plastikową membraną, po zdjęciu której ukazuje nam się krem. Muszę przyznać, ze sposób opakowania całości i sam design słoiczka bardzo przypadł mi do gustu.




Sam krem mimo, że przeznaczony do stosowania na noc, jest bardzo lekki, zatem nie ma problemu z długotrwałym wchłanianiem. Na skórze rozprowadza się świetnie i przepięknie pachnie. Pomimo, że jest kierowany do osób po 35 roku życia, postanowiłam go poużywać i zobaczyć, jak sprawdzi się na moich zmarchach pod oczami, których szczerze nie cierpię :P. Cóż mogę stwierdzić po ponad 2 miesiącach stosowania? Po pierwsze należy wspomnieć, że moja pielęgnacja cery na pewno nie jest tak wymagająca, jak pielęgnacja cery dojrzałej, która ma zdecydowanie większe wymagania. Krem ten nie spowodował całkowitego spłycenia zmarszczek i na to nawet nie liczyłam, ale rzeczywiście po tym czasie stały się nieco mniej widoczne i już mnie tak nie rażą oraz znacznie mniej rzucają się w oczy. To najważniejsze. Ponad to moja cera po użyciu tego kremu faktycznie wygląda na bardziej wypoczętą, napiętą i bardziej elastyczną. Jest genialnie nawilżona! Krem nie spowodował u mnie wysypu, nie uczulił i dodatkowo nie przetłuścił mojej mieszanej cery, która po zastosowaniu kremu była bardzo przyjemna w dotyku.



Po 2 miesiącach ze słoiczka ubyło ok. połowy zawartości, zatem kosmetyk ten jest bardzo wydajny. Dzisiaj daję go Siostrze, która jest nieco starsza ode mnie, by również mogła go poużywać i zobaczyć, jak sprawdzi się u niej, bo mimo jego wszelkich zalet, chyba lepiej sprawdzi się u osób z podanego na opakowaniu przedziału wiekowego, ponieważ pomijając fakt, że działał u mnie całkiem nieźle, to jednak czuję się na niego mimo wszystko za młoda. Myślę, że genialnie sprawdzi się dla osób wymagających nieco mocniejszej ingerencji, ponieważ jestem niemal przekonana, że co do poprawienia owalu twarzy sprawdzi się idealnie! Co prawda nie mam porównania z działaniem samego laseru, bo takowego nie było mi dane do tej pory używać i mimo, że nie ma co liczyć, że w ciągu miesiąca czterdziestolatka uzyska wygląd młodo wyglądającej dwudziestki, to jednak uważam, że jest to fajny krem warty uwagi, bo potrafi wiele dobrego zdziałać na skórze. Można nim sprawić fajny prezent np. z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet, dla Mamy, Babci, czy sporo starszej Siostry :).

Jego cena detaliczna to ok. 50 zł. Dostaniecie go w większości drogerii typy Rossmann, Hebe itp.

PS. Dopadło mnie chyba jakieś przeziębienie, ubierajcie się ciepło, bo pogoda znowu zaczyna się psuć, przynajmniej na Śląsku. Miłego wieczoru! :)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...