sobota, 30 lipca 2016

I have 29 years old! :D

Hej Kochani! W momencie kiedy czytacie ten post, ja najpewniej jestem w podróży :). Postanowiłam wybrać się na wieś, aby celebrować z bliskimi mi osobami moje 29 urodziny! Już 29 lat - szok! Nawet nie wiem kiedy to zleciało i jakim cudem! Na razie jeszcze nie panikuję, ale jak pomyślę, że za rok stuknie mi 30-tka, to aż się wierzyć nie chce! Mimo to, duchem wciąż jestem niepoprawną 18-tka i tak chyba mi już zostanie na zawsze ;))).



Do domu wracam najprawdopodobniej w niedzielę, jednak najbliższą notkę postaram się zamieścić koło poniedziałku/wtorku. Bądźcie uważni, bo będzie mowa o fajnym kremie pod oczy, który przyjemnie nawilża i ładnie pielęgnuje moją skórę w tych delikatnych okolicach ;). Tymczasem ściskam Was mocno i częstuję wirtualnym, urodzinowym tortem w Waszym ulubionym smaku :).



Buziaki :*

wtorek, 26 lipca 2016

Matowe pomadki O Burden rodem z Chin

Witajcie! Faza na matowe usta wciąż trwa w najlepsze. Producenci marek prześcigają się w wymyślaniu jak najciekawszych kolorów i zarazem najlepszych formuł tak, aby wymagający klient mógł być w pełni zadowolony. I chociaż matowych pomadek mamy już na naszym rodzimym rynku pod dostatkiem, tym razem postanowiłam przetestować szminki pochodzące ze strony Born Pretty Store, ponieważ kosztują grosze, mają modne, nasycone, letnie kolory i do tego kiedy przypadkiem zobaczyłam ich recenzję na YouTube u jednej z zagranicznych vlogerek pomyślałam, że jeśli jakościowo rzeczywiście będą tak fajne, mogą okazać się prawdziwym hitem wartym nagłośnienia i polecenia dalej :). Wybrałam 4 kolory, czekałam ok. 3 tygodni na paczkę, aż w końcu pewnego słonecznego dnia zawitała w moje progi :).

Nie ukrywam, że od momentu kiedy wreszcie dorwałam swoje szmineczki, byłam bardzo podekscytowana jak również ciekawa ich jakości. Opakowania okazały się być nienajgorsze, cięższy plastik ze standardowym, błyszczykowym aplikatorem w środku . Zapach - rzecz gustu, lekko chemiczny, ale w miarę przyjemny, kojarzy mi się z tanimi pomadkami ochronnymi.



Po pierwszych swatchach na ręce, moją pierwszą myślą było "o kurcze, zapowiadają się rzeczywiście spoko!". Pomadki wydawały się być bardzo dobrze napigmentowane, ale niestety to wrażenie było całkowicie złudne. Po nałożeniu na usta okazało się, że ich równomiernie rozprowadzenie graniczy wręcz z cudem. Otóż szminki te mają w sobie jakby zbyt dużo warstwy olejowej, przez co kolor fatalnie rozprowadza się na ustach, zostawiając pełno smug, prześwitów itp. Ponadto, po przejechaniu aplikatorem drugi raz w tym samym miejscu zanim pomadka całkowicie zaschnie, ściągamy całą nałożoną uprzednio warstwę. Tragedia!



No nic, po uporaniu się z jako takim nałożeniem postanowiłam nie zniechęcać się całkowicie i poczekać chwilkę jak zaschną, by ocenić efekt, który wciąż mógł okazać się w porządku. Niestety tutaj również odnotowałam porażkę na całej linii, co doskonale możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej. Kolory 09 i 11 zważyły się w zasadzie po niecałych 5 minutach od nałożenia, lepiąc się niesamowicie i zbijając w takie jakby grudki, z momentu na moment coraz większe i bardziej widoczne. Kolory 02 i 04 wytrzymały nieco dłużej, ale po pół godziny stało się z nimi dokładnie to samo, co z poprzednikami. Poza tym "mat", który chyba matem miał być w domyśle, okazał się być niemal kredowym, suchym i krótko mówiąc paskudnym wykończeniem pomimo, że jak wspomniałam wcześniej, przy samym nakładaniu miałam wrażenie, że szminki te mają w sobie dużo jakiegoś olejku, czy czegoś w tym rodzaju, więc dziwna sprawa :(.

Wybaczcie krzywe nałożenie, ale chciałam jedynie zobrazować Wam efekt na ustach chwilę po aplikacji. Niestety, ale nie zamierzam ich nosić, więc zaraz po opublikowaniu tej notki lądują w koszu, gdzie mam nadzieję nikt ich już nie dorwie.



To, co jeszcze zauważyłam to fakt, że po ok. półgodzinnym trzymaniu ich na ustach, moje wargi jakby lekko zdrętwiały, stały się nieprzyjemnie suche i zarazem lepkie, a szminki pomimo całkowitego zrolowania i wejścia w każda, najmniejszą zmarszczkę ust, bardzo ciężko było usunąć, dlatego w tym celu musiałam posłużyć się płynem dwufazowym i pocierać, pocierać, pocierać, aż do skutku :/

Chyba nie muszę dodawać, że jak dla mnie okazały się być całkowitym bublem, dlatego pomimo ładnych kolorów, które są ich jedyną zaletą, całkowicie odradzam ich kupno nawet za grosze, bo w moim odczuciu zwyczajnie nie da się ich nosić, więc szkoda nawet tych paru wydanych złotówek :(.

Jeśli jednak zainteresowałoby Was coś innego z asortymentu sklepu, mam dla Was kod zniżkowy -10%, gdzie przy zamówieniu trzeba wpisać BYYQ10.

Udanego dnia moi mili! :*

czwartek, 21 lipca 2016

Zoeva Cocoa Blend - paleta cieni w ciepłych odcieniach

Witajcie! Na paletę o której będzie dzisiaj mowa, czaiłam się już od dłuższego czasu. Zachęcała mnie do siebie przede wszystkim kilkoma unikatowymi cieniami, których próżno szukać gdzieś indziej, ciepłą kolorystyką pasującą do mojego typu urody oraz fenomenalną pigmentacją. Zniechęcało natomiast to, że początkowo część z tych cieni nie do końca nie trafiała w mój gust i zastanawiałam się, czy dla pozostałych kilku które mi się podobają, warto kupować całą paletę. W końcu jednak zmieniłam zdanie, postanowiłam troszkę zaryzykować i kliknęłam co trzeba. I wiecie co? Nie żałuję ani jednej wydanej złotówki! :)

Paleta zamknięta jest w ślicznym, kartonowym i bardzo wąskim na grubość opakowaniu bez lusterka. Swoją drogą wielka szkoda, że lusterka jednak nie dodano, bo z pewnością by się przydało, zwłaszcza kiedy jest to jedyna paleta, jaką planujemy zabrać np. na wyjazd.




Pigmentacja jak i kolorystyka są po prostu genialne! Paletą tą da się zmalować setki, jak nie więcej przeróżnych makijaży na mnóstwo okazji! Ja już szansę korzystać z niej zarówno na codzień, przed randką, oficjalnym wyjściem, a niedługo też weselem (nie swoim!) i to z pewnością nie koniec.

Generalnie znajdziemy w niej sporo rdzawych, złotawych brązów, jaśniutki, prawie że biały, bazowy cień oraz trzy unikaty - Sweeter End, Warm Notes i Delicate Acidity.



Na poniższych zdjęciach możecie zobaczyć jak bardzo są napigmentowane poszczególne cienie, gdyż jest to efekt po ledwie jednokrotnym przejechaniu palcem po ręce, oczywiście bez bazy pod spodem. Jak dla mnie po prostu wielkie WOW! *.*

Od lewej:
Bitter Start - matowy cień "startowy", fajny jako baza dla podbicia intensywności innych kolorów, albo do nałożenia pod łuk brwiowy, chociaż szkoda, że nie jest w kolorze przybliżonym do naturalnego koloru skóry.
Sweeter End - bardzo trudny do określenia kolor, ni to jaśniusieńki, perłowy fiolet, ni to chłodnawy róż, opalizujący pod światło na złoto. Bardzo interesujący i nietuzinkowy.
Warm Notes - perłowa wiśnia jak lubię ją nazywać. Kapitalnie wygląda na oku, zwracając uwagę, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Kiedyś Pani podczas zakupów w Yves Rocher zapytała mnie, gdzie można dostać taki cień, gdyż bardzo jej się spodobał. Oczywiście poleciłam całą paletę :).
Subtle Blend - perłowe, brudne złoto, podbite brązem. Jest to kolor, którego używam zdecydowanie najrzadziej, bo nie mam na niego zbytniego pomysłu. Niby sam w sobie ładny, ale jakoś na oku średnio podoba mi się jak wygląda.
Beans Are White - matowa, głęboka czekolada. Przepiękny cień do użycia szczególnie przy wykonywaniu wieczorowego smokey eyes.



Pure Ganache - perłowe, jasne złoto, lekko rdzawe. Jeden z moich ulubionych odcieni w tym zestawieniu, po który sięgam niemal przy każdym makijażu tą paletą :).
Substitute For Love - matowy, choć ze sporadycznymi drobinkami pomarańcz, wchodzący delikatnie w brąz. Idealny do podkreślania załamania powieki.
Freshly Toasted - burgundowy, matowy brąz.
Infusion - matowa, grafitowa czerń z mnóstwem złotych, wyraźnych drobinek. Drugi cień po który sięgam dość rzadko z uwagi na jego wyrazistość, bo trochę się go boję ;).
Delicate Acidity - chłodny fiolet, wchodzący w szarość, przepiękny kolor, który lubię nakładać w zewnętrzny kącik oka, kiedy wykonuję makijaż typowo dzienny.



To co jest na ogromny plus to fakt, że cienie przepięknie współpracują na powiece, cudnie się blendują i przechodzą przez siebie nie zanikając po drodze i nie łącząc się w jedno, jak to nieraz miało miejsce przy Naked od Urban Decay. Praca z nimi jest prawdziwą przyjemnością, dlatego nawet makijażowy laik, myślę że spokojnie je opanuje i nie będzie mieć problemu podczas aplikacji, jak też rozcierania.

Cienie te również wspaniale przylegają do powiek (u mnie zawsze na bazie, bo bez tego nawet najlepsze rolują się w chwilę) i trwają na nich bez zmian, aż do zmycia. Podczas aplikacji nie osypują się oraz z tego co zauważyłam są bardzo wydajne, ponieważ mam je od kwietnia, używam bardzo często, a wyglądają na ledwo co ruszone, nawet te po które sięgam niemal za każdym razem. Są na prawdę kompletnie bezproblemowe i szczerze mówiąc nie zauważyłam żadnej wady do której mogłabym się przyczepić, a wiecie, że zawsze staram się przedstawić jak najlepiej wady oraz zalety danego kosmetyku, by następnie móc obiektywnie zobrazować całokształt. Tutaj jednak wad nie zauważam żadnych :). Czyżby kosmetyk - ideał?

Przykładowy makijaż z wykorzystaniem kilku cieni z palety:






Jestem ciekawa, czy którąś z Was również zachwyciła Cocoa Blend. Cena palety nie jest najniższa, bo wynosi 89.90 zł (do dostania np. w Minti Shopie), ale moim zdaniem jej jakość jest w pełni adekwatna! Znacie cienie Zoevy, lubicie? Dajcie mi koniecznie znać, a ja tymczasem życzę Wam już teraz przyjemnego weekendu, ponieważ od jutra wyjeżdżam na wioskę, gdzie przez kilka dni sobie pobędę, więc pojawię się tu pewnie dopiero w okolicach poniedziałku ;). Buziaki! :*

poniedziałek, 18 lipca 2016

Lakier hybrydowy Semilac - 022 Mint

Hej! Odcień mięty już od kilku sezonów na dobre zadomowił się w trendach, niezmiennie królując przede wszystkim wiosną i latem. Nie ma się co dziwić. Pastelowy kolor, idealnie wyważony między zielenią, a niebieskim nie tylko wspaniale podkreśla letnią opaleniznę, ale jest przy tym tak twarzowy, że chyba nie ma osoby której by kompletnie nie pasował, noszony przynajmniej w formie dodatku.

Ja zdecydowanie należę do fanek tego rodzaju odcieni, dlatego też nie mogłam przejść obojętnie obok propozycji, jaką oferuje nam marka Semilac.




W moim odczuciu Mint to kolor petarda! Nasycony, bezproblemowy, idealnie kryjący już przy drugiej warstwie. Nałożona na niego syrenka, chociaż mniej widoczna, niż na innych odcieniach, ślicznie odbija światło, niemniej uważam, że nakładanie jej na sam w sobie tak ładny kolor jest w zasadzie zbędne.

Trwałość jak zawsze bez zarzutu, choć standardowo jak to u mnie bywa, po tygodniu lakier nadaje się do ściągnięcia, ponieważ paznokcie rosną mi w tak zastraszającym tempie, że nie wyobrażam sobie trzymać jednego mani 2 tygodnie lub dłużej (zazdroszczę dziewczynom, które po takim czasie mają ledwie widoczny odrost). Mimo to jestem pewna, że przez ten czas lakier również spokojnie wytrzymałby bez żadnego uszczerbku.






Jestem ciekawa, jakie są Wasze typy ulubionych, wakacyjnych kolorów zarówno w garderobie jak i na paznokciach :). Już w następnej tego typu notce pokażę Wam kolejny, piękny, letni odcień, po który chętnie sięgam podczas słonecznych dni za oknem. Tymczasem udanego tygodnia dla Was! :*

środa, 13 lipca 2016

Balsam do ciała Eveline o zapachu moich wspomnień z dzieciństwa!

Witajcie! Czy Was także tak okropnie męczą ostatnie upały i ogólnie panująca duchota na dworze? Ja chwilami mam problem znieść taki stan rzeczy, przez co już dwa razy omal nie zemdlałam z powodu tej ciężkiej pogody. Kilkukrotne prysznice w ciągu dnia, dla chociażby samego schłodzenia ciała w najbardziej upalne lub duszne popołudnia, kiedy człowiek wręcz ocieka potem, to dla mnie konieczność. A po każdym takim opłukaniu lubię wetrzeć balsam, który od pierwszego powąchania wiedziałam, że bez względu na właściwości, stanie się jednym z moich ulubionych tego rodzaju kosmetyków ever! A dlaczego? O tym nieco niżej :).

Jak wygląda mój ulubieniec nie trzeba opisywać, wszystko widać na zdjęciach. Miękka tuba w kolorze fuksji, o pojemności 200 ml ze standardowym dozownikiem, oprócz boskiego zapachu skrywa w sobie jak się okazało, na prawdę przyjemny i dobry jakościowo kosmetyk.




Konsystencja jest standardowa jak na balsam. Przyjemna, łatwa w rozprowadzaniu. Ponad to kosmetyk bardzo dobrze się wchłania i co dla mnie najważniejsze - pachnie wspomnieniami! ♥



Zapach ten jest o tyle dla mnie istotny, że kiedy byłam mała, mając jakieś 4-5 lat, moja mama bardzo często przyrządzała mi herbatę z suszonych owoców, którą uwielbiałam nie tylko z powodu fenomenalnego smaku, ale również zapachu i którą specjalnie dla mnie nazywała "herbatą krasnoludkową", ponieważ z tego co pamiętam, na opakowaniu tej herbaty były nadrukowane właśnie krasnoludki lub być może elfy, nie jestem pewna, w każdym bądź razie ta nazwa i ten pyszny, owocowy aromat, pomimo upływu lat wbiły się w moją pamięć już na zawsze, każdorazowo przywodząc na myśl wyjątkowe, beztroskie chwile :). Dlatego też możecie się domyślać jak podskoczyłam z radości, kiedy nie spodziewając się niczego spektakularnego, po pierwszym powąchaniu balsamu okazało się, że wszystkie wspomnienia z dzieciństwa jak za sprawą czarodziejskiej różdżki, nagle wróciły! Coś wspaniałego!!! To własnie z tego powodu jak dla mnie ten balsam nie ma i nigdy nie będzie miał standardowego zapachu fig i granatu, jak to zostało podane na opakowaniu, ale właśnie mojej "herbaty krasnoludkowej"! I to jest super! :D



Jeśli chodzi o właściwości muszę przyznać, że w tym przypadku również się nie zawiodłam. Balsam Eveline bardzo dobrze nawilża oraz wygładza skórę, a przy dłuższym stosowaniu efekt się utrzymuje i nie znika wraz z kolejną kąpielą. Kosmetyk bardzo szybko się wchłania, o czym już wspomniałam, nie pozostawiając lepkiej warstwy na skórze oraz zgodnie z obietnicami producenta - przyjemnie koi podrażnienia powstałe np. po depilacji. Jest też bardzo wydajny, w przyjemnej cenie na każdą kieszeń (ok. 17 zł), także jestem pewna, że zdecydowanie sprawdzi się u większości osób, które zechcą po niego sięgnąć.

Te wszystkie zalety (a już w szczególności zapach) sprawiły, że aktualnie jest to mój ukochany balsam, po który sięgam za każdym razem, zostawiając w tyle pozostałe, łącznie z moimi ulubionymi dotychczas produktami marki Bath & Body Works za którymi przepadam. Zdecydowanie jestem na wielkie TAK i polecam bardzo!!! :D


poniedziałek, 4 lipca 2016

Kosmetyki marek luksusowych - czy rzeczywiście są warte swoich pieniędzy? Kiedy warto kupić, a kiedy lepiej odpuścić?

Cześć! Dzisiaj przychodzę do Was z przemyśleniami na pewien, moim zdaniem raczej istotny temat. To będzie dość długi post, więc zanim zaczniecie czytać, przygotujcie sobie najlepiej coś do picia :). Gotowe? To zaczynamy!

Nie od dziś wiadomo, że dobra luksusowe lubią kusić. Nieważne, czy chodzi o ubrania, akcesoria, innego rodzaju dodatki, czy właśnie kosmetyki, o których będzie za chwilkę mowa. Widząc na półce w sklepie piękne opakowania, czując wydobywające się ze środka wspaniałe zapachy oraz znając dorobioną do danego kosmetyku ideologię, nie trudno pomyśleć w duchu "chcę to mieć!", niemal bezwiednie kierując swe kroki w czeluście danej perfumerii, gdzie wita nas śliczna jak z obrazka Pani Konsultantka gotowa sprzedać nam co tylko dusza zapragnie. W ten sposób nieraz wydajemy swoje ciężko zarobione pieniądze i wszystko super, jeśli dany kosmetyk trafia w nasz gust, jesteśmy z niego zadowolone i podświadomie czujemy, że był to dobry wybór, natomiast gorzej, kiedy okazuje się być wtopą lub też niczym nie ustępuje o wiele tańszym markom drogeryjnym, a nam pozostaje żal, smutek i złość na samą siebie. Ja również przeżyłam oba te stany, dlatego dziś postaram się w jak najlepszy sposób nakreślić Wam, na co warto postawić, jeśli chodzi o kosmetyki luksusowe, a co lepiej odpuścić, zdając się na o wiele tańsze alternatywy, bo po prostu nie warto przepłacać.

Zacznę może od tego, że kosmetyków luksusowych z tzw. "kolorówki" miałam okazję wypróbować całkiem sporo i równie sporo posiadam w swoich zbiorach (te ze zdjęć poniżej to tylko mała część, ogólnie marki selektywne stanowią na tą chwilę ok. 35-40% moich wszystkich kosmetyków do makijażu). Od samego początku, kiedy tylko zaczęłam je kupować, czyli kilka lat temu, chciałam stopniowo wypróbowywać chociaż po jednej rzeczy z każdej kategorii, żeby mieć rozeznanie czy rzeczywiście są warte swojej ceny, kierując się przy tym oczywiście opiniami innych użytkowników. Wiadomo nie od dziś, że im więcej pochwał, tym mniejsze prawdopodobieństwo niezadowolenia, choć i z tym bywało różnie.



PODKŁADY, PUDRY WYKAŃCZAJĄCE

Jeśli chodzi o podkłady, tutaj zdanie mam mieszane. Dwukrotnie bardzo się zawiodłam, podobnie jak i dwukrotnie trafiłam na przysłowiowe "święte Grale", bez których teraz już ciężko mi wyobrazić sobie swój idealny makijaż. Hitami zdecydowanie są u mnie lekki jak piórko Lancome Miracle Air De Teint oraz Estee Lauder Double Wear, który najlepiej sprawdza się kiedy chcemy, by makijaż przetrwał od rana do nocy w nienaruszonym stanie lub kiedy nasza cera szaleje i potrzebuje solidnego przykrycia nieprzyjaciół. Podkładami, które okropnie mnie zawiodły były natomiast Sisley Phyto-Teint Eclat, który wcale nie trzymał się na mojej mieszanej cerze bez względu, czy go przypudrowałam, czy też nie, po kilkunastu minutach warząc się w tak paskudny sposób, że nie pozostawało mi nic innego, jak tylko zmycie całego makijażu oraz Dior Diorskin Star, który po parunastu minutach od nałożenia lekko zmieniał kolor i zostawał dosłownie na wszystkim (ręce, telefonie itp.), po paru godzinach znikając całkowicie z mojej twarzy :(.

Jeśli chodzi o pudry wykańczające, tutaj miałam okazję używać tylko jednego - Smashbox Photo Set Finish Powder i jestem z niego bardzo zadowolona, zwłaszcza, że jest szalenie wydajny i służy mi dzielnie już ponad rok czasu, a jeszcze zostało ok. 1/3 opakowania :).



BRĄZERY, RÓŻE, ROZŚWIETLACZE

W tej kategorii jestem całkowicie pewna - te kosmetyki są spokojnie do zastąpienia! I chociaż wciąż kocham miłością niezmienną moje duo do konturowania #Instamarc od Marc Jacobs i bardzo Wam je polecam, tak myślę, że jeśli nie chcecie wydawać aż tyle kasy na tego rodzaju kosmetyk, jako tańszą alternatywę mogę zasugerować chociażby pudry brązujące od Kobo, które wiem, że mnóstwo osób lubi i chwali, choć mnie akurat średnio przypadły do gustu. Cena jednak jest blisko 10x niższa, więc moim zdaniem warto się przekonać. Fajne są też podobno brązery od Golden Rose, ale ich nie miałam okazji wypróbowywać bezpośrednio na sobie. Cieszę się, że drogeryjne marki tak licznie wychodzą na przeciw wymaganiom konsumentów, bo w chwili obecnej pod tym względem wybór na prawdę jest ogromny :).

Podobnie jak z brązerami, sprawa się ma z różami do policzków, w moim przypadku Chanel Joues Contraste Powder Blush. Chociaż pięknie pachnie różami i ślicznie wygląda na licu, to jako odpowiednik mogę polecić np. o wiele tańsze róże marki Bourjois, które również są rewelacyjne i dobrze się u mnie sprawdzają, o czym możecie poczytać klikając w link.

Tak samo już nawet najsłynniejszy rozświetlacz świata, czyli The Balm Mary Lou Manizer znalazł swoje równie świetne zamienniki w postaci kilku drogeryjnych i tanich rozświetlaczy np. z Wibo, Lovely, czy My Secret.



CIENIE I BAZY

W przeciwieństwie do poprzedniej kategorii, tutaj wypowiem się odwrotnie - moim zdaniem lepiej zainwestować więcej pieniędzy w bardzo dobre jakościowo cienie z kapitalną pigmentacją, których możemy być na prawdę pewne w każdej sytuacji i bazę nie do ruszenia w żadnych warunkach, niż zdawać się na tańsze rozwiązania, które często wychodzą bokiem (przynajmniej u mnie tak się zdarzało).

Moje powieki są z kategorii bardzo przetłuszczających się, dlatego dobra baza to podstawa. Do tej pory używałam różnych - z ArtDeco, Quiz, czy Paese myśląc, że są świetne, ponieważ cienie nie rolowały się przez kilka godzin, ale dopiero kiedy poznałam bazę Urban Decay, o której za jakiś czas będzie mowa w osobnej notce - doznałam szoku. Cienie nałożone rano, spokojnie wytrzymywały po 12 h i więcej bez najmniejszego uszczerbku, co w przypadku innych baz było wynikiem okazjonalnym! A jeśli już mamy solidny fundament i do tego dołożymy cienie, z którymi praca jest wręcz bajkowo prosta i które same w sobie prezentują się fenomenalnie (np. Urban Decay Naked - KLIK, KLIK, czy Lancome Ombre Hypnose), robotę mamy z głowy. Ktoś na pewno powie, że przecież nie raz zachwalałam również dużo tańsze cienie pisząc, że są super. Tak, to prawda! Jednak różnica jest taka, że praca z droższymi cieniami jest jak dla mnie jeszcze łatwiejsza i przyjemniejsza, mniej się osypują, a nawet jak już to łatwiej je usunąć i szybciej się między sobą blendują (oczywiście piszę tylko o tych, które ja posiadam, nie wiem jak zachowują się cienie np. Dior, czy Chanel, bo ich nie miałam okazji używać). To może już moja fanaberia, ale jeśli mam do wyboru sprawdzone cienie z wyższej półki, to wolę przyoszczędzić kasy i na nie się zdecydować, niż mieć 10 tańszych, z których będę nawet ociupinkę mniej zadowolona.



MASCARY, ŻELE DO BRWI

Jeśli chodzi o tą kategorię, zdanie mam mieszane. Z moich obserwacji wynika, że standardowe mascary marek luksusowych zazwyczaj nie są wcale lepsze, niż marek drogeryjnych. Podobne szczoteczki, efekt na rzęsach, czy formuły nie są niczym na tyle moim zdaniem wyjątkowym, by warto było przepłacać. Natomiast jeśli chodzi o mascary wodoodporne to tutaj przyznam, że najlepszą na jaką trafiłam była Lancome Hypnose. Miałam też oczywiście kilka egzemplarzy z marek drogeryjnych, ale albo się niemiłosiernie kruszyły, albo brzydko wyglądały na rzęsach i byłam niezadowolona, albo się rozmazywały (!). Dlatego jeśli kiedykolwiek będę potrzebowała mascary wodoodpornej, na 100% postawię na propozycje marek selektywnych, zwykłe jednak kupując w drogeriach, bo w ich przypadku nie widzę różnicy :).

Żele do brwi z kolei jeszcze kilkanaście miesięcy temu ciężko było dostać gdziekolwiek poza markami z wyższej półki, jak np. Benefit, MAC, czy ABH. Z tego też powodu, w zeszłym roku skusiłam się na benefitowy Gimmie Brow i przepadłam! Dosłownie pokochałam ten żel w każdym możliwym aspekcie, ponieważ nie dość, że pięknie przytrzymywał włoski w ryzach, nadawał kolor, to i optycznie zagęszczał - cudo! Dziś jednak, podobnie jak w przypadku brązerów i rozświetlaczy, także i tu mamy już całkiem spory wybór jeśli chodzi o porządnej jakości żele do brwi, idące w parze z przystępną ceną. Dlatego też w tym przypadku nie będę wydawała kroci na drogie produkty, szukając alternatyw w zasobach np. Golden Rose, Essence, Inglot, czy innych. Jest teraz tego tyle, że bez problemu każdy znajdzie coś dla siebie, bez wyzbywania się małej fortuny :).



POMADKI

W przypadku pomadek Ameryki nie odkryję stwierdzeniem, że jak najbardziej one także są do zastąpienia. Kilkukrotnie udało mi się trafić na na prawdę rewelacyjne szminki, czy błyszczyki (moja ulubiona hybryda to Yves Saint Laurent Volupte Sheer Candy), ale bez wątpienia jeśli tylko macie ochotę na coś tańszego, to jak najbardziej zamienniki się znajdą i nie ma tak, że marki luksusowe jeśli chodzi o pomadki czy błyszczyki, mają w swojej ofercie coś, co przyćmiewa tańsze wersje, nie licząc oczywiście często lepszego składu i bogatszych opakowań. Generalnie efekt na ustach pozostaje podobny i podobnie jest z trwałością, dlatego nie znam osoby, która rozpoznałaby czy na ustach mam akurat nałożoną Chanel, czy Rimmel, więc tu sprawa jest moim zdaniem prosta i ja bynajmniej nie zamierzam przepłacać na szminkach, chyba że akurat będę sobie mogła na to pozwolić lub będę miała taki kaprys :).



PODSUMOWUJĄC

Jeśli wytrwałaś do końca - gratulacje! Uprzedzałam, że to będzie długi post, ale myślę, że warto go było napisać :). Sądzę, że odpowiedź na pytanie zawarte w tytule, u każdej osoby będzie brzmiała indywidualnie. Są przecież pośród nas kobiety, nie wyobrażające sobie makijażu "zwykłymi", tanimi kosmetykami, podobnie jak i w drugą stronę, kierujące się np. zasadą, że nie warto przepłacać. Ja jestem gdzieś pośrodku. Udało mi się znaleźć kilkoro drogich ulubieńców, bez których mój idealny makijaż już raczej nie miałby racji bytu, ale też równie chętnie sięgam po kosmetyki tańsze, które w zasadzie z dnia na dzień są ubogacane w coraz to lepsze jakościowo formuły, opakowania, zapachy, tym samym coraz mocniej przybliżając się do produktów marek selektywnych. Wybór rzecz jasna pozostawiam Wam, jednak jestem niezmiernie ciekawa co Wy sądzicie w tym temacie, dlatego czekam na mocno ożywioną dyskusję w komentarzach :). Buziaki! :*
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...